Pierwomrówka tłumiła ziewnięcie, niosąc w pysku śpiące kocię. Najchętniej także zmrużyła by już ślepia. Kłak szła przed nią, trzymając drugiego dzieciaka. Wciąż nie wyjaśniła jej skąd i czyje są te kociaki. Czekoladowa chętniej pozbyła by się zbędnego balastu. Gdzieś za krzakiem czy też w rowie. Nie widziała powodu by dbać o obce kocięta, niech ktoś inny bawi się w dobrego obywatela.
— Kiedy przerwa? — wymamrotała cicho.
Kłak w odpowiedzi jedynie trzepnęła ogonem. Dymna zmarszczyła brwi i niechętnie przyspieszyła kroku. Nie podobało jej się tempo narzucone przez starszą. Nie mogła też marudzić. Betonowy las powoli ustępował, a kwadratowe kamienne góry, w których mieszkali Dwunożni stawały się coraz niższe i rzadsze. Nawet powietrze zaczynało mniej śmierdzieć Potworami. Pierwomrówka liczyła jednak, że skoro opuściły już największe niebezpieczeństwo, to zwolnią tempa. Musiała polować, nosić bachora i ogółem znosić ich obecność. Ich durne pytania o jej uszy oraz ataki na ogon. Utwierdzała się jedynie w przekonaniu, że nie zamierza nigdy zakładać rodziny. Jej rodzice spłodzili jej dużo rodzeństwa, a pożytku było z nich tyle co nic. Poruszyła wąsami. Może z Kniejki trochę było, w końcu uratowała ją przed potencjalnym wściekłym tłumem.
— Widzisz tamto drzewo? Tam spędzimy popołudnie i ruszymy ponownie wieczorem. — ogłosiła bura.
Pierwomrówka spojrzała w wskazywanym kierunku. Mina od razu jej zbladła. Ów dąb znajdował się daleko. Zbyt daleko dla jej zmęczonych łapek i sennych powiek. Kłak za bardzo ją wykorzystywała. Wyzyskiwała ponad jej siły! Wydała z siebie jęk niezadowolenia, bura zdawała się nie zamierzać tego skomentować. Pozostawało im jedynie iść. W ciszy i ku światłu wschodzącego słońca.
Padła pomiędzy korzeniami dębu, powoli przegrywając walkę z zamykającymi się powiekami. Poczuła jak coś ciepłego przytula się do jej brzucha. Resztkami świadomości stwierdziła, że to Kłak musiała położyć obok niej kocięta.
— Prześpij się, będę jako pierwsza czuwać. — dotarło do jej uszu nim zasnęła.
* * *
Obwarzanek i Meszek skakali na siebie, drąc się w niebogłosy. Czekoladowa ze skrzywieniem obserwowała to. Wątpiła, że zdoła coś upolować przed ruszeniem w dalszą wędrówkę. Kocięta skutecznie płoszyły całą zwierzynę.
— Skąd wiesz, że idziemy w dobrą stronę? — postanowiła się wyżyć na pomysłodawczyni trzymania szczyli przy życiu.
Bura zmarszczyła nos i uniosła jedną brew.
— Dopiero teraz zwątpiłaś w to gdzie cię prowadzę? — mruknęła zdziwiona.
Dymna zignorowała jej słowa, wciąż czekając na odpowiedź. Ich wędrówka trwała już parę wschodów. Pierwomrówka nie sądziła, że tyle to będzie trwać. Poza tym dalej mijali legowiska Dwunożnych. Skąd miała mieć pewność, że te znów nie zgęstnieją zamieniając spokojniejsze krajobrazy ponownie w betonową puszczę.
— Wiem, gdzie idę. Nie zawsze mieszkałam w Betonowym Świecie. Tyle powinno ci starczyć. — stwierdziła Kłak.
Pierwomrówka pokazała jej język, odwracając swój łeb w stronę kociąt. Ich czarne łapska znów wylądowały na jej czystym ogonie.
— Ile razy mówiłam wam, że nie będę się z wami bawić? — syknęła zirytowana.
— Odpuść im. To tylko kociaki. — mruknęła bura. — Słoneczka, ciocia Pierwomrówka ma zły humorek, bo sama nie miała z kim się bawić za kociaka. Może poszukacie dla niej jakiegoś ładnego kwiatuszka?
Szkraby energicznie pokiwały łebkami i ruszyły na poszukiwania. Bura wpatrywała się w nie, pilnując czy nie odchodzą za daleko. Czekoladowa zmarszczyła nos.
— Wcale nie prawda. Rodzeństwa miałam aż za dużo. — burknęła.
Kłak spojrzała w jej stronę.
— I jesteś taka rozwydrzona? Musiałaś być najmłodsza.
Pierwomrówka trzepnęła ogonem. Już miała otworzyć pysk, lecz czarne brzące pojawiły się ponownie na horyzoncie. Biegły wesoło w ich stronę z jakimś chwastem w pysku.
— Nie każe ci się nimi zajmować. Ani zabawiać. Po prostu je toleruj. Gdy dojdziemy do Szopy nasze drogi się rozejdą i będziesz sobie znowu żyć samotnie. — miauknęła Kłak.
Czekoladowa zmusiła się do uśmiechu i podziękowania za badyla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz