[Przeszłość – Pora Zielonych Liści]
Słońce nie zdążyło jeszcze nawet musnąć horyzontu złotem poranka, a świat już budził się do życia. Z koron drzew dobiegał cichy, melodyjny świergot ptaków, zwiastujący kolejny ciepły dzień. W cieniu jaskini wojowników, pośród plątaniny ciał wciąż śpiących kotów, poruszyła się delikatna sylwetka. Pietruszkowa Błyskawica otworzyła oczy. Przez chwilę leżała bez ruchu, wsłuchując się w oddechy towarzyszy i ciche odgłosy poranka. Wszystko było spokojne. Idealny moment. Bezszelestnie podniosła się, zgrabnie zeskakując z półki. Jej łapy ledwie muskały ziemię, gdy niczym duch przemknęła przez wejście i zniknęła w cieniu wczesnego świtu. Nie wiedziała, że w ciemności błysnęły oczy. Jeden z kotów, liliowy wojownik, uniósł łeb i ruszył za nią — Mroźny Wicher. Pietruszka biegła w górę zbocza, ciało niosło ją automatycznie — znała tę trasę zbyt dobrze. Wkrótce znalazła się na Pogorzelisku — miejscu ciszy, zadumy i pamięci. Tutaj, pośród przypalonych skał i nowo wyrastającej zieleni, Klan Klifu chował swoich zmarłych. Kotka zatrzymała się. Jej wzrok od razu spoczął na konkretnym miejscu — grób ojca. Zbliżyła się powoli, niemal z szacunkiem, i usiadła obok. Trawa rosła tu wyjątkowo bujnie, a obok leżały pióra i zwiędnięte już kwiaty, przynoszone przez nią przy każdej okazji. Przez chwilę wpatrywała się w ziemię z cichym westchnieniem, jakby próbując odnaleźć odpowiedź na pytanie, którego nigdy nie wypowiedziała.
— Więc po to się wymykasz co noc? — dobiegł z tyłu znajomy głos.
Pietruszka aż podskoczyła, futro stanęło jej dęba, gotowa do obrony. Ale zaraz potem rozpoznała kontur sylwetki — to był on. Jej brat.
— Mroźny Wicher... — mruknęła, cofając się o krok.
Kocur nie odpowiedział. Usiadł obok niej, milczący. Jego spojrzenie błądziło po nagrobku, a w oczach migotała nostalgia.
— Wiesz, że możesz przychodzić też za dnia? — zapytał w końcu, tonem pół-żartobliwym, ale i troskliwym.
— Wiem. — Westchnęła ciężko, nie odrywając wzroku od ziemi. — Ale w dzień... w dzień zawsze jest coś do zrobienia. Treningi, obowiązki. A teraz... teraz jest cisza. I czas. Poza tym, i tak jestem już wyspana — dodała cicho i ruszyła dalej.
Brat zerwał się i poszedł za nią.
— A teraz gdzie idziesz? — zapytał podejrzliwie.
— Zapolować — odpowiedziała szybko. — Nie siedzę tu długo... Kładę piórko albo kwiatek. I idę. To wystarczy.
Nagle zatrzymała się gwałtownie. Mroźny Wicher, który był zbyt blisko, wpadł na nią i niemal się potknął.
— Pójdę z tobą — powiedział już łagodniej, wyprzedzając ją i ruszając ścieżką w stronę zarośli.
Pietruszka spojrzała na niego kątem oka, zmrużonym spojrzeniem śledząc jego ruchy.
— A ty się dobrze czujesz? — zapytała podejrzliwie.
— Tak! — prychnął urażony. — Co, nie mogę pogadać z własną siostrą?
— Zachowujesz się... dziwnie. Jak nie ty.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle oboje zamarli. Coś zaszumiało w trawie. Mroźny Wicher błyskawicznie przywarł do ziemi, uszy nastawiły się jak anteny. I wtedy — skok. Przepiórka poderwała się do lotu z głośnym furkotem.
Kocur rzucił się w pogoń, ale Pietruszka nie ruszyła się z miejsca. Zamiast tego spojrzała na gniazdo, z którego ptak się uniósł. Coś ją tam przyciągnęło. Cichy cień wspomnień i coś więcej. Jakieś przeczucie, jakby w tej zwykłej chwili było coś ważniejszego, niż tylko poranne polowanie.
Pietruszkowa Błyskawica zamarła w miejscu, gdy wzrok jej padł na coś niespodziewanego, niemal nierealnego. Jajko. Ale nie takie, jakich się spodziewała — ani kremowe, ani delikatnie błękitne z ciemnymi cętkami. Nie było też ziemiście szare, jak u przepiórek. To było... zupełnie inne. Jej serce zabiło szybciej, jakby instynkt podpowiadał, że oto stoi przed czymś wyjątkowym. Skorupka dzieliła się wyraźnie na dwie części — dolna połowa była głębokiego, głębokiego granatu, niczym nocne niebo bez gwiazd. Druga natomiast… była żółta, ciepła jak promień porannego słońca. Ale to, co sprawiło, że wojowniczka na moment zapomniała o całym świecie, to ciemniejsze znaki na żółtej powierzchni — dwa okrągłe wzory, zupełnie jak oczy. Jakby ktoś... lub coś, patrzyło na nią z wnętrza jajka. Usiadła powoli, jakby bała się spłoszyć magię tej chwili. Wciągnęła powietrze głęboko, chłonąc zapach mchu i świeżości. Oczy błyszczały jej z zachwytu. Wpatrywała się w jajko, jakby próbowała zrozumieć, do kogo należy, co się z niego wykluje, jaką tajemnicę skrywa w sobie tak osobliwe połączenie kolorów.
— Nigdy nie widziałam czegoś takiego… — szepnęła sama do siebie, głosem niemal nabożnym.
Pietruszka nie była typem sentymentalnym kotem. Ale to jajko… budziło coś, czego dawno nie czuła. Ciekawość. Czułość. I coś dziwnego, trudnego do nazwania — jakby to było coś ważniejszego niż zwykła zdobycz czy przypadkowe znalezisko. Nie dotknęła go. Nie śmiała. Siedziała w ciszy, z łapami przy sobie, otulona światłem wschodzącego słońca. I pozwalała sobie przez ten jeden moment tylko być — w obecności czegoś pięknego i niepojętego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz