BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 maja 2025

Od Taniec (Terpsychory)

Jakieś 50 księżyców temu

Dyszała ciężko. Czuła jak z każdym drżącym oddechem rana na jej pysku pogłębia się. Skóra na policzku rozdziera się jeszcze bardziej, a paraliżujący ból ściska jej mięśnie w okolicach żuchwy. Pulsowało jej każde ścięgno, każda żyłka parzyła żywym ogniem, a pysk wypełniał się nieustannie szkarłatną posoką. Krew kapała na ziemie, barwiąc śnieg, przenikając głębiej i głębiej… Chciała kaszleć, chciała wyrzucić z gardła spływającą, ciepłą ciecz, ale kiedy raz spróbowała, spazm agonii przeszył całe, drobne ciało. Najgorszy był jednak dźwięk. Dźwięk rozrywającego się dalej pyska. Nawet z jej słabym słuchem była w stanie ty wyłapać; dźwięk dobiegał ze środka. Chciała przez niego wymiotować.
“Głupia Taniec, taka głupia, głupia Taniec~” — zaśpiewywał się głos w głowie. Chciała go uciszyć syknięciem, ale każde drgnięcie mordki było katastrofalne w skutkach. “Sowi szponek, sowi szponek~ Wbija się i rwie~” — Miała ochotę położyć się, dać się zasypać pod białą pierzyną. Łapy miała ciężkie, ciężki niczym zrobione z kłód. Brnęła powoli, a każdy krok był tylko trudniejszy; przed piersią zbierała się wyższa i wyższa zaspa, która wydawała się najtrudniejszą przeszkodą, jaką kiedykolwiek musiała pokonać.
“Buźka była taka ładna, taka jasna, pełna nadziei. Oczka skrzyły się jak trawa rosą okraszona. Uśmiech nigdy już nie zawita, ząbkiem nigdy nie zabłyśniesz” — Zmusiła się do wysiłku; splunęła na śnieg, a między krwawą śliną widać było kawałek kła, który zawadzał jej i ranił w naddraśnięty język. Miała ochotę wyć, jęczeć i skomleć ze złości i żałości, ale każdy, nawet najmniejszy ruch mięśniem pyska był potworny. Szła więc otumaniona, niby duch, niby żyjący umarły, którego nieme cierpienie przenika przez każdą materię w lesie.
Kpiący świergot dotarł do jej uszu. Był przytłumiony, ale wiedziała, że dochodzi z niedaleka. Spojrzała w górę, gdzie na suchym, delikatnie oprószonym ciernistym krzewie przycupnęła popielata ptaszynka. Wpatrywała się w Taniec swoimi oczkami, które przypominały czarny pancerzyk z żuka. Z rozdziawionego dzióbka wylatywał melodyjny śpiew. Nie… To nie był śpiew, to był śmiech… Śmiech pełen wyższości i jadu, o którym prawie udało jej się zapomnieć przez te wszystkie księżyce, gdy żyła wraz z Ino i Zośką. To był rodzaj rechotu, który ciągnie się przez lasy, przez osiedla dwunożnych, aż dochodzi do ucha, które jest na niego najbardziej wyczulone.
“Parszywy, zgniły… Opierzony, ubrany z puch ze śmierdzącego tchórzostwa…” — Była wkurzona. Nie mogła nawet wypluć na świat swojego rozsierdzenia. Trzymała w sobie coraz więcej ciężkich emocji. Gdyby nie wszystko, co stało się wcześniej, przeszłaby obok srokosza obojętnie; najpewniej nawet nie zauważyłaby go, ale teraz… Teraz to już było zbyt wiele. Zmarszczyła brwi, chociaż czuła ten ruch nawet w paluszkach łap. Złapała kontakt wzrokowy z przeuroczymi ślepkami ptaszka. Przekręcił delikatnie łebek, jakby chciał się zapytać, dlaczego jej drugie zielone zwierciadełko duszy jest głęboko przeorane.
“Stare próchno, nawet sam nie przyjdzie, łapy nie wyciągnie, tylko wysyła zarobaczone, skrzydlate gnidy, aby mnie nękać. Srokosz przebrzydły, śmierdzący wydzielinami starszych, śmierdzący kwaśnym mlekiem swojej przybłędy, oblepiony szczynami swoich zgniłych od środka kociąt!” — Kontynuowała bitwę na spojrzenia ze stworzonkiem, które wydawało się coraz mniej nią zainteresowane. Dziubało, od czasu do czasu, nabitą na kolec jasną myszkę. — “Taki właśnie jesteś, taki byłeś i będziesz… Nienażarty, nienasycony, a to wszystko przez tę dziurę, czeluść, którą trzymasz w sercu… Żryj, żryj, ile wlezie, bo za chwile, jeden po drugim wyrwą ci piórka ze skrzydełek, zeżarty zostaniesz ty i tylko ty. I nic po tobie nie zostanie… Choćbym miała sama o to zadbać.”

* * *

Nie udało jej się wrócić do Ino, zanim straciła przytomność. Na szczęście odnalazł ją polujący w pobliżu Tojad. Kocur wziął szylkretkę na grzbiet i zaniósł pod rozłożysty dąb. Pamięta momenty, kiedy świadomość na moment do niej wraca, jak chybocze się na jego plecach, a łapy bezsilnie obijają się o bok brata opiekunki. Kiedy poczuła zapach ziół, odpłynęła.

Obudziła się dopiero wieczorem na następny dzień. Większość pyska miała w pajęczynach; była pewna, że jakiś pająk uwił sobie gniazdo w jej uchu, ale nie obchodziło jej to szczególnie. Mógł nawet zeżreć jej mózg; niektórzy rządzą całym klanem bez niego, więc i Taniec miała to gdzieś. Miała odsłonięte jedno oko, ucho i nos. Coś było jednak nie tak; jej zmysły nie zdawały się działać sprawnie. Była otumaniona, a wszystko ruszało się bardzo powolnie, wraz z nią samą. Próbowała poruszyć łapą, ale wydała się taka niesamowicie ciężka…
— No, no… Spokojnie ptasia wojowniczko… — Usłyszała głos Ino, dochodzący ze strony, gdzie jej pysk był obłożony białą siecią. W jego tonie brzmiało zmęczenie, a nawet szczery smutek; najbardziej jednak umiała wyodrębnić ulgę. Uzdrowicielka usiadła. Dotknęła delikatnie karku leżącej, a z pyska szylkretki wydobył się cichutki pomruk. — Niezbyt skoram pytać, coś zrobiła, jakie miałaś zapędki… Bo śmiem wątpić by to, w jakim stanie się znalazłaś, było stanem, w którym chciałaś zakończyć swoją malutką przygodę — powiedziała dość lekko, rozwiewając tym samym gęstą atmosferę. — Nie mniejsza… Skończyłaś, jak skończyłaś. Cud, że mój braciszek był akurat na polowaniu tam, gdzie rzadko go ponosiły tropy zwierzyny. Wykrwawiłabyś się. Sama wśród białych zasp usypanych…
— N-nie… Nie widzę cię. — Słaby i łamiący się głos wydarł się spomiędzy pajęczyn. Próbowała wygiąć szyje bardziej do tyłu, aby dojrzeć, chociaż rąbek futerka na pyszczku Ino, ale przypadkowo zahaczyła o kamień, który przeciął jedną warstwę opatrunków. Syknęła i zacisnęła ślepie.
— Spokojnie, spokojnie, nie ruszaj się. — Wstała i zasiadła po drugiej stronie, owijając ogon wokół łap. Oczy miała widocznie przemęczone. — Rana jest paskudna… Długo będziesz ją leczyć, długo będzie kłuć cię w oku… W tym, co po nim pozostało.
— Co? — zapytała z lękiem.
— Pysk jest szkaradny, ale prosty do wymycia z brudu. Z oczodołem jest trudniej… Nie użyje mchu, bo sprawa jedynie stanie się gorsza i gorsza. Musimy być myśli dobrej, że organizm masz silny, a nie tylko młody.
— Aha… — mruknęła i podkuliła łapy.
— Ale mam nowiny — zaczęła, przysuwając się bliżej. — Świat się miło zachował względem nas. Pomagać mi nie możesz, nie przez dłuższy czas. Jednak… Pod korzenie przywiało malutkiego, rudego listeczka — oznajmiła, uśmiechając się delikatnie. Czekała na jakieś słowo, ale Taniec jedynie zmarszczyła nieznacznie brew. Starsza więc kontynuowała — Malutki listek był cieniutki, słabiutki, a wiatr pogrywał z nim. Złapałam go za łodyżkę i przyprowadziłam do środka, aby nie odfrunął. Nakarmiłam i pyszczek zwilżyłam, a następnie położyłam na mięciutkim meszku; na tym, na którym sobie teraz polegujesz. — Faktycznie… Szylkretka czuła zapach innej kotki pod swoim policzkiem. Nie zauważyła tego wcześniej, bo była to woń ziołowa, bardzo pasująca do tej, która zwykle roznosiła się pod korzeniami dębu.
— Kto to? — zapytała sucho. Chciała pozostać nonszalancka i udawać niezainteresowaną, ale musiała przyznać, że interesowała ją ta nowa “zdobycz” starszej.
— Nazywa się Jagienka. Kruszynka z niej, a umysł ma chętny do nauki. Myślę, że pozostanie z nami, zwłaszcza teraz, gdyś niedysponowana.
— Zastępujesz mnie? — rzuciła, ale w jej głosie nie było jadu, jedynie żartobliwa nutka. — I to jeszcze, gdy jestem na łożu śmierci?
— Nie martw się. Może i życie cię nie oszczędza, ale to nie jest jeszcze jego kresanie — zapewniła, znów dotykając jej piersi. — A w dodatku, samaś przyznała, że od ziół kręci cię w nosie, że żywica lepi ci się do łap, a nie do opatrunków, a mak jest w twoich oczach bardziej kuszący dla potrzeb własnych, niźli dla tych, co nie umieją oczu zmrużyć mimo zmęczenia.
— Dlatego chowasz je przede mną? — Podniosła brew.
— W rzeczy samej, ale tym razem wygrałaś tę małą batalię. Tak żeś jęczała i rzucała się, że musiałam przeprowadzić małemu listowi pierwszy test. — Wyciągnęła pazur i wsadziła go delikatnie do pyska Taniec, otwierając go szerzej. — Rudy listek nie ma pazurków, mała Jagienka pochodzi od dwunożnych. Dlatego to ona, z całą swoją malutką delikatnością, podała ci maczku. Nawet nie drgnęłaś, jakby cię zaczarowała.
— Więc znalazłaś jakąś mizerną przybłędę.
— Ona odnalazła mnie… A raczej nas — poprawiła prędko uzdrowicielka.
— Przybłędę bez pazurów, której już pierwszego dnia kazałaś wpychać mi łapy do gardła.
— Otóż tak, zgadza się. Poradziła sobie z tym śpiewająco. Ciebie też pochwalę, gdyś nie odgryzłaś jej paluszków, a wyglądałaś niczym prawdziwy wojak. To było jeszcze przed tym, jak cię zakryłam przed światem. — Musnęła delikatnie pajęczyny, a mały dreszczyk przeszedł ciało młodszej.
— Hejże! Co mi robisz! — Odskoczyłaby, gdyby nie była taka słaba.
— To dobrze, że czujesz. Miejmy nadzieje, że szybko wrócisz do siebie. Żelazna Zośka przyszła dzisiejszego poranka, ale wtedy jeszcze ledwoś żywa była. Odesłałam ją z Jagienką.
— Zgniecie ją, pewnie usiądzie na twoim małym listku i tyle będzie. Łapą się zamachnie, a on odleci. — Poprawiła się powoli, aby podnieść nieznacznie pysk i lepiej widzieć opiekunkę.
— Nie zamartwiaj się. Nie wszystko opiera się jedynie na rozmiarze.
— A czy niedźwiedź boi się pająka?
— Jak ten mu wejdzie do nosa, być może — zaśmiała się Ino, a szylkretka uśmiechnęła się nieznacznie, na tyle, na ile umiała bez bólu.

* * *

— Miałam najdziwniejszy spacer od dawna — powiedziała liliowa, wchodząc do pod korzenie dębu. Na środku leżała Zośka, myjąc powoli futro wewnątrz łap. Przed nią leżały ogołocone kostki kosa, a kawałki mięsa wciąż świeciły jej między zębami.
— Znowu polowałaś na drapieżne bestie? — rzuciła od niechcenia, nie przerywając toalety. — Wiesz, jak tak dalej będzie terroryzować okolicę, to zwołają jakiś spisek. Ja ci zadka nie obronie, nie przed wściekłymi pochukiwaczami.
— Głupia jesteś — parsknęła Taniec.
— To moja rola. Ty jesteś brzydka, Jagienka bezużyteczna, a ja głupia — wyszczerzyła się olbrzymka. — O! No a Ino jest stara i szalona. Ma dwie role, bo jedna jej osobowość to po prostu skamieniały siwus, a druga to ostro szurnięta czarownica. Jesteśmy siebie wartę.
— Czemu mówisz tak nie ładnie… — Zza liściastej kotary wynurzyło się rude ciałko. Kobaltowe oczy skarciły najpierw Zośkę, a następnie przeniosły się na Taniec. — Czy coś się stało?
— Pewnie znowu ma kleszcza w dupie, jak ostatnio — rzuciła, a następnie z głośnym “tum” przewróciła się na drugi bok.
— Nie powiem kto, nie powiedział mi, że rozpadlina rozciąga się obok mnie. Nie dość, że wpadłam w pokrzywy to jeszcze ten przebrzydły kleszcz! — warknęła zielonooka. Poczuła dotyk ogona na swoim udzie.
— Ważne, że nic ci nie było. A kleszcz to nic, nawet w… Takich miejscach. Wyciągnęłabym ci go nawet z gardła, jakbym musiała — mruknęła Jagienka, a dawna Klifiaczka musnęła jej ucho pyskiem.
— Wow… Jakie wy jesteście romantyczne — rzuciła z ironią srebrzysta — Porzygam się.
— Spotkałam jakiegoś dziwnego gościa. Gadał trochę jak Ino.
— Nie uciekł przed twoim pyskiem? A to dziwne. Zwłaszcza że ty się tak śmiesznie krzywisz, zawsze się krzywiłaś, jak mówił do ciebie kocur. To śmieszne — przyznała olbrzymka, wciąż leniwie leżąc na boku, zajmując niemal połowę nory.
— Chyba próbował mnie poder- — Histeryczny śmiech przyjaciółki przerwał jej. Sama liliowa przybrała kamienną maskę i wpatrywała się zażenowana w tarzającą się po ziemi pomarańczowooką. Ignorowała zaniepokojony i niepewny wzrok rudej.
— Srasz mnie?! — rzuciła między napadami śmiechu, a kiedy ich oczy się spotkały, znów zawyła i upadła.
— Nie sram cię, sama się srasz, głupia kupo tłuszczu — syknęła, a następnie zwróciła się bardziej do koteczki siedzącej obok. — Gadał do mnie, jakbym była jakaś jego wielką panią. Najpierw obrzucał mnie kwiatami, a następnie przylepił się jak rzep do ogona. Prawie bym sama mu pysk przeorała, ale zaczął coś gadać o klanach w lesie.
— To te twoje zabawy, nie? — wtrąciła się Zośka.
— Społeczność, rodzina, a raczej banda kretynów, co nawet nie umie sobie poradzić z jedną wszą.
— Dalej masz koszmary i te dziwne głosy, wizję? — odezwała się niespodziewanie uczennica uzdrowicielki.
— Jesteś opętana? — Srebrna zmrużyła oczy i podniosła się na przednich łapach.
— Nie, nie jestem i nie, nie mam żadnych koszmarów. Było minęło. A teraz dajcie mi dokończyć i nie zmieniajcie tematu, jeśli łaska.
— Co się tak spieniasz, przecież wszyscy cię słuchają, myszeczko — wymruczała olbrzymka i wyciągnęła się z powrotem na ziemi.
— Powiedział, że jakiś brzydal w mieście mu powiedział o tych klanach i on teraz marzy, żeby być ich częścią. Ale że nic nie wie, a że wyglądam na obytą i doświadczoną w tych sprawach, to muszę coś o nich wiedzieć. Co wiedziałam, to powiedziałam. Poszedł sobie, ale prosił mnie do końca, żebym mu towarzyszyła teraz i przez życie. — Zamyśliła się — Wiecie co, jak to się działo, to ciekawiej brzmiała ta historia.
— Chwalisz się czy żalisz? — zapytała Zośka. — “Oho, jestem Taniec, mam jakieś dziwne korzenie wśród bandy szalonych, dzikich kotów.” Jak na kogoś, kto strasznie narzeka na dzieciństwo, to często o tym mówisz.
— To chyba normalne i godne pochwały, że tęskni za rodziną… — mruknęła Jagienka. Posłała ukochanej pocieszający uśmiech, ale liliowa jedynie parsknęła.
— Nie tęsknie. To była banda idiotów. Nawet większych od niej. — Wskazała na przyjaciółkę, która jedynie w odpowiedzi wzruszyła łapami nieporuszona. — Banda tchórzy i leniów. Żyją sobie pod łapą najgorszego kocura, jakiego nosił świat, ale nic z tym nie zrobią.
— A to nie tak, żeś zwiała? — dopytywała srebrna z kpiącym uśmieszkiem.
— Ratowałam honor.
— Tjaa~
— Co za różnica. Ja się bardzo ciesze, że postanowiłaś uciec, bo nigdy bym cię nie poznała — wymruczała niebieskooka, ocierając się o bark szylkretki, mrucząc głośno.
— No właśnie. Co byś beze mnie zrobiła, hm? — zwróciła się do rudej, patrząc na nią z góry. Głośne westchnięcie wydarło się z pyska Zośki. Wstała i przeciągnęła wielkie kończyny. Skrzywiła pysk i rzuciła jedynie na odchodne.
— Możecie się migdalić, ale poczekajcie, aż pozbieram swoje graty.

* * *

Siedziała na ciemnej, cichej polanie. Nie. Nie było cicho, nie do końca. Gdzieś w tle, gdzieś w oddali, słychać było szum oceanu. Odgłosy fal, które uderzały w równym tempie o wysokie wybrzeże; to był dźwięk, który nawiedzał Taniec jedynie w snach. Jedynie, kiedy świadomość chciała znów ją ukarać, znów przypomnieć jej kim naprawdę jest. Cała sceneria mówiła, krzyczała wręcz “Jesteś Klifiakiem, jesteś córką Srebrnej Szadzi! Nie… Jesteś tchórzem, przegranym bez walki…” Te słowa, te określenia znała już bardzo dobrze. Płynęły jej w żyłach niczym krew, budowały jej osobowość, nawet jeśli inne koty tego nie widziały. Ona wiedziała, że jest niczym innym jak ofiarą Srokoszowej Gwiazdy, którego parszywa morda będzie ją zatruwać życie… Którego niewyleczalna głupota doprowadziła do tego wszystkiego. Doprowadziła do tego, że jest bez rodziny, bez matki, ojca… Bez braciszka… Nigdy nie pokocha nikogo tak mocno, jak ich. Jej uczucie do Jagienki nie jest nawet blisko. Bo czy ona faktycznie nawet kochała tę rudą poczwarkę? Uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła łbem. Do sennej rzeczywistości przywrócił ją pisk. Poczuła, jak coś skapnęło jaj między uszy. Jedna, dwie, pięć kropli, które wciąż spadały z jednego miejsca. Podniosła głowę. Nagle nie znajdowała się już na bezkresnej nizinie. Była w obozie Klanu Klifu. Znała to miejsce tak dobrze… Jej dom. Jednak coś było nie tak. Cisza była tak przeszywająca, że kotce wydawało się, że bicie jej serca sprawi, że kamienne szpikulce spadną ze sklepienia. Nawet wodospad zastygł. Obróciła się, aby zbadać, gdzie podziała się wodna kurtyna, ale napotkała jedynie ścianę. Jaskinia była zamknięta; nie było mowy o ucieczce. Krople znów spadły. Jedna wpadła jej do zdrowego oka; dopiero teraz miała szansę dowiedzieć się, że nie była to woda… Jej wizja zabarwiła się na czerwono. Kolejna trafiła w nos, a metaliczna woń przeszyła ciało szylkretowej. Czuła w niej coś… Zbyt znajomego. Powoli zaczęła znów podnosić głowę; kapnęło jej do pyska, ale nie poczuła szkarłatnej cieczy… Poczuła piekące, niewielki kolce, poczuła, jak ciecz zamienia się w wonny liść. Wonny, acz bolesny. Wypluła go. Pokrzywa spadła na ziemie. Coraz bardziej zmieszana, tym razem prędko zadarła głowę. Z pyska wydarł się pojedynczy wrzask, a zaraz potem huk spadającego ciała. Z wielką dziurą, która przechodziła z jednej strony na drugą, w boku, na posadzce leżało ciało Koperkowego Wzgórza. Nie… To ciało Srebrnej Szadzi… Nie! Ciało zmieniło się w zwłoki Zielonej Łapy… Z każdym mrugnięciem widziała innego, ważnego dla niej kota. Oko ją bolało i zaczęło łzawić; wiedziała, czyje truchło pojawi się pod jej łapami, jeśli je zamknie. Nagle, kiedy już prawie się poddała, na czarnym, pokrytym posoką ciele przysiadł popielaty ptaszek. Srokosz rozpoczął swoją urokliwą, poranną śpiewkę, a do jaskini zaczęło wpadać światło jutrzenki. Taniec odwróciła głowę tam, gdzie powinien być wodospad. Tym razem tam był. Ptak śpiewał coraz, coraz głośniej, a jego pieśń dudniła jej w uszach. Czułą ją całym ciałem, każda kość drżała od jej jazgotu, żyły w głowie boleśnie pulsowały, a serce łomotało szaleńczo. Nie umiała tego wytrzymać. Zamachnęła się łapą, ale zamiast poczuć, jak drobne opierzone ciałko zostaję odrzucone w bok, znów napotkała pokrzywy, tym razem całe gąszcze. Nie była już w obozie. Była pod dębem Ino. Czuła zapach jej ziół i samej uzdrowicielki. Wszystko było takie, jakie zapamiętała tego wieczoru, przed wejściem na gałąź, jedyna różnica była taka, że całe runo leśne pokryte było wodą. Dopiero teraz poczuła, że aż do brzucha stoi w bajorze. Chłód rozbudził jej rozedrgane zmysły i przywiódł na ziemie. Dookoła były drzewa, ale nie było żadnych krzewów, ani zwierzyny, ani nawet robaków na powierzchni. Tafla drgała pod dotykiem tylko jednej rzeczy… Na powierzchni spokojnie unosił się srokosz. Niby kaczka, lekko ruszając nóżkami, pływał po jeziorku. Złość ogarnęła szylkretkę. Mimo że pod nogami czuła grząskie błoto, odbiła się wysoko i skoczyła na ptaka, wpychając go pod powierzchnie. Nie natrafiła na dno. Spadała i spadała w dół, aż w końcu obudziła się, niemal nie spadając z gałęzi.

* * *

Po pamiętnym śnie było tylko gorzej. Miała paranoję. Wszyscy to widzieli, wszyscy zauważyli, że Taniec jest coraz bardziej roztrzepana. Coraz częściej wpatruję rosnące przy lecznicy krzewy głogu. Spędza całe dnie jedynie… Czekając. Na co? Nie powiedziała nikomu. Jednak gdy tylko na ciernistych gałązkach zasiadł jakiś ptaszek, zrywała się niczym poparzona. Biegła prosto na niego, a gdy ten odlatywał, zdawała sobie sprawę, że była to zwykła sikorka lub wróbelek. Jagienka przyglądała się całej tej sytuacji ze smutkiem w oczach. Wiedziała, że musi coś zrobić. Wiedziała i chciała; taka była jej rola; musi wspierać, musi jakoś pomóc swojej partnerce. Niebieskooka znała, przynajmniej w jakimś stopniu, przeszłość Taniec. Długie rozmowy, którym oddawały się wieczorami w berberysowym gąszczu, pozwoliły jej wniknąć w dusze ukochanej tak głęboko, że wydawało się jej, że jest bardziej świadoma tego, co czuję, niż sama właścicielka owych emocji. Zwłaszcza że szylkretka robiła wszystko, aby nie pokazywać jak bardzo tęskni za domem, jak wielki żal i gorycz w niej kipi. No, a przynajmniej było tak do momentu tego przełomowego snu. Po nim wszystko stało się… Trudniejsze.
Aberracje były coraz bardziej widoczne, coraz częstsze, a ich intensywność i widoczność w skutkach, narastała z każdym dniem. Humory zmieniały jej się niczym tony w ptasiej śpiewce, sierść na grzbiecie stała jak sosnowy las, a posiłki stawały się rzadsze, mniejsze… Wszystko w jej głowie było wypierane; zajmowało miejsce rzeczom, które Taniec uważała za znaczące, za takie, które pozwolą jej zrobić kolejny krok naprzód. Cel, do którego miał on prowadzić, długo był okryty mgłą.
Mgłą stworzoną z żalu, wstydu i złości; ze wszystkich negatywnych uczuć, które tylko umiała nazwać. Ale kiedy tylko przejrzała, przebrnęła przez opary, które wysiąkły ze szkaradnej duszy Srokoszowej Gwiazdy, wtedy… Ah… Wtedy zrozumiała… Zrozumiała co musi zrobić, co powinna zrobić już wiele księżyców temu, ba! Co powinna zrobić, zanim zdecydowała się na tchórzostwo, jakim było zostawienie swojej rodziny na pastwę tego obszczanego smarka! Jej kochani najbliżsi; jej milcząca matka, która pewnie ze stoickim spokojem przeżywa ból istnienia w tym okropnym miejscu, jej wspaniały, ciepły ojciec, który jest niczym ścięta winorośl, która pięłaby się do słońca, gdyby tylko mogła… Jej… Jej braciszek… Musi to zrobić dla nich. Musi ich uwolnić! Ale nie robi tego jako ich córka, jako siostra, nawet nie jako przyjaciółka. Nie. Ona jest ich płomieniem, którego skry dosięgną tych, którzy przesiąknęli odorem zgnilizny.
Będzie dla nich jak choroba skryta w cieniu; niczym szalejąca gorączka.
Gorączka, która pojawi się znikąd, która przyniesie swoje własne zasady, którym można ulec i nauczyć się pod nimi żyć, lub które można spróbować zwalczyć… Lecz za jaką cenę?

Czy za cenę, jaką jest w stanie zapłacić Klan Klifu?

* * *

Taniec przedstawiła drogę, którą postanowiła obrać, swojej siostrze Żelaznej Zośce i partnerce Jagience. Obie kotki, chociaż potem na osobności nie ukrywały strachu o psychiczny dobrobyt liliowej, zgodziły się, aby jej towarzyszyć; głównie z obawy, że ta już nigdy by do nich nie powróciła.
Ino nie chciała brać udziału w wyprawie; jej miejsce było w korzeniach dębu, gdzie pomagała innym. Aby zapieczętować fakt, że idzie “ratować” Klan Klifu jako jego wybawicielka, a nie tylko kotka, która kiedyś była jego częścią, przyjęła nowe imie - Terpsychora. W ten sposób przystąpiła pośrednio do długiego rodu, którego przedstawicielką była właśnie Ino; nie przyjęła jednak jeszcze określającego ją przydomka; chce zrobić to po odbiciu swojego miejsca w świecie.
W dniu wymarszu Zośka pokazała się w towarzystwie dwóch innych kotek - Soli i Natty, które były znane pozostałej parze, już jakiś czas. Siostry postanowiły, z braku innych zajęć, dołączyć do ich grupy, skuszone obietnicami o wysokich stosach świeżego jedzenia i ciepłych legowiskach, gdzie nie śmierdzi smarem do machin dwunożnych. Podróż rozpoczęła się.
Zanim weszły w okolice miasta, ich kompania powiększyła się o tajemniczą Walkirie, której cel nie był do końca znany. Wydawała się dołączyć do nich bez żadnego powodu, ale szybko wywalczyła sobie lojalność reszty kotek, a w dodatku okazała się niesamowitą pomocą w przeprawie przez miasto, gdzie przyłączyła się ostatnia znajdka - Skorek. Bura niewiasta, niezwykle enigmatyczna i dziwaczna, od początku nie wydawała się zbytnio inteligentna, acz zdolna i pojętna, tak więc pozwolono jej zostać.
Wyprawa zakończyła się przeprawą przez Złote Kłosy, o których mówiła wszystkim Terpsychora. A kiedy historie o tłustej zwierzynie, która sama wpada pod łapy, okazała się prawdziwa, wszyscy byli gotów na prawdziwe działanie; zaczęli brać plany liliowej bardziej poważnie.

Zamieszkały w drewnianej szopie, gdzie czuć było jeszcze woń dawnych lokatorów, a w tym kociego mleka i łożyska; podobno Sola zauważyła uciekająca matkę z młodymi. Nikt nie popędził za nią. Nikt też nie zjawił się przez długo czas, aż do czasu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz