BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(trzy wolne miejsca!)

Na blogu zawitał nowy event wielkanocny! || Zmiana pory roku już 20 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

22 kwietnia 2025

Od Mżącego Przelotu

Noc była cicha, księżyc jasny. Nerwy kłębiły się w jej brzuchu, ale starała się tego nie okazywać.
Pożegnała się z Mewą, nieco już zaspanym i nie ogarniającym, co się dzieje... Pozostałej dwójce życzyła powodzenia, polizała po łebku i pozostawiła wśród innych. Wąsiki jej zadrżały, a ogon podrygiwał. Nie bardzo podobał się jej taki obrót wydarzeń; bała się, o siebie i o bliskich, i o przyjaciół też... Ale nie mogła umywać łap od walki. W końcu została wyznaczona na jednego z dowódców, wśród kotów takich jak Mandarynkowe Pióro czy młodsza Murena. W innej sytuacji szczyciła by się tym, ale ekscytację tłumił w niej niepokój. Nie czuła się gotowa do walki.
Przystanęła obok Nimfy i Syrenki. Dwie pary niebieskich oczu spojrzały na nią przelotnie, a ona posłała im niepewny uśmiech. Czy było to na miejscu? Przestąpiła z łapy na łapę. Może będzie czekać na dalsze rozkazy. Obserwowała, jak reszta kotów zbiera się pod wyjściem z obozu. Księżniczki i książęta, wojownicy oraz medycy. Różana Woń stała obok liderki wraz z Pierzastą Kołysanką. Jeżeli ich misja się powiedzie, Zimorodek powróci do grona uzdrowicieli. Oby tak się stało.
— Klanie Nocy! — Podniosła wzrok na głos Spienionej Gwiazdy. — Dziś wszyscy, wąs w wąs, ruszymy bronić naszego domu. Czuwać będzie nad nami sam Klan Gwiazdy, spoglądający na nas z nieba wiecznej nocy. Nie mogę zagwarantować, że każdy wróci z tej wyprawy w kawałku, jednak nie robimy tego dla jednostki. Robimy to dla naszych rodzin, przyjaciół i bliskich, których życie zostało postawione pod pazurem włóczęgów. Tej nocy wierzę, że powrócimy zwyciężeni i odzyskamy to, co nasze! Ruszajmy!
Wiedzeni nosem Pierzastej Kołysanki, prędko odnaleźli drogę w lesie. Nastroje były ponure; nie dziwiła się temu. Niektóre koty kroczyły pewne siebie, inne z głowami pochylonymi w dół. Jednak nikt nie protestował… Zajrzeli za ścianę jeżyn, gdzie prowadził zapach włóczęgów. Oświetlany księżycem wodospad górował nad obszerną polaną, usłaną omszałymi kamieniami; gwiazdy odbijały się w tafli jeziorka. Aż szkoda zakłócać było tak bajkowy krajobraz.
Obserwowali samotników w ich obozowisku. Senne koty, zwijające się na swoich posłaniach czy kończących posiłki. Żołądek się jej ścisnął, gdy zauważyła jej pobratymców skradających się w kierunku swoich ofiar. Nigdy nie walczyła tak... Na poważnie. Ruszyła jednak za nimi. Z szybko bijącym sercem zaczaiła się na podobnego wzrostu niebieskawą kotkę, odwróconą do niej tyłem. Zza jej ucha wystawała para kolorowych piórek, a gdy przechyliła nieco głowę, dojrzała blask błękitnych ślipii. Nim kocica zdążyła zareagować, rzuciła się na nią z wysuniętymi pazurami. Nerwy jednak wzięły nad nią górę i jedna z łap poślizgnęła się jej na omszałym kamieniu. Syknęła zaskoczona, a samotniczka gwałtownie odwróciła się w jej stronę. Ich spojrzenia złączyły się, zanim Mżawka cofnęła się o krok. Widziała w nich gniew. Zaskoczenie. Może strach? Potrząsnęła głową. Ona też się bała, może tyle miały ze sobą wspólnego. Nieznajoma stała jak wryta, kładąc po sobie uszy. Warknęła na nią, ostrzegawczo, zanim zamachnęła się łapą w jej kierunku; Mżawka była jednak szybsza i uchyliła się przed ciosem, a kocica jedynie zachwiała się. Prędko wykorzystała okazję i skoczyła w jej kierunku. Jej łapa otarła się o pysk samotniczki, a wysunięte pazury przemknęły po jej nosie. Ta syknęła, uchylając się i łypiąc na nią chłodnymi oczyma. Cofnęła się nieco, szykując się do kolejnego uderzenia, ale to pointka wyrwała się do przodu pierwsza. Z jej gardła wyrwał się niekontrolowany pisk, gdy porządnie zdzielila ją w pyszczek. Krew skapnęła jej z brwi; gwałtownie odsunęła głowę. Obnażyła zęby i zamachnęła się. Jej pazury przejechały po barku samotniczki, która warknęła i mimowolnie odsunęła się w bok. Wytarła łapę o mech, mierząc ją wzrokiem. 
Niebieskie ślepia były wściekłe. Łapała oddech, szykując się do kolejnego ataku. Mżawka to samo. Szczęki klapnęły tuż przy jej uchu, jednak w porę odsunęła głowę. Kocica niespodziewanie skoczyła nad nią. Szarawy ogon mignął jej przed oczyma; odwróciła się zaskoczona. Stanęła pysk w pysk z samotniczką, której pazury już zmierzały w jej kierunku. Natychmiastowo czmychnęła na bok i wycelowała w tylną łapę kotki, chcąc przyszpilić ją do ziemi ‐ ta jednak szybko wyrwała się do przodu, a ona została jedynie z kępą futra między pazurami. Syknęła poirytowana i zaszarżowala szczękami na Mżawkę. Zacisnęła zęby na jej karku; wrzasnęła zaskoczona, zaczynając się szamotać, jednak silne szczęki nie puszczały. Szarpnęła mocno i poczuła, jak po jej futrze zaczyna ściekać krew. Samotniczka puściła pod naporem jej łap, które wbijały się w jej bok, i odrzuciła głowę do tyłu.
Nie odpuści temu łotrowi. Gdy złapała już oddech, skoczyła w bok i korzystając z zaskoczenia kocicy przyszpiliła ją do ziemi. Wbiła pazury w jej barki, a zęby w kark; pointka krzyknęła i zaczęła się szamotać, lecz Mżawka trzymała ją mocno. Z ran na jej barkach lała się krew, a sama kotka ciężko dyszała. Okazało się jednak, ma jeszcze w sobie trochę sił; odchyliła do tyłu głowę i zahaczyła zębami o ucho Mżawki, ciągnąc na tyle, na ile mogła, leżąc na ziemi. Wojowniczka szybko cofnęła się o krok, wzięta z zaskoczenia. Kocica szarpnęła się, a Mżawka, która straciła równowagę, poluźniła uścisk. Prędko straciła panowanie nad włóczęgą, która teraz stała przed nią i fukała wściekłe. Chodź zmęczona, chyba nie miała zamiaru odpuścić. Wojowniczka zacisnęła szczęki. Ona też czuła się zmęczona. Wycelowała w jej ogon; chybiła jednak, bowiem pointka prędko jak na rannego kota umknęła za jej plecami i uniknęła ataku. 
Jej oczy rozszerzyły się, gdy zniknęła jej z pola widzenia, a czyiś oddech czaił się jej tuż za karkiem.
Pazury kocicy wbiły się w jej boki. Krzyknęła, gdy jej pysk wbił się w ziemię. Wiła się w uścisku, podczas gdy zęby chwyciły za jej ucho i pociągnęły mocno. Krew spłynęła po jej czole, zasłaniając jej wzrok jednego oka. Zimne powietrze piekło w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą miała jedno ze swoich puchatych uszek. Szarpnęła się mocno, próbując wydostać się spod łap włóczęgi, albo jeśli los by jej sprzyjał - zahaczyć pazurami o jej skórę. Jej wysiłki nic nie zmieniały. Pointka trzymała ją mocno... Zaczęła się bać. Nie chciała tak skończyć, miała jeszcze wiele do osiągnięcia. Zaczęła krzyczeć o pomoc, licząc na któregoś z pobratymców. 
W kąciku jej oka mignął łaciaty pyszczek Czyhającej Mureny. Młodsza naskoczyła na kocicę, jednak ledwo drasnęła ją pazurami; starczyło to, aby odsunąć od niej napastniczkę. Poszczęściło się jej. Zaczerpnęła powietrza i cofnęła się o krok, ocierając łapką krew z pyska. Samotniczka nie była zadowolona z przewagi liczebnej nocniaków - spoglądała na młodszą wojowniczkę spode łba, sycząc zajadle. Rzuciła się na księżniczkę, wysuwając przed siebie łapy z wyciągniętymi pazurami. Obserwowała, jak ta unika ciosu. Wzrok nieco jej się rozmazywał, i zdecydowanie nie czuła się pewnie na łapach; ale podniosła głowę i syknęła ostrzegawczo, gdy włóczęga przyszykowała się do kolejnego skoku. Murena dołączyła do niej, a na pysku pointki zamalowało się zwątpienie. Spojrzała jeszcze raz na Mżawkę, i raz na księżniczkę, zanim warknęła i dała susa gdzieś w krzaki. Wojowniczka odetchnęła z ulgą, odwracając się w stronę młodszej chwiejnym krokiem. Z niesmakiem zauważyła, że krew ponownie zasłoniła jej wzrok w jednym oku.
— D-dziękuję — Powiedziała jedynie, nadal zbyt oszołomiona. Przełknęła ślinę. Było blisko. Barki ją piekły pod powiewami chłodnego, nocnego powietrza. Miała wrażenie, jakby ktoś nadal siedział jej na grzbiecie i rozrywał delikatna skórę. Po karku przeszedł jej dreszcz.
— Wszystko w porządku? — Murena zbliżyła się do niej chwiejnym krokiem i powoli zaprowadziła ją do najbliższych krzewów, które skutecznie mogły zasłonić je przed samotnikami. W pobliżu nigdzie nie była w stanie dojrzeć medyczek, tak więc to na razie musiało starczyć.
— Chyba sobie poradzę — miauknęła, krzywiąc się i biorąc głęboki oddech.
Kątem oka zauważyła tylko, jak młodsza kiwa głową i zaczyna wylizywać futro na piersi.
— Poszukam Różanej Wonii.
Wzdrygnęła się na jej głos, gdy przerwała ciszę. Chodź trudno było to nazwać ciszą, gdy odgłosy walki nadal nie ustały...
— Ah- Tak, dobrze — odpowiedziała prędko. — Dziękuję.
Murena posłała jej ostatnie spojrzenie i wysunęła się spod krzewu. Gdy końcówka jej ogona zniknęła Mżawce sprzed oczu, położyła głowę na ziemi i przymknęła powieki. Minęło parę uderzeń serca, potem parę kolejnych. Minęło ich dużo. Jej ogon drgał niespokojnie. Kotka nie wracała. Może Różana Woń też się gdzieś zapodziała? Nie mogła się powstrzymać przed wysunięciem nosa z kryjówki. Ujrzała Murenę, przepychającą się przez tłum do... Szałwiowej Łapy. I samotnika na jego barkach. Krzyki kocurka nie brzmiały dobrze; po chwili niezdecydowania wybiegła z krzewów i okrążyła tłum, próbując nie przewrócić się przez słabe łapy. Dopadła do walczącej dwójki, jednak zabrakło jej siły do zrzucenia kocura z ucznia. Ten wykorzystał okazję i wyswobodził się z uścisku, zwiewając w bliżej nieznanym jej kierunku. Cofnęła się o krok, szukając kogokolwiek jeszcze do pomocy. Wtem siostra księcia dopadła do burego włóczęgi i zaczęła okładać go pazurami z wściekłym sykiem.
Obserwowała walkę Mureny z samotnikiem. Nie szło jej najlepiej, jednak wierzyła, że księżniczka się nie da. Sama nie chciała włączać się do bójki - czuła, jak ziemia chwieje się pod jej łapami. Albo tak jej się chyba tylko wydawało. Krew w jej pyszczku miała metaliczny posmak.
Postanowiła się na coś przydać i sprawdzić, gdzie zapodział się Szałwiowa Łapa. Zerknęła ostatni raz na walczącą obok wojowniczkę i na krótką chwilę złączyła z nią spojrzenie.
— Pójdę zobaczyć, jak się trzyma! — Rzuciła jeszcze tylko w jej stronę, upewniając się, że daje radę na ten moment. Ignorując zmęczenie, pognała w kierunku, w którym ostatnio widziała Szałwika. Jeżeli mu się poszczęściło, to znalazł którąś z medyczek i nie stoi już jedną łapą u przodków. Jeżeli jej się poszczęści, to i jej pomogą. Nie znalazła ani Szałwiowej Łapy, ani medyczek. Z oddali nadal dobiegały do niej odgłosy walki.
Rozglądała się po polanie, decydując się na powrócenie do osłony krzewów. Przecież Murena nie ratowała jej po to, aby wykrwawiła się przez własną głupotę.
Przemknęła przez pole walki, wymijając inne koty. Wsunęła się pod osłonę jakiegoś krzaka. Skuliła się na ziemi, sycząc, gdy gałązki otarły się o jej rozorane pazurami barki i bolący kark. Łzy zaczęły zbierać się w jej ślipiach. Z bólu, z bezradności. Nie wiedziała, jak radzą sobie jej synowie, jak i przyjaciele. Co powie Mewa, kiedy wrócą do obozu?
Liczyła, że przez szpary w liściach dojrzy którąś z medyczek. Lub kogokolwiek. Czas ciągnął się jej w nieskończoność. Końcowo, los zaczął jej sprzyjać; gdzieś mignęło jej czarne futro Różanej Wonii. Prędko, na tyle, na ile pozwalały jej kontuzje, wgramoliła się spod krzewu i doczłapała się do medyczki. Od razu została porcję kąśliwych słów, ale jak i pomoc. Księżniczka zaprowadziła ją do jakiegoś schronienia, usadowiła z powrotem pod jakimś krzakiem i rozpoczęła owijanie jej ran pajęczyną. Niebiesko-białe futro nadal było splamione dużą ilością krwi, ale czuła się pewniej. Wróci do domu w jednym kawałku... Może pomijając jej biedne ucho.
Wychyliła głowę z ukrycia. Jej oczy napotkały Bursztynowego Brzaska, oraz... Pewną czarno-białą kotkę. Obserwowała ich przez parę uderzeń serca, a gdy kotka miała zamiar skoczyć na niezdecydowanego wojownika, wyszła spod ochrony liści. Może jeszcze na coś się przydać.
Tak cicho, jak potrafiła, zakradła się na samotniczkę od tyłu, prosząc w duchu, aby Bursztyn nie zdradził jej obecności. Skoczyła na barki łaciatej kocicy, która z lekkim opóźnieniem rzuciła się na wojownika. Jednak przez zamazany krwią wzrok chybiła, a jej pazury jedynie drasnęły łaciaty grzbiet. Kocica odwróciła łeb w jej stronę, nie wyglądają jednak na przejętą jej obecnością.
Okazało się, że nie tylko jeden ruch kocicy był dość nierozgarnięty. Mżawka mimo obolałego ciała z łatwością uchyliła się przed szczękami nadchodzącymi w jej stronę, sama wychylając się na bok i chcąc zadrapać kotce brzuch. Wółczęga jednak umknęła jej pazurom, odskakując do tyłu i fukając z gniewem. Zatoczyła się nieco, jednak jej łapy szykowały się do ataku; tak samo te Mżawki. Nie da jej za wygraną. Ociężałym ruchem zamachnęła się na bok kotki; każde naciągnięcie skóry na barkach piekło ją niemiłosiernie. Zostawiła na czarnymi futrze niewielką szramę, ale na tyle bolesną, aby kocica zapiszczała. Oczy łaciatej wypelnily sie gniewem. 
Nim zdążyła zareagować, samotniczka jakby obudziła się z transu i z podskokiem przyszpilila ją do ziemii. Jej pazury przeorały niebiesko-biały bok Mżawki; wojowniczka krzyknęła i zaczęła wić się w objęciach kocicy, która przytrzymywała ją zębami za kark. Oczy otworzyły jej się szerzej; czyżby czekała ją powtórka z wcześniej? Prędko jednak ktoś zepchnął z niej samotniczkę, a ona przeturlała się po trawie. Syknęła z bólu, zanim uchyliła powieki i ujrzała Baśniową Stokrotkę atakującą jej napastniczkę.
Gdyby mogła, odetchnęłaby z ulgą. Przyjaciółka przyszła walczyć u jej boku. Cofnęła się o parę kroków, i mimo krwi lejącej się z rany na brzuchu skoczyła na barki włóczęgi. Tym razem trafiła celnie. Wbiła pazury w skórę kocicy i uczepiła się jej tak mocno, jak mogła. Udało się jej wywołać krzyk z gardła kocicy, która próbowała ją z siebie strząsnąć. Nie udało się jej strząsnąć z siebie przeciwniczki; Mżawka mocno uczepiła się jej grzbietu, celowała nawet w łaciate uszy… Zacisnęła zęby na jednym z nich. Pociągnęła mocno i... Oderwała je. Korzystając z okazji, i zważając na fakt, że już opadała z sił, zadrapała jej także oczy. Powoli zaczynała się ześlizgiwać z futra kocicy, a w głowie jej się kręciło - posłała spojrzenie Stokrotce, aby spróbowała jeszcze raz. Starsza zamachnela się, ale kocica była szybsza i odsunęła się ostro w bok. Mżawka straciła równowagę. Spadła z grzbietu samotniczki. Syknęła, gdy jej zakrwawiony bok oblepił pył i piach; ale podniosła się, zamachując łapą w pysk kocicy. Chybiła. Tylne łapy obślizgnęły się jej na trawie, a ona sama zachwiała się... Nie zdołała nawet drasnąć czarnego futra. Korzystając z okazji, samotniczka rzuciła się na Stokrotkę. Ugryzła ją w łapę, na tyle mocno żeby ta jęknęła z bólu. Odepchnęła ją łapami, z oczami pełnymi nienawiści.
Wzdrygnęła się na jęk Stokrotki. Syknęła i wysunęła szczęki w stronę kocicy, obnażając zęby. Klapnęła zębami w stronę jej szyi. Zahaczyła o delikatną skórę; włóczęga momentalnie szarpnęła do tyłu. Obrzuciła rozedrganym spojrzeniem obie kotki i dała nogę w krzewy rosnące nieopodal. I tyle ją widzieli.
Spojrzała na stojącą obok Stokrotkę. Kremowa dyszała, podobnie jak ona sama. Była zmęczona, rany ją piekły. W głowie się jej kręciło.
— Idę poszukać Różanej Wonii — westchnęła, zachęcając koleżankę do pójścia z nią. Wojowniczka jednak rozejrzała się i pokręciła głową, odbiegając w poszukiwaniu najpewniej swojej rodziny. Ruszyła w przeciwnym kierunku; na medyczkę się nie natknęła, choć pod jej łapy prędko nawinął się inny kot. Pod jednym z krzewów napotkała zakrwawiony pyszczek Czyhającej Mureny; podeszła do niej i z trudem pochyliła się.
— Żyjesz? — szepnęła, a jedno oko kotki uchyliło się. — Chodź, trzeba znaleźć dla ciebie pomoc. Oczy księżniczki otworzyły się powoli.
Chciała pomóc kotce wstać, ale bezskutecznie. Obie były zbyt słabe aby poradzić sobie same; syknęła poirytowana i cofnęła się o krok.
— Nie dam rady, poczekaj tu — westchnęła, pomagając kotce położyć się ponownie pod krzakiem. — Spróbuję tu kogoś przyprowadzić.
Upewniła się, że Murena nie padnie trupem za parę uderzeń serca, po czym wyszła spod krzewu na wolną przestrzeń. Zmarszczyła nos. Pachniało śmiercią. Szła po pobojowisku, wytężając wzrok. Krajobraz nieco jej się rozmazywał, ale liczyła na to, że dojrzy którąś z medyczek. W końcu nie mogło być to tak trudne… Nie znalazła jednak ani Różanej Wonii, ani nawet Pierzastej Kołysanki. Powoli wróciła do miejsca, gdzie zostawiła młodszą - dała jej znać, że będzie czekać obok, i rozejrzy się po okolicy.
Gdy tak krążyła, jej wzrok powędrował do góry. Z szarych skał zwisały różne pnącza i inne zielone liście... Wyglądały sztucznie. Jakby ktoś je tam powiesił. Na reszcie skały przecież takiej roślinności nie było.
Oglądając się ostatni raz na pyszczek Mureny ruszyła w tamtym kierunku. Niezdarnie, sycząc z bólem wspięła się po mniej stromych kamieniach i obwąchała zieleń, chcąc może zobaczyć, co się za nią kryje... Lub czy może poznałaby na niej jakiś znajomy zapach.
Nie miała jednak wystarczająco siły, aby utrzymać się na kamieniach przez dłuższy czas; zapachy mieszały jej się w nosie i nie umiała rozpoznać, czy czuje cokolwiek nowego. Rośliny były też na tyle gęste, że nie udało jej się dojrzeć, co jest za nimi. Zeszła z powrotem na ziemię, prawie ześlizgujące się z omszonych kamieni. Udało się jej jednak złapać równowagę i po chwili wróciła do księżniczki, nadal się jednak rozglądając za kimkolwiek, bądź czymkolwiek. Murena nadal siedziała pod krzakiem; wojowniczka chciałaby sprowadzić dla niej pomoc, pomoc dla nich obu. Zajrzała pod krzew. Kotka wzięła głęboki wdech i ze zmrużonymi oczami uniosła się znad ziemi, spoglądając na Mżawkę.
— Dajesz radę? — spytała zmartwiona, jednak sama ledwo trzymała się na łapach. Ile by dała za drzemkę. — Nie wyglądasz dobrze. To znaczy... No wiesz. Nie brzydko, tylko że... Bardzo cię poharatał.
Murena łapą dotknęła swojego pyska, a w kącikach jej oczu pojawiły się łezki. Zacisnęła powieki i pokiwała powoli głową.
— Nie przypominaj mi nawet — wyrzęziła, uśmiechając się słabo. — Czy... czy znaleźliśmy już Zimorodek?
Pokręciła głową, krzywiąc się, gdy obraz rozmazał się jej jeszcze bardziej. Przynajmniej krew nie spływała jej już do oczu; większość ran zdążyła zaschnąć, a te poprzednie nadal owinięte były resztkami pajęczyny.
— Niestety nie — przyznała. — Chodź, poszukamy jej. Inni też się rozglądają. Widziałam twoich braci, też dołączyli do poszukiwań.
Księżniczka z wahaniem zrobiła kilka chwiejnych kroków w przód, rozglądając się. Wciąż miała zmrużone ślepia, a jej mordka całą posklejana była zaschniętą krwią; zresztą nie było to jedyne miejsce tak brudne.
— Widzisz coś? — zapytała nieco łamiącym się głosem.
— Niekoniecznie — westchnęła niebieska. Kątem oka zauważyła, jak łapy Mureny się uginają; szybko podparła ją barkiem, aby ta się nie przewróciła. Syknęła, gdy futro młodszej weszli w kontakt z jej rozoranymi barkami. Może ruszanie się z miejsca nie było dobrym pomysłem…
— W porządku?... — Księżniczka odsunęła się odrobinę od wojowniczki; w ten sposób tylko lekko stykała się z kotką krocząc tuż przy niej.
— Tak tak, nie martw się — westchnęła. Jednak kąciki jej pyszczka uniosły się lekko, gdy ciężar ustąpił.
Brnęły do przodu, powoli. Rozglądała się za czymkolwiek, co wyglądałoby dziwnie. Jakimkolwiek skrawkiem liliowego futra, czy zapachem ziół.
Po chwili oczom Mureny ukazał się tunel, przykryty gąszczem roślin. Powoli podeszła do kurtyny roślin, zajrzała do środka...
— Ah, byłam tam wcześniej. Jednak nie dałam rady wejść do środka, ani nic. Widzisz tam coś?
— Tylko więcej liści... — wymamrotała, niepewnie poruszając się do przodu. — Czuję zapach samotników.
Ruszyła za młodszą kotką. Mocny zapach ją zaniepokoił, a gdy księżniczka stanęła, to posłała jej czujne spojrzenie.
— Jeżeli nie czujesz się na siłach, to wyjdźmy — zasugerowała. — Obie jesteśmy ranne, zawsze można przysłać tu kogoś innego.
— Nie trzeba... Jest w porządku — odparła księżniczka, wchodząc głębiej do jaskini. Gdy ominęła wszystkie rośliny, przed nią pojawiał się niewielka jama, z jednej strony odgrodzona skałami, a z drugiej wodospadem.
— Mżawko... Tu coś jest
Zanim zdążyła podejść do przodu i zerknąć bliżej na to, co widzi jej towarzyszka, kiedy gdzieś z dołu rozległ się stłumiony krzyk. Murena postawiła uszy, a mordka pewnie by jej zbladła, gdyby mogła.
— Mżawko, poczekasz tu chwilę? — zapytała kotkę i odwróciła się, mijając ją niezdarnie. — Chyba... chyba ktoś mnie wołał.
Gdy Murena zniknęła, aby sprawdzić podejrzane wołanie, ona sama zajrzała w głąb jaskini. Rozejrzała się dookoła, próbując coś zobaczyć w półmroku. Eksploracje przerwało jej jednak pojawienie się Spienionej Gwiazdy, na powrót z Murena oraz teraz także Szałwiową Łapą i Stokrotką. Liderka wskazała na wejście do jaskini i zwróciła się do reszty.
— Bądźcie ostrożni i krzyczcie od razu, gdyby się coś działo. Ja i reszta będziemy czekać tu, na wypadek, gdyby przybyły posiłki i chciały zaatakować was od tyłu — powiedziała stanowczo do Baśniowej Stokrotki, Czyhającej Mureny, Szałwiowej Łapy i właśnie Mżawki. Dopowiedziała coś jeszcze szeptem, w stronę swoich krewnych… Ale tego już nie usłyszała.
Zbliżył się także do nich Lśniąca Ikra. Kocur zamrugał na jej widok i, zgodnie z rozkazem przywódczyni, ruszył w niedalekim odstępie od niej. Jaskinia była raczej przestronna, ale ich uwagę skupiły na sobie trzy korytarze na jednej z ścian. Wyglądały obiecująco, tylko który wybrać… Przegłosowano, że spróbują na prawo.
Podążyła za książętami, ufając ich decyzji. Nie poszczęściło im się jednak; już parę momentów później z cienia wyskoczyło przeraźliwe stworzenie, długie, futrzaste i gibkie - po czym zaatakowało stojącą na przodzie Baśniową Stokrotkę. Usłyszała jedynie krzyk i głuchy plask, jakby coś uderzyło o podłogę… A następnie warknięcia zwierza, gdy ten zniknął w pierwszej lepszej szczelinie. Stała, oszołomiona, obserwując, jak z pyska Stokrotki spływała krew.
Poczuła, jak Ikra posuwa się do przodu - ona to samo. Obejrzała pyszczek przyjaciółki, oglądając się dookoła gorączkowo, nie ufając, że bestia rzeczywiście gdzieś zniknęła. Przełknęła ślinę. Wcale się jej ta wyprawa nie podobała.
Wybrali kolejny tunel. Weszła z głową pochyloną nisko, jakby szykując się na kolejny atak; jednak ten nie nadszedł. Książęta zatrzymali się gwałtownie, jakby coś zobaczyli. Podniosła wzrok. Zaczęli coś mówić, ale nie skupiła się na treści ich wypowiedzi. Stała na tyłach, cicho.
Widziała poturbowane ciało Zimorodek, knebel w jej pyszczku i zaniedbane rany; widziała także nieznajomą postać obok. Nos sam jej się marszczył na okropny zapach, a głową zaczynała pulsować. Kocica odezwała się, Szałwiowa Łapa także. Jej słów zabrakło - stała jedynie obok syna z szeroko otwartymi oczyma. Książęta konwersowali z nowo poznaną “Zorzą”, w którą był wbity właśnie jej wzrok. Czarne futerko, z białymi łatkami… Była pewna siebie. Z rozmowy wynikało, że nie więziła Zimorodek specjalnie. Tylko jej pilnowała…. Niby pomagała. Zmarszczyła brwi.
— Wszystko w porządku? — Głos zmartwionej liderki poniósł się po korytarzu, wyrywając ją z zamyślenia. Gdy nie uzyskała odpowiedzi, zawołała po raz kolejny; bardziej stanowczo.
Murena rzuciła krótkie spojrzenie przez ramię.
— Wszystko w porządku! — Po czym odwróciła się ponownie do medyczki. Nie mieli czasu.
Kotka wraz z Szałwiowa Łapą podniosła liliową, po czym wszyscy opuścili jamę, udając się w drogę powrotną. Zaczęła iść za resztą; jednak prędko poczuła na sobie czyjeś spojrzenie i odwróciła się. Włóczęga, teraz znana jako Zorza, pewnym krokiem podążała za nimi. Zatrzymała się. Przepuściła kotkę przed siebie, chcąc mieć na nią oko - nie chciała stracić ogona przez jej zęby, gdyby coś sobie ubzdurała.
— Jesteście! — zawołała liderka. Oczy zwróciły się na jej siostrzenicę. — Różana Woń! Zawołajcie Różaną Woń! — krzyknęła.
— Klanie Gwiazdy, czy wszyscy... Czy wszystko w porządku? — spytała, gdy Krabowe Paluszki i Kijankowe Moczary zabrali od nich kotkę — I... Kto to jest? — spytała, marszcząc brwi, gdy jej wzrok utkwił w dymnej kocicy, stojącej między resztą wojowników.
Dwójką książąt poprosiła liderkę na bok, najwyraźniej przedstawiając jej Zorzę. Nie wyglądali na przekonanych. Do samej włóczęgi za to podeszła Mandarynkowe Pióro i zaczęła z nią ostro konwersować… Uszy ją bolały od tych głośnych dźwięków. Usiadła gdzieś na skrawku trawy, kawałek od innych. Odetchnęła z ulgą, zaczynając wylizywanie rany na brzuchu - ślady po pazurach ciągnęły się przez większą część jej lewego boku, aż po zad. Czuła, że oprócz braku ucha jej pyszczek też jest zadrapany… O barkach nie wspominając. Skrzywiła się, gdy przejechała szorstkim językiem po poszarpanej skórze. Klanie Gwiazdy, jak ona będzie teraz wyglądać… Gdzieś z boku zrobiło się zamieszanie; podniosła wzrok.
Gdy tylko łaciata kita Zorzy, uciekającej gdzieś w gęstwiny, mignęła jej przed oczami, rzuciła się za nią w pogoń. Nie zadawała pytań, o co chodzi, ale słysząc krzyki złapała zębami jedną z jej tyłach łap i mocno pociągnęła, powalając samotniczkę na ziemię. Z wysiłkiem wbiła pazury w jej grzbiet, aby ta się nie szamotała.
Z tyłu dobiegło do niej wołanie Mandarynkowego Pióra, coś na wzór gratulacji. Dopadła do niej Nimfie Zwierciadło.
— Mżący Przelocie, nie puść jej! — zawołała, hamując przed przyjaciółką.
Po paru uderzeniach serca dobiegł do niej także Sterletowa Łuska, zahaczając pazurami o bok samotniczki. Łaciata głowa prędko opadła na trawę, a jej ciało zwiotczało. Odetchnęła, gdy szarpania Zorzy ustały. Jej boki nadal unosiły się w oddechach, ale nie próbowała już uciekać... Upadek sprawił, że straciła przytomność. Zeszła znad jej ciałka i stanęła obok, krzywiąc się. Gwałtowne ruchy sprawiły, że jej barki zaczęły piec na nowo, a zaschnięte rany ponownie jej dokuczały.
Nimfa przylgnęła ciasno do jej boku, zlizując spływająca jej po barku krew.
— Byłaś dzielna — pochwaliła ją — Chodź, niedaleko widziałam pajęczyny. Różana Woń ma teraz dużo na głowie, a to przynajmniej zatamuje krwawienie — zaoferowała.
Pokiwała głową i uniosła lekko kąciki pyszczka. Oparła ciężar na boku przyjaciółki, dając się zaprowadzić gdzieś pod skalną ścianę; ktoś podszedł już do ciała Zorzy, na wypadek, aby obudziła się i ponowiła próbę ucieczki.
Wojowniczka usadziła ją gdzieś i zebrała łapą garść pajęczyn z szczelin między kamieniami. Zbliżyła się i ostrzegając ją wcześniej, oczyściła lekko rany na jej głowie i zaczęła owijać siecią pozostałości po jej uchu. Robiła to delikatnie, ale Mżawka i tak syknęła parę razy… Zyskiwała przepraszające spojrzenia. Wbiła wzrok w oczy Nimfy, skupione z powrotem na pracy. Ładnie błyszczały w świetle księżyca. Ślicznym, niebieskim kolorem. Uśmiechnęła się lekko… Musi jej to powiedzieć przy lepszych okolicznościach. Chociaż, może to zmęczenie płata jej figle i podsuwa śmieszne myśli do poharatanego łebka.
Spieniona Gwiazda ponownie zaczęła przemawiać. Złożyła hołd poległym wojownikom - Zmierzchającej Zatoce i Nartnikowemu Czułkowi - oraz oznajmiła, że od tej pory tereny te należą do klanu Nocy.
Zmrużyła oczy z zadowoleniem. Cieszyła się wraz z innymi. Wygrali. Może skończyła trochę poharatana - trochę bardzo - to chociaż wygrali.
Jednak szczęście przerwały im kolejne krzyki, dobiegające z jaskini. Wyłonił się z niej Lśniąca Ikra, prowadząc ze sobą trzymana przez Kijanka postawna samotniczkę. Szylkretowa kryza na jej szyi sprawiała, że kocury miał chyba problemu z utrzymaniem jej w miejscu; a z pyska kotki leciały siarczyste obelgi. Jeden z jej synów zaczął tłumaczyć, że znaleźli ją w gdzieś ukrytą, a Spieniona Gwiazda podeszła z nią porozmawiać. Zastrzygła uszami, nieco zmartwiona i zirytowana, że chaos się nie skończył. Włóczęga przedstawiła się. “Wężyna”. Także należała do grupy… Rodzina liderki zaczęła się naradzać, wszyscy zdawali się ze sobą zgadzać, że należy domagać się sprawiedliwości, cokolwiek miala by ona oznaczać. Kocica mogła posiadać przydatne informacje. Wężyna zaczęła protestować; na początku wojowniczka pomyślała, że zaczyna wciskać jej jakąś baję, że jest niewinna i nie ma o niczym pojęcia. Jednak gdy usłyszała wzmiankę o ciąży, o kociętach, trochę zwątpiła. Liderka pozostawiła decyzję społeczności.
Głos zabrała Mandarynkowe Pióro, a także Czereśniowy Pocałunek; Mżawka poczuła wobec włóczęgi pewien rodzaj współczucia. Co, gdyby to jej kiedyś nie przyjęto do klanu? Musiałaby sobie ze swoimi dziećmi poradzić sama, a nie posiadając umiejętności polowania ani niczego, było to by dość trudne.
— Nie można zostawić jej samej sobie — udzieliła się w końcu stanowczym głosem. — Nie poradziłaby sobie. I Czereśniowy Pocałunek ma rację, odrzucenie mogłoby się na nas odbić. Kto wie, ile jeszcze ich się chowa w tym lesie.
Większość klanu okazała się jednomyślnie zgodzić na oferowanie schronienia Wężynie i jej dzieciom. Czereśnia i Murena dostały polecenie eskorty włóczęgi, i już mieli wracać… Zanim jej syn nie odezwał się ponownie. Odsłonił drobną, ciemno pręgowana koteczkę. Młodą. Znalezioną gdzieś za skałami, w zamknięciu… Ta także została oczywiście przygarnięta między ich szeregi; dziecku opieki się nie odmawia.
Więcej niespodzianek już ich nie spotkało, toteż po ukończeniu roboty przy wodospadzie ruszyli w drogę powrotną. Trzymała się u boku Nimfiego Zwierciadła, obserwując także Syreni Lament na przedzie; nie była jeszcze świadoma, co się koleżance przytrafiło. Nastał kolejny dzień, wszyscy mieli nadzieję, że lepszy, niż ten, który właśnie pozostawili za sobą. Bez strat i bez bólu.
W drodze do obozu jej nowe oblicze mignęło w tafli wody, przystanęła. Przełknęła ślinę. Przynajmniej przykładna z niej wojowniczka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz