Jednak dużo się zmieniło, gdy jednego wieczoru Zawilec nawinął się jej pod łapy. Oblepiony krwią, obrzydliwą mazią jego oka i piachem. Zaprowadzony przez właśnie Norniczy Ślad jak i jej partnerkę. Zaatakowany przez jakiegoś samotnika na granicy. Gdy tak uwijała się nad jego nieprzytomnym ciałem wraz ze Skowronkiem, jej myśli wędrowały w różnych kierunkach. Współczuła uczniowi. Strata jakiegoś zmysłu, nawet jego połowy, musiała być ciężkim przeżyciem. Czy łatwo przyjdzie mu dostosowanie się do nowych warunków?
Przyglądała się jego oku. Jego pozostałościom. Czerwień barwiła jej łapy, gdy tamowała krwawienie i oczyszczała rany. Gdy zapadł werdykt, czuła się winna. Gdyby umiała więcej, starała się bardziej, kocur nadal oglądałby świat dwoma oczyma. Taka myśl wryła się jej głęboko w umysł. Chociaż wiedziała, że szkody były zbyt wielkie, aby nawet najlepszy na świecie medyk cokolwiek z tym zrobił. Mogłaby się bardziej przyłożyć.
Za prośbą Króliczej Gwiazdy przyjęła go jako ucznia. Czuła się, jakby odpowiedzialność zgniatała jej barki i przyduszała do ziemi. Jakby miała pod opieką dwójkę młodych kotów, chodź oficjalnie tylko jednego. Od teraz zajmowała się nie tylko Motylką, przez brak chęci Skowronka, jak i Zawilcem. Oboje byli ledwo młodsi od niej, a już nosiła ciężar przekazania im wiedzy. Nie winiła jednak nikogo. Może odrobinę swojego brata, ale było to podświadome. Nigdy by nie przyznała, że ma mu coś za złe.
Obserwowała, jak Zawilcowa Łapa przekłada zioła za jej poleceniem. Jedna z tylnych kończyn w grubym opatrunku, jedno oko śledzące ruchy gałązek, które sortował. Miejsce, gdzie jeszcze niecały księżyc temu widniało drugie, okryte pajęczyną. Przełknęła ślinę. Rana już zdążyła się zasklepić, lecz nadal wymieniała opatrunek. Z szacunku. Nie chciała patrzeć na swoją “porażkę”.
***
Chłodny wiatr mierzwił im futra. Łapy Firletki poruszały się prędko, te Zawilca wolniej, nierówno. Nadal kuśtykał. Mimo to, miała wrażenie, że czuł się lepiej na wolnej przestrzeni niż w ich legowisku. Na środku łąki, otoczeni przez pożółkłe źdźbła trawy, z zielem w pyszczkach. Jego oczy skupiały się, gdy opowiadała o różnych medykamentach. Zastosowaniach, truciznach. Spoglądał na nią, jakby jej słowa mu kogoś przypominały. Na wzmianki o kodeksach, Klanie Gwiazdy czy nowych pacjentach mordkę ponownie zasnuwało mu znudzenie. Może nie znudzenie, bardziej brak szacunku. Pogarda.
Zwalniała, pozwalając mu dotrzymać jej kroku. Irytowało go to. Próbował biegać, upadał. Podnosiła go z ziemi i dawała zadanie do wykonania. Opowiedziała jakąś powiastkę, dawała mu dużo przestrzeni. Odpuszczała pogadanki o zasadach, przerzucając je na późniejszy czas, gdy poczuje się lepiej. Nie naciskała, gdy na rozmowy o przodkach i spotkaniach medyków wywracał tylko oczyma. Obchodziła się z nim jak z jajkiem; ostrożnie, nie wiedząc, jak poradzić sobie z własnym poczuciem winy.
<Zawilcu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz