Mewi Puch poczuło jak łzy spływają im po polikach. Niepewnie zapłakane spojrzało na mamę. Jej mina z resztą była podobna. Na drżących łapach podeszło do kotki i przywarło do jej boku.
— D-dziękuję... i prze-praszam... — miauknęło słabym głosem.
Mżawka przytuliła ich. Jej ogon szczelnie ich owinął, zupełnie jak wtedy gdy było kocięciem.
— Ja także. — szepnęła, kryjąc łeb w ich futrze.
Mewiak wpatrywało się w odległy punkt, nie wiedząc co dalej robić. Napływ informacji mielił się w ich głowie. Mama Kazarka została wygnana. Poprzednia liderka sprawiła, że Bagietka nie poznało swojej rodzicielki. Ani siostry. Żyły wciąż o nich pamiętając, gdy ono nawet nie zdawało sobie sprawy z ich istnienia. To wszystko zostało przed nimi ukryte. Zatajone. Zmowa milczenia na temat ich pochodzenia panowała w Klanie Nocy. I to nie była wina tylko mamy Mżawki. Tyle kotów, które znało kłamało mu codziennie prosto w pysk. Poczuło bezradność i bezsilność. Gniew, który nie miało gdzie przekierować. Żal, który zalewał ich serce.
Płakało, bo tylko tak mogło dać upust swoich emocji. Wtulone w swoją przybraną mamę.
* * *
Krążyło niespokojnie po obozowisku, przyglądając się kotom w nim. Coraz więcej elementów zaczynało się układać w całość. Pan Piórko, który przyniósł im muszelki i podawał się za przyjaciela mamy. A jego relacja z Mżawką prawie nie istniała. Krabowe Paluszki mówiąca, że ma tylko ich. Żółty Kot, który twierdził, że jest ich dziadkiem. Ich ogon chodził niespokojnie na boki. Frustracja w nich rosła. Ciekawość biologicznej matki również. Przypomniało sobie również jak Różana Woń zabijała na ich oczach brązowe robaczki, twierdząc, że brązowe istoty są zepsute od środka. Czy ich matka była czekoladowa? Czy spotkały ją przez to nieprzyjemności? Czy przez to została wygnana? Im dłużej o tym myślało tym bardziej się utwierdzało w tym przekonaniu. W końcu Skrzelowy Szept zniknął. Pan Piórko także. I kotka bez łapki. Oni wszyscy znikali z dnia na dzień.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł ich po grzbiecie. Czy gdyby urodziło się ze złym kolorem futra także by zniknęło? Teraz już najeżone ze strachu niechętnie zsunęło się w głąb obozowiska. Dopiero przy ścianie zieleni z trzciny poczuło się troszkę lepiej. Ich zieleń przypominała im zabawny kolor oczek Szałwiowej Łapy. Pokręciło łbem. Znów odpływało myślami. Dopiero co odkryło mroczny spisek Klanu Nocy!
— Mewi Puchu, coś się stało? — usłyszało zaniepokojony głos.
Spojrzało w zmartwione ślepia mamy i pokręciło łbem. Kotka nie zdawała się być całkowicie przekonana. Podeszła do nich i położyła trzymaną płotkę pod ich łapami.
— Proszę, zjedz. — miauknęła ze smutnym uśmiechem.
Zapanowała pomiędzy nimi cisza. Dopiero Mżawka odważyła się ją przerwać.
— Dalej jesteś zły? O to... no wiesz co. — zapytała niepewnie.
Mewiakowi trochę ugrzęzł głos w gardle. Nie potrafiło jednak patrzeć na smutek kotki.
— N-nie... — wydusiło w końcu z siebie. — Po prostu myślę. O wielu rzeczach.
Wojowniczka mruknęła. Zauważyło, że zerkała na nich ukradkiem.
— Zrozumiem, jeśli będziesz czuł jakiś żal do mnie, ale proszę nie zaniedbuj siebie. — dodała, lekko popychając rybę bardziej w ich stronę.
Mewi Puch uciekło wzrokiem przed płotką. Dziś wyjątkowo jej zapach robił im mętlik w żołądku.
— Mamo... — zaczęło niepewnie. — Dlaczego wygnali Panią Kazarkę? Nie powiedziałaś wtedy i... ja myślę o tym.
Owinęło się szczelnie ogonem, oczekując odpowiedzi kotki.
— Oh... — wydała z siebie wojowniczka. — Z tego co pamiętam to za to, że skosztowała karmy Pieszczochów... i ogółem żyła pośród nich... — urwała.
Wąsy Mewy poruszyły się niespokojnie. Czyli mama żyła wśród Dwunożnych jakiś czas. Czyli ich tata możliwie tam wciąż mieszkał? Może dlatego wyglądało inaczej niż pozostałe koty?
— To takie złe? — zapytało, próbując ukryć smutek w swoim głosie.
Nie mogło uwierzyć, że ich mama została wygnana z takiego powodu. Wydawał się tak bezsensowny. Tak absurdalny. Mimowolnie ogon im się zjeżył.
— Kodeks Wojownika tego zabrania... — miauknęła cicho Mżawka.
— A co jeśli nie miała co innego jeść? Miała umrzeć z głodu? — oburzyło się, lecz widząc minę kotki, położyło po sobie uszy. — Przepraszam, po prostu to wydaje się takie głupie... — dodało ciszej.
Poczuło ciepło mamy. Spojrzało niepewnie na wojowniczkę.
— Rozumiem, ja też mam do tego... mieszane uczucia.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł ich po grzbiecie. Czy gdyby urodziło się ze złym kolorem futra także by zniknęło? Teraz już najeżone ze strachu niechętnie zsunęło się w głąb obozowiska. Dopiero przy ścianie zieleni z trzciny poczuło się troszkę lepiej. Ich zieleń przypominała im zabawny kolor oczek Szałwiowej Łapy. Pokręciło łbem. Znów odpływało myślami. Dopiero co odkryło mroczny spisek Klanu Nocy!
— Mewi Puchu, coś się stało? — usłyszało zaniepokojony głos.
Spojrzało w zmartwione ślepia mamy i pokręciło łbem. Kotka nie zdawała się być całkowicie przekonana. Podeszła do nich i położyła trzymaną płotkę pod ich łapami.
— Proszę, zjedz. — miauknęła ze smutnym uśmiechem.
Zapanowała pomiędzy nimi cisza. Dopiero Mżawka odważyła się ją przerwać.
— Dalej jesteś zły? O to... no wiesz co. — zapytała niepewnie.
Mewiakowi trochę ugrzęzł głos w gardle. Nie potrafiło jednak patrzeć na smutek kotki.
— N-nie... — wydusiło w końcu z siebie. — Po prostu myślę. O wielu rzeczach.
Wojowniczka mruknęła. Zauważyło, że zerkała na nich ukradkiem.
— Zrozumiem, jeśli będziesz czuł jakiś żal do mnie, ale proszę nie zaniedbuj siebie. — dodała, lekko popychając rybę bardziej w ich stronę.
Mewi Puch uciekło wzrokiem przed płotką. Dziś wyjątkowo jej zapach robił im mętlik w żołądku.
— Mamo... — zaczęło niepewnie. — Dlaczego wygnali Panią Kazarkę? Nie powiedziałaś wtedy i... ja myślę o tym.
Owinęło się szczelnie ogonem, oczekując odpowiedzi kotki.
— Oh... — wydała z siebie wojowniczka. — Z tego co pamiętam to za to, że skosztowała karmy Pieszczochów... i ogółem żyła pośród nich... — urwała.
Wąsy Mewy poruszyły się niespokojnie. Czyli mama żyła wśród Dwunożnych jakiś czas. Czyli ich tata możliwie tam wciąż mieszkał? Może dlatego wyglądało inaczej niż pozostałe koty?
— To takie złe? — zapytało, próbując ukryć smutek w swoim głosie.
Nie mogło uwierzyć, że ich mama została wygnana z takiego powodu. Wydawał się tak bezsensowny. Tak absurdalny. Mimowolnie ogon im się zjeżył.
— Kodeks Wojownika tego zabrania... — miauknęła cicho Mżawka.
— A co jeśli nie miała co innego jeść? Miała umrzeć z głodu? — oburzyło się, lecz widząc minę kotki, położyło po sobie uszy. — Przepraszam, po prostu to wydaje się takie głupie... — dodało ciszej.
Poczuło ciepło mamy. Spojrzało niepewnie na wojowniczkę.
— Rozumiem, ja też mam do tego... mieszane uczucia.
* * *
Mewi Puch siedziało niespokojnie. Tyle niepokojów i stresu w ciągu paru księżyców nie doświadczyło chyba nigdy. Czuło jak żołądek mu się przewraca w każdą stronę. Oczekiwanie dłużyło się niesamowicie. Łeb leciał im w stronę wejścia do obozowiska z każdym odgłosem z tamtej strony. Widmo spotkania z ich biologiczną mamą wciąż wkradało się do ich łba i siało zamęt. A stres i zmartwienie o drugą mamę sprawiał, że nie potrafiło nic zjeść. Czuło, że schudło. Gdzieś z boku lub na ogonie.
Próbując przekierować uwagę gdzieś indziej niż czarne myśli, zaczęło grzebać łapką w mokrej ziemi, badając skarby skrywane pod zdeptaną trawom. Dopiero jakaś awantura przykuła ich uwagę. Spojrzało w tamtą stronę. Wrócili! Lecz nie sami. Zmierzyło niezadowolonym spojrzeniem obce pyski. Jeńcy? Nie wiedziało o co chodzi. Żadna z kotek nie wyglądała jak Zimorodkowe...
I wtedy dojrzał mamę. Pokrytą krwią, kurzem, z wieloma opatrunkami. Mewi Puch poczuło jak coś w nich pęka. Łamie się na pół i kruszeje. Zastygło niezdolne do ruchu.
Dopiero potem dotarła do nich informacja o zmarłych. Wiele kotów nosiło blizny walki. Atmosfera w obozowisku była ciężka. Niemal dusząca. Chcieli zabić jednego z jeńców. Bagietka uginało się pod falą nieszczęść i bólu jaki zapanował wokół. Coraz mniej informacji docierało do nich, a oddech zdawał się gdzieś uciekać. Chciało podejść do mamy, otulić ją szczelnie, ukryć przed tym brutalnym światem, lecz sam widok jej futra przeoranego przez inne kocie pazury powodował u nich falę rozpaczy. Nie było wstanie spojrzeć na kotkę i nie zalać się gorzkimi łzami. Ukryło się w trzcinach, próbując uspokoić morze emocji.
Próbując przekierować uwagę gdzieś indziej niż czarne myśli, zaczęło grzebać łapką w mokrej ziemi, badając skarby skrywane pod zdeptaną trawom. Dopiero jakaś awantura przykuła ich uwagę. Spojrzało w tamtą stronę. Wrócili! Lecz nie sami. Zmierzyło niezadowolonym spojrzeniem obce pyski. Jeńcy? Nie wiedziało o co chodzi. Żadna z kotek nie wyglądała jak Zimorodkowe...
I wtedy dojrzał mamę. Pokrytą krwią, kurzem, z wieloma opatrunkami. Mewi Puch poczuło jak coś w nich pęka. Łamie się na pół i kruszeje. Zastygło niezdolne do ruchu.
Dopiero potem dotarła do nich informacja o zmarłych. Wiele kotów nosiło blizny walki. Atmosfera w obozowisku była ciężka. Niemal dusząca. Chcieli zabić jednego z jeńców. Bagietka uginało się pod falą nieszczęść i bólu jaki zapanował wokół. Coraz mniej informacji docierało do nich, a oddech zdawał się gdzieś uciekać. Chciało podejść do mamy, otulić ją szczelnie, ukryć przed tym brutalnym światem, lecz sam widok jej futra przeoranego przez inne kocie pazury powodował u nich falę rozpaczy. Nie było wstanie spojrzeć na kotkę i nie zalać się gorzkimi łzami. Ukryło się w trzcinach, próbując uspokoić morze emocji.
<Mame?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz