Dum, dum, dum…
Syreni Lament mrużyła jedno ślepie, czując, jak z każdym ruchem gałki ocznej coś rozsadza jej czaszkę od środka. Ból był okropny i niemal zasnuwał wszystkie jej zmysły. Widok przed oczami był zamglony, a w dodatku wirował, kręcił się we wszystkie możliwe strony, nie robiąc sobie nic z tego, że kotka raz po raz wpada na innego wojownika. Nos przepełniony był słodkawym, lekko cierpkim zapachem; nie była pewna czy czuje krew z ran reszty kotów, które tej nocy prowadziły batalie z samotnikami, czy pechowo zadrapała sobie nos od środka. Najbardziej wkurzającym okazał się jednak nieustanny łomot, który dobiegał do jej uszu. Powinna być szczęśliwa, że jej chwilowa głuchota okazała się… No właśnie, jedynie chwilowa, ale szczerze, wolałaby przeżyć reszte życia z tym zmysłem upośledzonym, niż choćby uderzenie serca dłużej z tym okropnym huczeniem w głowie. Próbowała zakrywać je łapami, przynajmniej na przystankach, ale było jedynie gorzej; dużo gorzej. Trudno było ukryć doskwierający jej ból. Z każdym uderzeniem serca, z każdym krokiem, a nawet podmuchem wiatru, który poruszał jej uchem… Każda z tych rzeczy wywoływała kolejną falę, a jedynym, co mogła zrobić z nią Syrenka, to zagryzać zęby i brnąć do przodu, aby nie zostać z tyłu. Zwłaszcza że na samym tyle szły koty wraz z dwoma poległymi kotkami. Nie chciała towarzyszyć trupom. Nie chciała patrzeć na ciało Zmierzchającej Zatoki; teraz pozbawione blasku, niesione przez jakiegoś przypadkowego kota, który miał jeszcze na tyle sił, aby nie upuścić jej gdzieś po drodze w krzaki.
— Ej… — Bursztynowy Brzask pojawił się przy jej boku. Nie nawiązywał kontaktu fizycznego, nie ocierał się wspierająco o jej bok, jak robiła to duża część grupy, ale tym razem nie miała mu tego za złe. — Co ci jest? — Zmrużył ślepia, dokładnie przypatrując się siostrze.
— N-nic… Ni-nie przejmuj… — Musiała zamilknąć, bo przeszywająca iskra przebiegła z głowy po jej kręgosłupie. Przez chwilę nie umiała wziąć do płuc powietrza, a jej oczy zaszkliły się. Gdy tylko odzyskała panowanie nad własnym ciałem, zachłysnęła się nocną bryzą, lekko wilgotną i słodką w smaku.
— Myślisz, że zamiast mózgu mam zwitek wodorostów? Zdurniałaś w czasie walk, czy co? — dobijał się do niej. Kocica z trudem spojrzała na niego, wykręcając oczy w górę.
— N-nic mi nie jest — wyburczała; zwykle nie zwracała się do rodzeństwa w ten sposób. Zirytowanie wybiło Bursztyn z rytmu, ale wciąż nie dostał odpowiedzi na swoje pierwsze pytanie, które zadał jeszcze przed napadem bezdechu Syreniego Lamentu. Wojownik zmarszczył się bardziej niż ona (a nie było to łatwe). Ze srebrzystego pyszczka wydobyło się ciche westchnięcie — Uderzyłam się. Tyle.
— Wyglądasz paskudnie. Idziesz prosto do medyczki, wiesz? — powiedział, jakby mówił do małego kociaka.
— O-od kiedy to Ty troszczysz si- — Kolejny spazm uderzył jej w czaszkę. Ten jednak nie był tak silny, jak ostatni — Się o mnie…
— Od kiedy człapiesz jak kaczor, nogi plączą ci się o każdy korzeń i depczesz każdego wojownika, który się do ciebie zbliży — prychnął Bursztynowy Brzask. — Jak tak dalej pójdzie, to wywalisz się jeszcze raz, a to nie pomoże i na głowie wyrośnie ci trzecie ucho.
— M-Mhm… — burczała pod nosem, zaciskając zęby. Ale… Brat faktycznie się o nią martwił. Może i na swój chłodny i cyniczny sposób, ale martwił się i chciał, aby ktoś jej pomógł, chciał, aby jej ulżyło. — Dobrze… — mruknęła. Nie spodziewała się, że kremowy dotrzyma jej kroku do końca drogi. Uzasadnił to tym, że taka niestabilna siostra jest źródłem niebezpieczeństwa dla innych, którzy wracają ze zwycięskiej bijatyki. Ale Syreni Lament widziała ból straty w jego oczach.
“Zawsze byli tak blisko ze sobą… On i Zmierzchająca Zatoka byli prawdziwymi przyjaciółmi, nie tylko rodzeństwem.”
Dotarli do obozu. Nie interesowało ją, co się mogło zdarzyć, kiedy ich nie było. Od momentu, kiedy ujrzała Dryfującą Bulwę całego i zdrowego, bez nawet nadszarpniętego futerka na policzku, było jej wszystko jedno, co dzieje się z innymi.
— Zaprowadź ją do Różanej Woni — polecił krótko Bursztynowa Brzask bratu. Hebanowe oczy były delikatnie zaszklone; zapewne nikt i tutaj nie zmrużył porządnie oka, a zwłaszcza kocur, który mógłby na wojnie stracić niemal wszystkich, którzy coś dla niego znaczą. Obecność burego sprawiła, że mimowolnie ciało srebrzystej się rozluźniło, a ból złagodniał. Chociaż to mogło jej się tylko wydawać.
— C-co się stało? Czy jesteście cali? A Stokrotka, a Plusk? Czy z nimi wszystko dobrze?! — mamrotał, ledwie umiejąc się wysłowić. Okrągłe ślepka latały po rozlewającej się fali kotów, które wpadały do obozu bardziej lub mniej pokiereszowane.
— Żyją! Oni żyją, a teraz weź Syreni Lament do medyczek, bo osunie się na łapach — powtórzył się, popychając go lekko nosem o bark.
— Ah… T-ta, tak… Chodź siostrzyczko. Faktycznie nie wyglądasz zbyt kolorowo, co się stało? — miauczał jej prosto do ucha, a z każdym słowem ból wzmagał się. Krzywienie nie uszło na szczęście jego uwadze i odsunął się nieznacznie.
— Uderzyłam się… O kamienie. A-ale jest do-dobrze — dukała. Chociaż dudnienie delikatnie ustąpiło, to język zaczynał jej się plątać; zrzuciła winę na zmęczenie i opadającą z niej adrenalinę. Teraz wzrok nie wirował jej tak bardzo, ale powieki same opadały. Chciała pójść spać.
— Rozumiem… Dobrze, że się nie połamałaś — powiedział łagodnie braciszek, pozwalając oprzeć się jej o swój mocny bok. Razem podreptali do lecznicy.
Była niesamowicie senne. Ledwo była w stanie trzymać otwarte ślepia, a co dopiero siedzieć w wyprostowanej pozycji, aby jedna z księżniczek mogła obejrzeć jej obrażenia. Niestety, okoliczności nie pozwalały na zbyt delikatne i ostrożne środki. Różana Woń miała niemal pół klanu, który czekał, aż doprowadzi ich do porządku; jedna Syrenka z bolącą główką nie mogła zająć jej zbyt dużo czasu.
— Połóż się. — Zrobiła to bez mrugnięcia okiem. — Dryfująca Bulwo, weź ten cienki mech i połóż na głowę Syreniego Lamentu; jest mokry od chłodnej wody, więc zmniejszy opuchliznę. — Kiedy "okład" wylądował na pulsującym guzie, z mordki wyrwał jej się jęk zadowolenia; chyba nigdy nie poczuła takiej ulgi. Zamknęła ślepia, rozkoszując się tą chwilą. W końcu nic nie waliło jej w czaszkę, nic się nie kręciło, nic nie sprawiało, że jest na granicach omdlenia i zarzygania samej siebie. Słyszała stęki innych, bardziej "zewnętrznie" poranionych wojowników, którzy porozsiadali się w lecznicy. Zapach Róży gdzieś zniknął albo był zbyt dobrze maskowany przez wciąż obecny swąd szkarłatu; nagle jednak udało jej się ją wyczuć. Poczuła szturchnięcie w nos. — Otwieraj pysk Syreni Lamencie, nie mogę sobie pozwolić, żebyś obudziła mi się z jękami. Będę mieć na głowie więcej niż ten twój mokry mech. — Zrobiła to od razu, nie kwestionując rozkazu kotki, była zbyt słaba, a raczej nie sądziła, żeby królewna chciała się jej nikczemnie pozbyć. Kilka drobnych ziarenek trafiło na jej język. Rozpoznając kształt i wielkość maku, od razu go połknęła; wiedziała, że to będzie znakomity sen. Nie pamiętała, kiedy odleciała w krainy dostatku, nie słyszała, kiedy odbiegł Dryfująca Bulwa, ani kiedy pojękiwania rannych ucichły; wszystko to było nieistotne.
— Ej… — Bursztynowy Brzask pojawił się przy jej boku. Nie nawiązywał kontaktu fizycznego, nie ocierał się wspierająco o jej bok, jak robiła to duża część grupy, ale tym razem nie miała mu tego za złe. — Co ci jest? — Zmrużył ślepia, dokładnie przypatrując się siostrze.
— N-nic… Ni-nie przejmuj… — Musiała zamilknąć, bo przeszywająca iskra przebiegła z głowy po jej kręgosłupie. Przez chwilę nie umiała wziąć do płuc powietrza, a jej oczy zaszkliły się. Gdy tylko odzyskała panowanie nad własnym ciałem, zachłysnęła się nocną bryzą, lekko wilgotną i słodką w smaku.
— Myślisz, że zamiast mózgu mam zwitek wodorostów? Zdurniałaś w czasie walk, czy co? — dobijał się do niej. Kocica z trudem spojrzała na niego, wykręcając oczy w górę.
— N-nic mi nie jest — wyburczała; zwykle nie zwracała się do rodzeństwa w ten sposób. Zirytowanie wybiło Bursztyn z rytmu, ale wciąż nie dostał odpowiedzi na swoje pierwsze pytanie, które zadał jeszcze przed napadem bezdechu Syreniego Lamentu. Wojownik zmarszczył się bardziej niż ona (a nie było to łatwe). Ze srebrzystego pyszczka wydobyło się ciche westchnięcie — Uderzyłam się. Tyle.
— Wyglądasz paskudnie. Idziesz prosto do medyczki, wiesz? — powiedział, jakby mówił do małego kociaka.
— O-od kiedy to Ty troszczysz si- — Kolejny spazm uderzył jej w czaszkę. Ten jednak nie był tak silny, jak ostatni — Się o mnie…
— Od kiedy człapiesz jak kaczor, nogi plączą ci się o każdy korzeń i depczesz każdego wojownika, który się do ciebie zbliży — prychnął Bursztynowy Brzask. — Jak tak dalej pójdzie, to wywalisz się jeszcze raz, a to nie pomoże i na głowie wyrośnie ci trzecie ucho.
— M-Mhm… — burczała pod nosem, zaciskając zęby. Ale… Brat faktycznie się o nią martwił. Może i na swój chłodny i cyniczny sposób, ale martwił się i chciał, aby ktoś jej pomógł, chciał, aby jej ulżyło. — Dobrze… — mruknęła. Nie spodziewała się, że kremowy dotrzyma jej kroku do końca drogi. Uzasadnił to tym, że taka niestabilna siostra jest źródłem niebezpieczeństwa dla innych, którzy wracają ze zwycięskiej bijatyki. Ale Syreni Lament widziała ból straty w jego oczach.
“Zawsze byli tak blisko ze sobą… On i Zmierzchająca Zatoka byli prawdziwymi przyjaciółmi, nie tylko rodzeństwem.”
* * *
Dotarli do obozu. Nie interesowało ją, co się mogło zdarzyć, kiedy ich nie było. Od momentu, kiedy ujrzała Dryfującą Bulwę całego i zdrowego, bez nawet nadszarpniętego futerka na policzku, było jej wszystko jedno, co dzieje się z innymi.
— Zaprowadź ją do Różanej Woni — polecił krótko Bursztynowa Brzask bratu. Hebanowe oczy były delikatnie zaszklone; zapewne nikt i tutaj nie zmrużył porządnie oka, a zwłaszcza kocur, który mógłby na wojnie stracić niemal wszystkich, którzy coś dla niego znaczą. Obecność burego sprawiła, że mimowolnie ciało srebrzystej się rozluźniło, a ból złagodniał. Chociaż to mogło jej się tylko wydawać.
— C-co się stało? Czy jesteście cali? A Stokrotka, a Plusk? Czy z nimi wszystko dobrze?! — mamrotał, ledwie umiejąc się wysłowić. Okrągłe ślepka latały po rozlewającej się fali kotów, które wpadały do obozu bardziej lub mniej pokiereszowane.
— Żyją! Oni żyją, a teraz weź Syreni Lament do medyczek, bo osunie się na łapach — powtórzył się, popychając go lekko nosem o bark.
— Ah… T-ta, tak… Chodź siostrzyczko. Faktycznie nie wyglądasz zbyt kolorowo, co się stało? — miauczał jej prosto do ucha, a z każdym słowem ból wzmagał się. Krzywienie nie uszło na szczęście jego uwadze i odsunął się nieznacznie.
— Uderzyłam się… O kamienie. A-ale jest do-dobrze — dukała. Chociaż dudnienie delikatnie ustąpiło, to język zaczynał jej się plątać; zrzuciła winę na zmęczenie i opadającą z niej adrenalinę. Teraz wzrok nie wirował jej tak bardzo, ale powieki same opadały. Chciała pójść spać.
— Rozumiem… Dobrze, że się nie połamałaś — powiedział łagodnie braciszek, pozwalając oprzeć się jej o swój mocny bok. Razem podreptali do lecznicy.
Była niesamowicie senne. Ledwo była w stanie trzymać otwarte ślepia, a co dopiero siedzieć w wyprostowanej pozycji, aby jedna z księżniczek mogła obejrzeć jej obrażenia. Niestety, okoliczności nie pozwalały na zbyt delikatne i ostrożne środki. Różana Woń miała niemal pół klanu, który czekał, aż doprowadzi ich do porządku; jedna Syrenka z bolącą główką nie mogła zająć jej zbyt dużo czasu.
— Połóż się. — Zrobiła to bez mrugnięcia okiem. — Dryfująca Bulwo, weź ten cienki mech i połóż na głowę Syreniego Lamentu; jest mokry od chłodnej wody, więc zmniejszy opuchliznę. — Kiedy "okład" wylądował na pulsującym guzie, z mordki wyrwał jej się jęk zadowolenia; chyba nigdy nie poczuła takiej ulgi. Zamknęła ślepia, rozkoszując się tą chwilą. W końcu nic nie waliło jej w czaszkę, nic się nie kręciło, nic nie sprawiało, że jest na granicach omdlenia i zarzygania samej siebie. Słyszała stęki innych, bardziej "zewnętrznie" poranionych wojowników, którzy porozsiadali się w lecznicy. Zapach Róży gdzieś zniknął albo był zbyt dobrze maskowany przez wciąż obecny swąd szkarłatu; nagle jednak udało jej się ją wyczuć. Poczuła szturchnięcie w nos. — Otwieraj pysk Syreni Lamencie, nie mogę sobie pozwolić, żebyś obudziła mi się z jękami. Będę mieć na głowie więcej niż ten twój mokry mech. — Zrobiła to od razu, nie kwestionując rozkazu kotki, była zbyt słaba, a raczej nie sądziła, żeby królewna chciała się jej nikczemnie pozbyć. Kilka drobnych ziarenek trafiło na jej język. Rozpoznając kształt i wielkość maku, od razu go połknęła; wiedziała, że to będzie znakomity sen. Nie pamiętała, kiedy odleciała w krainy dostatku, nie słyszała, kiedy odbiegł Dryfująca Bulwa, ani kiedy pojękiwania rannych ucichły; wszystko to było nieistotne.
* * *
— Mm… — To była jedyna odpowiedź, którą dostała. Ogon księżniczki nawet nie drgnął, nawet nie rzuciła na nią okiem.
— Chciałabym iść na polowanie — postanowiła stanowczo. To nie było prośbą o zezwolenie. Dopiero po usłyszeniu tonu i pewności w głosie wojowniczki, Róża obróciła się.
— Jesteś pewna? Guz zmalał, ale wczoraj wyglądałaś źle — rzekła, wstając i drepcząc po lecznicy, zbierając po kolei potrzebne zioła.
— Byłam zmęczona. Też byś była na naszym miejscu — rzuciła sucho jakby z lekkim wyrzutem.
— Ja JESTEM zmęczona — burknęła, obracając się w stronę jasnej kotki. — Od waszego brawurowego wejścia nie zamknęłam jednego oka. Wy sobie pochrapujecie, ślinicie mchy, ba! Nawet niektórzy mi na nie tutaj sikają, a to ja potem muszę wołać dzieciaki, żeby je wymieniały. Zamieniłabym się z wami, a ty jeszcze mówisz, że ci to nie pasuję i chcesz iść na polowanie.
— Karcisz mnie? — zapytała zbita z tropu. Przecież nie dość, że zwalnia jej miejsce, to jeszcze odciąża jej łapy z pracy. Może nawet złapać dla niej specjalnie zdobycz.
— Szlachetna wojowniczko, karce twoją głupotę, bo jeszcze wczoraj mdlałaś na mych oczach, a teraz chcesz wylecieć stąd niczym… Sarna. — Wykrzywiła się. Zamilkła potem. Wróciła do krążenia po legowisku. Cisza trwała, a Syrenka liczyła, że czarna sama podejmie znów temat; na próżno.
— Nie ma ze mnie pożytku — upierała się.
— Nie będzie i po śmierci… — rzuciła przez ramie. — Ale nie będę się zapierać łapami, jestem przecież tylko medyczką — miauczała pod nosem, wciąż krążąc między chorymi, których nie brakowało.
— Dziękuje Różana Wonio — powiedziała z ulgą wojowniczka i wstała z miękkiego mchu, który już zdążył przesiąknąć jej zapachem. Księżniczka, kiedy wychodziła, posłała jej tylko ostrzegawcze spojrzenie. Miała nadzieje, że nie będzie musiała tutaj wracać w najbliższych dniach.
Kiedy stanęła poza lecznicą, a zapach ziół przestał przyćmiewać jej zmysłów, zdała sobie sprawę, że ostra woń krwi nigdy nie opuściła jej nosa.
Pozostało ją zignorować.
* * *
Kiedy gibkie, obolałe po bojach ciało zanurzyło się w chłodnej wodzie, Syrenka poczuła, jak fala odprężenia zmywa wszelkie zmartwienia. Zanurzyła się całkowicie, ciężka głowa stała się delikatna niczym dmuchawiec, a wciąż wyczuwalne pulsowanie zjednało się rytmem pływów. Widziała, jak ryby mkną prędko przed siebie, próbując umknąć przed jej zręcznymi łapami; wiedziała, że nic im to nie da. Odbiła się łapami od dna i niczym szczupak sunęła przed siebie; jej rozdwojona końcówka ogona falowała w dwie strony, sprawiając, że sama przypominała morskiego stwora. Wysunęła przednie nogi, które wcześniej trzymała podkulone pod piersią i umiejętnie pochwyciła dorodnego jelca. Z łap przechwyciła go w pysk i wynurzyła się na powierzchnie. Kilka długości lisa dalej, widziała, jak Nenufara wskakuję do rzeki, aby złapać ryby, które Syreni Lament zagoniła w jej kierunku podczas pogoni. Po chwili też wygrzebała się na ląd, trzymając w pysku trzy płocie na raz. Koleżanka, nawet nie otrzepując się, pokłusowała do niej. Widok nagłego zmartwienia, które wykwitło w pomarańczowych oczach, zmieszało pointke. Obie wypluły swoje łupy na ziemie.
— Uderzyłaś się? — zapytała prędko, a młodsza zmarszczyła brwi. Stroi sobie z niej żart? Czy to jakaś forma zaczepki, kąśliwej uwagi na to, że złowiła tylko jedną rybę? Chciała coś powiedzieć, ale poczuła, jak coś cieknie jej po wąsie. Wierzchnią częścią łapy przetarła pysk; na jasnym futrze została czerwona smuga. — D-dobrze się czujesz Syrenko? — Nenufarowy Kielich zbliżyła się; otworzyła pysk, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale zamknęła go prędko.
— Jest w porządku… To pewnie dalej skutki walki, nie martw się… — Chciała uspokoić koleżankę, ale zamiast tego, na jej pysku kwitło coraz większe zdziwienie, a nawet strach? — H-hej! To przecież tylko kilka kropel krwi z nosa… Równie dobrze coś mogło mi wpłynąć do dziurki, kiedy byłam w wodzie.
— A-ale… Leci ci też z ucha… — mruknęła, dygocząc; pewnie też trochę z zimna, które powoli wypełniało powietrze, wraz z chmurami pokrywającymi wcześniej błękitne niebo. Nie mogła ukryć, że dreszcz przeszedł przez jej kręgosłup. — Wróćmy do obozu, dobra? Wezmę cię do Różanej Woni. Jejku… I ona cię wypuściła? Przecież na pewno coś ci jest, jak się czujesz? Boli cię coś? Daj, poniosę twoją zwierzynę — plątała się Nena, kiedy Syrenka po prostu stała i wpatrywała się w głębszy odcień czerwieni, który zebrała z ociekającego futra spod ucha.
"Co się dzieje? Przecież nie czuję już żadnego bólu… Jedynie, gdy dotykam guza, wtedy głowa zaczyna pulsować tępo, ale oprócz tego… Nic."
Wiedziała, że dyskusja na ten temat jest całkowicie zbędna. Nenufara nie zgodzi się dalej towarzyszyć jej w polowaniu, a jednocześnie nie zostawi jej samej; nie miała wyjścia, musiała skierować się z nią z powrotem do obozu. Była jednak pewna, że nie wróci do lecznicy; nie wytrzyma spojrzenia, które wyśle jej księżniczka już na wejściu. Pozwoliła, aby bura poniosła też jej jelca. Spokojnym krokiem ruszyły, a powietrze powoli zaczynało pachnieć nadchodzącym deszczem. Ścisk w czaszce nagle znów się pojawił, ale jasna wojowniczka była gotowa wytłumaczyć to sobie zmianami atmosferycznymi.
* * *
Ból otępił ją; była na nim skupiona do tego stopnia, że nie zdawała sobie sprawy, że z jej zaciśniętego gardła, wydobywa się ciche, żałosne pojękiwanie. Z tego ledwie świadomego koszmaru na jawie wyrwał ją cichy, przepełniony strachem głos.
— Sy-syrenko? Siostrzyczko, wszystko dobrze? — Pokaźna postać Bulwy pojawiła jej się przed oczami. Ciemny kocur kucał obok jej legowiska, a na jego okrąglutkiej mordce widać było przeogromne zmartwienie.
— T-tak… — wydukała mizernie, ale zaraz potem nadeszła kolejna porcja bólu. Nie miała już siły go oszukiwać. Wilgotnymi oczyma spojrzała w poczciwe oblicze brata. Bardzo go kochała; nie chciała wciskać mu głupich, nieprawdziwych słów. — N-nie…
— Mu-musze cię zabrać do Różanej Woni. Wstaniesz? Dasz radę siostrzyczko? — zapytał, jednocześnie rozglądając się po legowisku. Nie chciał nikogo budzić, ale jeśli, przy okazji, ktoś by się przebudził, chętnie poprosiłby go o pomoc. Z drugiej strony wojowniczka miała nadzieje, najgłębszą, że nikt nie otworzy ślepiów i nie zobaczy jej w tym opłakanym, godnym pożałowania stanie.
Kotka kiwnęła delikatnie głową, ignorując kolejny uścisk w czaszce. Podniosła się na łapach. Kiedy chciała odepchnąć się tylnymi, jedna z nóg jej się ugięła. Prawa, przednia kończyna przez moment nie odpowiadała na jej polecenia; ugięła się, jakby była zrobiona z tataraku, który pod najmniejszym naciskiem wiatru, poddaje mu się. Jasna wojowniczka runęła na bark, a wstrząs po raz kolejny przywołał ból. Jęknęła, tym razem głośno i przeciągle. Dryfująca Bulwa, roztrzęsiony, z sercem walącym mu w piersi, złapał ją delikatnie za kark. Filigranowa postura siostry sprawiła, że bez większych problemów udało mu się zaprowadzić (a raczej zawlec) do legowiska medyków. Pierwszy raz od ataku na obóz samotników panowała w nim cisza, a księżniczka odsypiała dnie i noce spędzone na opiece nad chorymi. Niestety jej pomoc była jeszcze potrzebna.
* * *
Najbardziej dziwiły ją częste odwiedziny Brzasku. To nie było w jego stylu. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że musi mieć to jakiś związek ze śmiercią Zmierzchającej Zatoki. Czy śmierć ukochanej siostry sprawiła, że ten cyniczny kocur zaczął obawiać się straty innych członków swojej rodziny? Czy aż tak to na niego wpłynęło? Oczywiście kotka nie miała zamiaru go pytać. Skoro już chce spędzać z nią czas, niech odbywa się to w bezkonfliktowej i miłej atmosferze. Na tyle miłej, na ile pozwalały na to ogólne okoliczności i stan chorej.
Na samym początku Syrenka nie wyglądała wcale źle, a na pewno nie inaczej, niż zazwyczaj. Zdradzały ją może jedynie zaczerwienione oczy i oklapnięte wąsy; to jednak była oznaka nie tyle samego bólu, ile braku snu, którego był winowajcą. Kiedy położyła się pod okiem medyczki, znowu dostała ziarna maku, dzięki którym zmrużyła oko do końca nocy. Następnego dnia jednak zaczęły się inne symptomy.
Oprócz tych najbardziej oczywistych, jak nieustające dudnienie i ścisk, który miażdżył jej czaszkę od wewnątrz, pojawiały się te mniej oczywiste, zwłaszcza mając na uwadze, że wszystkie urazy miały miejsce w środku organizmu kotki, nie na zewnątrz. Najczęściej powracały krwotoki z nosa i uszu; kiedy te pierwsze nie były tak martwiące, to widok szkarłatnej cieczy, barwiącej jasne futerko aż po policzki, nie dawał spokoju księżniczce. Cała ta sytuacja była dla niej okropnie frasująca.
— Zrób coś Różana Wonio! Przecież musi być coś, czego jeszcze nie próbowałaś? — stękał żałośnie Bulwa. Gdyby nie ich ciemna barwa, jego oczy zapewne byłyby tak samo przekrwione co te Syrenki lub medyczki, która znów całe dnie biegała mięty pacjentami. Próbowała ignorować te polecenia; to przecież ona jest tutaj od rzucania rozkazów, to ona wie, co robi. A przynajmniej to ona powinna wiedzieć, co robi. — Coś, cokolwiek!
— Myślisz, że całymi dniami co robię?! Że nie myślę na każdym kroku, co mogę zrobić, aby twoja siostra przestała stękać i skrzypieć zębami, albo co gorsza, wrzeszczeć?! — warknęła w końcu, stawiając sierść na karku. — Łażę tylko i zamiatam ogonem posadzkę? A może próbuje i próbuje jeszcze raz i raz? Może pomyślałeś, może jakiś kawałek inteligencji przebiegł przez twoją głowę i zdajesz sobie sprawę, przynajmniej odrobinkę, że nie mam co zrobić?!
— J-jak to? Ale nic? — jęknął, siadając ciężko.
— Nic… — odparła, tym razem łagodnie i cicho.
— Dlaczego..? — Wzrok hebanowych ślepi ciążył na barkach księżniczki. Wiedziała, jak czuję się wojownik; przecież też straciła tyle kotów, które były dla niej ważne, były oparciem i ostoją.
— Nie wiem gdzie leży problem. Wiem, że w głowię, ale nie mam jak się tam dostać. Syreni Lament rzuca się i krzyczy, że ból rozlewa się po całym ciele, że biegnie aż do końcówki ogona. Jednak… Wszystkie rany, wszystkie guzy, które miała po walce… Niczego już nie ma — skwitowała, a jej surowe spojrzenie zatrzymało się na łapach Bulwy. — Przepraszam, ale oprócz podawania maku, nie jestem w stanie zrobić dla twojej siostry nic więcej. Niech Klan Gwiazdy ma ją w opiece i zlituję się nad jej cierpieniem. — Wstała i zniknęła, gdzieś w głębinach swojego zacisza.
Bury wojownik siedział jeszcze chwilę, wsłuchując się w niespokojne chrapanie chorej, która ledwo co dostała nową porcję maku; z każdym dniem większą.
* * *
— Co? — Jasna kotka przerwała Nenufarze, która od razu wlepiła w nią swoje zmartwione oczy.
— Polowałyśmy w rzece… Wtedy, kiedy pierwszy raz wyszłaś z legowiska medyka — powiedziała spokojnie, jednak jej głos drżał. Błękitne oczy wpatrywały się w nią niepewnie i bardzo wnikliwie; jakby za wszelką cenę chciały coś sobie przypomnieć. — Z-złapałaś takiego wielkiego jelca… Tak pięknie lśnił… — Mówiła coraz ciszej, coraz wątlej.
— Naprawdę? — zapytała zdziwiona Syrenka.
— M-mhm. — Nena pokiwała głową, uśmiechając się do przyjaciółki łagodnie. Serce ściskało jej się w piersi. Nie wiedziała, co się dzieje, ale była pewna, że to nie jest żaden głupi żart. To nie było w stylu pointki. — A-a ja… Ja złapałam o wiele mniejsze rybki. Zawsze pływałaś lepiej — dodała jeszcze.
— A-aha… A co z tym jelcem? — Otworzyła oczy szerzej, jakby to miało pozwolić jej lepiej słyszeć rozmówczynie.
— Chyba był taki wielki, bo najadł się robaków; zjadł go Kolcolistne Kwiecie i się calutki obrzygał na patrolu… — dokończyła i się delikatnie zaśmiała. To samo zrobiła Syrenka, jednak zbyt gwałtowny ruch głową nasłał na nią kolejny spazm bólu. Syknęła, a Nenufara od razu przypadła do jej boku, jakby chciała tym gestem rozdzielić jej cierpienie na nie dwie. Nagle jęki ucichły, co jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Nawet nie zdążyła o to zapytać, bo odezwał się cichy głosik chorej.
— N-nena… Nena dziwnie się czuję… — wyszeptała. Bura koteczka niemal jej nie dosłyszała, ale gwałtowne podnoszenie się i opadanie jasnego boku sprawiło, że stała się znacznie czujniejsza. Starsza odskoczyła od niej i spojrzała jej w oczy. Było coś… Coś było nie tak… Dopiero kiedy przyjrzała się dokładnie, zobaczyła, że jedna z źrenic kotki była nienaturalnie mała. W legowisku medyków panował kojący mrok, dlaczego więc tylko lewe oko reagowało na ciemność? — C-co się dzieje? Czemu tak na mnie patrzysz?
— Coś jest z twoim okiem, Syrenko… Dziwnie się zachowuję. Ja-ja muszę pójść po Róże — wydukała i odbiegła, próbując odnaleźć czarną księżniczkę.
Oszołomiona, pozostawiona samej sobie jasnooka leżała na legowisku. Nie miała jak się ruszyć; połowa jej ciała była sparaliżowana. Serce dudniło w piersi, a oddech był raptowny; stres i strach, który rozdzierał ją od środka, był niczym larwy, które zjadł Kolcolistne Kwiecie. Tylko że te tutaj, powolutku odbierały jej wszystko, co miało do zaoferowania jej ciało, całą jej siłę i wszystkie zmysły po kolei. Nie umiała otworzyć pyska; jedynie prawy kącik podnosił się to do góry, to do dołu, ale lewy był uparty i ciężki jak kamień. Chciała zawołać, że medyczka wyszła po zioła, że Nena ma do niej wrócić i być z nią. Chciała krzyczeć, że jest sama i że się boi. Ale nie potrafiła.
Nikt nie widział, jak jej wątłe ciało nagle odzyskuję siłę tylko po to, aby zaraz szarpnąć kotką. Pierwszy spazm nie był tak mocny, ale to, jak bardzo niespodziewanie nastąpił, doprowadził Syrenkę do cichego szlochu. Łzy napłynęły jej do oczu, podobnie co krew, której zapach poczuła w nosie. Następny był łatwiejszy do przewidzenia, ale znacznie silniejszy; skwitowała go jednym, zgłuszonym jękiem. Kiedy po raz ostatni jej ciało zawalczyło z paraliżem, zrobiło to z takim impetem, że upadła poza mech, na którym leżała; głowa uderzyła w jeden z kamieni, na którym Różana Woń czasami opierała mordkę, kiedy rozmawiały, czekając, aż mak zacznie działaś. Miała wrażenie, że huk roznosi się po całym obozie, że zaraz wszyscy wbiegną do lecznicy, zaalarmowani dziwnymi odgłosami, ale tak naprawdę był to jedynie ciche puknięcie, po którym nastąpiła błoga cisza. Cisza, spokój i ulga.
Kiedy Nenufara zdołała odnaleźć medyczkę, ta wracała już do obozu z pyskiem wypchanym ziołami. Niestety, kiedy zdyszane wpadły do środka, Syreni Lament leżała bez ducha poza swoim legowiskiem. Z jej jasnego pyska wciąż wylewała się strużka głębokiego szkarłatu, mieszając się z inną, która sączyła się z nosa. Mimo ilości krwi, martwa wydawała się być spokojna, a jej oczy, chociaż wciąż z źrenicami o różnej wielkości, miały łagodny, niemal rozmarzony wyraz.
Piękne opowiadanie, bardzo mi się też podoba opisanie reakcji Bursztynka na wszystko, co się działo, bardzo dobrze odpowiada mojej wizji tej postaci <3
OdpowiedzUsuń