BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lotos. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lotos. Pokaż wszystkie posty

05 września 2025

Od Lotosu CD. Wróżki

Lotos był niezwykle ukontentowany takim obrotem spraw, doprawdy. Jego urok osobisty jak (prawie) zwykle działał cuda. Udało mu się zwerbować im ochroniarza, idealnego do swej roboty. Nie tylko ze względu na większe od kocięcych gabaryty, ale i też wyjątkowe oddanie przodkom — co, rzecz jasna, działało tylko i wyłącznie na ich korzyść. Skrzypiąca Łapa wydawał się być na tyle naiwny, aby uwierzyć nawet w najbardziej absurdalną historię. Miał go więc, przynajmniej we własnych oczach, owiniętego wobec małego pazurka. Perfekcyjnie.
Pewnym siebie krokiem maszerował więc z dwójką swoich towarzyszy, z nosem dumnie zadartym ku górze. Jednocześnie pilnował się, aby trzymać się jak najbliżej swojego lojalnego wyznawcy. Nie chciał przecież, aby to barbarzyńskie słońce przypadkiem musnęło go swoimi promieniami. Pozostawał więc w cieniu Skrzypu. Nie przepadał może za tak bliskim kontaktem cielesnym z kotem, którego nie uważał za kogoś do tego uprawnionego (tak właściwie na tej liście znajdowała się tylko jego rodzina...), ale w tym przypadku musiał zgodzić się na to ustępstwo. Jak to mówili — cel uświęca środki, czyż nie?
— To będzie wspaniała przygoda! — westchnęła z przejęciem Wróżka. Jej fioletowe oczka błyszczały z podekscytowaniem, wyglądając jak dwa gładkie ametysty. Lotos uśmiechnął się na te słowa, ale kąciki jego mordki zadrgały delikatnie.
Och, jak on zazdrościł tego siostrze! On musiał się starać, męczyć, cierpieć po to, aby wykrzesać z siebie wystarczająco przekonujący uśmiech, a ona? Jej to przychodziło naturalnie! Nawet nie musiała się trudzić. Ją po prostu naprawdę wydawało się to cieszyć. Cóż za jawna niesprawiedliwość!
— Och, oczywiście — odpowiedział, utrzymując swój zwyczajny wyraz pyszczka. Od ciągłego nadwyrężania mięśni zaczynała go boleć szczęka, ale musiał prezentować się odpowiednio przed ich strażnikiem. Nie mógł sobie pozwolić na to, by jego lico szpecił gorzki grymas.
Mimo wszystko był pewien, że siostra przejrzała jego przykrywkę. Nie miał pojęcia, jakim cudem to robiła, ale zawsze wiedziała, co ktoś czuł. To było jednocześnie imponujące, jak i niesamowicie frustrujące...
W pewnym momencie poczuł nagły opór z przodu, jakby coś chudego delikatnie uderzyło go w klatkę piersiową. Zatrzymał się, spoglądając w dół. Była to łapa Wróżki. Posłał jej zdziwione spojrzenie. Sama albinoska patrzyła na niego dziwnym wzrokiem.
< Wróżko? >

31 sierpnia 2025

Od Lotosu do Księżyca i Śniątka

Siedział w bezpiecznych czterech ścianach żłobka, jedynie co jakiś czas wyglądając poza jego obręb. Pora Nowych Liści już się zaczynała. Wszystkie koty w obozie cieszyły się z tego powodu, radując się nadchodzącą poprawą w dostępności zwierzyny, i dłuższymi, bardziej słonecznymi dniami. Tylko on siedział tu jak struty, ze zmrużonymi oczyma i skwaszoną miną, niepasującą zupełnie do ślicznej mordki. Nie cierpiał słońca. I nie cierpiał tego, że wszystkich innych cieszyła zmieniająca się pogoda.
Szczególnie silną nienawiść wzbudzały w nim irytujące przechwałki Ognika. Czy on mógł w końcu utkać ten głupi, głośny pysk?! I tak nie miał do powiedzenia nic mądrego, po co więc w ogóle się odzywał! Wyłącznie wyprowadzał Lotos z równowagi tym swoim przemądrzałym tonem, nieskalanym myślą spojrzeniem i słonecznym futrem, o które albinos wcale nie był zazdrosny. Podły szkodnik!
"Skoro tak przeszkadza ci zwykłe słoneczko, to może powinieneś zamieszkać w tunelach, he? Są idealne dla takich kretów... Tak samo ciemne jak wasz ojciec." W głowie wybrańca wciąż odbijały się te podszyte oczywistym jadem słowa. Jak on śmiał wyśmiewać się z niego?! Co z niego za skończony mysi móżdżek! Powinien wiedzieć, że Lotos i jego rodzeństwo było wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju i czysto gwiezdne. Nie miał też pojęcia, o co dokładnie chodziło mu z kretami i byciem ciemnym — ale to pewnie były jakieś kolejne jego idiotyczne wymysły! Nie to, żeby go to interesowało. Ani odrobinę.
... No dobrze, może trochę. Tak tyci-tyci. Naprawdę ledwo. Nie wiedział, o jakich tunelach mówił rudy. Ale chciał. Być może tamten się z niego wyśmiewał, ale jeśli rzeczywiście nie było tam słońca, to... Nie mogły być czymś złym, czyż nie? Tak przynajmniej sądził Lotos.
W pewnym momencie jego samotne filozofowanie brutalnie przerwał pojawiający się w zasięgu jego marnego wzroku, rozmazany obiekt. Bliżej niezidentyfikowane coś rozglądało się dookoła nieporadnie. Dreptało, stawiając małe kroczki i co jakiś czas chwiejąc się lekko, jakby traciło równowagę. W pyszczku za to trzymało jakiś niewielki badyl. Lotos na ten widok zamrugał kilka razy i zastrzygł uszami, przechylając głowę w bok, obserwując kocię (w końcu wydedukował, że tym musiało być to dziwne stworzenie) niczym obiekt badawczy.
— Wruszka...? — Kociak zatoczył się, szurając łapkami w stronę kociarni. Szukał jego siostry, huh? Ciekawe z jakiego powodu. Wróżka wiecznie przyciągała dziwne towarzystwo... Była zdecydowanie zbyt miła dla tych prostaków. I to jeszcze kompletnie szczerze!
Spojrzał na swojego żłobkowego sąsiada, ubierając na pyszczek czuły uśmiech. W rzeczywistości trudno było mu powstrzymać grymas zniesmaczenia. Wyglądał strasznie... niezdarnie. Powinien jakkolwiek się prezentować. Jak inaczej chciał wywalczyć swoje miejsce w klanie?
— Nie ma tu Wróżki, mały... — mruknął cicho, spokojnym tonem, przyprawionym nutą fałszywego zaangażowania.
Młodszy kocurek zatrzymał się na jego słowa, poruszając uchem. Nie spojrzał w jego stronę, na co Lotos uniósł delikatnie brew. Dziwne. Zmrużył delikatnie oczy. Czy ten mały naprawdę nie raczył obdarować go wzrokiem swoim bachorzych ślepek? Co za tupet, zupełny brak szacunku wobec niego, wobec wybrańca!
— Aha — mruknął, wyczuwalnie tracąc zainteresowanie. — A gdzie jest?
Skrzywił się nieco, ale prędko zapanował nad wyrazem mordki. Następnie nieco się do niego zbliżył, chcąc lepiej się mu przyjrzeć. Czy to kolejny kociak, który zamierzał skończyć jak Ognik? Nie pasowałoby mu to. W końcu, sądząc po jego aparycji, także był gwiezdnym kotem. Tak, pomimo faktu, że albinos sam zmyślił tę absurdalną teorię, po części sam zaczął w nią wierzyć. W tym momencie już dość poważnie.
— Och, na to pytanie niestety nie znam odpowiedzi... — odmiauknął, siląc się na współczujący głos. — Czemu jej szukasz?
— Chciałem jej pokazać kijek — wyjaśnił. — Mama mófi, sze kolniki go zjadly i telaz ma takie fajne szlaczki w ślodku, i jest fajny w dotyku.
Strasznie seplenił. Lotosowi trudno było rozszyfrować dalszą część wypowiedzi. Skupił się więc na tej pierwszej, delikatnie poruszając ogonem.
— Kijek? — Mrugnął kilka razy, zbity z tropu. W jakim celu? Dlaczego Wróżkę miałby interesować kijek?...
Potrząsnął łebkiem, biorąc głęboki wdech. No cóż. Schylił się i dotknął patyczka. Rzeczywiście, był... przyjemny w dotyku. I dziwny. Jak ten kociak.
— Jest fajny, rzeczywiście. Do tego całkiem ładny... Wyjątkowy, prawie jak ja — rzekł skromnie, mrużąc oczy. Nie chciał przyznawać mu całkowicie racji, ale... rzeczywiście, ten badyl był nawet trochę interesujący.
— Wyjątkowy jak Wruszka! — Uśmiechnął się kociak — Ale mama mówi, sze kaszdy jest wyjątkowy na swój sposób i ten kijek tesz. Chce więcej takich kijków.
Starszy kocurek na chwilę zamilkł. Cóż za idiotyczne słowa...
— Może... — Wzruszył ramionami, wewnątrz nieco złoszcząc się na kociaka. Każdy był wyjątkowy? Poważnie? Nawet jeśli, to ewidentnie niektórzy byli... bardziej wyjątkowi od innych. Przynajmniej w jego oczach. — Pewnie gdzieś leżą.
Kocurek wciąż na niego nie patrzył. Nie, żeby celowo unikał jego wzroku — po prostu go... nie widział? Coś w tym stylu. Ślepia też miał dziwne, dziwniejsze nawet od jego własnych!
— Ignorujesz mnie? — zapytał po chwili, nieco poirytowany. Starał się jednak utrzymać emocje na wodzy, a w tej sytuacji było to trudne. Jeśli istniało na tym żałosnym świecie coś, co denerwowało go bardziej od tępego pyska Ognika, to było to zdecydowanie ignorowanie go. Traktowanie jak szaraczka, kogoś nieznaczącego.
— Ignorować? A co to? — Przekrzywił głowę, a w albinosie jeszcze bardziej zawrzało. Czuł, jakby krew mu miała wykipieć. — I no, taki pan powiedział, sze mi przyniesie jeszcze kijki jak bęcie na zewnątsz.
Zmarszczył brwi. Jak to, co to? Co on miał w tej małej główce — pszczoły? Jego uśmiech nieco zadrżał, ale zdołał się jednak utrzymać na białej mordce.
— Nie patrzysz na mnie — odparł, niby nonszalancko, przyglądając się swojej wyciągniętej łapie. Przecież nie mógł pokazać, że zależało mu na poklasku od takiego... nikogoś.
Mały kociak nieco zmarkotniał, choć Lotos nie wiedział, jaki miał ku temu powód. Nie to, żeby szczególnie go to interesowało. Nie był jego matką.
— A po co? — spytał z rozbrajającą szczerością. — Przecież cię całkiem dobrze słyszę.
— Wiesz, zazwyczaj stara się utrzymać kontakt wzrokowy z rozmówcą. Inaczej to niegrzeczne — wytłumaczył spokojnym tonem. — Zwłaszcza, kiedy rozmawiasz z wybrańcem.
— Z czym... — Już całkiem się zmieszał, w dodatku przestraszył. Czy wszystko z nim było okay? Może jednak nie był takim bobkiem jak Ognik... — Nie... nie, nie, to nie tak, po prostu nie muszę na nikogo patrzeć, nie ma potrzeby! — Spróbował się wywinąć. Majtał się jak ryba wyrzucona na brzeg. Lotos mimowolnie skrzywił się na ten nieco żałosny widok.
— Z wybrańcem. Ja i Wróżka nimi jesteśmy — wytłumaczył. Pochylił głowę lekko do przodu z fałszywą skromnością. Miał ochotę unieść ją wysoko, z dumą, ale się powstrzymał. Musiał przecież wypaść wiarygodnie w swojej roli! — Nie widzisz, że wyglądamy inaczej od reszty klanu?
— Nie....? — Zmieszał się jeszcze bardziej, lekko ruszając uszkami.
Zamrugał kilka razy. Co, co, co? Chyba musiał widzieć jego futro i oczy! Przecież ślepy nie był! Przyjrzał mu się uważnie. Może te dziwne oczy...
— E?... W sensie... Co masz na myśli? — Zmrużył oczy.
— No nie widzę...
Ach. W końcu zrozumiał. Kociak wcale nie widział.
— A, w takim sensie... Cóż. Ja widzę w połowie. Chyba. Przynajmniej Ognik mówił, że słabo. Ale on się nie zna. Gwiezdni dali mi inne umiejętności w zamian.
— Umiesz stwoszyć więcej fajnych kijków? — spytał z nadzieją w głosie. Absurd...
— ... Nie — przyznał, zdziwiony jego pytaniem. Czy to naprawdę była dla niego najbardziej pasjonująca rzecz?
— Aleee... Mogę powiedzieć, że jesteś księżycowym kotem. Jak ja i Wróżka. Fajnie, nie?
— Aha... — Na chwilę zamilkł, wyraźnie rozczarowany jego odpowiedzią. — No, mama mówi, że mam futro wyglądające jak księżyc, dlatego mi dała takie imię — wyjaśnił, kiwając głową.
Parsknął cicho. No oczywiście. Nawet Lotos musiał przyznać, że swoim umaszczeniem kocurek bardzo przypominał księżyc. Całkiem to było intrygujące!
— Mądrze — mruknął, relaksując mordkę. Nie musiał przed nim udawać, skoro i tak go nie widział. — Bije od ciebie silna aura.
— Coś mnie bije? — spytał, lekko przestraszony — Nic mnie nie bije, przysięgam! Czasem mnie tylko Śniątko kopnie w nocy... ale to chyba niechcący.
— Nie... Chodzi o to, że wokół ciebie roztacza się taka poświata, wiesz? — wytłumaczył, unosząc do góry brew. Jeju, młode kocięta były takie... niedorzecznie nieporadne! Przynajmniej w jego oczach. On w ich wieku był przecież znacznie mądrzejszy. Lub też tak sądził. Nie zdawał sobie sprawy z faktu, że sam niezbyt błyskotliwie interpretował rozmazane kontury obiektów jako znaki od gwiezdnych, co raczej szczytem inteligencji nie było.
— O, a jaka jest? Fajna? Co znaczy, że jest silna? — spytał zainteresowany. Wyraźnie się ożywił, co ukontentowało albinosa. Czyżby znalazł godnego kompana do dyskusji?
— To znaczy, że będziesz wspaniałym kotem w przyszłości — miauknął, dotykając łapką jego czoła. Uwielbiał te teatralne gesty. Alba pokazał mu kilka takich sztuczek i od tego czasu Lotos się w nich zakochał, często trącając inne koty ogonem lub łapką, by dodać powagi swoim słowom lub coś podkreślić. Bycie wymyślnym mógł już traktować jako swoje hobby.
— Ahaa.... To chyba fajnie, może znajdę więcej fajnych rzeczy o fajnej teksturze. Ale powiedz mi, jak wygląda, dobrze?
— Jest srebrna. Taka... eee... Lśniąca? Jasna. Ładna — odpowiedział, zgodnie z prawdą. Naprawdę była ładna. Budziło to w nim lekką zazdrość. Uważał że jej "błyszcząca" poświata była ciekawsza od ich własnej. Nawet, jeśli była ewidentnie mniej czysta od ich idealnej bieli.
— Kimkolwiek są... — mruknął cicho, po czym poszedł za młodszym, rozglądając się dookoła. Domyślał się, że było to jego rodzeństwo, ale szczerze nie przypominał sobie ich pyszczków. Nie przykuwał do nich szczególnej uwagi. Podążył jedynie za maluchem, lekko poruszając ogonem.

< Księżyc, Śniątko? >

23 sierpnia 2025

Od Lotosu do Rudzikowej Łapy

Śnieg powoli znikał, odsłaniając skryte pod szarawą pluchą, uśpione trawy. Mrozy wciąż dokuczały, zwłaszcza rankiem i wieczorami, ale trwały krócej, dając leśnym kotom chwilę na odpoczynek od ostrych chłodów. Z każdym dniem słońce raczyło je swoją obecnością coraz dłużej, wciąż subtelnie, ale jednak zauważalnie. Zwiastowało to, ku ogólnej radości, nadejście rychłe nadejście Pory Nowych Liści, będącej obietnicą powrotu długo nieobecnego ciepła i urodzaju. Większość Burzaków z ekscytacją jej więc wyczekiwała.
Rzecz jasna — poza Lotosem. Pomyśleć by można, że albinosowi absolutnie nic się nie podobało — i prawdopodobnie to stwierdzenie nie byłoby szczególnie dalekie od prawdy. Nie było to jednak spowodowane tym, że ekscytowało go narzekanie czy dołowanie się każdą małą niedogodnością. W tym przypadku po prostu naprawdę trudno było ciągle nie marudzić!
Kocurek przestawał kupować ojcowską propagandę. Pewnie, uwaga była fajna. Jasne, przyjemnie grało się wybawiciela, a aktorzenie przynosiło mu mnóstwo frajdy — poza momentami, w których tłamszone przez niego emocje rozlewały się dookoła niczym powódź, a fale skrywanych frustracji uderzały we wszystkich znajdujących się w polu rażenia. Nie miało to jednak aż tak wielkiego znaczenia, gdyż taki wybuch przynosił mu potrzebne ukojenie, niemalże katharsis, przywracając mu niezachwiany, wewnętrzny spokój — ewentualny stan innych nieszczególnie go przejmował. Co więc było w słowach Alby takie złe? Wszystko inne.
Jeśli przodkowie rzeczywiście ich wybrali, to musieli być naprawdę wrednymi, mysio-mózgimi istotami, pozbawionymi resztek zdrowego rozsądku lub — gorzej — serca! Jak bardzo Lotos nie wkręcałby sobie bajek o księżycowym czy gwiezdnym pochodzeniu swoim i rodzeństwa, nie potrafił zmusić się do zaakceptowania tego faktu. Byli słabi. I widział to każdy. Nawet on, głupi, naiwny kociak to dostrzegał! Ich śliczne, anielskie mordki, piękne, śnieżne futerka, niespotykane ślepka, cały ich zewnętrzny urok — nic z tego nie było żadnym błogosławieństwem! Było okrutnym przekleństwem, jedynie kryjącym się za ładną fasadą. 
Słowa nie mogły wyrazić, jak obrzydliwie silna zazdrość rodziła się w jego wnętrzu, gdy tylko widział swoich współklanowiczów — napawających się słońcem, kąpiących w jego blasku, cieple. Och, jakie to musiało być miłe, jakie przyjemne, jakie sielskie!
I jak niesamowicie rozsierdzające w fioletowych ślepkach Lotosu!
Czuł się, jakby robili to celowo wprost przed nim. Jakby wcierali sól w jego (pooparzeniowe, a jak inaczej!) rany. Żółć zalewała całe jego drobne ciałko, a kiełkująca w nim zawiść owijała się wokół wszystkich malutkich narządów, wywołując w jego wnętrzu niekomfortowe napięcie. Przynajmniej tak sobie tłumaczył to okropne uczucie!
Dlatego też i teraz siedział jak na jeżowych kolcach, wbijając pazurki w zmarzniętą jeszcze glebę. Przyglądał się rudej, w miarę kotokształtnej plamie, która raczyła się rzadką chwilą wypoczynku, łapiąc ostatnie promyki w swoje słoneczne futro. Lotos przygryzł policzek z irytacji, obserwując tę scenę ze żłobka. Nie miał już nawet siły wcielać się w żadną rolę. Miał ponurą, markotną minę, złożone po sobie uszy, a jego szczupły ogonek podrygiwał nerwowo. W końcu nie wytrzymał. Podniósł się z podłoża i podreptał w odpowiednim kierunku. Gdy zbliżył się wystarczająco, stanął w cieniu i spojrzał jej prosto w pysk, mrużąc oczy, gdy tylko dostało się do nich ostrzejsze światło.
— Przepraszam — miauknął cicho, z trudem utrzymując swoją fasadę w ryzach. Liczył jednak, że tą fałszywą życzliwością uda mu się odciągnąć ją od cieplejszego miejsca na wystarczająco długą chwilę. — Masz piękne futro. Słoneczne. Niezwykłe. — Pokiwał głową, aby dodać swoim słowom powagi, na tyle, na ile mógł, będąc zaledwie kluchowatym kocięciem. 

< Rudzikowa Łapo? >

16 sierpnia 2025

Od Lotosu do Wróżki

Potwornie się nudził. Cierpiał istne katusze z powodu tego chronicznego znużenia. Niczego nie mógł robić! To znaczy, wróć, zabrzmiało to tak, jakby był jakąś życiową niedojdą, ofermą niezdolną do zrobienia samodzielnie czegokolwiek — a przecież zupełnie nie o to chodziło! Co to, to nie — jeśli Lotos miałby wybrać jedną rzecz, której jest całkowicie, zupełnie, stuprocentowo pewien, to zdecydowanie byłaby to jego niekwestionowalna, gołym okiem widoczna wspaniałość. Niesamowitość. Wyjątkowość. Także absolutnie, brońcie Gwiezdni — nie chodziło o jego nieporadność. Chodziło o czynniki zupełnie od niego niezależne.
Przede wszystkim słońce. Wstrętne, okropne, niesprawiedliwe słońce. Był przekonany, że to kłamstwo, które wymyślił na poczekaniu podczas rozmowy z Ognikiem było jednak prawdą — jak inaczej wytłumaczyć fakt, że oni, wybrańcy, jedyni w swoim rodzaju byli wobec niego tak... słabi. Wrażliwi. Cała reszta pospólstwa nawet nie zdawała przejmować się jego obecnością, podczas gdy gwiezdne kocięta zmuszone były do unikania go jak ognia! Jego obrzydliwe promienie, które boleśnie atakowały jego śliczne ślepka i paliły cienką, kiepsko chronioną przez białe futro skórkę. 
I gdyby słońce było jedyną przeszkodą w opuszczaniu żłobka, to może nie uważałby tego miejsca za tak okropne więzienie. Ale gdzie tam! Kiedy tylko pierwszy koszmar chował się za linią horyzontu, nadchodził kolejny — mróz. Przenikliwy, kąsający aż do kości. Futerko Lotosu może i nie było całkiem krótkie, ale za to niezbyt gęste i cienkie. Nie chroniło go przed podstępnym chłodem, dawało jedynie chwilowe i bardzo złudne poczucie bezpieczeństwa...
Najgorsze były poranki, gdy obie te okrutne siły decydowały się na współpracę (w głowie albinosa —  wymierzoną konkretnie przeciwko niemu i jego rodzeństwu!), atakując z obydwu stron. Ostre, jasne światło odbijało się wówczas od puszystej warstwy lodowatego śniegu, co przeszkadzało nawet reszcie Burzaków, niespecjalnie wrażliwych na słoneczne promienie. Mrużyli oczy, a na ich pyskach malowały się grymasy. Co więc miał powiedzieć Lotos w takiej sytuacji?! Jego biedne, fioletowe ślepka nie były zdolne do wytrzymania tak potężnej ofensywy, zwłaszcza w połączeniu z dotkliwym zimnem! 
Nie wyściubiał więc nosa z legowiska o poranku, nie chcąc paść ofiarą tych dwóch zawziętych sił. W południe także nie, gdyż wówczas słońce prażyło niemiłosiernie, jakby obrało sobie na cel zamienić białego w kupkę żałosnego popiołu. Popołudnie było względnie bezpieczne. Mimo to nie garnął się zbytnio do opuszczania ciepłej kociarni. O wieczorze i nocy lepiej już było nie wspominać...
Siedział tu więc, znudzony. Zwłaszcza teraz, gdy legowisko opuściła już ta ruda hałastra. Było tu... cicho i jakoś ponuro. Wiedział, że gdzieś poza obszarem żłobka było inne miejsce do zabaw —  ale nie miał bladego pojęcia, gdzie konkretnie się ono znajdowało, a żadne z jego rodziców nie wydawało się być skore do zaprowadzenia tam swoich latorośli, a on sam... cóż, nie był chętny na samotne podróże po tym nieprzyjaznym świecie. Bawił się więc mchową kulką, z przejęciem słuchał opowieści Alby lub drzemał, chociaż wcale już tego nie potrzebował. Brał jednak przykład z brata, który w ten sposób zabijał przytłaczające ich znużenie. Co jakiś czas odwiedzali też starszych, którzy z chęcią dzielili się z nimi różnymi historiami z dziejów klanu. To pomagało, jednak tylko na chwilę. Zazwyczaj więc leżał z boku, w kącie. Zwinięty w uroczą, białą kulkę — i myślący. O tak, tego robił dużo. Mógł to już chyba wręcz nazwać swoją pasją. Głównym zajęciem. Praktycznie jedynym. Zanurzał się w strumieniu własnej wyobraźni i czuł się tam jak ryba w wodzie, manewrując w jego zawiłym nurcie, którego fale zamieniały się w jego fantazyjne wyobrażenia zakątku zabaw. I, cóż. Kocięta nie należały do najbardziej cierpliwych istot na tym łez padole — nawet te tak wspaniałe jak Lotos. Prędko więc wpadł na pewien pomysł. Podszedł do Wróżki, siedzącej po drugiej stronie legowiska i zaczepił ją. Miał też zamiar zabrać brata, ale ten ciągle spał. Siostra więc musiała wystarczyć.
— Wróżko — zaczął cicho, uśmiechając się pod nosem. — Chodź na chwilkę, mam pewien plan! 
Nachylił się w jej kierunku, aby przypadkiem nikt nieupoważniony ich nie podsłuchał.

< Wróżko? Wybierzemy się do Łapkowa? >

08 sierpnia 2025

Od Lotosu

Kocurek wraz z resztą rodzeństwa bawił się u wejścia do kociarni. Powoli zaczynało zmierzchać, słońce chowało się za horyzontem, a więc i jego okrutne, dokuczliwe promienie traciły swoją moc. Rodzeństwo mogło więc w końcu opuścić cztery ściany żłobka i zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie to, żeby Lotos był tego wielkim fanem. Nawet, jeśli podobała mu się uwaga, którą na sobie skupiał — wszystkie te ukradkowe spojrzenia, wszystkie szepty, uśmiechy. Ach, jakie to było cudowne! Uwielbiał to. Czuł się jak ryba w wodzie, gdy tylko to mu dane było grać pierwsze skrzypce. Zawsze wychodził przed szereg, nawet w towarzystwie siostry i brata, na tle kotów tak samo unikatowych jak sam Lotos — to przecież on musiał się wyróżniać. Mimo tego jakże słodkiego, wybitnie miłego łaskotania i dokarmiania jego i tak utuczonego ego, nie cierpiał opuszczać wygodnego legowiska. Sama myśl o tym sprawiała, że na jego słodkiej mordce pojawiał się kwaśny grymas. Każde wyściubienie nosa z bezpiecznego schronienia zazwyczaj kończyło się bowiem czymś znacznie gorszym od poparzeń.
Brudem. Paskudnym, obrzydliwym brudem. Kurz prędko osiadał na jego gładkim futerku, rujnując jego starania, aby zachować je w idealnie czystym stanie. Sprawiał, że nabierało szarawego, brzydkiego zabarwienia. Takiego zwykłego, nieprzystającego komuś jego pokroju! 
Starał się więc wchodzić w interakcję z otoczeniem w najmniejszym możliwym stopniu. Najchętniej siedziałby zaszyty w głębi żłobka, sądząc po stanie Białego — on również. Nie było im to jednak dane — ich matka miała inne plany! Siłą wyciągnęła ich na zewnątrz, twierdząc, że powinni integrować się z resztą klanu. W ogóle nie zauważała tego, że oni nie byli jak reszta! Jedynie Wróżka wydawała się zadowolona z tej przymusowej eskapady, a jej ewidentny entuzjazm doprowadzał go do obłędu. Nie pokazywał tego, rzecz jasna — choć różowa powieka drgała mu niebezpiecznie, a końcówka ogona delikatnie uderzała o ohydną ziemię, ale nawet się tym teraz nie przejmował. Skupiał się wszak na utrzymaniu pozorów, uśmiechaniu się uroczo i udawaniu, że wcale nie miał ochoty rozszarpać rodzicielki na strzępy. Czemu traktowała ich w taki sposób? Nie mogła chyba uważać, aby byli zwyczajni! Wyróżniali się przecież na tle tych plebejskich prostaków. 
Niemalże wtulił się w zewnętrzną ścianę kociarni, przyglądając się swojemu rodzeństwu. Nie miał zamiaru uczestniczyć w tym absurdzie. Gdyby tylko był tu tata... Niestety Alba nie wrócił jeszcze z patrolu. W przeciwnym razie Lotos na pewno już by tu nie siedział!
Co jednak miał zrobić? Pozostało mu jedynie znoszenie tych tortur z godnością...

02 sierpnia 2025

Od Lotosu CD. Ognika

Lotos czuł, jak każda najmniejsza cząsteczka w jego ciele płonęła żywym ogniem. Miał ochotę rzucić się na środek legowisko i wpaść w histerię, drapiąc, gryząc i wrzeszcząc na każdego, kto chciałby zbliżyć się do niego choćby na długość ogona. Jego powieka zadrgała niebezpiecznie, gdy przypatrywał się, jak ten rudy pomiot gadał z jego matką. Nie miał innych kompanów do zabawy? Serio musiał ciągnąć akurat jego? Wspaniałego, cudownego, jedynego w swoim rodzaju? Wybrańca? A przede wszystkim — niemalże oseska!
W sumie, gdy zastanowił się na tym nieco dłużej, to nawet mu się to sklejało. Nie sądził, aby jego przymusowy kompan był szczególnie rozchwytywany wśród reszty klanowiczów. Ze swoim przeciętnej urody pyskiem, nieznośną osobowością i irytującym głosem — większość zapewne omijała go szerokim łukiem! Może dlatego tak się zachowywał? Niczym żółw, krył się za grubą skorupą z kpiny i durnych uśmieszków, a w rzeczywistości był zwyczajnie... zazdrosny. Zazdrosny tak bardzo, że aż z tego wszystkiego zzieleniał. Tak, na pewno tak właśnie było! Lotos nie był w stanie wymyśleć bardziej wiarygodniej (swym skromnym zdaniem) wersji. Taka zawiść, taki... brak wiary w dobrą wolę — to musiało się z czegoś brać, i mogło jedynie z tego.
Dzięki takiej pomysłowej racjonalizacji, nie wściekał się już na nieco starszego gnojka. Ani trochę. Czuł wyłącznie... pożałowanie. Litość. Tak, jak powinien dobry prorok. Miał prowadzić swoje stado, nawet wtedy, gdy popełniało błędy. Byli wszakże jedynie głupimi duszkami, prostakami, o ograniczonej wiedzy i umiejętnościach — mylenie się więc, cóż... leżało w ich naturze.
Albinos uśmiechnął się tryumfalnie, czując kojące uczucie zwycięstwa, rozlewające się pod jego futerkiem. Cóż za rozkosz! Och, jak on uwielbiał mieć rację — nawet wtedy, gdy wygrywana kłótnia odbywała się wyłącznie w przytulnych zakamarkach jego nieco niespokojnego umysłu. Właściwie to... zwłaszcza wtedy, gdy strona opozycyjna nie mogła przerwać jego genialnego monologu swoimi nonsensownymi wynurzeniami. Hmpf!
— Lotos — Usłyszał zmęczony głos mamy. Zastrzygł uszami. — Pójdź pobaw się z Ognikiem. Dobrze ci to zrobi... Nie możecie siedzieć cały czas odizolowani od reszty świata, źle to na was wpływa...
Druga część wypowiedzi została wypowiedziana ściszonym tonem, jak gdyby kocica mówiła to do siebie. Nie do końca rozumiał, co dokładnie miała na myśli — ale nieszczególnie go to obchodziło.
Usiadł obok swojego towarzysza, trzepiąc uroczo rzęsami grzecznie kiwając główką, gdy Leszczynowa Gałązka skończyła mówić. Przywdział najbardziej łagodny, anielski wyraz pyszczka, na jaki mógł się zdobyć, po czym wstał i podreptał na drugą stronę kociarni, muskając drugiego kocura ogonem w bezczelnym geście, chcąc go pośpieszyć. Słyszał, jak ten fuknął cicho na jego działanie. Miód na jego uszy!
Opadł na podłoże, fioletowymi ślepiami wpatrując się w Ognika z wyczekiwaniem.
— A więc? Jaką zabawę masz na myśli? — zapytał niewinnym tonem, bawiąc się spoczywającym obok jego łapki kamyczkiem, jakby od niechcenia. Otworzył szeroko oczka, chcąc oddać swoją rzekomą ciekawość.
W rzeczywistości nie interesowały go żadne nudne igraszki. Ale kocur... skłamałby mówiąc, że nie zaintrygował go tą swoją prostolinijną głupotą. Na początku wydawał się irytujący, jak latający po legowisku komar, robal, którego najchętniej wyłącznie by zgniótł — ale teraz? Wzbudził w nim pewne zainteresowanie. Prawdopodobnie ze względu na to, jak zabawny był w swoich niedorzecznych przekonaniach. Lotos doskonale wyobrażał sobie, co musiało kłębić się w głowie jego rówieśnika. Zapewne uważał, że go pokonał. Że był lepszy. Mądrzejszy. A obserwowanie tego było cudowną rozrywką, niemal jak zabawa z myszą, która znalazła się w śmiertelnej pułapce, wciąż walcząc jednak o życie i starając się wydostać.
Rzecz jasna, w swej nieposkromionej arogancji Lotos nie dostrzegał istotnych błędów w swym toku rozumowania. I raczej nie zamierzał ich dostrzec w najbliższej przyszłości.

<Ognik?>


30 lipca 2025

Od Lotosu do Ognika

Lotos siedział w kociarni, w najciemniejszym jej zakamarku, ułożony na miękkim posłaniu, z łapkami założonymi na krzyż. Unikał słońca za wszelką cenę, nie chcąc pozwolić jego okrutnym promieniom na choćby lekkie muśnięcie jego wrażliwej skóry i oczek. Machnął uszkami ze zniecierpliwieniem. Bawił się kępką mchu, wpatrując się w nią znużonym wzrokiem. Podobała mu się jej faktura, delikatna, tak łatwa do ugniatania. Była... zabawna. Przynajmniej odrobinę. Niestety, wciąż nudna. Ziewnął cicho. Nagle usłyszał kroki; jakiś kot, bliżej jak na razie nierozpoznany, wkroczył do legowiska.
— Cześć — przywitał się, bez zbędnych ceregieli czy sztywności, zupełnie zwyczajny. Nieco... ordynarny, jak na gust albinosa. — Słuchaj... widzisz mnie? — Machnął łapą przed oczami kociaka, jakby był jakąś atrakcją! Co za prostak...
Lotos cofnął się delikatnie. Obraz kocięcia przed nim był nieco rozmazany, tak samo zresztą jak prędko poruszający się obiekt, który przeleciał przed chwilą przed jego mordką. Przymknął nieco fioletowe ślepka i zmarszczył brwi. Uch... jakie to było irytujące! Gdzie on miał maniery, huh? Jak mógł takim tonem odnosić się do niego, do wybrańca?!
— Widzę... — mruknął cicho, spokojnym tonem, uśmiechając się lekko.
— A widzisz tak samo jak ja? Podobno masz trochę inny kolor oczu od reszty, wiesz? Ale ja uważam, że jest ładny — Powiedział to w sposób, jakby inni wcale tak nie uważali. Chciał to podważać? Cóż za tupet. — Niemal podobne w kolorze do moich!
O czym on w ogóle mówił? Rzecz była to oczywista, że Lotos wyróżniał się na tle tej... bandy przeciętniaków, prostaków! Jego ślepia w niczym nie przypominały tych należących do drugiego kocura — tak przynajmniej myślał, nie to, żeby kiedykolwiek je tak właściwie widział... Nie miało to jednak w tym momencie znaczenia, wciąż pozostawał oburzony. Przynajmniej wewnątrz.
Odchrząknął cicho, zachowując pozory.
— Dziękuję — rzekł melodyjnym głosem, przechylając łebek w bok — Tak, jest inny... To dlatego, że wybrali mnie przodkowie.
— Przodkowie — Powtórzył, kiwając potwierdzająco głową po chwili ze zrozumieniem. — Fajnie tak jest być wybranym przez przodków, co? Rozmawiali już z tobą?
— Oczywiście — Lotos pokiwał ochoczo główką, wypinając dumnie klatkę piersiową i unosząc nosek do góry, aby lepiej wyczuć zapach swojego przymusowego towarzystwa.
Oczywiście, było to kompletne kłamstwo. Ale ten prosty umysł i tak nie byłby w stanie go przejrzeć. Nie, gdy nosił tak słodki, niewinny i godny zaufania wyraz pyszczka. Zamrugał kilka razy oczyma, trzepocząc gęstymi rzęsami, aby wyglądać nieco bardziej uroczo i niewinnie.
— Ale to wielka odpowiedzialność. Jednak cieszę się, że mogę... wam pomóc.
— Pomóc? W jaki sposób, czy Gwiezdni przysłali cię byś spełnił jakąś misję? — Kociak ewidentnie się zirytował.
— Oczywiście, że tak — odparł ze stoickim spokojnym, godnym prawdziwego apostoła gwiezdnych. Dalej nie widział kocura zbyt dobrze, w jego miejscu znajdowała się po prostu ruda plama, rozmazana na tyle, aby dawać złudzenie aury rozpaczającej się wokół niego. — Klan Gwiazdy zesłał mnie oraz moje rodzeństwo, aby was prowadzić. Fajnie, nie?
Uśmiechnął się tryumfalnie. Och, jakie to było słodkie! Mógł się pławić w tej wspaniałej, boskiej reputacji. Nie mógł się doczekać, aby móc z niej korzystać w pełni.
— A jaka to misja, dokąd mamy być prowadzeni? Musimy odejść z terenów? Chyba, że nie możesz się dzielić taką informacją, wtedy zrozumiem...
— Och, nie, nie... — Lotos pokręcił głową, starając się nie wyśmiać swojego rozmówcy. Cóż za mysi móżdżek! Nie dość, że tego słuchał, to jeszcze nie rozumiał prostych słów. Cóż za żałosne stworzenia... — Niedosłownie. Mam prowadzić to, co jest w twoim środku.
Pacnął go łapką w klatkę piersiową, starając się wycelować w jej środek. Tak, aby dodać dramaturgii. Bajer, co nie? Tatuś mu to pokazał!
— Nawet teraz to widzę...
Słyszał i czuł, jak w jego rozmówcy się gotowało. Jednocześnie złościło go to — czy ten śmieć śmiał śmieć? Śmiał mu... nie wierzyć? Ale także... bawiło go to, oj, bawiło. Z jakiegoś powodu wyprowadzanie go z równowagi było... przyjemne. Śmieszne. Zabijało nudę.
— I co we mnie widzisz? Płomień? — spytał, gryząc się w język.
— Oj, nie, nie — powiedział, całkowicie spokojnie i gładko, tak, jak nakazał mu Alba — Ale widzę w tobie... Żywiołową duszę. Silną. I rozgniewaną!
No, przynajmniej jedno potrafił przewidzieć dobrze. Nie było to trudne. Musiałby spędzić z nim nieco więcej czasu, aby lepiej go rozgryźć.
— Niesamowite. Naprawdę niezwykłe — Pokiwał głową, jakby się nad czymś naprawdę mocno zastanawiając. — A potrafisz wejrzeć w duszę każdego napotkanego kota? Albo w swoją?
— Oczywiście, naturalnie — Potwierdził, przymykając lekko oczy. Znowu pacnął go kilka razy w klatkę piersiową, jakby próbował podkreślić znaczenie swych słów. Czyżby wątpił? W niego? Niedowiarek! Myślał, że jest taki mądry, huh?
Lotos poczuł, że lekko zaczęła drgać mu powieka. Zignorował to jednak, biorąc głęboki wdech, jak gdyby nic się nie stało.
— Ale... mogę zajrzeć tylko w dusze innych. Nasze są... Inne.
— W jaki sposób inne? Mają inny kształt i kolor? Nie potrafisz ich odczytać, bo są zbyt "rozmyte"? — kontynuował jak nakręcony. Jeny, co za gaduła...
— Są... inne — Spojrzał w górę, jakby się nad czymś zastanawiał. Co tak właściwie mógł o nich powiedzieć? Nie były bardzo rozmyte, po prostu... niewyraźne ze względu na swój jasny kolor. Ale to również musiało coś znaczyć, czyż nie? — Są bardzo czyste.
— A da się w jakiś sposób oczyścić nasze? W sumie, czy tylko nasze? Czy wasza misja tyczy się też innych grup i klanów? Owocowego Lasu na przykład? W końcu oni chyba w Klan Gwiazdy nie wierzą...
— Ich nie trzeba czyścić! — zachichotał, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. W sumie nie wiedział, co gadał. Musiał to sobie później powtórzyć, aby... no, nie pogubić się w tej całej duchowości. Dalej utrzymywał uroczą, milutką minkę. Wewnątrz jednak aż się gotował. Czemu ten... ten prosty, nieskalany myślą umysł zadaje mu tyle pytań? Czy nie widać, że są wspaniali i specjalni? Nawet, jeśli nie ze względu na połączenie z Klanem Gwiazdy, to chociaż zważając na wygląd... — One... To jest... Eee... Charakter. Dlatego twoja jest taka... Żywa. Nieważne, czy wierzą, czy nie. My jesteśmy tu, aby... wszystkim wam pomóc. Wysłuchać waszych trosk i żali. Udzielić wam... błogosławieństwa.
— Czyli twierdzicie, że każda dusza jest... odpowiednia. Znaczy, że każdy charakter jest dobry? Co jeśli ktoś dopuścił się okropnych zbrodni? — Drążył dalej, głęboko zaciekawiony. — Czy wtedy też go błogosławicie?
— Każda dusza jest dobra od początku, ale... może zostać... jak to powiedzieć... Zbrukana? — zamyślił się. Co miał mu niby odpowiedzieć? Co za... irytujący smarkacz! Prostak! Tatuś nie mówił mu, co powinien zrobić z takimi przypadkami... Dalej odpowiadać na te głupie pytania? Przecież i tak do niczego nie prowadziły! Rudy był najwyraźniej zbyt ślepy, aby dostrzec ewidentną wyższość Lotosu nad nim. — Będziemy go prowadzić ku zbawieniu, tak.
— Rozumiem, wspaniałomyślne z waszej strony — rzekł, powoli wstając — Dziękuję za rozmowę, przyjdę jeszcze porozmawiać, dobrze? Albo możemy się w coś pobawić.
Dodał, uśmiechając się lekko i machając ogonem na ,,Pa", pomimo wcześniejszej irytacji wyraźnie zadowolony z perspektywy posiadania nowego kolegi do zabaw.
— Pa, pa — pokiwał głową z przyjaznym uśmiechem. Kiedy tylko kocurek opuścił żłobek, Lotos rzucił się na swoje legowisko i wbił w nie drobne pazurki, szarpiąc i wygryzając w nim dziury. Co za tupet! Bezczelność! Zniewaga! Powinien przed nim bić pokłony, czyż nie? Tak mówił tatuś! "Te głupie prostaczki będą lizać ziemię, po której stąpacie" — ta, jasne! Najwyraźniej ten osobnik był albo zbyt głupi, albo nie wystarczająco głupi, aby prawdziwie zrozumieć to, o czym Lotos mówił.
Z markotną miną przewrócił się na drugi bok, zmęczony niszczeniem posłania. Ten robak i tak nie był tego wart. Denerwujące, doprawdy! Czy on robił to celowo? Albinos mamrotał coś jeszcze pod nosem przez krótki czas, po czym ostatecznie położył łebek na łapkach i zamknął oczka, prędko zasypiając.

< Ognik? >

27 lipca 2025

Od Lotosu

Było ciemno. Całkowicie. Ciemno i... ciepło, przyjemnie, komfortowo. Pływał, unosił się lekki jak piórko. Ach, jaki sielski był to stan! Tak beztroski, tak cudownie słodki...
No cóż, niestety nie mógł trwać na wieczność.
Nagle zrobiło się jaśniej, chociaż wciąż nic nie widział. Zewsząd otaczało go nieprzyjemne zimno, wprawiające jego drobne ciałko w niekontrolowane drgania. Poczuł chropowate, mokre coś przesuwające po jego czole, głowie, grzbiecie, łapkach. Miauknął cicho, żałośnie. Zmarszczył malutki, niemal przezroczysty nosek i położył po sobie uszka. Nie bał się, ale wszystko, co działo się dookoła niego było... Niespodziewane. Nowe, obce, dziwne. I takie... inne. Od wszystkiego, co dotychczas znał. Od przyjaznej, bezpiecznej przestrzeni, w której wcześniej się znajdował. Słyszał inne piski, szuranie, niezrozumiały bełkot. 
Nagle ktoś złapał go za kark, unosząc go do góry w delikatnym uścisku. Odruchowo zastygł w bezruchu, poddając się tej tajemniczej sile. Został powoli odłożony obok czegoś ciepłego, miękkiego, cicho mruczącego. Ładnie pachniało, jakby... spokojem? Czymś znanym, w każdym razie.
Poczuł, że jakaś inna puszysta rzecz opatuliła się wokół niego, chroniąc go przed drażniącym chłodem. Słyszał powoli zwalniające bicie serca, czyiś stłumiony głos, miaukliwe odgłosy, podobne do tych, które sam wydawał. Czyjąś rozmowę. Dziwne westchnięcia, jakby zdziwione, zaskoczone?  Śmiech. Obiekt, w który się wtulał musiał się poruszyć i... coś powiedział? Chyba tak... Malec wyłapał z tego jednak wyłącznie ostatnie słowa.
— ... Lotos, Wróżka i Biały. Tak się będą nazywać.