Czereśniowy Pocałunek stanęła niepewnie na wyspie, czując, jak ciężkie od wody futro bezlitośnie ciągnie jej ciało w dół. Otarła łapą o ziemię, próbując choć trochę strząsnąć wilgoć z długiej, gęstej sierści. Tak bardzo kochała swoje futro — za to, jakie było piękne, lśniące w słońcu, przypominające jedwabiste fale. A zarazem... potrafiła je znienawidzić. Zwłaszcza teraz, kiedy każdy krok był mozolny, a mokra sierść plątała się w roślinność porastającą brzeg wyspy. Mimo to nie narzekała. Dobrze było znów opuścić obóz i rozprostować łapy, nawet jeśli musiała to robić w towarzystwie, którego nie wybrałaby sama. Towarzyszyli jej Kolcolistne Kwiecie i jego świeżo przywrócony uczeń, Samowolna Łapa. Młody kot, które po ucieczce z obozu dostało drugą szansę. Czereśnia nie wiedziała jeszcze, co o jeno myśleć. Serce mówiło jej, by zachować ostrożność, ale patrząc na jeno pełne ciekawości oczy... trudno było zachować dystans. Na zadane przez ucznia pytanie nie musiała długo się zastanawiać.— Nie wiem, nigdy ich nie widziałam — mruknęła cicho, zadzierając łeb, by wyłapać nowe zapachy unoszące się w powietrzu.
Wokół unosił się delikatny aromat szuwarów, wilgoci i czegoś jeszcze — słodkawej woni piór, która przyciągnęła jej uwagę.
— To skąd masz takie imię? — Samowolna Łapa nie dawało za wygraną, idąc za nią krok w krok.
Czereśnia zerknęła na jeno kątem oka i odpowiedziała spokojnie:
— Nie wiem. Albo nadano mi je, kiedy się urodziłam, albo później w klanie. Tego już nie pamiętam — wyjaśniła, zagłębiając się w gęste trawy, gdzie zapach piór stawał się coraz intensywniejszy.
Uczeń nie ustawało w pytaniach, jeno entuzjazm był niemal zaraźliwy.
— A! A chciałabyś je kiedyś zobaczyć? Ja bym chciało! — podskoczyło przed nią, blokując jej drogę z dziecięcą niecierpliwością.
Czereśniowy Pocałunek westchnęła cicho i zgrabnie ominęła kota, prychając pod nosem.
— Tak, chciałabym — przyznała po krótkiej chwili, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Widok błyszczących ze szczęścia oczu Samowolnej Łapy rozgrzał jej serce bardziej, niż mogłaby się spodziewać.
Uczeń podbiegło jeszcze bliżej, niemal ocierając się o jej bok.
— Na co patrzysz? — zapytało z ciekawością, przepychając się, by móc widzieć to, co ona.
Czereśnia odsunęła ostrożnie łapą wysokie trawy, a wśród nich ukazało się ukryte gniazdko. Małe, misternie splecione, niemal wtapiające się w otoczenie.
— Tu jest gniazdo... może są jaja — szepnęła niemal nabożnie, wpatrując się w delikatne dzieło natury, jakby miała przed sobą coś najcenniejszego na świecie. W samym sercu misternie splecionego gniazdka, wśród delikatnych źdźbeł traw i piórek, leżało jedno jedyne jajko. Jego oliwkowa skorupka była nakrapiana ciemniejszymi plamkami, przez co wyglądało jak maleńki, ukryty skarb. Czereśniowy Pocałunek wstrzymała oddech z zachwytu. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. Wiedziała od razu, komu mogło ono należeć — do rybitwy rzecznej, ptaka, którego widywano czasem nad wodami ich terytorium, szybującego z gracją nad rzeką.
— Spójrz... to jajo rybitwy — zamruczała cicho, w jej głosie brzmiała niemal dziecięca ekscytacja.
Machnęła ogonem, zachęcając Samowolną Łapę, by podszedło bliżej. Uczeń zawahało się tylko przez ułamek sekundy, po czym ostrożnie, niemal na palcach, przesunęło się ku gniazdu, wytrzeszczając oczy ze zdumienia.
Chwilę później wśród szuwarów zaszeleściło i pojawił się Kolcolistne Kwiecie. Zbliżył się do nich szybkim krokiem, a jego żółte oczy błysnęły ciekawością.
— Co tu macie? — zapytał, nachylając się nad gniazdem.
Widok oliwkowego jajka wywołał na jego pysku cień uśmiechu — rzadki u niego, ale teraz szczery.
<Samowolna Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz