Dawno
Leżała w dziurze. Nie ruszała się, bo każdy ruch mógł oznaczać coraz mniej szans na przetrwanie. I ogromny ból. Nie wszystkie rany były regularnie opatrywane przez medyków. Niektórzy zaczęli już coś podejrzewać. Pożar raczej by sama siebie nie kaleczyła. Jednak, zamiast wyciągnąć ją z dołu lub zmienić opiekuna tylko szeptali coś po kątach. Plugawe Burzaki. Przez to Ziębi Trel nie mogła już tak często wołać medyków bez wzbudzania zbytnich podejrzeń. Pożar nie wiedziała nawet, czy rany jej nie ropieją. Rzadko była kałuża do przejrzenia się. A ruszanie się było niebezpieczne. Prababka czuwała nad nią zawsze. Jedyny moment, kiedy Pożar rzeczywiście uznała, że trzeba było się ruszyć po jedzenie. Jednak i to nie było zawsze takie łatwe. Przez tą całą sytuację była ciągle o krok od jawnego zaatakowania starszej. I gdyby jej pazury dorwały się do niej, nie byłoby już tak jak z Zaćmioną Łapą. Syknęła z bólu, gdy ziarenko piasku dotknęło którejś rany.
— Śpisz? — Usłyszała teatralny szept jakiejś kotki na górze. To nie była Zięba. Nie wiedziała, kto to jest, ale wiedziała jedno. Lepiej jej nie ufać. Zadrżała lekko ze stresu, po czym przestała i dalej leżała nieruchomo. Może sobie pójdzie.
Lało jak z cebra. Ostatnio było to rzadkością tej Pory Zielonych Liści. A jednak. Szept jakby zapomniał, że jest jej mentorem. Tak, nadal truł jej tyłek czasami i zabierał na patrole. Jednak ani nie robił jej treningów (tak jak zawsze) ani za bardzo go chyba nie obchodziło, co ona właściwie robi. Był zbyt zajęty utratą córki, która została uznana za zdrajczynię. I to ją wrzucili do dołu? Prawie półsierotę, która tylko pokłóciła się z medyczką? I to ona była ta zła? Chciała zaśmiać się w pysk mentorowi i pokazać mu, jakie popełnił błędy wychowawcze i zasugerować, że może to jego wina, że zaatakowała Zaćmioną Łapę. Problem w tym, że matka wygnanej była aktualnie zastępczynią, więc mogłaby mieć trochę problemów. Większość czasu poświęcała na zaczepianiu młodszych uczniów (pogodziła się już z tym, że prawdopodobnie posiedzi sobie tutaj jeszcze trzydzieści księżyców, stała się nawet w pewnym sensie osobistością "Pożarowa Łapa, wieczna uczennica") i na wślizgiwaniu się na patrole, na których nie powinna być, używając sprytnych wymówek. Zwykle inni orientowali się dopiero jakiś czas, po tym, jak wyszli z obozu. Kazali jej wtedy wracać, a ona zamiast tego biegała po wrzosowiskach. Tak też zrobiła teraz. Tym razem zahaczyła o kamiennych strażników. Nie przepadała za tym miejscem ze względu na klifiakową granicę. Usiłowała wydrapać swoją podobiznę na jednym z mokrych głazów, ale wyniki były marne. Pokręciła się jeszcze chwile przy głazach, ale nie znalazła nic oprócz na wpół zniszczonego gniazda jakiegoś ptaka. Po chwili usłyszała koty. Skryła się za najbliższym głazem. Bała się patrzeć. Patrol. Przynajmniej trzy koty. To jej klan! Wyjrzała na chwilę, aby zobaczyć, kto tam był. Brzęczkowy Trel, Margaretkowy Zmierzch, Leszczynowa Wiązka i Kacza Łapa.
— Pożarowa Łapo co ty tam robisz? — Usłyszała pytanie swojej ciotki. Szybko schowała się za głazem. Może się rozmyśli.
— Śpisz? — Usłyszała teatralny szept jakiejś kotki na górze. To nie była Zięba. Nie wiedziała, kto to jest, ale wiedziała jedno. Lepiej jej nie ufać. Zadrżała lekko ze stresu, po czym przestała i dalej leżała nieruchomo. Może sobie pójdzie.
* * *
— Pożarowa Łapo co ty tam robisz? — Usłyszała pytanie swojej ciotki. Szybko schowała się za głazem. Może się rozmyśli.
<Margaretka? Mnie tu nie ma>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz