[Przeszłość, przed karą]
Medyczka kłusem przemierzała las, trzymając głowę wysoko uniesioną. Jej sierść lekko falowała na wietrze, który zwiastował nadciągającą burzę. Powietrze było ciężkie, duszne, przesiąknięte zapachem mokrej ziemi i napięciem, które czuć było niemal w każdym źdźble trawy. Za nią, szybkim, choć nieco ociężałym krokiem, podążali Lodowa Sałata i Sowi Zmierzch. W ich pyskach zwisały świeżo zebrane zioła i niewielkie zdobycze. W ciszy kroczącej między drzewami dało się wyczuć niecierpliwość; każdy z nich pragnął już wrócić do obozu, zanim niebo rozedrze się od piorunów. Burza była coraz bliżej — wiatr wył i szumiał w koronach drzew, przypominając głuche warczenie rozwścieczonego borsuka, gotowego rzucić się do ataku. Nikt jednak nie odezwał się ani słowem. Skupieni na zadaniu, koty wiedziały, że każdy przystanek musi być szybki i przemyślany. Wkrótce dotarli w pobliże Potwornej Przełęczy — miejsca, które zawsze budziło niepokój, choć nikt głośno tego nie przyznawał. Krajobraz był tu poszarpany, zniekształcony przez ludzi i ich dawne maszyny. Ziemię porastały pojedyncze, skręcone krzewy, a w powietrzu unosił się zapach rdzy i wilgotnych liści. Medyczka zatrzymała się, od razu wyczuwając znajomą woń ziół. Jej niebieskie oczy zwęziły się, gdy podeszła bliżej do skał, na których opierało się olbrzymie, poszarzałe skrzydło samolotu. Blacha trzeszczała cicho na wietrze, jakby w każdej chwili mogła runąć w dół i pogrzebać wszystko, co znajdowało się pod nią. Z wahaniem podeszła bliżej. Wciągnęła powietrze nosem. Po chwili ostrożnie zajrzała pod metalową płachtę. Widok, który ujrzała, przyniósł ulgę — żadnego niebezpieczeństwa, tylko gęsta, mocna pajęczyna, rozpięta pomiędzy kawałkami skał.
— Pajęczyna... — szepnęła do siebie z ulgą.
Delikatnie zebrała ją łapą, starając się nie uszkodzić delikatnej struktury. Następnie uniosła wzrok ku skalnej ścianie. Wśród pęknięć w skale dostrzegła niewielką dziurę, a w niej coś, co na pierwszy rzut oka przypominało ptasie gniazdo. Ciekawość wzięła górę. Pochyliła się nisko, niemal dotykając nosem kamieni, i zajrzała do środka. W głębi skalnej szczeliny dostrzegła jajko — pojedyncze, porzucone. Nie była pewna, do kogo mogło należeć. Pochyliła się nieco niżej, chcąc przez zapach rozpoznać gatunek ptaka, który je złożył. Zamierzała zostać jeszcze chwilę dłużej, by upewnić się co do swoich przypuszczeń, gdy nagle niebo przeciął potężny grzmot. Huk rozdarł powietrze niczym potężne pazury rozszarpujące ciszę. Zadrżała cała ziemia, a wiatr w jednym podmuchu porwał suche liście i kurz. Burza nadeszła, nie pozostawiając już żadnych wątpliwości. Wojownicy, którzy jej towarzyszyli, spojrzeli na nią błagalnie. W ich oczach widać było niepokój i niemą prośbę o natychmiastowy powrót. Kotka, nie wahając się dłużej, szybko zebrała wszystkie zioła, które udało jej się znaleźć. Pognała w stronę obozu, nie oglądając się za siebie. Wojownicy podążyli tuż za nią. Biegli, ile sił w łapach, ale mimo pośpiechu deszcz szybko ich dopadł. Krople, ciężkie i lodowate, w jednej chwili przemoczyły ich futra, zmieniając ziemię pod łapami w grząskie błoto. Nie zatrzymali się jednak ani na moment. Pędzili przed siebie, napędzani strachem przed piorunami i wrodzonym instynktem, który kazał im szukać schronienia. Na szczęście, cali i bez większych strat, dotarli w końcu do obozu. Gdy tylko przekroczyli granicę znajomego terenu, z ich piersi wyrwały się ciche westchnienia ulgi. Resztę dnia spędzili na suszeniu mokrych futer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz