Czereśniowy Pocałunek leżała tuż przy legowisku wojowników, wyciągnięta jak długa, z łapami rozciągniętymi daleko przed siebie. Jej smukłe, długie kończyny zajmowały sporo miejsca, ale kotka zupełnie się tym nie przejmowała. Właśnie wróciła z patrolu łowieckiego i pozwalała sobie na chwilę odpoczynku. Jej pierś unosiła się spokojnie w rytmie oddechu, a ciepłe promienie słońca ogrzewały jej szylkretowe futro, które w świetle mieniło się złotem i czerwienią. Po niedawnej bitwie z samotnikami życie w klanie powoli wracało do normy. Czereśnia wyszła z walki prawie bez szwanku — jedynie dwie blizny zostały jej na pamiątkę. Jedna, ukryta pod gęstym futrem na zadzie, była niemal niewidoczna. Druga przecięła jej barki, przypominając błyskawicę — od połowy lewej łapy aż do początku prawej. Choć blizna była częściowo ukryta przez jej bujną grzywę, wojowniczka polubiła ją niemal od razu. Była jak znak — pamiątka po przetrwaniu, po odwadze. Zdecydowanie bardziej wolała ten ślad niż wcześniej rozerwane ucho. Jednak jak to zwykle bywa, spokój nie trwał długo. Obok Czereśni pojawiły się dwie znajome kotki: Kotewkowy Powiew — piastunka, a zarazem księżniczka Klanu Nocy, oraz Porywisty Sztorm — młoda karmicielka, która zaledwie kilka księżyców temu powiła dwójkę kociąt. Czereśnia dobrze znała Kotewkę i darzyła ją wielką sympatią — była jak matka, która czuwała nad nią od młodości. Z kolei Sztorm znała mniej, lecz pamiętała, że jako uczennice mogłyby się zaprzyjaźnić, gdyby miały więcej wspólnego czasu.— Witaj, Czereśnio. Chciałabyś przejść się z nami na krótki spacer? — zapytała uprzejmie Kotewka.
— Chcę rozprostować łapy. Siedzenie w żłobku męczy, a Promyczek i Borówka są już na tyle duzi, że poradzą sobie beze mnie przez chwilę. Poza tym, potrzebujemy wojownika do towarzystwa — dodała Porywisty Sztorm, uśmiechając się lekko, choć w jej oczach czaiło się zmęczenie.
Czereśnia zamyśliła się przez moment. Spacer brzmiał dobrze. Może byłby okazją, by znów poczuć więź z Kotewką, a przy okazji bliżej poznać Sztorm — może nawet zbudować coś więcej niż tylko powierzchowną znajomość?
— Jasne — odparła miękko, z delikatnym uśmiechem, który jednak ledwie musnął jej pysk.
Trójka kotek ruszyła w stronę wyjścia z obozu. Przepłynęły przez płytką rzekę i zaczęły wędrówkę w stronę Kolorowej Łąki, gdzie kwiaty tworzyły kobierce barw, a powietrze pachniało miodem i jesienią.
— Jak się czujesz po walce? — zagadnęła nagle Sztorm, jakby pragnęła przełamać ciszę, która zdążyła się między nimi zagnieździć.
Czereśnia spojrzała przed siebie, wzrok jej zgasł na moment.
— Fizycznie dobrze. Ale wiesz… ci samotni, którzy zostali w klanie… budzą mój niepokój. Nie chodzi mi o tą cichą koteczkę — ona jest tylko skrzywdzonym dzieckiem. Ale Zorza… i Wężyna? Nie ufam im. Coś w nich jest...
— Zgadzam się — przyznała Porywisty Sztorm, jej głos drżał nieznacznie. — Boję się, że skrzywdzą moje kocięta. Albo kogoś innego…
— Wężyna jest w ciąży. Jeszcze nie wiadomo, czy pozwolą jej opiekować się młodymi. Jeśli nie — zajmę się nimi. Wychowam je tak, by były pożyteczne dla klanu — zapewniła Kotewka, patrząc spokojnie na barwne kwiaty rosnące wokół.
Zamilkły. Dopiero, gdy dotarły do Kolorowej Łąki, znów coś w nich się poruszyło. Nie usiadły na jej środku, lecz przysiadły przy granicy lasu, gdzie cień drzew osłaniał je od słońca, a widok na barwny krajobraz rozciągał się przed nimi jak żywy obraz.
— Zapoluję. Czuję w pobliżu zwierzynę — powiedziała Czereśnia, po czym bez słowa zniknęła wśród krzewów. Nie chciała zostawiać towarzyszek na długo. Mogły walczyć, owszem, ale i tak — razem zawsze raźniej.
W głębi lasu dostrzegła drzewo, a na jednej z jego gałęzi — gniazdo. Tkwił w nim ptak, a jego pierś unosiła się spokojnie w rytmie snu. Czereśnia bezszelestnie wspięła się po pniu, wstrzymując oddech. Już miała skoczyć… gdy liście zaszeleściły pod jej łapą. Ptak zerwał się i odleciał z cichym szelestem skrzydeł. Kotka westchnęła cicho, a potem zajrzała do wnętrza gniazda. Nadal pamiętała tamto granatowe jajko — tak dziwne, tak piękne, niemal nierealne. Jej serce ścisnęło się na to wspomnienie, jakby znów coś ulotnego miało umknąć jej z łap. Wśród splątanych gałązek Czereśniowy Pocałunek dostrzegła pojedyncze jajko — należało zapewne do sierpówki. Było niewielkie, niemal niepozorne, ale wciąż ciepłe. Delikatny uśmiech pojawił się na pysku kotki, gdy ostrożnie zeskoczyła z drzewa, starając się nie naruszyć kruchego gniazda. Jeszcze przez chwilę zerknęła w jego stronę z łagodnością w spojrzeniu, po czym ruszyła dalej między drzewami, wsłuchując się w dźwięki lasu. Wkrótce wychwyciła cichy szelest — nornik. Czereśnia niemal natychmiast przykleiła się do ziemi, sunąc nisko w stronę źródła dźwięku. Każdy krok był przemyślany, każde drgnienie ogona kontrolowane. Po krótkiej chwili precyzyjnego skradu kotka wyskoczyła, a zdobycz nie miała szans. Zadowolona, do łap dorwała jeszcze dwa inne gryzonie i z pełnym pyszczkiem wróciła do swoich towarzyszek. Położyła upolowane zwierzęta na miękkiej trawie i sama opadła obok nich, przeciągając się leniwie.
— Jesteś naprawdę dobrą wojowniczką — pochwaliła ją Kotewkowy Powiew, uśmiechając się ciepło i sięgając po jedną z myszy.
Trójka kotek spędziła razem spokojne chwile — czas wypełniły im rozmowy, śmiech i ciche leżenie w cieniu drzew. Przez ten moment świat wydawał się prosty i bezpieczny. Jednak słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a one powoli zebrały się do powrotu, kierując swe kroki z powrotem do obozu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz