BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

18 maja 2025

Od Kajzerki

porą zielonych liści
Tak właśnie mijały im ciepłe poranki, upalne południa i chłodne wieczory. Na ganianiu się w wysokich trawach, chowaniu wśród koron drzew, pluskaniu w kałużach, drzemkach razem na jednej gałęzi... Każdy już dawno zauważył, że coś było na rzeczy. Mało kto jednak mówił to głośno, a przynajmniej nie na tyle, by doszło to do uszu zakochanej pary. Zresztą, byli zbyt skupieni na sobie, by słuchać szeptów innych.
Gdy Kajzerka patrzyła w stronę Orzeszka, miała wrażenie, że raz jeszcze patrzy w pyszczek Bajgla. Nie dlatego, że wyglądał podobnie; na widok przyjaciela jej serduszko podskakiwało w dokładnie ten sam sposób, jak przed wieloma księżycami, gdy poznawała złocistego pieszczoszka. Miała pewność, że nie tylko ona czuła się w ten sposób. W oczach kocura widziała ciepły błysk, a kiedy tylko ocierała się o jego policzek, ten zawsze był rozpalony.
A przecież nie było w nim nic wyjątkowego. Orzeszek nie należał do charyzmatycznych rozrabiak, w których towarzystwie uwielbiała obracać się Kajzerka. Wręcz przeciwnie, w towarzystwie innych zawsze wyglądał niezręcznie i trzymał się z daleka od wszelkich kłopotów...
— Jak przyjemnie grzeje — Orzeszek wymruczał cicho, przeciągając się po ciepłej ziemi. Wojowniczka przyglądała się mu z uśmiechem i przymrużonymi oczami. Tylko ci najbardziej spostrzegawczy mogli zauważyć, że za fasadą pozornego zmęczenia kryła się mała, psotna iskierka.
Kiedy tylko kocur przymknął powieki, Kajzerka wypaliła w jego stronę, łapiąc go w "śmiertelny" uścisk. Gdy zobaczyła nagłą panikę wymalowaną na pysku Orzeszka, zaśmiała się. Przetoczyli się po trawach, gniotąc po drodze kilka polnych kwiatów.
Nigdy się nie spodziewał jej ataków. Nigdy nie był w stanie sam jej zaskoczyć, choć wielokrotnie naprawdę próbował. Za każdym razem i tak kończył przygnieciony pod ciężarem jej wielkich łap. Chyba powoli akceptował to, że nie był godnym przeciwnikiem dla kogoś tak obeznanego w psikusach, jak ona.
— I tu mnie masz — mruknął i przewrócił oczami, gdy tylko w końcu się zatrzymali. — Powinienem się już do tego przyzwyczaić...
— Jestem zdziwiona, że jeszcze nie zdążyłeś tego zrobić — przyznała, wciąż wbijając w niego zdziczały wzrok. Przeciągle westchnęła i na chwilę zamilkła, wpatrując się w jego pysk. Złapali intensywny kontakt wzrokowy.
A może właśnie kogoś takiego jej było trzeba? Spokojniejszego, pokorniejszego, który ratowałby ją przed realizacją wszystkich durnych pomysłów, które pojawiały się w jej głowie? Albo przynajmniej sprawiał, że realizowała je razem z nim, a nie innym mysim móżdżkiem...
Nagle Kajzerka zluzowała mięśnie, oparła łeb o pierś kocura i położyła się na nim. Poprawiła nieco pozę, by było jej wygodniej. Orzeszek nagle wstrzymał oddech; trudno było powiedzieć czy to przez onieśmielenie, czy wagę, która na nim wylądowała...
— Nie zgniatam cię za bardzo? — zapytała sennie, nosem wtulając się w jego krótką sierść.
— Tylko trochę... — parsknął cichym śmiechem.
I znów zamilkli. Jedynym, co można było usłyszeć, było mruczenie – to głośne i czułe Kajzerki oraz cichsze, bardziej nieśmiałe, Orzeszka.

***

porą opadających liści
Gdy już sen zszedł z ciężkich powiek kocicy, ta przeciągnęła się w swoim legowisku. Zapowiadało się na kolejny leniwy poranek...
Od dnia zgromadzenia, pierwszego od wielu księżyców, nie mogła przestać myśleć o spotkaniu z Mewim Puchem. Pf, jakim Mewim Puchem, jego ukochanym synkiem Bagietką! Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Marzyła o tym bardzo długo, lecz spełnienie tego marzenia wcale nie było takie, jakim je sobie wyobrażała...
Nawet nie zdążyła nawet go o nic zapytać. Kim był, co robił, czy był szczęśliwy... Tęsknił za nią przez całe życie, a może dopiero niedawno odkrył prawdę? W końcu tamta szara kotka (Mżawka? Czy dobrze pamiętała jej imię?) zwróciła się do niego "synku"... A gdy już mu zdradziła prawdę, musiała uciec! Nie mogła nawet spokojnie z nim pogadać, porządnie go wyściskać po rozłące. Kiedy spotkają się po raz drugi? Czy kiedykolwiek się spotkają po raz drugi? Co, jeśli widziała go już ostatni raz w życiu i nawet nie zdążyła ani razu w całym życiu usłyszeć, jak nazywa ją mamą?
Nie mogła nawet powiedzieć o tym Orzeszkowi! Nikomu nie mogła powiedzieć! Przecież nikomu jeszcze nie powiedziała, że była nocniaczką, to był jej sekret! Mimo wszystko miała wrażenie, że ten zauważał jej niepokój. Często pytał, czy wszystko było w porządku. Czasem odpowiadała na to pytanie nerwowym nie, czasem wybuchała płaczem. Różnie. Orzeszek nie zadawał większej ilości pytań, tylko wycierał jej smarki, co końcowo nie było wcale takie złe...
Kajzerka nie mogła jednak przeleżeć w jednym miejscu całego dnia! Jakby tylko Gruszka ją zauważyła, od razu wysłałaby ją na trzy patrolowe rundki dookoła terytorium. Już i tak wystarczająco zaszła temu zsiwiałemu borsukowi za skórę... Zamiast jednak spokojnie rozejrzeć się po obozowisku, przekąsić coś na szybko i wyjść na polowanie, wojowniczka pisnęła, gdy okazało się, że nie zeskakuje na pustą trawę. Zanim zdążyła się przekręcić, wylądowała prosto na raczej niezadowolonym z tej sytuacji... Malinku.
— Hej!!! Co ty tutaj robisz? — miauknęła ze zdziwieniem, schodząc z przygniecionego kolegi. Ten burknął coś niezrozumiale pod nosem, złożył się do kupy i otrzepał z kurzu. W końcu otworzył pysk, by coś jej powiedzieć, lecz zamiast słów wypadł z niego kaszel i dodatkowa porcja pyłu. — Ty jesteś naprawdę mysiomózgi, by przesiadywać zaraz pod legowiskiem wojowników!
— Czekałem na ciebie! Chciałem ci zrobić niespodziankę, ale nie moja wina, że śpisz jak popielica w nagie drzewa... — Zakaszlał jeszcze raz, tym razem definitywnie. — Ty też byś się w końcu zagapiła i znudziła, gdybyś koczowała tutaj przez pół ranka! Ale ja nie o tym. Wolisz, abym cię zbił tutaj, czy poza obozem?
Kotka osłupiała. Zbił..?
— Ale że jak?
— Oj tam, pogadał! Bo z pewnością mamy o czym pogadać — mruknął, machając ogonem. Żadne słowa Malinka nie pomagały jej w zrozumieniu, co ten miał na myśli. Zrobiła coś złego? Może nadal miał jej za złe tego chrząszcza, którego ostatnio podrzuciła mu do legowiska...
— No to poza? — odpowiedziała nadal zdezorientowana i podążyła za wojownikiem, który natychmiast przyspieszonym krokiem wyszedł poza obóz. Zapuszczał się głębiej w las, a w jego towarzyszce narastał niepokój. Malinek lubił robić jej kawały, nawet te niekonwencjonalne, lecz coś jej podpowiadało, że tym razem nie planował wywinąć jej psikusa...
— No to tak, powiem ci to prosto w oczy... — W końcu stanął przed jednym z drzew, obrócił się w jej stronę na pięcie i usiadł. Wyglądał, jakby chciał poważnie owinąć ogon wokół swoich łap, lecz ten ciągle podrygiwał, rzucając się na wszystkie strony. — Musisz zacząć się szanować!
Miała nadzieję, że jego słowa coś mu wyjaśnią, lecz wyglądało na to, że wszystko szło w drugą stronę.
— Ale o co ci chodzi!? — miauknęła w końcu, nie tyle, co zirytowana, co już zgłupiała. — Przestań być taki tajemniczy i po prostu mów! — poprosiła, nerwowo odchylając do tyłu uszy.
— Chodzi mi o Orzeszka!
— Orzeszka? A co masz do niego?
— To, że latacie wokół jak dwa zakochane ptaszki od tylu księżyców! Wszyscy to widzą, wszyscy to słyszą, a nowinek brak! To fajny kolega, lubię z nim poplotkować, ale nie przesadzajmy! Co, jeśli tylko się tobą bawi? — zapytał zmartwionym tonem. — Przecież już dawno powinien cię zapytać o związek.
Początkowo Kajzerka patrzyła na swojego przyjaciela z niedowierzaniem, które z każdym następnym słowem zamieniało się we wściekłość. Nawet jego ckliwy ton nie powstrzymał pojawiającego się na pysku kocicy grymasu.
— Kto ci pozwolił tak o nim mówić? — fuknęła wpierw, robiąc pojedynczy krok w tył. — W ogóle go nie znasz. To kot o złotym sercu, który nigdy by mnie nie wykorzystał i jak widać, ty tego nie rozumiesz!
— Tylko nie sądzisz, że już dawno powinniście być już partnerami? Może coś ukrywa, nigdy nie wiesz takich rzeczy! — Nadal próbował ją przekonać.
— Nie masz prawa mu nic zarzucić! Orzeszek nie musi nić robić, by ci cokolwiek udowadniać. Ja wiem, że mnie kocha i to jest dla mnie najważniejsze.
— Naprawdę chcesz być z kimś, kto nigdy ci nie powie, co tak naprawdę między wami jest?
Wojowniczka milczała przez chwilę, po czym nieoczekiwanie nasyczała na kompana.
— Tak! Ktoś taki jest o wiele lepszy niż przyjaciel, który tak naprawdę chce mi zepsuć moją relację!
— Ale... Ale ja tego nie powiedziałem! — wykrzyczał spłoszony Malinek, ale Kajzerka nie chciała już go słuchać.
— A ja nie potrzebuję rad od kogoś, kto nie ma w tej kwestii żadnego doświadczenia — burknęła, odwracając się od wojownika. — Nie musisz się wtrącać w nieswoje sprawy, szczególnie jeśli ci się tak nie podobają. — W końcu zaczęła odchodzić. Nie zamierzała z nim dalej rozmawiać, jeśli chciał obrażać jej bliskich.
— Oj Kajzerka, nie bądź taka! Przecież ja nie chcę dla ciebie źle, uwierz mi! Po prostu zwracam ci uwa... — Malinek podążył za nią wolniejszym krokiem. Odpowiedziała mu bez ruszania głową:
— Nie chcę tych uwag. To, co jest między mną a Orzeszkiem powinno zostać między nami. Nie potrzebujemy wścibskich nosów, które wpychają się tu bez pytania — mruknęła nieprzyjemnie, po czym przyspieszyła kroku, odchodząc między drzewa i krzewy. Malinek wyraźnie chciał za nią pójść, lecz po wpatrywaniu się przez parę uderzeń serca w odchodzącą sylwetkę przyjaciółki, w końcu zrezygnował i westchnął.

***

Znów byli razem. Znaczy, ona i Orzeszek, oczywiście. Deszcz zaskoczył ich, gdy wybierali się na Wrzosową Polanę i potrzebowali miejsca schronu – stała się nim Upadła Gwiazda, która akurat znajdowała się niedaleko. Krople odbijały się ze stukotem o jej twardą powłokę, stanowiąc dużo lepszą ochronę niż las.
Tym razem jednak Kajzerka nie brykała wokół wesoło jak kocię. Nie paplała, opowiadając od godziny tę samą, słyszaną już przez wszystkich parę razy historię. Właściwie nic nie mówiła. Siedziała przy krawędzi roztrzaskanego samolotu, wpatrując się w ziemię.
Czarny podszedł bliżej i otarł się o jej bok.
— Wszystko w porządku? — zapytał cicho. — Wydajesz się dzisiaj jakaś taka... Nie w sosie — dodał żartobliwie po chwili.
Kajzerka jednak, zamiast głośno się zaśmiać, jedynie westchnęła.
Myślała o słowach przyjaciela. O tym, że może Orzeszek coś przed nią ukrywał. Oczywiście wcale nie wierzyła jego słowom, ale to zasiało w niej inny niepokój. Właściwie to ona ukrywała coś przed nim...
W końcu nigdy nikomu tak naprawdę nie zdradziła swojej historii. Znaczy się, były zarówno niewygodne plotki, jak i koty, które ją znały (takie jak Sówka, z którą poznała się na zgromadzeniu, czy Świergot, którą rozpoznała ją po ostrzeżeniu Sroczej Gwiazdy), lecz po przyjściu do Owocowego Lasu... Właściwie nie poruszała z nikim tego tematu. Była to część jej przeszłości, której nie było warto rozgrzebywać. W końcu, gdyby wszyscy o tym wiedzieli, mogłoby jej tu nie być. Nawet jeśli do tych miejsc nie dosięgał kodeks wojownika, mało kotów było chętnych do przetrzymywania u siebie wygnanego zdrajcy.
— Rozumiem, że ta cisza oznacza nie — wymruczał, gdy nie otrzymał od niej odpowiedzi. — Jeśli coś cię trapi, to wiesz, że możesz mi to powiedzieć.
Przełknęła nerwowo ślinę, zastanawiając się, czy był to dobry pomysł. Nie powinna była tego zaczynać...
— A jak ci powiem to... Nie zostawisz mnie? — miauknęła, spoglądając kocurowi w oczy.
— Oczywiście, że nie! Na Wszechmatkę, chyba nikogo nie zabiłaś, prawda?
Spojrzała na swoje łapy, próbując zebrać myśli.
— ...prawda? — dodał przestraszony, nieznacznie się od niej odsuwając.
— Nie! Nie — odpowiedziała natychmiast Kajzerka. To tylko żart, czy naprawdę widział w niej takiego kota? — To... Coś innego.
Orzeszek skinął głową.
— Możesz mówić. Słyszałem już tyle różnych opowieści, że naprawdę, niczym mnie nie zdziwisz — zapewnił kotkę, która nerwowo podrygiwała ogonem. Próbowała w głowie ułożyć sobie słowa, ale te rozsypywały się na wszystkie strony, tworząc jeden wielki chaos.
— No to... Wiesz, skąd jestem? — zaczęła, przebierając łapkami.
— Nie chciałem pytać. Podejrzewałem, że to nie jest dla ciebie zbyt szczęśliwa historia. No i te głupie plotki...
— Były prawdziwe — wymamrotała pod nosem i położyła po sobie uszy.
— Słucham?
— Były prawdziwe. Jestem wygnańcem z Klanu Nocy.
Orzeszek zamrugał parę razy, patrząc na nią z wyraźnym zaskoczeniem.
— Naprawdę? Myślałem, że to tylko zbieg okoliczności... W końcu nie wyglądałaś na zdrajczynię. Nadal nie wyglądasz. Dlaczego..?
— Nie wiem, dlaczego ci nie powiedziałam tego wcześniej — odpowiedziała od razu, pociągając głośno nosem.
— Chodzi mi o to, dlaczego cię wygnano? — sprecyzował Orzeszek. — Pamiętam tylko to, co mówiły owocniaki niedługo po tym, jak dołączyłaś. Wiesz, że byłaś nielojalna, bratałaś się z obcoklanowcami... — wymieniał. — Puściłaś się z pieszczochem... — dodał cicho, jakby nie chciał, by kotka to usłyszała. Niestety to nie wystarczyło. Kajzerka spuściła głowę.
— Pewnego dnia zauważyłam na naszym terytorium dwunogów. Rozbili tam jakiś obóz, nie wiem, nieważne. Mieli także ze sobą swojego piecucha i wystawili dla niego jedzenie. No i... Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło, by spróbować. Poznałam ich pupilka, a potem jakaś głupia ciekawość kazała mi tam wrócić. I właśnie wtedy wpadłam w ich pułapkę. Złapali mnie w jakiś "transporter", zabrali do brzucha potwora, nałożyli na szyję obróżkę i... Zostałam pieszczoszką — opowiadała, przez cały czas machając ogonem. — Chciałam wrócić do domu. Naprawdę! Było mi tam bardzo dziwnie, nawet pomimo tego, że dawali jedzenie, głaskali mnie, poświęcali uwagę... No a Bajgiel był jedynym kotem, z którym mogłam o czymkolwiek porozmawiać. Bez niego bym tam chyba oszalała — zaśmiała się słabo, po czym od razu wróciła do smętnej miny. — Zbliżyliśmy się do siebie. Nawet bardzo. Wszystkie starsze koty zawsze mnie ostrzegały przed kotami spoza klanu, pieszczochy uznając za leniwe mysie móżdżki, ale on nie był taki. Robił wszystko, bym poczuła się tam dobrze. Był bardziej troskliwy niż niejeden wojownik Klanu Nocy. Byliśmy partnerami. Znaczy, nie wiem, czy kiedykolwiek mnie o to zapytał, ale na pewno tak uważaliśmy. Planowałam z nim uciec z powrotem do klanu, tak, by wszyscy byli szczęśliwi, ale on nie chciał odejść. Podobało mu się takie życie, ale ja ciągle tęskniłam. I w końcu, gdy zwęszyłam okazję, po prostu stamtąd uciekłam. Szwendałam się po mieście, próbując odnaleźć drogę do domu. Po kilku wschodach słońca w końcu wróciłam i nie posiadałam się z radości! To był koniec! — Uśmiechnęła się na wspomnienie o szczęściu z zobaczenia terenów swojego klanu, przyjaciół, znanego jej dobrze obozowiska. Niestety i ono zostało prędko roztrzaskane. — Kiedy tylko Srocza Gwiazda wysłuchała mojej historii, uznała mnie za zdrajcę. Właściwie, nie tylko ona. Wielu wojowników też. Już miała mnie wygnać, ale...
— Kocięta? — przerwał jej Orzeszek, który do tej pory jedynie przytakiwał na każde wypowiedziane przez nią słową.
— Tak — miauknęła, ponuro skinając głową. — Kocięta. Zemdlałam, a gdy obudziłam się u medyczki, ta powiedziała, że jestem brzemienna. Kazali mi odejść, kiedy tylko urodzę. Ten okres był straszny — przyznała, przypominając sobie o groźnej minie przywódczyni, ostrych słowach Różanej Woni i ostatniej rozmowie z Karasiową Ławicą. — Powiedzieli mi, że mogę zostawić kocięta tam, lub wziąć je ze sobą. Tak długo nie mogłam się zdecydować. Wiedziałam, że samotność i ta niepewność mnie rozsadzi. Chciałam uczestniczyć w ich życiu. Chciałam patrzeć, jak dorastają. Nie chciałam, by nocniaki im coś wsadziły do głowy i mnie... Znienawidziły. A z drugiej strony tak okropnie się bałam, że biorąc je ze sobą, je stracę. Oprócz tych paru dni, kiedy szukałam ścieżki prowadzącej mnie do klanu, nigdy nie prowadziłam samotniczego życia. Przecież czekało nas tam tyle niebezpieczeństw. Nie mogłam być pewna, że sobie poradzę i je wykarmię. Mogło się stać tyle różnych rzeczy, a gdyby tylko... Umarły — wydusiła, ledwo przesuwając to słowo przez gardło — nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Kocur nadal jej dokładnie słuchał, a gdy urwała, przysunął się trochę bliżej. Owinął ogon wokół jej pleców, co dodało jej odrobiny otuchy.
— Byłaś bardzo odważna, biorąc ze sobą tu Maślak — miauknął, chcąc ją pocieszyć. Jąkał się, widocznie niepewny tego, co powinien powiedzieć, ale Kajzerka nie zwracała na to uwagi. Mógłby nie mówić nic; jego sama obecność sprawiała, że czuła się nieco lepiej.
— Ale... Ty nie wiesz. — Pokręciła głową, znów odwracając wzrok w stronę deszczowej scenerii. — Maślak nie jest moim jedynym kocięciem.
Pomimo że widziała go tylko kątem oka, zauważyła, jak Orzeszek otwiera szeroko w szoku oczy.
— ...co się stało z resztą?
— Był jeszcze jeden. Nazwałam go Bagietka — wymruczała, a jej oczy nagle się zaszkliły. Właściwie, sama była zdziwiona, że wytrzymała tyle bez płaczu. — Malutki, czarnobiały... Słabo go pamiętałam. Może dlatego, że to go pozostawiłam w żłobku Klanu Nocy, pod opieką innej karmicielki, gdy był zaledwie oseskiem. Przed odejściem nakarmiłam go, umyłam, porządnie przytuliłam, a później... musiałam odejść...
Jej głos co parę słów załamywał się, zlepiając wszystkie litery w jedno, na wpół zrozumiałe bagno. Ciągle siąkała nosem i wypuszczała z oczu łzy, lecz nie opierała się nim. Nie mogła ich już powstrzymać.
Wcisnęła głowę pod brodę swojego towarzysza, kuląc się jak kociak. Ten jednak nie protestował. Nie pisnął nawet słówkiem.
— I pomyślisz teraz, że to smutne. Że tęsknię, bo nie widziałam go już od tak wielu sezonów. Ale... Ja go spotkałam — mówiła ciszej, wyraźnie płaczliwym tonem. — Na ostatnim zgromadzeniu podszedł do mnie. Powiedział mi, że szuka swojej mamy.
Orzeszek otworzył pysk, by coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
— Nawet go nie rozpoznałam. Myślałam, że to może jakiś wyrośnięty uczeń, który jeszcze się nie odnajdował na skale. Nie wiem.
Pauza.
— Jaka matka nie jest w stanie rozpoznać własnego kociaka? — wydukała, pogrążając się w ciężkim, brzydkim płaczu. Opadła na ziemię, chowając w łapkach swój pysk. Przez jej głowę przemykało tyle myśli, że próba wyrażenia ich kończyła się jedynie bełkotem.
— Ostatni raz widziałaś go wiele księżyców temu. Mało kto by kogoś takiego rozpoznał — odpowiedział, wpatrując się w leżące obok niego duże, futrzaste zawiniątko, które wydawało z siebie żałosne dźwięki.
— Jestem... Jestem okropną mamą... — bąknęła, mocno się jąkając.
— Nie mów tak — miauknął natychmiast Orzeszek. — Nie jesteś złą matką. Zrobiłaś to, co wtedy było dla ciebie słuszne. Zostawiłaś go tam w trosce o jego dobro.
— Był sierotą... Każdy w klanie wiedział, że jest dzieckiem zdrajcy... Musiał się czuć jak wyrzutek... — mruczała cicho pod nosem, na wpół do niego, na wpół do siebie.
Poczuła ciepłe ciało kocura u swojego boku. Położył się przy niej, pozwalając, by ta wtuliła się w jego futro. Nastała między nimi cisza, przerywana głośnym pociąganiem nosem, łkaniem i uspokajającym, niepewnym mruczeniem.
Lejący się przed nimi z nieba deszcz stopniowo słabł, zamieniając się w lekką mżawkę, aż w końcu stukot kropel całkowicie ustał. Słońce grzało i świeciło coraz słabiej. Powinni już wracać, ale żadne z nich nie powiedziało tego głośno. Kajzerka zupełnie o tym zapomniała. Pogrążyła się w smutku, który kotłował się w niej do tej pory. Potrzebowała tego przysłowiowego ramienia, w które mogła się wypłakać, a które stanowił w tej chwili dla niej towarzyszący przez ten cały czas stróż.
— I jeszcze... dziś... — Podniosła głowę — pokłóciłam się z Malinkiem. Chciał mi coś powiedzieć, ale ja na niego nakrzyczałam i teraz na pewno jest na mnie zły.
Źrenice w ognistych oczach Orzeszka nagle się rozszerzyły.
— Rozmawiałaś z nim dzisiaj?
— T-tak — wymruczała, zastanawiając się, czy powinna mu wyznać o czym. Przez chwilę ze sobą walczyła, aż w końcu dała za wygraną. Już i tak dziś powiedziała mu o wiele za dużo. — Powiedział mi, że możesz mnie oszukiwać. Że może... Może nie jesteśmy partnerami, bo coś przede mną ukrywasz albo bawisz się moimi uczuciami — szepnęła, przerywając na kilka uderzeń serca. — I wtedy ja zaczęłam cię bronić, bo wiem, że tak nie jest i posunęłam się chyba trochę za daleko... I potem sobie pomyślałam, że to ja przecież tyle ukrywałam przed tobą no i...
— On też do mnie przyszedł — westchnął, wcinając się jej w słowo. Zaskoczona Kajzerka spojrzała w jego pysk. Nie obraził się na nią całkowicie? — Powiedział mi w sumie to samo, ale w drugą stronę. Że mam coś w końcu z tym zrobić, bo zasługujesz na kogoś, kto postawi ci sprawę jasno. I... miał rację. — Przez cały czas Kajzerka nie odrywała od niego oczu, licząc, że w końcu padną słowa, na które czekała. — Bałem się, choć wszyscy wokół mnie do tego przekonywali. Jakoś... Nie wiem. Miałem wrażenie, że to wszystko sobie wymyśliłem, że to kolejna bajka, jaką ułożyłem w swojej głowie. W końcu z wieloma kotami zachowujesz się podobnie. W sensie! Jesteś bardzo uczuciowa i wylewna. Coś mi mówiło, że może te wszystkie spotkania były czysto przyjacielskie, a robiąc krok zrobiłbym z siebie mysiego móżdżka.
Urwał na chwilę.
— Podobałaś mi się od dawna — wymamrotał nieśmiało, uciekając wzrokiem. — Ale bałem się podejść. Nie wiedziałem, jak się to robi. Przypływ czasem szturchała mnie nosem, bym w końcu do ciebie zagadał, ale sam nie mogłem się do tego zmusić. A kiedy ty zaczęłaś ze mną wychodzić na ziołowe patrole, nadal myślałem, że jeśli tylko coś zrobię, to to zepsuję. Rozmawialiśmy częściej i częściej, byliśmy ze sobą bliżej... Jakoś nie zauważyłem tego upływu księżyców. Jakoś wciąż nie mogłem się przemóc. Kiedy dziś Malinek powiedział mi o tym, nagle to wszystko zrozumiałem. Przepraszam cię, Kajzerko — miauknął i położył po sobie uszy. — Nie wiem na co liczyłem przez ten cały czas.
— Nie musisz mnie przepraszać — odpowiedziała natychmiast, ale kocur kontynuował, jakby zupełnie jej nie słyszał:
— Chciałem to dzisiaj zrobić. Dlatego szliśmy na Wrzosową Polanę. Chciałem ci wręczyć kwiaty w twoim ulubionym kolorze... Wydaje mi się jednak, że ta rozmowa potoczyła się za daleko, by teraz ją przerywać i tam iść. Szczególnie że się rozpadało — zaśmiał się delikatnie, nerwowo przebierając łapkami. — No więc... Tak. To wszystko na pewno zabrzmi głupio, ale... Uwielbiam twoje towarzystwo. Jesteś bardzo żywiołowa i zawsze ubarwiasz tym każde nasze spotkanie i rozmowę. Nie wiem, czy można się w ogóle z tobą nudzić. — Uśmiechnął się. — Nawet nie wiedziałem, że mogło mi brakować kogoś takiego jak ty. Naprawdę doceniam każdy moment i teraz nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię tu nie być. Bardzo cię podziwiam za to, że jesteś tak pewna siebie, niczego się nie boisz. Mówisz bez jąkania i robisz to, co chcesz, nie zważając na ryzyko. Właściwie... Poza dziś i kilkoma innymi razami nie widziałem, byś płakała. Jesteś wiecznie tak radosna, że zarażasz tym innych. Mnie również.
— Iii? — miauknęła przeciągle, ucieszona wszystkimi komplementami.
— I naprawdę... Naprawdę się zakochałem — przyznał w końcu, na co jej oczy zaśmiały się wesoło. — Chciałbym, byśmy byli oficjalni. Czy chciałabyś zostać...
— Tak! — wrzasnęła, nie pozwalając mu nawet na dokończenie zdania. Przytuliła się do niego, mrucząc głośno. Głowę oparła o jego łeb, zakrywając połowę twarzy Orzeszka swoją długą sierścią. — Wiesz, że ja też cię uwielbiam, prawda? — wymruczała z zamkniętymi oczami.
— Wiem — odparł, chichocząc cicho. — I wiem też, że jeśli nie pofatygujemy się do obozu, to Sówka zacznie zjadać sobie futro, zastanawiając się, co nas zjadło. Przecież wiesz, jak było z Kamyczkiem! Chcesz, by znowu miała łyse placki?
— Ale jesteś taki wygodny... — miauknęła cicho, jak przez sen, moszcząc się wygodniej na ziemi.
— Obiecuję ci, że będę równie wygodny w obozie — zapewnił kotkę, wstając z miejsca. Otrzepał się z pyłu, który zdążył na nim osiąść. — Chodź. Nie chcesz się tłumaczyć poszukiwawczemu patrolowi — dodał po chwili. Niezadowolona Kajzerka przeciągnęła się, wyginając swój grzbiet, ziewnęła i poszła za ukochanym. Ani na chwilę nie traciła z pyska uśmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz