Wreszcie został uczniem medyka. Nie spodziewał się, że wystarczy wyznać prawdę Świergot, by ta postanowiła powiedzieć o wszystkim Sówce. Czy od początku to było takie proste? Wystarczyło otworzyć się przed szamanką? Co prawda nie rozmawiał jeszcze z matką, odkąd zmienił rangę, ale czuł, że patrzyła na niego inaczej. Jakby była zawiedziona, smutna i pełna obaw, a jednak wciąż próbowała zachować kamienną twarz. Bał się jej – a raczej tego, co mogłaby mu powiedzieć. Nie sądził, że Cierń zwyzywa go czy skrzywdzi, ale był pewien, że usłyszy, iż się zawiodła, że nie jest z niego dumna, że wolałaby, by obrał ścieżkę wojownika. Najbardziej bał się, że łysa kocica po prostu przestanie go uznawać za syna, że zamiast krzyku… obdaruje go ciszą. A to wydawało mu się gorszym losem. Ze strachem wyobrażał sobie, jak jej życie toczy się dalej, jakby zapomniała, że kiedyś wychowywała pojedyncze, liliowe kocię w żłobku.
Wiciokrzew czuł wstyd, że nie spełnił jej marzeń. Ale czy można go za to winić? Nie był stworzony do walki ani do polowań. Najwyraźniej nie odziedziczył charakteru ani zainteresowań po matce. Zastanawiał się, czy gdyby znał swojego ojca, łatwiej byłoby mu to zrozumieć. Cierń nigdy nie opowiadała mu o żadnym kocurze, z którym łączyło ją coś więcej niż przyjaźń. Dorastał więc bez opiekuna tej samej płci i bez rodzeństwa, sam – tylko z matką. Nic dziwnego, że tak bardzo liczyła się dla niego jej opinia. Mimo wszystko wciąż miał złudną nadzieję, że kiedyś staną się prawdziwą, szczęśliwą rodziną.
Tego dnia leżał w posłaniu, rozmyślając, czy pojawią się jacyś chorzy, by miał czym się zająć. A może raczej – by Kruszynka miała czym się zająć. Ciągle jeszcze dziwnie czuł się z faktem, że w lecznicy nie był już tylko on i Świergot. Odkąd pojawiły się Purchawka i Kruszynka, zrobiło się tu naprawdę tłoczno! Liliowy nie przepadał za tą zmianą, ale wiedział, że tak będzie lepiej i łatwiej. Starsza szamanka nie zawsze miała siłę, a on sam dopiero się uczył i wcale nie był idealny. Dobrze było mieć towarzystwo, choć… wciąż nie rozmawiał z nimi za dużo, a przecież może właśnie to by mu pomogło, żeby nie pogubić się we własnych myślach. Może nawet udałoby mu się zdobyć pierwszych prawdziwych przyjaciół, z którymi mógłby porozmawiać o roślinach i ich właściwościach. Tylko że sam bał się zaczynać rozmowy, więc czekał, aż ktoś zrobi to za niego. I właśnie tego dnia los postanowił pierwszy raz nie zrobić mu na złość.
Do lecznicy weszła Purchawka. Jej spojrzenie od razu zatrzymało się na liliowym.
— Wilczomleczu! Pójdziesz ze mną po zioła? — zapytała wesoło, a na jej pyszczku pojawił się ciepły uśmiech. Pręgowany się zdziwił – nie pytaniem, a przekręceniem jego imienia. Wilczomlecz? Przecież to nawet nie brzmiało podobnie do Wiciokrzewu! Kiedy jednak dostrzegł naglące spojrzenie czarnofutrej, gorączkowo przytaknął.
— J-jasne! — wybełkotał, zrywając się z posłania tak nieporadnie, że zostawił na nim kilka jasnych kosmyków futra. Purchawka zachichotała, widząc jego niezgrabność, po czym położyła łapę na jego barku.
— Nie martw się! Ja też mam problemy z równowagą — mruknęła pocieszająco.
Wiciokrzew spuścił wzrok na ziemię i lekko położył uszy.
— Je-jeśli tyl-tylko… nauczę się cho-chodzić na trzech łapach… to już nie będę się tak ki-kiwać — wymamrotał, uśmiechając się niepewnie. Purchawka, jakby z ciekawości, zerknęła na jego odgryzioną przez sępa łapę. Zatrzymała na niej spojrzenie na dłuższą chwilę, aż kocurowi zrobiło się niezręcznie gorąco.
— To… g-gdzie chciałaś iść? — spytał szybko, próbując odzyskać jej uwagę. Czarnofutra przeniosła spojrzenie na jego pysk. Za jej oczami kryły się myśli, których liliowy nie potrafił rozszyfrować. Czy mu współczuła? Może tylko wyśmiewała się z jego niepełnosprawności?
— Myślałam, żeby przejść się przy granicach. Może znajdziemy tam coś ciekawego! — oznajmiła, już kierując się w stronę wyjścia z obozu. Wiciokrzew podążył za nią, a kiedy tylko opuścił lecznicę, w twarz uderzyły go promienie słońca. Zmrużył oczy i wydał z siebie niezadowolony pomruk.
— Oj, no już! To tylko słońce! — roześmiała się Purchawka. — Chodź, zanim znajdzie się w zenicie!
Liliowy ruszył za nią tak szybko, jak tylko potrafił, kuśtykając i mamrocząc pod nosem, by choć trochę zwolniła. W końcu czarnofutra zatrzymała się i padła na przednie łapy, sapnąwszy głośno.
— Już się zmęczyłeś? — zagadnęła z rozbawieniem. — Przed nami długa droga! Ale to nawet dobrze, przyzwyczaisz się do pokonywania dystansów bez jednej stopy! — roześmiała się i poderwała chwiejnie na łapy, otrzepując futro. Wiciokrzew uśmiechnął się nerwowo, stresując się tym, że być może nie da rady dotrwać do końca wyprawy. Mimo to nie miał odwagi się sprzeciwić – dlatego podążył za Purchawką, która już gnała przed siebie.
***
Wspólnie szli brzegiem rzeki, aż w końcu dotarli do Śliwowego Gaju. Wiciokrzew zastanawiał się, co jeszcze uda im się tu znaleźć oprócz śliwek, mirabelek i innych owoców. Liliowy uniósł pysk i zaczął węszyć w powietrzu, próbując wyłapać zapach ziół. Nim jednak zdążył cokolwiek poczuć, Purchawka już zawołała:
— Znalazłam szczaw!
Jej głos poniósł się echem po pobliskich terenach. Wiciokrzew od razu podniósł uszy i ruszył w stronę źródła dźwięku, aż dostrzegł zielarkę stojącą nad rośliną o dużych liściach. Ostry zapach szczawiu unosił się w powietrzu, drapiąc go w gardło i łaskocząc w nos. Przez chwilę oboje milczeli, aż w końcu czarnofutra odchrząknęła.
— Wiesz, do czego służy szczaw? — spytała, ale nie dała mu nawet dojść do głosu. — Można go przeżuć na papkę albo wyłożyć w posłaniu! Leczy oparzenia i rany, wiedziałeś?
Zanim zdążył odpowiedzieć, zerwała kilka większych listków i wcisnęła je w zęby Wiciokrzewa.
— Poniesiesz je, prawda? A ja poszukam czegoś jeszcze! Sam szczaw nie wystarczy, żeby wyleczyć wszystkich chorych! — zauważyła. Liliowy tylko skinął głową, a gdy czarnofutra zniknęła między drzewami, rozejrzał się po okolicy. Widział ptaki szybujące nad koronami, a ich sylwetki migały wśród liści. Przez moment zapomniał, po co tu przyszedł, zbyt skupiony na obserwowaniu skrzydlatych stworzeń. Jednak z rozmyślań wyrwał go kolejny okrzyk Purchawki:
— Widzę pokrzywy! Tutaj są! — Stała na skraju gaju, wpatrując się w gęsto splątaną roślinę. Wiciokrzew podkuśtykał do niej, ciężko dysząc. — Bierzemy je? — mruknęła. — Ich nasiona wywołują wymioty, a liście pomagają na obrzęki i rany!
Pręgowany wiedział mniej więcej, do czego służy pokrzywa, ale nie chciał odbierać Purchawce szczęścia z nauczania. Na pewno myślała, że Wiciokrzew jest tylko głupiutkim uczniem, którego czeka jeszcze długa droga. Zielonooki upuścił szczaw i odezwał się cicho:
— Jak mamy je za-za… zabrać? One… pa-parzą, prawda?
Czarnofutra zmrużyła oczy, a potem przeniosła spojrzenie na duże liście.
— Możesz owinąć je w szczaw — zaproponowała, wzruszając ramionami.
“W sumie to nie taki zły pomysł” – pomyślał Wiciokrzew. Chwycił szczaw w zęby, a następnie ostrożnie podniósł nim pokrzywy, tak, by nie poparzyć się za bardzo. Wiedział, że Purchawka raczej nie będzie chciała jeszcze wracać, a on wolał nie spędzić reszty dnia ze szczypiącymi wargami.
— Idziemy dalej! — zawołała wesoło. — Nic więcej tu raczej nie znajdziemy, oprócz owoców. Trafiliśmy na dość pospolite zioła, nic szczególnego… Ale chodź! Jeszcze zdążymy znaleźć coś fajnego!
***
Gdy Purchawka zatrzymała się przy rzece, za którą rozciągała się Wrzosowa Polana, Wiciokrzew od razu domyślił się, co go czeka. “Czy ona chce mnie zabić?” – pomyślał ponuro, spoglądając na wartki nurt tuż pod swoimi łapami. Nienawidził wody, nienawidził pływania, a jednak… jako uczeń medyka musiał tu często zaglądać. Polana była bogata we wrzosy i inne zioła, które rosły zarówno przy Drodze Grzmotu, jak i w cieniu fioletowych roślin. Patrząc na strumień, przez chwilę rozważał, czy pozostanie uczniem wojownika, rzeczywiście było takie złe. Może oznaczałoby to przynajmniej brak konieczności wchodzenia do wody? “Nie, nie! Nigdy nie chciałbym zostać wojownikiem…!” – potrząsnął łbem, jakby chciał rozwiać wszelkie swoje wątpliwości.
— Idziesz? Uważaj, żebyś nie zgubił ziół! Nie chciałabym, żeby nasze zapasy tak po prostu popłynęły z nurtem — odezwała się, zerkając na niego. Liliowy tylko uśmiechnął się słabo; z liśćmi w pysku ciężko było cokolwiek odpowiedzieć. Purchawka uznała to za zgodę i bez namysłu wskoczyła do strumyka. — Hej! Wcale nie jest tak źle! — zawołała, gdy woda rozpryskiwała się wokół niej.
Wiciokrzew patrzył na nią jak na wariatkę. Kiedy czarnofutra wdrapała się na drugi brzeg i spojrzała w jego stronę, rzuciła:
— Teraz twoja kolej!
Zielonooki ostrożnie zszedł niżej i zanurzył jedną łapę. Futro na karku od razu mu się nastroszyło, a przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Instynktownie podniósł łapę, z której spłynęło kilka kropel wody.
— Boisz się? — zapytała Purchawka, przeskakując z łapy na łapę. — Chcesz, żebym ci pomogła? — mruknęła troskliwie. Wiciokrzew pokręcił łbem. Miał już tyle księżyców na karku, że to wstyd, by młodsza kotka musiała go wspierać przy czymś tak banalnym. Przełknął ślinę, czując na podniebieniu pikantny smak szczawiu. Nie mógł odkaszlnąć, bo wtedy na pewno wyplułby zioła, które popłynęłyby z prądem. W końcu zebrał się w sobie, zanurzył obie przednie łapy i zmusił się, by wejść głębiej. Szybko przebierał nogami, trzymając głowę wysoko, żeby tylko nic nie wytrąciło mu ziół z pyska. Gdy wreszcie dotarł do brzegu, Purchawka chwyciła go za kark i pomogła wyjść.
— No widzisz? Udało się! Nie było tak strasznie, prawda? — uśmiechnęła się. Wiciokrzew nie odpowiedział, odwzajemniając tylko jej spojrzenie. — Dobrze... Zerwiemy trochę wrzosu, a potem poszukamy ziół bliżej Drogi Grzmotu. Dasz radę unieść jeszcze trochę? Może znajdziemy pajęczyny! Mogłabym wtedy przykleić ci szczaw i pokrzywy do futra, żebyś mógł wziąć więcej roślin!
Liliowy nie był zachwycony rolą pomocnika od noszenia ziół, ale przecież “dopiero zaczynał” nauki. Na miano doświadczonego musiał sobie dopiero zasłużyć.
— Mhm — wymamrotał. Purchawka wyrwała kilka pędów wrzosu i wepchnęła mu je do pyska, po czym klepnęła go lekko łapą. Wiciokrzew prawie się zakrztusił, ale dopóki mógł utrzymać rośliny, nie zamierzał narzekać.
— No i świetnie! Mamy wrzos, szczaw i pokrzywy. Całkiem nieźle! Świergot i Kruszynka na pewno się ucieszą, gdy wrócimy do obozu i poukładamy wszystko w składziku! — oznajmiła, a jej wibrysy drgnęły z podekscytowania. Machnięciem ogona wskazała mu drogę.
Po chwili dotarli do Drogi Grzmotu, po której co jakiś czas przebiegały ogromne potwory Dwunożnych. Ziemia drżała za każdym razem, a w powietrzu unosił się duszący zapach, który drażnił gardło Wiciokrzewa. Purchawka węszyła, ale woń spalin skutecznie przyćmiewała jej zmysły. On sam wyczuwał tylko wrzos, pokrzywy, szczaw… i ten ohydny odór potworów. Ustalili więc, że przejdą wzdłuż drogi i poszukają ziół samym wzrokiem.
W końcu udało im się natrafić na trybulę. Jej rozłożyste liście trudno było przeoczyć, a słodki, różany zapach przebijał się nawet przez smród spalin.
— Trybula! Łagodzi ból brzucha i pomaga rodzącym karmicielkom! — mruknęła. Schyliła się, by ją zerwać, lecz nagle zachwiała się i niemal wpadła na Drogę Grzmotu. Wiciokrzewowi serce zaczęło bić znacznie szybciej, ale Purchawka tylko się roześmiała i machnęła łapą. — Nic mi nie jest! Chyba… schyliłam się zbyt szybko! — uspokoiła go, po czym ostrożniej zerwała zioło. Tym razem nie wcisnęła go liliowemu. — Chodźmy!
***
Idąc dalej, zatrzymali się przy Upadłej Gwieździe. Purchawka zaczęła rozglądać się uważnie, aż jej wzrok zatrzymał się na rzece. Wiciokrzew miał tylko nadzieję, że żółtooka nie wpadnie na pomysł, by znowu pływać! Wciąż był przemoczony i zziębnięty po przeprawie z Wrzosowej Polany.
— Chodźmy tam! Przy rzekach często rosną różne zioła! — oznajmiła, stawiając kilka chwiejnych kroków do przodu. — Jestem pewna, że coś znajdziemy! — dodała, przyspieszając tempa. Liliowy bał się trochę, że Purchawka w końcu się przewróci, ale mimo to bez słowa ruszył za nią. Nie miał zresztą wyboru – zioła w pysku skutecznie uniemożliwiały mu rozmowę. “Może taki był jej plan? Może moje jąkanie ją zdenerwowało…? Nie! Purchawka jest bardzo miła. Na pewno jej nie denerwuję” – uspokajał się w myślach, próbując skupić się raczej na zapachach wokół niż na natrętnych głosach w swojej głowie.
Dotarli w końcu do brzegu i zaczęli iść wzdłuż rzeki.
— Już prawie obeszliśmy cały Owocowy Las! Bolą cię łapy? Bo mnie chyba trochę tak… Może zatrzymamy się za chwilę i odpoczniemy? Moglibyśmy odłożyć zioła i porozmawiać, bo dziś prawie nic nie mówiłeś! — zagadnęła Purchawka. Liliowy przewrócił żartobliwie oczami. — Mogłabym wywróżyć ci przyszłość! Albo zrobić dla ciebie jakiś talizman! — zaproponowała, dumnie unosząc głowę. Wiciokrzew poczuł w sercu ukłucie niepokoju. Podobno Purchawka kiedyś komuś w obozie wywróżyła nadchodzącą śmierć… Nie wiedział, na ile jej przepowiednie można brać poważnie, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż tkwiło to dziwne wrażenie, że może jednak mówi prawdę. Czy naprawdę mogła mieć dar przewidywania przyszłości? Tego to nawet sama Wszechmatka nie wiedziała.
Nagle w powietrzu uniósł się słodki, różany zapach. Zanim Wiciokrzew zdołał odnaleźć jego źródło, Purchawka stanęła jak wryta. Jej uszy i ogon uniosły się czujnie.
— Też to czujesz, prawda? To musi być kolejne zioło! Oj, Wilczomleczu! Ty chyba nie potrzebujesz żadnego talizmanu, bo sam nim jesteś! Takie szczęście nam przynosisz! — zawołała, ostrożnie węsząc. Po chwili oboje natknęli się na wysoką roślinę z dużymi liśćmi i różowymi kwiatami. — To musi być… malwa! — stwierdziła z zachwytem. Wiciokrzew był pod wrażeniem, jak łatwo przychodziło jej rozpoznawanie roślin. Nic dziwnego – w końcu była zielarką. Jej wiedza o ziołach naprawdę go zadziwiała. — Łagodzi ból brzucha. Możemy ją zabrać, zawsze warto mieć w składziku.
Żółtooka sprawnie zerwała kilka liści.
— Cizko bdzie traz mwic! — wymamrotała, starając się nie wypuścić trybuli i malwy z pyska.
***
Następnie dotarli do Owocowego Lasku. Tutaj postanowili się wreszcie zatrzymać. Purchawka dała Wiciokrzewowi znak ogonem, by usiadł, po czym sama rozłożyła się na ziemi, ostrożnie wypuszczając zioła z pyszczka. Liliowy także odłożył swoje rośliny i przysiadł obok czarnofutrej.
— To co, chciałbyś talizman? Normalnie wzięłabym od ciebie zapłatę, ale teraz myślę, że pomoc w zbieraniu ziół w zupełności wystarczy! — zaproponowała, a jej pyszczek rozdziawił się w szerokim uśmiechu. Pręgowany nie miał pojęcia, jak taki “talizman” miałby wyglądać, ale widząc pokłady entuzjazmu w żółtych oczach zielarki, skinął głową. Purchawka od razu poderwała się na łapy i drgnąwszy wibrysami, zaczęła rozglądać się za materiałami. Przez moment całkiem zniknęła Wiciokrzewowi z oczu, co wywołało w nim niepokój. Wiedział przecież, że nie miała najlepszego wzroku i posiadała problemy z równowagą. Co, jeśli się gdzieś zaklinuje? Upadnie? Kocur już miał się podnieść, kiedy nagle zza krzewów wyszła Purchawka, niosąc w pysku jakąś roślinę, kawałek kory, patyk, pajęczynę i kilka kamyków. Odkładając zdobycze przed nim, powiedziała:
— Co za piękne skarby! Rzadko trafia mi się tak udany łup.
Zmrużyła oczy i zabrała się do pracy. Jej łapy i kły sprawnie się poruszały. Wiciokrzew śledził każdy ruch, choć w końcu całkiem pogubił się podczas procesu. Patrzył z podziwem, jak precyzyjnie splata wszystko w całość, jakby robiła to już setki razy. Wreszcie podniosła gotowy przedmiot i podała mu go z uśmiechem.
— Proszę bardzo! Twój talizman! Na pamiątkę twojego oddania i… no, pomocy!
Liliowy odwzajemnił uśmiech i ostrożnie położył prezent obok siebie.
— Dzi-dziękuję… — wyjąkał. Może nie brzmiało to zbyt naturalnie, ale w środku cieszył się jak małe kocię. Odkąd umarła Maślak, nie rozmawiał zbyt wiele z innymi kotami, a teraz naprawdę poczuł, że ktoś go lubi. Może z Purchawką uda mu się zaprzyjaźnić?
Spojrzał na talizman i dostrzegł, że brakuje w nim jednej rzeczy.
— A… co z ta-tamtymi ma-ma… malinami? — zapytał, unosząc brew.
— Myślałam, że nie zapytasz! Oczywiście, że je bierzemy. Łagodzą ból — odparła z uśmiechem. Zielonooki był przekonany, że zielarka usiądzie z powrotem i odpoczną, ale ona wciąż stała. Aż w końcu oznajmiła stanowczo:
— Bierz swoje zioła do pyska i wracamy do obozu!
Kocur niechętnie podniósł szczaw, pokrzywę i wrzos, a czarnofutra zabrała swoją porcję ziół. Ruszyli przed siebie i mogłoby się wydawać, że spacer właśnie dobiega końca… lecz nic bardziej mylnego. Pośród owocowych drzew nagle rozległ się krzyk. Przeraźliwy, przeszywający wrzask, który echem odbijał się w głowie ucznia. Koty spojrzały po sobie, po czym, zaciskając mocniej zęby na ziołach, popędziły w stronę źródła dźwięku. Purchawka walczyła z własnym ciałem, by się nie potknąć, a Wiciokrzew, mimo braku pełnego kompletu łap, starał się dotrzymać jej kroku.
Wkrótce ich oczom ukazała się kotka – zapewne samotniczka. Leżała na ziemi, brzuch miała mocno zaokrąglony. Bełkotała coś niezrozumiale, a jej ciałem co chwilę wstrząsały spazmy bólu. Purchawka natychmiast upuściła zioła i do niej podbiegła, a pręgowany przez moment stał w bezruchu, wpatrując się w dwie kotki nieobecnym wzrokiem.
— Przynieś patyk! Szybko! — rzuciła ostro żółtooka. Wiciokrzew przez chwilę rozważał, czy nie oddać jej swojego talizmanu, ale ten prezent był zbyt cenny. Złapał więc inny patyk i przyniósł go zielarce.
— P-Purchawko… mam ci przynieść ma-malinę i… try-trybulę? — spytał, starając się na coś przydać. Czarnofutra skinęła głową, a on pospiesznie podał jej obie rośliny. Purchawka próbowała uspokoić – najwyraźniej rodzącą – samotniczkę, lecz jej słowa nie docierały do liliowego. Patrzył tylko na cierpiącą kotkę, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Miał jedynie nadzieję, że zielarka sobie poradzi.
Zamknął oczy.
A kiedy je otworzył, było już po wszystkim. W powietrzu rozległo się kwilenie kociąt. Samotniczka tuliła do siebie dwójkę nowonarodzonych pociech, z czułością wylizując ich futerka.
— Dziękuję wam…! — wymamrotała pomiędzy liźnięciami. — Gdyby nie wasza pomoc… — urwała, uśmiechając się słabo. Wiciokrzew miał wrażenie, że nie zrobił wiele, że zawiódł, zostawiając Purchawkę samą. A jednak czarnofutra nie miała mu tego za złe. Była szczęśliwa, że udało się uratować samotniczkę i jej młode.
— Nie ma sprawy! To nasz obowiązek, by pomagać kociętom. Nawet tym, które dopiero przychodzą na świat — rzuciła lekko, zerkając w stronę Wiciokrzewa, z szerokim uśmiechem na mordce.
***
Przez całą drogę powrotną Purchawka kurczowo trzymała w zębach resztki ziół, które zostały im z wyprawy. Wiciokrzew obawiał się, że rośliny rozsypią się pod naciskiem jej szczęk, ale sam niewiele mógł poradzić. Skupiał się na tym, by jego własna porcja nie uległa zniszczeniu, gdyby te od zielarki okazały się niezdatne do użytku. Po jej radosnych ruchach i drgających wibrysach było widać, że wciąż rozpiera ją duma i ekscytacja po uratowaniu samotniczki i jej kociąt. Zielonooki chciał zwrócić jej uwagę, by była ostrożniejsza, ale nie miał serca gasić jej entuzjazmu. Zamiast tego zastanawiał się, jak zareaguje na to wszystko Świergot.
Na odpowiedź nie musiał czekać długo. Gdy tylko przekroczyli próg obozu, od razu podeszła do nich szamanka. Jej posiwiały pyszczek wygiął się w krzywym, słabym uśmiechu, gdy spojrzała na niesione zioła. Purchawka natychmiast rzuciła malwę, maliny i resztki trybuli na ziemię.
— Świergot! Byłam z Wilczomleczem na wyprawie po zioła! — oznajmiła, delikatnie trącając liliowego w bark. Kocur ostrożnie odłożył swoją porcję. — Przeszliśmy prawie cały Owocowy Las! Po drodze zebraliśmy… szczaw, trybulę, maliny, malwę i…
— Po-pokrzywy i wrzos — dokończył za nią Wiciokrzew. Żółtooka spojrzała na niego wdzięcznie i skinęła głową.
— Właśnie tak! — potwierdziła. — Nie braliśmy dużych ilości, żeby wszystko się zmieściło. Trochę też straciliśmy po drodze, bo… spotkaliśmy samotniczkę w Owocowym Lasku! — dodała szybko, a jej pyszczek się rozpogodził. Szamanka uniosła brwi; wyglądała na zaciekawioną, ale i lekko zmartwioną.
— Samotniczkę? I co się wydarzyło? Musieliście walczyć? — spytała spokojnym tonem, mierząc wzrokiem dwójkę młodych kotów, jakby szukała na nich śladów po pazurach.
— Nie! — zaprzeczyła Purchawka, energicznie machając ogonem. — Ona… była w ciąży! I akurat zaczęła rodzić, gdy tamtędy przechodziliśmy! — przeskoczyła z łapy na łapę. — M-my… nie mogliśmy jej zostawić! Pomogłam jej bezpiecznie urodzić kocięta, a Wilczomlecz… — spojrzała na niego z błyskiem w oku. — …przyniósł mi odpowiednie zioła! Jestem pod wrażeniem, że wiedział, które były potrzebne. Moim zdaniem spisał się fantastycznie!
Świergot skinęła głową, posyłając swojemu uczniowi ciepły uśmiech.
[3063 słowa + zbieranie ziół w towarzystwie zielarza + udział przy odbiorze porodu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz