dawno
Uśmiechnął się w stronę swoich pociech. Zdawało się, że pojmowały to wszystko bardzo szybko. Nie jak część mysiomózgich klifiaków...
— Smakowało? — dopytał widząc, że z przyniesionej zwierzyny została tylko kupka piór, kości i innych śmieci. Blask i Łuna gorliwie przytaknęli mu głową. — W takim razie posprzątajcie, zanim ten bałagan zauważy Półślepy Świstak. Nie chcemy przecież, by w żłobku się coś zalęgło — poradził młodym. Wprawdzie królowa na pewno nie byłaby zła, lecz chciał od małego nauczyć swoje kociaki, jak zachowywać w obozie czystość. Z tyłu już słyszał, jak ktoś wołał jego imię. Przynajmniej był tak łaskawy by dać mu chociaż chwilę czasu do spędzenia z dziećmi... — A ja wrócę... Później. Jak już wszyscy przestaną mnie męczyć — zaśmiał się gorzko, odwrócił i opuścił kociarnię, na powrót przybierając typowy dla siebie gburowaty wyraz pyska. Widok zmartwionej Szadzi wcale nie poprawił mu humoru.
— Czy mógłbyś pomóc w legowisku wojowników? Prószący Śnieg i Kruszynowa Knieja strasznie się kłócą, a ja nie mogłam ich uciszyć... Chciałam się położyć, ale kiedy ich słyszę, to nie jestem w stanie...
Przewrócił oczami. Starzy, a głupi... — pomyślał sobie, zastanawiając się, jak dwójka wojowników mogła być trudniejsza do ogarnięcia niż dwójka małych kociąt...
— Zajmę się tym — powiedział jedynie, mijając kocicę i kierując się w stronę ciemnej jaskini, z której dobiegały wrzaski. Już w głowie przygotowywał sobie ładną wiązankę słów, która z pewnością mu się przyda do okrzyczenia tych gamoniów...
***
Dokładnie przyglądał się postępowi Lśniącej Łapy. Cóż, nie mogło być inaczej – w końcu był to nie tylko jego uczeń, ale i drogi syn. Z każdym dniem rósł i nabierał muskulatury, umiejętności i ogromu wiedzy. Judaszowcowy Pocałunek dawno nie był z niczych postępów taki dumny.
Powiewał chłodny wiatr, zmieszany z morską bryzą. Już nie przynosił ukojenia w gorące dni jak porą zielonych liści, a jedynie niemiłosiernie drapał po oczach i nosie. Na szczęście Gwiezdni wciąż mieli ich w swojej opiece i jedyne, co im naprawdę doskwierało, to wiecznie mokre od opadów futra. Z tym, nawet jeśli to nieprzyjemne, można było żyć. Wojownicy musieli przeżyć patrole wysyłane w deszcz przez te parę księżyców.
— Nie lubię tej pory roku — wymruczał, połowicznie do siebie, a połowicznie do stojącego obok niego Lśniącej Łapy. Wpatrywał się daleko, w bezkres, a po uslyszeniu jego słów rdzawy poszedł w jego ślady. Do tej pory milczeli. — Od wielu dni nie widziałem już czystego nieba. Nocami nie widać gwiazd...
Blask wbił wzrok w chmury, jakby szukał w nich przebłysku jakiegoś słabego światła. Te były jednak ciemne, grube i zbite, zasłaniając wszystko, co mogło się za nimi kryć.
— To prawda. A porą nagich drzew będzie tylko gorzej... — odpowiedział w tej samej chwili, gdy przez ciało Judaszowcowego Pocałunku przeszedł dreszcz. — Nie jest ci zimno, ojcze?
Tylko się zaśmiał.
— Gdyby teraz było mi za zimno, to nagimi drzewami bym zamarzł na sopel. Już się tak nie martw o swojego starszego. Więcej widział mrozu niż ty myszy — mruknął, po czym się odwrócił. — Chodź. Na chłody najlepszy jest ruch. Posiłujemy się, zanim ten wicher przeziębi nam kości — zaproponował i nie patrząc za siebie skierował się w kierunku otwartego pola. Odgłos szybkich kroków Lśniącej Łapy za sobą uznał za zgodę.
— Wolisz z czy bez pazurów? — zapytał swojego ucznia, gdy już stali po przeciwległych stronach niewidzialnego bitewnego kręgu.
— Obojętnie — powiedział Lśniąca Łapa, choć w jego oczach Judasz mógł zauważyć błysk niepewności. A może to tylko odbicie słońca? — Możemy i z pazurami.
— Dobrze. Rozgrzeje to w nas krew. — Zastępca uśmiechnął się i zrobił jeden krok do przodu, wzdłuż linii koła, które wyznaczyli jako pole walki. Jego syn zrobił to samo, idąc w przeciwnym kierunku. Zamilkli i tylko szli, nie spuszczając z siebie wzroku. Wypatrywali u przeciwnika wszelkich subtelnych znaków wskazujących na zbliżający się atak.
Judaszowcowy Pocałunek wiedział, że nie każdy popierał taką formę nauki. W końcu jak to, walczyć z uczniem jak z prawdziwym wrogiem... Wychodził on jednak z założenia, że wiedza nie przychodzi tylko z udawania. Czasy były na tyle spokojne, by nie walczyć, przez co młodzi nie mieli szansy na prawdziwy bojowy chrzest. A przecież by nauczyć się walki jak wojownik, trzeba było walczyć jak wojownik, a nie jak kociak z kulką mchu!
Kiedy zauważył spinające się mięśnie pod rudą sierścią Lśniącej Łapy, już wiedział, że szykował uderzenie. Nieco zwolnił kroku, przygotowując się do wykonania prędkiego ataku.
Gdy tylko Blask wyskoczył na niego z zamiarem powalenia przeciwnika na ziemię, wojownik zwyczajnie czmychnął w drugą stronę, pozwalając uczniowi wbić pazury nie w jego ciało, a mokry piach. Próbował się podnieść z ziemi, ale Judaszowiec postawił na jego karku pazurzastą łapę i przycisnął nią kocura do ziemi.
— Jedno ugryzienie zapchlonego włóczęgi i już byłoby po tobie. Za dużo po sobie zdradzasz, mój drogi — wymruczał spokojnym głosem, wpatrując się w jedno złote oko syna, którym ten na niego patrzył. Był ciekawy, jaki będzie jego następny ruch.
<Synek? Nie zawiedź mnie>
[784 słowa]
[przyznano 8%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz