Początek Pory Zielonych Liści…
— Możemy już wracać?
— A potrafisz nawigować w tunelach? — spotkała go odpowiedź przepełniona szorstkością oraz sarkazmem.
Jeśli jego mentor miał na celu zaimponować mu poczuciem humoru, to nie wyszło mu to najlepiej. Lśniąca Łapa, starając się wykazać jak największą posłusznością, powstrzymał jednak nieprzyjemny komentarz i ruszył dalej, szurając skórą o brudną ścianę tunelu. Czas powoli leciał i w końcu nadeszła pora, by zmierzał w kierunku wyjścia z tunelu. Oczywiście, z wielką chęcią to zrobił. Z pewnością nie myślał, że będzie wspaniałym nawigatorem, gdy jednak szedł w stronę wyjścia, każdy krok stawiał z coraz to większą lekkością, a nieprzyjemny fetor tuneli przestał sprawiać mu większy problem. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, przywitały go przyjemne promienie słońca oraz ciepła bryza.
— Gratuluje, nie było aż tak źle, jak na pierwszy raz. — Usłyszał brązowego kocura. — Myślę jednak, że stać cię na nieco więcej, niż to, co mi zaprezentowałeś, powtórzymy więc nawigacje w tunelach jeszcze kilka razy, aż do momentu, w którym będziesz czuł się nieco pewniej.
— W porządku — powiedział, choć błąkanie się w ciemnych, wilgotnych tunelach wcale nie było czymś, co chciałby powtórzyć, nieważne, ile razy. — Czy mógłbym zapolować, nim wrócimy do obozowiska? W końcu każda zdobycz powinna być mile widziana na starcie zwierzyny.
— Jasne, poluj. Przecież wyłącznie głupiec, stąpający po ścieżkach Mrocznej Puszczy nie pozwoliłby na poszerzanie starty ze zdobyczą. Tylko nie schodź mi ze wzroku, nie chcę szukać cię po całym terytorium.
Do obozowiska wrócił z myszą, zwisającą mu z pyska aż do momentu, w którym znalazła się na stercie zdobyczy. Lśniąca Łapa natychmiast zaobserwował, jak wiele pożywienia leżało w gnieździe, do którego wkładano wszelkie łupy.
"Klan Gwiazdy musiał zesłać na tereny mojego klanu wiele zwierzyny." — Pomyślał, a następnie uniósł swój wzrok do sufitu, tak, jakby zaraz ujrzeć miał tam koty o sierści pokrytej gwiezdnym pyłem.
— Słuchaj, czy mógłbyś wymienić mech na posłaniach w żłobku? Zdaje mi się, że od księżyców nie czyszczono tam legowisk... — mruknął, a następnie odszedł, by zniknąć gdzieś w tłumie.
Lśniąca Łapa wiedział, że słowa zastępcy były bardziej poleceniem, niż prośbą, nie zwrócił jednak na to większej uwagi. Pojęcia nie miał, gdzie mógłby znaleźć świeży mech, bo zdawało się, że w obozie nie ma żadnego kamienia czy drzewa, na którym ten mógłby rosnąć. Pozostawało mu więc iść do medyczek, które z pewnością miały go choć trochę w składziku. Gdy tylko wszedł do środka, przywitał go słodko-gorzki zapach ziół.
— Dzień dobry! — przywitał się z Liściastym Futrem, która w ciszy segregowała zioła. Jasne oczy kocicy natychmiast zwróciły się w stronę rudego ucznia.
— Ach, witaj, Lśniąca Łapo. Coś się stało i, czy mogę jakoś pomóc?
— Potrzebuje mchu, by móc wymienić posłania w żłobku. Czy znajdzie się go choć trochę w składziku? — spytał, równocześnie sięgając wzrokiem w stronę składziku z ziołami, w nadziei, iż zauważy tam to, czego szukał.
— Jasne, że się znajdzie — miauknęła w odpowiedzi medyczka, która nie powstrzymywała rozbawionego pomruku na widok wytrzeszczonych oczu nakrapianego ucznia. — Poczekaj chwilkę, zaraz ci go podam.
Kotka zagłębiła się w swoich ziołach, po czym wróciła z dwoma zielonymi kulkami; jedną trzymała w pysku, druga znajdowała się pod brodą medyczki. Kocurek skinięciem głową podziękował błękitno-szarej kotce, po czym wyszedł, zmierzając w stronę żłobka. Gdy tylko znalazł się w wejściu, poczuł na sobie spojrzonka kociąt: Króliczka, Zajączka oraz najmłodszej w klanie Pchełki. Prędko pozbył się starego mchu z posłania Jastrzębiego Zewu i po zaledwie kilku uderzeniach serca nałożył na jej posłanie świeżą ściółkę. Miał przy sobie jeszcze jedną kulkę, którą mógłby użyć na jeszcze jednym posłaniu. Natychmiast spojrzał w stronę Półślepego Świstaka, jego dawnej opiekunki, która zawsze obdarzała go opieką i zainteresowaniem. Czułby się źle, gdyby nie zaoferował jej wymiany posłania, podszedł więc nieco bliżej niej. Kotka była zbyt zajętą obserwacją bawiących się razem Króliczka i Zajączka, by zauważyć stojącego niedaleko od niej ucznia. Gdy spoglądał na nią, to czuł jedynie niepokój. Jej zgarbiona postawa budziła w nim zmartwienie, a słaby blask w oku lęk.
"Na Klan Gwiazdy, czy ja nigdy wcześniej nie zauważyłem, jak słabo ona wygląda?" — Pomyślał, nerwowo strzygąc uszami. Czuł, że wieczna królowa nie powinna męczyć się z kociakami, a przebywać w legowisku starszyzny, gdzie nie spotkałyby ją żadne krzyki czy piski. Może lepiej czułaby się wśród kotów w podobnym wieku do niej? Przynajmniej miałaby tam towarzystwo, a kocięta z pewnością nadal spędzałyby z nią czas, na przykład wysłuchując jej historyjek. Taki styl życia na pewno pozwoliłby się jej martwić nieco mniej, a klan oferowałby jej dużo więcej opieki, niż teraz. Kocica zwróciła na niego uwagę, dopiero gdy głośno chrząknął.
— Psze Pani, a co to za kot? — Usłyszał pytanie Króliczka bądź Zajączka. „Kto nadaje rodzeństwu tak podobne imiona?” — W jego głowie natychmiast pojawiła się ta śmiała myśl.
— To Lśniąca Łapa — mruknęła spokojnie kocica. — Nie bójcie się, możecie podejść bliżej. — Dodała, gdy zauważyła jak dwójka kremowych kociąt wymienia ze sobą niespokojne spojrzenia.
Parka podskoczyła bliżej ucznia, teraz znajdując się zaledwie odległość paru kocięcych kroków od niego. Gdzieś z tyłu, za nimi siedziała Pchełka, której kruche ciałko drżało, najpewniej z niepewności. Nie wiedzieć czemu, czuł się źle, patrząc na małą szylkretkę. Zdawała się tak przerażona otaczającym ją światem, może coś w niej przypominało mu samego siebie? On sam przecież bał się wielu rzeczy, które w krótkim czasie przemieniły się w codzienność. Pozostawało mu jedynie pomodlić się, by koteczkę spotkał dobry los.
— Dzień dobry, Półślepy Świstaku. Chcę wymienić ci posłanie, czy mogłabyś mi wskazać, które należy do ciebie? — spytał dawną opiekunkę, ignorując kremową dwójkę, która dobrała się do jego gęstego ogona.
— Nie wiem, czy konieczne jest czyszczenie mi tego posłania... Może w wolnej chwili sama to zrobię. Z pewnością oszczędzi ci to czasu i problemów — mruknęła powoli. — Z resztą, mam większe doświadczenie w wymienianiu posłań, niż ty będziesz miał przez całe swoje życie.
Westchnął.
— Półślepy Świstaku, to nie ty jesteś uczniem. Pozwól mi wykonywać moje obowiązki, zwłaszcza jeśli dzięki temu będzie ci bardziej komfortowo — powiedział, tłumiąc zirytowane syknięcie. — Pokaż mi, gdzie jest to posłanie a, obiecuje, że za moment będzie lśniło.
Kocica jedynie wpatrywała się w niego. Czy miauknął nieco za ostro? Sam nie był pewien, odwrócił się, jednak gdy koło siebie zobaczył Pchełkę. Jej zielone ślepka wbite były w ziemię, domyślał się jednak, że koteczka nie bez powodu podeszła blisko niego. Z pewnością chciała mu coś przekazać.
— Coś się stało, Pchełko? — Spojrzał na nią, a następnie gniewnie strzepnął ogonem, gdy poczuł, jak jeden z kremowych kocurków zaczyna energicznie za niego ciągnąć.
— Polslepa Swistwak spi tam — szepnęła niepewnie, a następnie wskazała na posłanie, które, według niej, należało do jego dawnej opiekunki.
— Bardzo dziękuje ci za pomoc. — Uśmiechnął się do niej, po czym nachylił się nad wskazanym przez koteczkę posłaniem, by móc sprzątnąć starą i nałożyć nową ściółkę.
Słońce powoli zachodziło, a Lśniąca Łapa siedział ze swoim mentorem, Judaszowcowym Pocałunkiem koło niewielkiej kupki martwych, nierozłupanych krabów. Był nieco zestresowany, ponieważ nie często ćwiczył z brunatnym kocurem rozbijanie skorup, między innymi dlatego, że oboje uznali, iż ta umiejętność nie przyda się rudzielcowi aż tak bardzo, jak polowanie, wspinaczka po drzewach czy umiejętność nawigacji w tunelach. Po krótkiej powtórce, polegającej na oglądaniu, jak jego mentor starannie, za pomocą pazura pozbywa się kończyn oraz skorupy nachylił się nad kolejnym krabem i zaczął precyzyjnie ciąć. Czuł, że jego łapa drży, tak jak robiła to, gdy po raz pierwszy otwierał kraba. Pamiętał, jak najadł się wstydu po nieudanej próbie nauczenia się nowej umiejętności. Nie miał zamiaru ponownie się ośmieszyć, więc pomimo drżącej łapy, kończyny ciął nawet precyzyjnie. Gdy przyszła pora na skorupę, musiał znaleźć w sobie trochę siły, by ta pękła. Gdy jednak skończył, mógł czuć się dumnym ze swojego osiągnięcia. Judaszowcowy Pocałunek poradził mu usunąć to, co uznaje się za niejadalne i zjeść mięso, które znajdowało się pod rozbitą już skorupą. Lśniąca Łapa usnął to, co zdawało mu się niesmaczne, mięsa z kraba jednak nie tknął.
— W porządku, myślę, że otwieranie krabów masz już prawie opanowane. Nie ukrywam jednak, że w twoich ruchach zabrakło pewności i momentami były strasznie nieprecyzyjne. — Odsunął od ucznia to, co zostało z wcześniej rozłupanego kraba. — Spróbuj ponownie. — Dodał, umieszczając pod łapami rudego kocura kolejnego kraba.
[1558 słów, nawigacja w tunelach + otwieranie krabów]
[przyznano 31% + 5% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz