Kontynuacja poprzedniego opowiadania
°•☆》★-=✧°•÷.•'.⊹ೄྀ˚∘•꧂.•=-★《°•☆
A niech to szlag!
Z całej siły szarpnął łapą, lecz nie dało to zupełnie nic. Utknął na dobre.
Nie miał szans wyrównać się z Czyhającą Mureną - kotka była już z pewnością daleko, gdyż już jakiś czas temu powstała i oddaliła się wzdłuż linii brzegu. Nie mógł więc jej prosić o pomoc w tak niezręcznej sytuacji…
Jego łapa zaplątała się w szuwary, a nieważne, jak ją skręcał i wykręcał, pęta trzymały równie mocno. Głupia sytuacja, czyż nie? Klął, jęczał, narzekał, przewracał oczami, lecz pomoc nie nadchodziła. Z każdym kolejnym szarpnięciem coraz bardziej opadał z sił. Jego mięśnie krzyczały o pomstę do nieba, a on z premedytacją przemęczał je jeszcze bardziej, mimo tego, że wiedział, że nic to nie zmieni. W końcu wycieńczony padł, wzbijając w górę kaskadę kropli. Przecież mógł się spodziewać, że tak się skończą jego głupie wybryki… Mógł pozostać w ciepłym, wygodnym legowisku, spędzając kolejne chwile swojego nudnego życia na spaniu. Nic mu nie było wolno. Kiedyś, słysząc "zrób to, zrób tamto" narzekał, lecz teraz oddałby tak wiele, by móc do czegokolwiek się przydać… Mieli rację. Nie powinni byli go puszczać poza cztery ściany legowiska medyka.
Trzask! W jego okolicy zadźwięczał nagły dźwięk, równie niespodziewanie się urywając, lecz ten dalej obijał się o jego uszy i wprowadzał w osłupienie. Chrupnięcie wydobyło się zza jego pleców, więc…
Prędko się odwrócił, a jego oczom ukazał się ktoś, kogo najmniej się w tamtym momencie właściwie spodziewał; rudy, zadowolony z siebie kocur, na którego pysku tkwił delikatny uśmiech, oczy skrzyły się czystą radością. Bez trudu zrobił dwa, długie susy i znalazł się prędko przy Łusce, zagłębiając łapy w mule, i przesuwając łapą trzciny. Rzucił w stronę księcia lekko rozbawione spojrzenie, majestatycznie odginając głowę i wyzywająco spoglądając mu w oczy. Miały jakąś taką… Głębię. Niczym bajoro zasysające dusze, które zamierzyło się na czarno-białego i oplatało go obślizgłymi mackami. Ciągnęło dalej, nieprzerwanie, wołając do niego grzechotem starej ropuchy i śpiewem słowików. W końcu Pluskający Potok oderwał ślepia od młodszego kocura i uśmiechnął się zawadiacko. Sytuacja go nie krępowała, wydawał się jak najbardziej rozluźniony – a nawet i rozbawiony.
Odchrząknął lekko i machnął zamaszyście ogonem, a chłodny powiew opłynął grzbiet pomarańczowookiego.
— Nie jest to zbyt elegancka postawa jak na księcia — wyrwało mu się ironicznie z pyska, gdy otaksował pospiesznie młodszego, jednak wyższego od niego kocura. Nie wyglądał na zbyt rozgarniętego, jakby znalazł się tam całkiem przypadkiem, gdy się zagubił – jego płomienne futro tkwiło w nieładzie, a były w nie wplątane niewielkie ciernie i okruchy suchych liści. Pochylał się nad nim lekko, a w jego ślepiach iskrzyła prowokacja.
Jak… jak śmiał się tak odzywać do członka królewskiego rodu? No tak – może i w tym momencie wyglądał zdecydowanie na poniżonego, lecz sytuacja pozostawała taka sama. Nie lubił posługiwać się władzą. Nie lubił, lecz dawało mu to ukojenie… Przyjemnie było czasem sobie na kogoś pokrzyczeć. Niezdarnie spróbował się podnieść, lecz i to skończyło się klęską.
— Nie jest to zbyt odpowiednie miejsce dla wojownika pracującego na wyżywienie klanu na polecenie przywódczyni — dorzucił prędko, taksując go wzrokiem. — Zajmij się sobą.
Z pyska Pluska wypłynął piękny, krystaliczny chichot.
— Nie jestem tu, by się z ciebie naśmiewać. Nawet mnie jakoś szczególnie nie obchodzisz! Po prostu przyszedłem tu rozwiązać kota w potrzebie, który nieważne, kim by był, zostałby potraktowany tak samo.
Schylił się, a jego kły z łatwością rozcięły roślinne pęta. Ani razu się nawet nie oglądnął na Łuskę – dla niego był po prostu nieznacznym elementem układanki. Gdy w końcu mógł podeprzeć się na własnych łapach, a nie bezradnie leżeć na płyciźnie, otrzepał się prędko.
— Skąd, na Klan Gwiazdy, się tu wytrząsnąłeś? — zapytał, odwracając się w stronę towarzysza. — Nie spodziewałem się ciebie tutaj. Nie miałeś przypadkiem zająć się czymś pożytecznym?
— Czy to ważne? Najważniejsze jest to, że jestem tutaj. Przecież mogłem cię tu zostawić — odparował, a jego łapa wyryła niewielką bruzdę w mule, lecz cofająca się woda zaraz ją przemyła. — Mógłbym już wrócić do obozu i spędzić resztę czasu na leżeniu i puszczaniu bąków, a nie ratować nieroztropnego księcia w opałach. Szanujmy się, powinieneś bardziej uważać.
Dymny najeżył się lekko, przybierając urażony wyraz pyska i poczynił jeden, duży krok w przód. Naprawdę się nie bał tak do niego mówić? Głupiec.
— Poradziłbym sobie sam — ton naburmuszonego dziecka skutecznie zasugerował, że rzeczywistość była całkowicie odmienna. — Jestem samodzi~
Urwał gwałtownie, gdy z impetem został wepchnięty do morskiej toni, a jego nozdrza i pysk napełniły się słonawą wodą. W górę wzbiła się wielka kaskada kropli, którą oberwał sprawca. Znalazł jedną łapą oparcie pomiędzy skałami i z całej siły się wypchnął, by ujrzeć rozbawiony uśmiech niebieskookiego.
— Idiota!
°•☆》★-=✧°•÷.•'.⊹ೄྀ˚∘•꧂.•=-★《°•☆
— I wiesz, powiedziałem jej wtedy, że cuchnie jej z mordy zgniłym śledziem. Przywaliła mi — poskarżył się. — Śmierdziała tak strasznie, jakby nigdy się nie myła.
— Zasłużyło ci się. — Z pyska Sterletowej Łuski niekontrolowanie uciekły te słowa, choć usilnie próbował utrzymać powagę. — Sam cuchniesz.
Plusk przewrócił oczami, lecz nadal tańczyły w nich radosne iskierki. Trochę się posprzeczali – jak to młodziakom się zdarza – lecz po pewnym czasie znaleźli wspólny język. Obowiązki dawno przeszły na drugi plan, raz na jakiś czas wyciągali jakąś rybę, ale to rozmowa była głównym źródłem ich rozrywki. Poniżali się, naśmiewali się z siebie nawzajem, a w tym wszystkim znajdowali ukojenie i pewną odskocznię od codzienności. Wyrzucali z siebie jedną historię po drugiej, a ich śmiech barwił delikatny szum wiatru, który niósł ich głosy ponad wody, łaskocząc listki i delikatne płatki kwiatów, które kwitły obficie z powodu Pory Zielonych Liści.
Łuska delikatnie przechylił łeb i z ciekawością rzucił niby niedbałe pytanie:
— A tak właściwie, co robisz jutro?
Niebieskooki zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.
— Wiesz co? Wracam do pierwotnych planów, które mi zrujnowałeś. Będę siedzieć i zbijać bąki. — Kąciki jego warg uniosły się w delikatny półuśmiech, gdy dosłyszał pytanie księcia. — A co, aż tak bardzo ci zawróciłem w głowie?
— No chyba nie — odparował mu z drwiną. — Po prostu nie mam nic szczególnego do roboty. Rehabilitacja i w ogóle, ale to tylko jedna pierdoła.
— W porządku… — Udawał, że się namyśla. — Musisz tylko uklęknąć przede mną i prosić za przebaczenie za wcześniejsze słowa. Nie ma tak łatwo!
— Nie ma szans! Sam se przepraszaj!
I tak zawiązała się między nimi pewna nić zrozumienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz