BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

27 kwietnia 2025

Od Mandarynkowego Pióro

No to ją siostra wykiwała. Teraz mieli iść na tę wielką wojnę z samotnikami. Tymi, którzy zabili zdecydowanie za dużo kotów. Jej ciotkę, jej ojca. Porwali jej drugą siostrę. A teraz mieli iść wyrównać z nimi rachunki. I oczywiście ona musiała iść. W końcu była zastępczynią. Podczas gdy jej siostra leżała w żłobku. Panika zbierała się w niej. Przeskanowała koty idące z nimi. Ile z nich wróci z tej wojny? Ile zostanie okaleczonych? Czy ona sama wróci? I co najgorsze… Czy jej złe przeczucia się spełnią? Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań, nie mogła się nawet domyśleć. I to było w tym wszystkim najgorsze. Została wybrana na jedną z dowódców w tej bitwie. W sumie była zastępczynią co się dziwić. Dużo kotów już się zbierało. Żegnali się z bliskimi, którzy zostali bronić obozu. Ona nie rozmawiała z bliskimi. Nie chciała pokazywać się taka… Przerażona. Baśniowa Stokrotka podeszła do niej. Spojrzała na nią pogardliwie. Niegdyś przyjaciółka, druhna na jej ślubie, teraz nie gadały ze sobą już tak jak dawniej. Stokrotka została raz zdegradowana, a ona została zastępczynią. Nie mogła trzymać się blisko z balastem klanu. To była kolejna relacja, więź, którą musiała poluzować na rzecz swojego wizerunku i rodziny królewskiej. Każda z nich bolała i nadal boli, lecz każda z nich jest potrzebna, żeby rzeczywiście miała szanse na zostanie przywódczynią, kimś, kto przewodzi klanem i kogo wszyscy szanują. W końcu liderka nie może romansować z czekoladowym medykiem…
— Klanie Nocy! — Rozległ się donośny okrzyk z gałęzi drzewa zebrań. Siedziała tam Spieniona Gwiazda. Szmery ucichły, a wszystkie oczy zwróciły się na liliową. — Dziś wszyscy, wąs w wąs, ruszymy bronić naszego domu. Czuwać będzie nad nami sam Klan Gwiazdy, spoglądający na nas z nieba wiecznej nocy. Nie mogę zagwarantować, że każdy wróci z tej wyprawy w kawałku, jednak nie robimy tego dla jednostki. Robimy to dla naszych rodzin, przyjaciół i bliskich, których życie zostało postawione pod pazurem włóczęgów. Tej nocy wierzę, że powrócimy zwyciężeni i odzyskamy to, co nasze! — zawołała, a wiatr rozwiał jej futro na piersi. Nie było to powiedziane wprost, ale chyba każdy zrozumiał, że idą odszukać jej siostrę, Zimorodkowe Życzenie. — Ruszajmy! — Siostra Kotewkowego Powiewu zeskoczyła z gałęzi i pognała do niej razem z Pierzastą Kołysanką, ogrodniczką. Miała ona specjalne zadanie w tej misji ze względu na swoją alergię, czyli wyczulony nos. I ruszyli. Odgłos tylu kocich łap naraz był jak niepokojący trans. Żołądek Mandarynki jakby zawiązał się na supeł. W końcu dotarli do miejsca, gdzie kilka dni wcześniej zastawiono "pułapkę", czyli rośliny, na które Pierzasta Kołysanka była wyczulona. Ta powąchała pułapkę, kichnęła cicho i ruszyła w głąb terenów niczyich wydeptaną w suchej trawie ścieżką. Kiedy tylko przekroczyli terytorium, każdy chyba naprawdę zdał sobie sprawę, że teraz już nie ma powrotu, orazoraz że naprawdę mogą z tej wyprawy nie wrócić w jednym kawałku.

* * *

I oto ich oczom ukazało się serce włóczęgów, prawdziwa perła tego lasu. Bajeczny wręcz obraz niedużego wodospadu, otoczonego wysokimi, wilgotnymi kamieniami porośniętymi przez mchy, tworzącego czarujące jeziorko na środku polany, odgrodzonej od reszty lasu żywą ścianą zieleni, służącej za ramkę tego dzieła.
Klan Nocy musiał jednak pozostać w ukryciu. Niektóre koty wdrapały się na drzewa, by lepiej zobaczyć, co dzieje się ponad wysokimi krzewami jeżyn (w tym towarzystwie znalazła się między innymi Mandarynka). Dobrze trafili.
W obozowisku aż roiło się od kotów powoli kładących się spać w różnych zakamarkach. Mniejszych, większych, młodszych i starszych. I choć działanie to nie było honorową walką, los nie pozostawił im innych możliwości. Cała horda Nocniaków siedziała przez chwilę w krzakach, skanując okolicę i patrząc, z której strony zaatakować. Nagle Czyhająca Murena wydała okrzyk bojowy i oddział kotów wyskoczył na polanę. Zastępczyni również krzyknęła i jeszcze więcej kotów popędziło do walki. Chciała zeskoczyć za nimi, ale strach ją sparaliżował. Bezpieczniej było zostać tutaj. Może nikt by nie zauważył? Rozejrzała się. Miała wrażenie, że zobaczyła znajomego czarno-białego kocura przemykającego w koronach drzew. Nie ma szans, że tu zostanie. Ma dość tych wszystkich zwidów. Zeskoczyła z drzewa i wskoczyła w wir walki. Różnokolorowe futra mieszały się ze sobą. Ona głównie starała się unikać ciosów i co jakiś czas wykonywała cios w stronę jakiegokolwiek nieznajomego. Była bardzo zdezorientowana i niezbyt wiedziała, co się dzieje. Jak chyba większość walczących razem z przeciwnikami. Walka trwała dość długo. Nie pamiętała jak długo, ale wiedziała, że nie było to szybkie zwycięstwo. Adrenalina ciągle płynęła jej w żyłach, kiedy wymijała koty i posyłała ciosy w stronę niektórych. Po jakimś czasie nie miała już komu ich posyłać. Wszyscy przeciwnicy albo uciekli, albo polegli. Uśmiechnęła się zwycięsko. Udało się! Przynajmniej pierwsza faza ich planu. Kiedy pył bitewny opadł, a wokół roztaczał się tylko zapach włóczęgów, krwi i śmierci postanowili przejść do drugiej fazy planu. Trzeba było znaleźć Zimorodkowe Życzenie. Nie było to łatwe. Nie była w żadnym widocznym miejscu (Mandarynka, co za błyskotliwość!). Jednak jak oni mieli znaleźć kryjówkę tych zbrodniarzy? Wszyscy po opatrzeniu ran zaczęli rozmyślać i szukać wskazówek. Ona niestety nie mogła się na tym skupić, ponieważ za bardzo martwiła się swoimi zwidami z początku bitwy oraz tym, co się stało z jej rodziną. Postanowiła, że najlepszym sposobem będzie sprawdzenie, czy wszyscy dobrze się czują. Wtedy nie będzie musiała się już tak przejmować. Odnalazła w tłumie swojego syna, Błękitna Lagunę.
— Błękitna Laguno, wszystko dobrze? — zapytała, nie używając słów typu "Lagunko", gdyż wiedziała, że syn za nimi nie przepada.
— Tak, wszystko dobrze. Przegoniliśmy tych samotników — odparł kocur i zaczął wylizywać swoje futro, by przyprowadzić je do porządku po bitwie. W normalnych okolicznościach Mandarynka uznałaby, że to świetny pomysł i dołączyłaby do byłego ucznia, ale aktualnie była zestresowaną matką, więc nie mogła sobie na takie coś pozwolić. Uśmiechnęła się tylko.
— Trzymaj się synku — pożegnała się z teraz zirytowanym księciem. Zauważyła, że w międzyczasie ktoś znalazł jakiś tunel… I teraz zablokował się w jego wejściu, przez co kilka innych kotów musiało mu pomagać. Uh, co za żenujące wydarzenie. W końcu udało się wydostać Szałwiową Łapę i teraz razem z Czyhającą Mureną, Baśniową Stokrotką i Mżącym Przelotem miał wejść do tunelu, by zobaczyć, co się w nim kryje. Spieniona Gwiazda wydała im jakieś rozkazy i czwórka znikła. Wtedy Mandarynka zaczęła martwić się o swoje dzieci. Nie wiedziała, w jakim stanie były oraz czy byliby zdolni do ewentualnej walki. Mogła teraz tylko modlić się do Klanu Gwiazdy.

* * *

Klan siedział przed tymi tunelami już wieki. A gdyby koty znały ludzkie jednostki czasu, mogłyby powiedzieć, że około godzine. Spieniona Gwiazda zaniepokoiła się długą nieobecnością czwórki kotów.
— Wszystko w porządku? — Liderka krzyknęła w głąb tunelu. Zero odpowiedzi. Cisza.
— Czyhająca Mureno, odpowiedz w tej chwili! — Zniecierpliwiła się liliowa. Koty, które siedziały trochę bliżej wejścia, tak jak między innymi Mandarynka mogły usłyszeć głos wojowniczki:
— Wszystko w porządku!
Kamień spadł jej z serca. Czyli wszystko było dobrze. Po jakimś czasie czwórka kotów wyszła z tunelów. Niektórzy bardziej brudni, szczególnie od niestrawionych resztek pokarmu Zimorodek (Szałwiowa Łapa). Baśniowa Stokrotka była bardziej okaleczona niż jak weszła, brakowało jej jednego ucha. Mandarynka dopiero teraz zobaczyła, jak pokaleczona jest jej córka. Czyhająca Murena, choć miała dużo ran (jedną szczególnie szpetną na pysku) i nie wyglądała jakby była w najlepszej kondycji po bitwie, to i tak biła od niej duma i radość. I tylko tego Mandarynka chciała. Odkrywcy tuneli ciągnęli za sobą medyczkę, która najwyraźniej zemdlała. Za nimi dreptała jakaś dymna młoda kotka. Futro na karku Mandarynki nastroszyło się. Jeszcze jedno lisie łajno? Co ona tu robi? Oczywiście od razu rozpoczęło się niezłe zamieszanie. Koty rozmawiały, ktoś odszedł gdzieś na bok, ktoś przyszedł pomóc. Kilka chwil później Czyhająca Murena, Szałwiowa Łapa i Spieniona Gwiazda razem z nieprzytomną Zimorodek udali się do Różanej Woni. Ta dymna nadal tam siedziała przed wejściem do tunelu. Kolcolistne Kwiecie i Biedronkowe Pole pilnowali jej, nie spuszczając jej z oka. Jak sępy. Uznała, że skoro ich przywódczyni na chwilę odeszła, musiała pokazać swój autorytet, by zbudować sobie pozycję do czasu, gdy jej siostra znowu będzie mogła pełnić obowiązki zastępczyni. Podeszła do nieznajomej gotowa do walki. Takie młode coś raczej by jej nie pokonało, szczególnie z dwoma ochroniarzami, ale młode koty mają głupie pomysły pod każdym względem. A wie to z własnego doświadczenia.
— Kim jesteś i co tu robisz?— zapytała, trochę cedząc przez zęby. Trzeba zrobić wrażenie, żeby kotka się jej bała. Najwyraźniej jednak tej coś siadło na mózg, bo nie wydawała się ani trochę przestraszona.
— Och! Witaj! — miauknęła z uśmiechem na pysku. — Nazywam się Zorza, jestem koleżanką Zimorodkowego Życzenia! — mruknęła. — Wiesz, gdzie ją zabrali? Ach, gdzie moje maniery... A jak ty się nazywasz? — zapytała.
—Jestem Mandarynkowe Pióro, księżniczka i zastępczyni Klanu Nocy, wnuczka Sroczej Gwiazdy oraz siostrzenica Spienionej Gwiazdy — wyrecytowała monolog (Mandarynka jednak zawsze będzie Mandarynką) — I to ja tutaj zadaję pytania. Słuchaj, nie wiem coś ty za jedna ani co zrobiłaś mojej siostrze, ale zalecałabym nic nie próbować. Mamy przewagę liczebną. — Jej wypowiedź nie przyniosła jednak chcianego efektu.
— Ech…? — miauknęła Zorza, przekrzywiając głowę — Nie rozkazuj mi! Będę pytać, ile chcę! — powiedziała dramatycznie, udając oburzoną. — Równie dobrze nie muszę ci nic mówić, jeśli nie potrafisz zachować podstawowych manier! Staram się być miła i odpowiadać na twoje pytania, a ty tak do mnie mówisz! — dodała kotka. Zaśmiała się tylko. To małe coś będzie jej mówić o manierach? Wolne żarty!
— Głowa prosto, nie garb się, daj kotom wyżej w hierarchii mówić. Ładne maniery nie powiem. Czyli jednak raczej jesteście barbarzyńcami. Powiedziałabym ci, żebyś spływała, ale w przeciwieństwie do ciebie ja respektuje przykładowo moją ciotkę, Spienioną Gwiazdę, która rządzi w tym klanie. Więc choć to poniżające mogę zużyć swój czas na rozmowę z tobą. W końcu takich dzikusów trzeba pilnować. Kolcolistne Kwiecie Wkroczył jedną łapą pomiędzy je najwyraźniej wyczulony na atak tego… stwora podającego się za czarno-białą kotkę.
— Ani się waż — powiedział. Mandarynka mogłaby mu powiedzieć, żeby dał sobie spokój, ale zamiast tego po prostu uśmiechnęła się szyderczo. Mogłaby nawet przysiąc, że Biedronkowe Pole ma identyczny uśmieszek i tak naprawdę świetnie się bawi, oglądając tę ostrą wymianę zdań, choć była za nią.
— Eugh. Jeśli każdy w tej waszej grupie jest jak wy, to podziękuje rozmowy — mruknęła. Młodsza zatrzymała się na krótką chwilę, aby zebrać myśli, a następnie zabrała głos. Tym razem ton jej nie przypominał delikatnego ani swobodnego. — Myślisz, że korzenie rodzinne coś znaczą? Starasz się zaimponować komuś? A może to swoje ego próbujesz dokarmiać? Nazywasz nas barbarzyńcami, ale to wasze łapy i futra są pokryte krwią samotników — odpowiedziała. Czarna zrobiła krótką przerwę w swojej wypowiedzi na wzięcie wdechu. Nie mogła pozwolić, aby emocje wzięły górę.
— Jeśli myślisz, że pozwolę ci mówić do mnie w taki sposób, to się mylisz. Starasz się mnie uciszyć, korzystając ze swoich "tytułów". Jak to szło, wnuczka Sroczej Gwiazdy i siostrzenica Spienionej Gwiazdy? Te tytuły nic dla mnie nie znaczą. Dla mnie jesteś nikim innym, jak jednym ze stu pręgusów, które moje oczy widziały! Jeśli nie potrafisz zachować minimalnego szacunku podczas rozmowy, to może nie powinnaś jej zaczynać. W taki sposób jedynie zbabrasz tą "reputację" jaką ma twoja rodzinka. Nie będę traktować ciebie jak cud z nieba, bo tak sobie wymyśliłaś! Nazywasz mnie dzikusem, ale to tobie manier brakuje.
Pewnie normalnie uraziłoby to kruche ego naszej ślicznotki, ale jej opinia dymnej w żadnym stopniu nie obchodziła. Nie zamierzała też panikować. W końcu skoro jest zastępczynią, to musi teraz wszystko kontrolować i pokazać, że ona tu rządzi, kiedy nie ma Spienionej Gwiazdy. Jeszcze kilka księżyców temu pewnie by się popłakała i pobiegła do babci, ale teraz nie miała za bardzo do kogo biec. I zmieniła się. Na jej pysku zagościła furia i ból spowodowany stratą rodziny.
— Ty wiesz, co zrobili twoi koledzy? Szczególnie mojej rodzinie? — Uśmiechnęła się kpiąco — Oczywiście, że nie. Albo uważasz, że to nic złego. W końcu nie miałaś nic przeciwko trzymaniu mojej siostry okaleczonej i słabej. Ci twoi przyjaciele zabili mi ojca i ciotkę. Widzisz tamtego kota bez łapy? Nie uwierzysz, to też wina twoich znajomych! Wiesz, w co jeszcze nie uwierzysz? To moje dziecko! A tamtą szylkretkę z urwanym uchem też widzisz? Skoro jesteś taka mądra, za jaką się uważasz, to chyba rozumiesz już wzór. To ukochana mojej córki, tej z raną na pysku, która z tobą gadała. Twoi znajomi celowali w moją rodzinę. W rodzinę królewską. Tutaj jest tyle kotów, które chętnie rozszarpałyby cię na strzępy, by dokończyć dzieła. Więc lepiej siedź cicho albo się zachowuj.
— To ty się zachowuj, bo widzę, że brak manier jest rodzinny! Tłumaczyłam już nie jeden raz, ja tylko jej pilnowałam i dbałam, aby Zimorodek przeżyła! To nawet nie są znajomi, jak ty ich nazwałaś — prychnęła Zorza. — Popracuj nad swoim zachowaniem, bo jesteś straszna! — dodała. Rozejrzała się dookoła, a gdy wyłapała moment, rzuciła się w bieg, uciekając od niej. Rzuciła się w bieg za samotniczką. Może skoro dogoniła kiedyś zająca może i ją dogonić. W sumie mała różnica tylko zając przynajmniej wykarmi ze dwa koty. W dawnej siedzibie samotników zawrzało. Wszyscy krzyczeli.
"Łapać ją!
Za nią!"

Skubana, wymijała dużo wojowników. Sterletowa Łuska pomimo swojej kontuzji dał radę zranić w bok uciekinierkę, ale niestety nic więcej. Za to Mżący Przelot popisała się. Nie dość, że dogoniła czarno-białą to jeszcze powaliła ją na ziemię, przy czym ta straciła przytomność! Rozległ się głośny wiwat na cześć heroicznej wojowniczki.
— Brawo Mżący Przelocie — pogratulowała kotce, siadając obok nieprzytomnej i posyłając Zorzy szyderczy uśmieszek, którego niestety nie zobaczyła. Mimo że pył bitewny nadal tkwił w jej pokołtunionym futrze, a szkarłatne rany gdzieniegdzie przecinały jej zwykle nieskazitelne srebrne futro, w jej oczach błyszczał triumf. Ta duma, która pomagała oraz towarzyszyła większości wojowników. Udało się. Są wolni. I szafirowe oczy nie błyszczały naprawdę nigdzie w okolicy. Po zdaniu raportu Spienionej Gwieździe wszyscy zaczęli sprzątać pobojowisko. Baśniowa Stokrotka wpadła na nią.
— Przepraszam… Zagapiłam się — Mandarynka nie miała jednak ochoty na rozmowę, szczególnie że nie przyzwyczaiła się jeszcze do braku ucha dawnej przyjaciółki, więc kremowa ze zwieszoną głową dołączyła do Lśniącej Ikry i kilku innych kotów, które miały ostatni raz przeczesać tunele.
— Ktoś popilnuje tej małej smarkuli? Ja idę jeszcze się rozejrzeć po tej ich polance. — miauknęła. Rozglądała się jeszcze po pobojowisku. Stawiała kroki pomiędzy martwymi ciałami samotników. Przystanęła obok jakiegoś krzaka, patrząc na swój klan. Czyli jednak wygrali. I chyba każdy przeżył. Myślała, że to niemożliwe. Jakim cudem? Chyba Klan Gwiazdy miał ich w opiece. Poszurała łapą nerwowo. Tyle tych ciał… Wywoływało w niej obrzydzenie. Zahaczyła o jakieś futro. Pisnęła zaskoczona. Nic wcześniej tu nie widziała. Odchyliła gałęzie krzewu. Pod rośliną leżała Nartnikowy Czułek. Ślad ugryzienia na jej szyi, z którego najwyraźniej wcześniej lała się krew, chyba był przyczyną śmierci. Wiedziała, że nie może zostawić tu tak zmarłego pobratymca. Musi pokazać odwagę i oddanie względem Klanu, jeśli chce zostać kiedyś przywódczynią. Nawet jeżeli to oznacza dotykanie… Martwego kota. Wzięła ciało kotki delikatnie za kark i zaczęła ciągnąć po ziemi w kierunku reszty pobratymców.

* * *

Po jakimś czasie, kiedy porządek w miarę zapanował na polanie, wszyscy oprócz brygady w tunelach, zebrali się, by wysłuchać przemowy Spienionej Gwiazdy. Liderka wdrapała się na górę wodospadu, aby wzrokiem móc objąć wszystkich wojowników.
— Klanie Nocy! — zawołała, by ponownie skupić na sobie uwagę wojowników — Choć walka była ciężka i ponieśliśmy niejedną stratę, wychodzimy z tej bitwy zwycięsko i przynajmniej przez najbliższy czas możemy liczyć na spokój od włóczęgów. Ci, którzy dzisiaj polegli, zginęli jak prawdziwi wojownicy, w boju za ojczyznę, za dom i rodzinę. Dla wojownika nie ma większego zaszczytu niż śmierć na wojnie. Dziękuję wam, Zmierzchająca Zatoko, Nartnikowy Czułku, za wasze oddanie, honor, wierność i waleczność, z którą żyliście do ostatnich chwil. — Zrobiła przerwę, dając wojownikom wykrzyczeć ku niebiosom imiona poległych. — Podczas gdy ich dusze będą wędrować ku Klanowi Gwiazdy, my zabierzemy ich ciała, by spoczywali tam, gdzie się wychowali — zarządziła. Nastąpiła kolejna przerwa — Na koniec... Chciałabym głośno i dumnie oświadczyć, że od tego wschodu słońca, teren ten należy do Klanu Nocy! — wykrzyknęła, gdy pierwsze promienie uderzyły w jej oblicze. Wszyscy cieszyli się z nowych terenów i bezpieczeństwa a ona tylko tam stała z łzami w oczach. Zaczęła drżeć. Zmierzch…? Wiedziała, że na pewno ktoś nie wróci z tej wojny żywy… Ale czemu akurat ona? Ta mała niesforna kulka, z którą pokłóciła się w żłobku, po czym została jej najlepszą przyjaciółką? Nie. Nie. Nie! Panicznie przerzucała wzrok po wiwatujących kotach.
— Gdzie ona jest? Gdzie ona jest?! — krzyczała, ledwo mając czas by przełykać łzy i brać oddechy, lecz nikt tego nie zauważył. Każdy był zbyt zaabsorbowany swoim bezpieczeństwem i nowymi terenami. Nagle jej rozpacz przerwał dobiegający od strony tunelu głos Lśniącej Ikry:
— Spieniona Gwiazdo, mamy towarzystwo!
Otarła łzy i podniosła się z ziemi, walka możliwie jeszcze się nie skończyła. Trzeba działać dalej. Z jaskini kocur i jego towarzysze wyprowadzili trzymaną za kark, postawną samotniczkę, która wykrzykiwała obelgi w stronę trzymającego ją Kijankowych Moczarów. Jej szylkretowa grzywa raz za razem zamachiwała się to w jedną, to drugą stronę.
— Puszczaj mnie, barbarzyńco! — wrzasnęła znowu, bezskutecznie próbując wyrwać się z silnego uścisku szczęk czarnego.
— Znaleźliśmy ją, gdy próbowała zwiać z jednej z komór. Teraz jednak jest nieszkodliwa. — Wojownik wyjaśnił sytuację, a gdy kotka chciała znowu coś z siebie wyrzucić, jego brat wcisnął jej pysk w ziemię. Spieniona Gwiazda była ewidentnie zmęczona tym wszystkim. Podeszła do przetrzymywanej.
— Może zechcesz się nam przedstawić? — spytała, utrzymując bezpieczną odległość, w razie, gdyby kotka postanowiła machnąć na nią łapą. Szylkretka parsknęła, gdy trzymający ją kocur pociągnął jej kark ku górze, by mogła się odezwać.
— Pf, z chęcią bym to zrobiła, jednak wolałabym powiedzieć to na stojąco. Nie jestem głupia, nie ucieknę wam, życie mi jeszcze miłe. Także przez mój... Aktualny stan — wymruczała tajemniczo, próbując przekonać liderkę. Wysunęła pazury i podeszła do przywódczyni.
— Możemy jej ufać?- — zapytała ciotki. Ta ewidentnie się zastanawiała. Spieniona Gwiazda westchnęła, ruchem łapy zwalniając Kijankowe Moczary, ku zaskoczeniu wielu wojowników.
— Powstań więc — rozkazała. Samotniczka wstała, otrzepała się wachlarzem swego ogona, po czym wyniośle odrzekła.
— Nazywam się Wężyna i tak, należę do tejże grupy, która zaszła wam za skórę — przedstawiła się. Nie był to chyba jednak najlepszy pomysł, bo nagle już i tak wrogie spojrzenia jeszcze bardziej skupiły się na niej. Biedna Wężyna mogłaby za chwilę zostać rozszarpana na strzępy. Kolejny wróg, którego jednak nie mogli zostawić na wolności i przez którego ich łapy miały ponownie pokryć się szkarłatną czerwienią. Przywódczyni ogonem przywołała do siebie resztę swych krewnych, pytając ich bezpośrednio:
— Co byście z nią uczynili?
Niech nas zaprowadzi do reszty kotów. Skoro ona przetrwała to pewnie inni z jej grupy też.- odpowiedziała, czekając na zdanie swoich dzieci. ​​
— Uważam, że powinniśmy wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji i się jej pozbyć. Choć nie brzmi to bohatersko, nie mamy zbyt wielkiego wyboru — odparła cicho jej najstarsza córka. Była zdecydowanie bardziej subtelna niż jej starszy brat. Błękitna Laguna z dumą podszedł bliżej Spienionej Gwiazdy, bez ogródek przedstawiając swą propozycję.
— Zabić — odrzekł. Mandarynkowe Pióro spojrzała na niego jednocześnie zaskoczona i zawiedziona. I to miał być jej najstarszy syn i uczeń? Chciał po prostu się jej pozbyć? Wyrzucając źródło informacji? Kocur po chwili rozwinął:
— Jeśli nie będzie nam posłuszna i nie wykona rozkazu matki, nie będzie nam potrzebna, a jej istnienie jedyne co zrobi, to przysporzy nam kłopotów. Nielogicznym byłoby zostawienie jej na wolności. Dla innych byłby to znak, że jesteśmy delikatni i nie umiemy odebrać swego za uczynione nam krzywdy. — Był to dość chłodny i okrutny sposób, ale jednak logiczny i rzeczowy.
— Zgadzam się z Czyhającą Mureną — odpowiedział zdawkowo Sterletowa Łuska, idąc krok w przód. Czyli bez zmian. Dwójka rodzeństwa, ten sam umysł. — Nie ma po co się z nią cackać. Na koniec wypowiedział się Szałwiowa Łapa.
— Tak, jak reszta. Można zobaczyć, czy zdradzi nam jakieś informacje, ale jeśli nie będzie współpracować, powinniśmy się jej pozbyć. Wciąż może stanowić dla nas zagrożenie.
Okazało się, że jednak Pierzasta Kołysanka również tu była i chciała wyrazić swoją opinię. Najwyraźniej Mandarynka po prostu o niej zapomniała.
— Zgadzam się z Czyhającą Mureną, trzeba z niej coś wyciągnąć... — powiedziała cicho. Zmrużyła zielone oczy w szparki i przyjrzała się Wężynie. Wymruczała coś pod nosem i zaczęła czyścić sobie futerko.
— Błękitna Laguna ma rację. Oni nie mieli dla nas litości, dlaczego powinniśmy im ją okazywać? — mruknął z wyraźnym wyrzutem w głosie wyłaniający się z tłumu kotów Kolcolistne Kwiecie. Wężyna zbladła. Zatoczyła się na drżących łapach, a jej groźna, nieco wredna i wyniosła maska, spadła, roztrzaskując się o ziemię, do której przypadła szylkretka. Głośno pociągnęła nosem, a do oczu napłynęły jej łzy.
— Nie wiem, gdzie są! — załkała, odpowiadając na jej pytanie, kiedy wreszcie doszła do głosu. — Uciekli, zostawili mnie w jaskini samą! Parę księżyców temu dopiero przeprowadziłam się tu z moim partnerem, oferowali nam ciepły kąt za patrolowanie ich granic i... i... — zająknęła się, a jej wzrok utkwił gdzieś w tyle, na leżącą stertę zwłok. Jej mordka wykrzywiła się w bolesnym grymasie. — Kochanie! — zawołała, kryjąc swój pysk w łapach. Zrobiło jej się żal kotki. Dobrze wiedziała, jak to jest stracić prawdziwą miłość… Chociaż może nie w ten sposób.
— Nie możemy jej zabić. Ona i tak nie byłaby zdolna do walki. Może nam pomóc przeszukać te tereny — rzuciła bardziej przychylne słowo, nie chcąc jednak zabrzmieć zbyt pobłażliwie. Przywódczyni zmrużyła oczy, próbując ukryć rodzące się w nich współczucie.
— I co dalej, Mandarynkowe Pióro?
— Skoro tą małą przesłuchujemy, ją też możemy. Zobaczymy, jak się sprawdzi i zadecydujemy. Nie powinniśmy losować, żeby zadecydować o życiu kota.
Nim liderka zdążyła się odezwać, samotniczka wcięła się w rozmowę.
— Tak, proszę! — zawołała błagalnie — Zrobię wszystko, tak jak mówicie, ale proszę, proszę, nie możecie mnie porzucić. Pokażę wam tereny tylko... Tylko nie mogę tego zrobić teraz…
— A czemuż to? — spytała liliowa, unosząc podejrzliwie jedną brew. Samotniczka rozejrzała się niepewnie po otaczającym jej tłumie, po czym odsunęła swój puszysty ogon, zasłaniający jej dotąd brzuch.
— Ja... My... Ja i mój partner spodziewamy się kociąt — wyszeptała, czule zerkając na podbrzusze. — Chciałam mu to dzisiaj przekazać, o tam, pod lilakiem, jednak... — Głos ugrzązł w jej gardle. Zebrani sami mogli się domyślić, o co jej w tej chwili chodziło.
— Dlatego błagam, nie możecie mnie teraz zabić! Zabijając mnie, umrą też one, a to ostatnie, co zostało mi po ukochanym. Nie mogę też zostać sama, samiusieńka. Wkrótce się ochłodzi, a ja straciłam... Wszystko. Mój dom, mojego partnera, przyjaciół, wkrótce stracę możliwość samodzielnego łowienia zwierzyny... Kto nas wykarmi, gdy spadnie pierwszy śnieg? Co zrobię, jeśli zaatakują nas borsuki i lisy? — dopytywała krwiożerczego tłumu, a gdy w niektórych oczach wciąż spostrzegła opór, dodała. — Słyszałam, że wojownicy są honorowi i nie porzucają kociąt w potrzebie... I bardzo chciałabym wierzyć, że się nie pomyliłam.
Nie możemy zabić ciężarnej. Musimy udzielić jej schronienia. Inaczej umrą też jej kociaki, a one nic złego nie zrobiły- powiedziała stanowczo, patrząc na tłum kotów, jakby była gotowa walczyć z każdym przeciwnikiem jej pomysłu.
— W takim razie osąd pozostawię tłumowi. Klanie Nocy, daj nam usłyszeć wasz głos!
Mandarynka rzuciła wyzywające spojrzenie współklanowiczom. Nie powiedziała nic. Po prostu stanęła obok szylkretki, jasno pokazując swoje zdanie.
— Uważam, że powinniśmy zabrać ją do klanu — stanowczo powiedziała Czereśniowy Pocałunek. — By mogła tam urodzić w spokoju. Zostawienie jej tutaj, w takim stanie, to nic innego jak wyrok śmierci. A czy jesteśmy tymi, którzy skazują na śmierć istotę, która już nosi nowe życie?
— Ja zostawię to innym — mruknął ktoś inny, robiąc do tyłu krok. Błękitna Laguna prychnął pogardliwie w stronę niezdecydowanych.
— Uważam, że możemy ją przyjąć i zostawić aż do narodzin kociąt. Potem... Pomyślimy co dalej.
— Nie można zostawić jej samej sobie — udzieliła się w końcu wojowniczka, która wcześniej heroicznie obezwładniła uciekinierkę zwaną Zorzą. — Nie poradziłaby sobie. I Czereśniowy Pocałunek ma rację, odrzucenie mogłoby się na nas odbić. Kto wie, ile jeszcze ich się chowa w tym lesie.
— Powinniśmy dać jej urodzić, lecz nic ponadto. Nie wiemy, czy później stanie się agresywna bądź zacznie stanowić zagrożenie... Nie mamy pojęcia, kim właściwie jest. Nie powinniśmy ją darzyć zbyt dużym zaufaniem, tak sądzę.
— Jestem tego samego zdania co Sterletowa Łuska — stwierdziła Czyhająca Murena, przejeżdżając ogonem po ziemi. — Musimy mieć się na baczności, ale odmowa pomocy byłaby niehonorowa.
Nikt inny się nie odezwał. Decyzja członków była mniej lub bardziej jednomyślna.
— Usłyszałaś nasz głos. Wężyno, wyruszasz z nami. Czyhająca Mureno, Czereśniowy Pocałunku, "eskortujcie" ją  — rozkazała Spieniona Gwiazda. ​​
— Jeśli to wszystko... Dokończcie chowanie zwłok i ruszymy do obozu. Świta już, wszyscy są zmęczeni i potrzebują odpoczynku.
Lśniąca Ikra niepewnie wysunął się naprzód.
— Właściwie... To nie wszystko, Spieniona Gwiazdo — zaczął, czując na sobie spojrzenia zebranych. — Wraz z bratem dostaliśmy się do zablokowanej głazem dziury. Siedziała tam... Ona — wymruczał, odsłaniając wychudzoną, ciemną postać. — Nie mówi, wygląda, jakby miała nie więcej niż pięć księżyców. Podejrzewamy, że mogła być inną ofiarą tych samotników. Nie ma ran, lecz... Wolałbym, aby Różana Woń ją obejrzała. Nie pachnie żadnym klanem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby siedziała tu już jakiś czas i jej zapach zanikł. Jej stan jest... Martwiący — objaśnił. — Mogę jej pilnować, jeśli stanowi to problem.
Przywódczyni wypuściła zaskoczone westchnięcie.
— Tak, oczywiście, masz rację. Nie możemy zostawić tu dziecka. Dobrze, że ją znaleźliście pod wyjściem... Kto wie, co by się stało, gdyby została tam uwięziona na dłużej. — szepnęła, oczami pełnymi zmartwienia lustrując chudzinkę o ciemnym, pręgowanym obliczu. Czyhająca Murena i Czereśniowy Pocałunek podeszły do samotniczki, której miały pilnować. Nie wyglądały na najbardziej życzliwie nastawione do niej. Co innego, jeśli chodzi o siebie nawzajem.
— Chyba naprawdę powinniśmy się nią zająć. Lecz... Skąd wiemy, że jej rodzice nie wparują do naszego obozu z zarzutem porwania? Naprawdę nie chcę już więcej problemów. Spieniona Gwiazdo, boję się… - wyraził swoje wątpliwości Sterletowa Łuska.
— Wątpię, by ktokolwiek chciał ją odbić, skoro zostawił ją zabarykadowaną, samą i w takim stanie — odpowiedziała kocurowi jej ciotka.
— Prawdopodobnie zginęłaby, gdyby tu została — Szałwiowa Łapa dodał swoje trzy grosze do wypowiedzi liderki.

* * *

Krzątali się jeszcze przez chwilę po polanie, a potem ruszyli w drogę powrotną. Przebiegła ona bezproblemowo i wkrótce dotarli do obozu. Pobratymcy, którzy tam zostali, powitali ich hucznymi wiwatami. Nieprzytomna Zorza, której stan był chyba teraz spowodowany brakiem energii niż nokautem, ciężarna Wężyna i niema koteczka zostały zakwaterowane w odpowiednich miejscach wyznaczonych przez Spienioną Gwiazdę. Wszyscy rozeszli się do swoich legowisk. Mandarynka chyba nigdy wcześniej nie kładła się spać, gdy było tak jasno. Słońce świeciło już na niebie. Nigdy chyba nie była równie przygnębiona. Padając wycieńczona na swoje mięciutkie posłanie z mchu, myślała tylko: "Wygraliśmy, ale za jaką cenę?".

[4275 słów! Nowy rekord :D]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz