Medyczka siedziała cicho przed legowiskiem medyka, zmęczona i przybita, a jej wzrok śledził koty wynoszące bezwładne ciała zmarłych towarzyszy. Wokół pyska miała zawinięte suszone kwiaty lawendy, przymocowane pajęczyną – prowizoryczna maseczka, mająca choć trochę chronić przed chorobą, która zebrała już zbyt duże żniwo. Powietrze było ciężkie, przesiąknięte zapachem ziół, śniegu i rozkładu. Czuła się okropnie. Starała się pomóc – naprawdę się starała. Przynosiła wrotycz, jedzenie, wodę. Obmywała chore oczy tak, jak kazała jej Cisowe Tchnienie. A jednak... mimo wysiłków wielu kotów wciąż chorowało. Niektórych nie dało się już uratować. Nie mogli się jednak teraz zatrzymać, załamać – choć ból ściskał serce z każdą kolejną stratą. Jarzębina westchnęła głęboko, dość głośno, jak na swój zwykle cichy sposób. Powoli ściągnęła z pyska pachnącą maseczkę. Wreszcie miała chwilę przerwy – i zamierzała z niej skorzystać. Jej zmęczone oczy wpatrywały się w biel śniegu, gdy poczuła czyjś wzrok na sobie. Odwróciła łeb i spojrzała prosto w oczy Rysiego Tropu.
— Czegoś potrzebujesz? — zapytała, starając się zabrzmieć spokojnie. Nie chciała brzmieć niegrzecznie, ale była zła. Zła, smutna i śmiertelnie zmęczona.
— Nie — odparła starsza kotka, krzywiąc się lekko. — Ale jeśli chcesz, możemy zjeść razem i porozmawiać.
Było oczywiste, że Ryś czegoś oczekiwała. Jarzębina skinęła głową.
— Jasne, czemu nie — odparła i mijając towarzyszkę, lekko zamachała długim ogonem. Podeszła do stosu i wyciągnęła wiewiórkę. Musiała im wystarczyć na pół – jedzenia było coraz mniej, dlatego każdy kęs miał znaczenie. Szylkretowa usiadła na swoim posłaniu, ukrytym pod rozłożystymi krzewami, które choć częściowo chroniły przed wiatrem i śniegiem, nie tłumiły dźwięków obozu. Mrugnęła zachęcająco do wojowniczki, która w podskokach doskoczyła do niej i usiadła tuż obok.
— Czemu nie wrócisz spać do legowiska medyka? — zapytała nagle Ryś, biorąc pierwszy kęs wiewiórki.
— Jest tam za dużo chorych — odpowiedziała Jarzębina cicho. — Każde legowisko jest zajęte. I tak mało śpię. Głównie siedzę i obserwuję... czekam, aż coś się zmieni. A poza tym tutaj... jest mi dobrze. Mam oko na cały obóz, a jednocześnie czuję się bezpieczna.
Schyliła się do wiewiórki, ale już po pierwszym gryzie wiedziała, że więcej nie przełknie. Przełknęła z trudem, krzywiąc się lekko, i spojrzała w stronę stosu, gdzie Koperkowa Łapa wybierała coś dla siebie.
— Rozumiem... Mmm... A czy ktoś w obozie nadal może być zagrożony tym kaszlem? — zapytała Ryś, podwijając łapy pod siebie i wtulając się w ogon.
— Jeśli nikt nie wejdzie do legowiska, to tylko my, medycy, możemy się zarazić. Ale... nigdy nie wiadomo. Może ktoś już jest zakażony, tylko jeszcze nie ma objawów — westchnęła, po czym przyłożyła łapę do czoła, wyraźnie zmęczona.
— Wy też możecie się zarazić? — szepnęła z niedowierzaniem Ryś.
Jarzębina nie odpowiedziała — nie usłyszała pytania albo po prostu nie miała siły już o tym mówić. Ich krótką chwilę przerwał nagły ruch w obozie. Szczypiorkowa Łapa podskakiwał niezgrabnie na trzech łapach, wspierając się o bark swojej mentorki.
— Pójdę zobaczyć, co się stało — powiedziała Jarzębina, podnosząc się, ale w tym samym momencie dostrzegła Cisowe Tchnienie. Mentorka już była przy uczniu. Nie zaprosiła go jednak do środka – z oczywistych względów. Z łapy kocurka wystawał jakiś ostry przedmiot, którego z tej odległości nie mogła dostrzec. Szybko jednak został wyjęty, a rana opatrzona.
— A jednak zostaniesz — zamruczała Ryś z uśmiechem, jakby próbując rozluźnić atmosferę.
— Tak... — mruknęła Jarzębina. — A u ciebie jak mija czas? Wróciłaś do roli wojowniczki. Pewnie się cieszysz?
Zaczęła powoli lizać przednią łapę, starając się oderwać myśli od ciężaru codzienności.
— Czegoś potrzebujesz? — zapytała, starając się zabrzmieć spokojnie. Nie chciała brzmieć niegrzecznie, ale była zła. Zła, smutna i śmiertelnie zmęczona.
— Nie — odparła starsza kotka, krzywiąc się lekko. — Ale jeśli chcesz, możemy zjeść razem i porozmawiać.
Było oczywiste, że Ryś czegoś oczekiwała. Jarzębina skinęła głową.
— Jasne, czemu nie — odparła i mijając towarzyszkę, lekko zamachała długim ogonem. Podeszła do stosu i wyciągnęła wiewiórkę. Musiała im wystarczyć na pół – jedzenia było coraz mniej, dlatego każdy kęs miał znaczenie. Szylkretowa usiadła na swoim posłaniu, ukrytym pod rozłożystymi krzewami, które choć częściowo chroniły przed wiatrem i śniegiem, nie tłumiły dźwięków obozu. Mrugnęła zachęcająco do wojowniczki, która w podskokach doskoczyła do niej i usiadła tuż obok.
— Czemu nie wrócisz spać do legowiska medyka? — zapytała nagle Ryś, biorąc pierwszy kęs wiewiórki.
— Jest tam za dużo chorych — odpowiedziała Jarzębina cicho. — Każde legowisko jest zajęte. I tak mało śpię. Głównie siedzę i obserwuję... czekam, aż coś się zmieni. A poza tym tutaj... jest mi dobrze. Mam oko na cały obóz, a jednocześnie czuję się bezpieczna.
Schyliła się do wiewiórki, ale już po pierwszym gryzie wiedziała, że więcej nie przełknie. Przełknęła z trudem, krzywiąc się lekko, i spojrzała w stronę stosu, gdzie Koperkowa Łapa wybierała coś dla siebie.
— Rozumiem... Mmm... A czy ktoś w obozie nadal może być zagrożony tym kaszlem? — zapytała Ryś, podwijając łapy pod siebie i wtulając się w ogon.
— Jeśli nikt nie wejdzie do legowiska, to tylko my, medycy, możemy się zarazić. Ale... nigdy nie wiadomo. Może ktoś już jest zakażony, tylko jeszcze nie ma objawów — westchnęła, po czym przyłożyła łapę do czoła, wyraźnie zmęczona.
— Wy też możecie się zarazić? — szepnęła z niedowierzaniem Ryś.
Jarzębina nie odpowiedziała — nie usłyszała pytania albo po prostu nie miała siły już o tym mówić. Ich krótką chwilę przerwał nagły ruch w obozie. Szczypiorkowa Łapa podskakiwał niezgrabnie na trzech łapach, wspierając się o bark swojej mentorki.
— Pójdę zobaczyć, co się stało — powiedziała Jarzębina, podnosząc się, ale w tym samym momencie dostrzegła Cisowe Tchnienie. Mentorka już była przy uczniu. Nie zaprosiła go jednak do środka – z oczywistych względów. Z łapy kocurka wystawał jakiś ostry przedmiot, którego z tej odległości nie mogła dostrzec. Szybko jednak został wyjęty, a rana opatrzona.
— A jednak zostaniesz — zamruczała Ryś z uśmiechem, jakby próbując rozluźnić atmosferę.
— Tak... — mruknęła Jarzębina. — A u ciebie jak mija czas? Wróciłaś do roli wojowniczki. Pewnie się cieszysz?
Zaczęła powoli lizać przednią łapę, starając się oderwać myśli od ciężaru codzienności.
<Rysi Tropie?>
Wyleczeni: Szczypiorkowa Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz