Zgromadzenie
Zalotna Krasopani siedziała samotnie wśród tłumu, choć tak na dobrą sprawę, wcale nie czuła się samotna. Jej wzrok był poważny i skupiony, utkwiony był w miejscu, w którym za moment przywódcy mieli ogłosić nowości. Dookoła panował gwar, koty rozmawiały o swoich codziennych przeszkodach, plotkowały, wymieniały się nowościami w ich życiu. Ona jednak czekała. Czekała najpierw na ciszę, a potem na głos liderów, niosący się echem po całej wyspie. Najbardziej rozmyślała nad tym, co tej nocy ma do przekazania Makowy Nów wraz z Nikłym Brzaskiem, w końcu byli tu po raz pierwszy od tamtej katastrofy. Czy zamierzali wyjawić całą prawdę reszcie, czy może znów nawciskać im kilka słodkich bajeczek? Zalotna Krasopani nigdy nie przepadała za burym wojownikiem, toteż gryzł ją sam widok jego sylwetki zasiadającej tak wysoko. “Nigdy nie powinien zajść tak daleko. Ma szczęście, bo wie, że słodząc wyższym rangą jest w stanie dużo osiągnąć” splunęła.
I wtedy do jej uszu dotarł spokojny, przyjazny głos.
— Cześć — zabrzmiało tuż obok. Zalotna Krasopani, wyrwana z zamyślenia, strzepnęła uchem i odwróciła się ku nieznajomej. Jej oczom ukazała się kotka o popielatym futrze i błękitnych oczach. Przyniosła za sobą silną woń ziół, a także Klanu Klifu. — Widzę, że też siedzisz sama — zaśmiała się cicho. — Nie masz nic przeciwko, jeśli do ciebie dołączę? — jej ton spokojny i swobodny. Szylkretowa kocica spodziewała się wszystkiego, tylko nie medyczki klifiaków siedzącej tuż obok. Mimo to nie protestowała.
— Dobry wieczór — miauknęła krótko, lecz nie nieuprzejmie. W jej głosie jednak pojawiła się nutka zdziwienia. Pozytywnego zdziwienia. Staruszka wyglądała na miłą personę, taką niewinną, opanowaną. — Jasne, nie przeszkadza mi twoja obecność — odparła, z równie wielkim spokojem, jak zawsze z resztą. — Zalotna Krasopani — przedstawiła się, pozwalając sobie na subtelny uśmiech.
— Liściaste Futro, miło mi cię poznać — przedstawiła się, pochylając głowę w wyrazie szacunku. — Często chodzisz na zgromadzenia? — spytała. Rozmowa szła im gładko, a Zalotna Krasopani – choć z początku pełna zdziwienia obecnością medyczki z Klanu Klifu, zaczęła się czuć tak, jakby znała ją od wielu księżyców. Mimo to, przez krótką chwilę dostrzegła coś w postawie kotki. Być może była to obawa, strach, niechęć? No tak, przecież wilczaki nie były uważane za najświętszych wśród reszty.
— Raczej tak. Jeśli tylko nadarzy się okazja, to staram się przychodzić na zgromadzenia. W końcu tyle się tu dzieje, dużej ilości rzeczy można się dowiedzieć — miauknęła przeciągle, w jej głosie było słychać rozbawienie. Szylkretka zawsze miała ochotę na plotkowanie! Zgromadzenia były idealnym miejscem do tego, aby czasem wyciągnąć co nieco od innych kotów. — A ty? Jesteś medyczką, więc zakładam, że chodzisz na każde... No, a poza tymi zgromadzeniami masz jeszcze te medyków, prawda? — mruknęła. — Muszą być... ciekawe, tak. Rozmawiacie na nich z Klanem Gwiazdy, czyż nie?
— Tak, no i mamy dwie okazje na księżyc, aby się spotkać z innymi medykami — odpowiedziała, brzmiąc swobodnie, jakby nic złego nie czaiło się w cieniu jej słów. — Niedługo pora Opadających Liści… Muszę sprawdzić ilość ziół — mruknęła. — A wojownicy niech się męczą z polowaniem — zażartowała. Zalotna przytaknęła głową, choć w myślach analizowała słowa kotki.
— Och, rozumiem. Te obowiązki medyków! Ile was tam jest w tym Klanie Klifu? — spytała, ale pod tym pytaniem kryła się ciekawość. Liściasta wydawała się doświadczona. Pewnie miała już ucznia, jak nie kilku! Zalotna postanowiła wykorzystać tę chwilę, by wspomnieć o swojej córce. Choć rzadko rozmawiała o swoich kociętach z obcymi, tym razem naprawdę chciała coś o niej wspomnieć. — A tak w ogóle to moja córka jest medyczką – Jarzębinowy Żar, może kojarzysz? — mruknęła, próbując ukryć w głosie troskę. Na jej licu zagościł uśmiech — Może zauważyłaś, że po ostatnim zgromadzeniu medyków zachowywała się jakoś inaczej? Martwię się o nią... ale nie chcę wyjść na natrętną, pytając się jej wprost. Wiesz, jakie są te latorośle — zachichotała, próbując ukryć zaniepokojenie. Jednak uśmiech zagościł na jej pysku, gdy medyczka zaczęła opowiadać o swoich uczennicach. Podobało jej się to, z jaką dumą Liściaste Futro opowiadała o Wiecznym Zaćmieniu i Ćmim Księżycu.
— Jeszcze była Czereśniowa Gałązka, moja mentorka, ale… — nie dokończyła, a cisza, która zapadła, oznaczała tylko jedno. Czereśniowa Gałązka zapewne już dawno dzieliła łowy z… tymi szczurami z Klanu Gwiazdy. Mimo to Zalotna Krasopani i tak jej współczuła. — Ah tak, Jarzębinowy Żar, najnowsza medyczka z wszystkich klanów — zamyśliła się. — Wiesz, nie rozmawiałam z nią zbyt dużo, ale powiem ci, że sny od Klanu Gwiazdy nie zawsze są szczęśliwe — mruknęła. — Jeśli chcesz, mogę na następnym spotkaniu rzucić na nią okiem.
Zalotna skinęła głową z wdzięcznością.
— Cóż, chyba nigdy o nich nie słyszałam, ale wierzę, że są świetnymi medyczkami. Na pewno z taką ekipą Klan Klifu nie choruje! — zażartowała lekko, jej wypowiedź nie miała jednak na celu wyśmiania medyczek Klanu Klifu, Zalotka mówiła szczerze.— Gdybyś tak zrobiła, byłabym ci naprawdę wdzięczna. Mam nadzieję, że jeszcze za niedługo uda nam się spotkać na jakimś zgromadzeniu lub na granicy, aby wymienić się nowościami — dodała, po czym podniosła łapę i polizała ją kilka razy. — Często wybierasz się na jakieś przechadzki po terenach? Ja uwielbiam spacerować, bo wreszcie mogę wyrwać się na chwilę od obozowego zgiełku i posnuć się wśród natury. Takie wyprawy dają dużo czasu na przemyślenia... — stwierdziła. Liściaste Futro zaśmiała się, niestety kończąc tym samym wątek o dwóch niesamowitych kotkach, jakimi były Wieczne Zaćmienie i Ćmi Księżyc. Następne słowa Zalotnej Krasopani jednocześnie ją zdziwiły, ale też zadowoliły i może usatysfakcjonowały. Tak, nie spodziewała się, że z kotką z Klanu Wilka tak dobrze jej się będzie rozmawiało. A teraz czuła się, jakby znała ją od wielu sezonów, jakby spędziły ze sobą tyle czasu. Oczywiście też miała nadzieję, że jeszcze kiedyś ją spotka, bardzo polubiła szylkretkę. Teraz medyczce przypomniało się, że na początku była co do niej niepewna ze względu na jej pochodzenie. Jak dobrze, że jednak nawiązała rozmowę! Nie miała pojęcia, jak z początku mogła być taka nieufna.
— Tak, wiesz… Często wychodzę zbierać zioła lub sprawdzić jak rosną. To mój obowiązek, ale wykonuję go z wielką przyjemnością. Zdarza mi się też czasami wyjść na spacer tak po prostu, zwykle z jakimś przyjacielem. Lubię porozmawiać z kotem, będąc blisko natury i słuchając tych wszystkich leśnych dźwięków. Przyroda jest piękna, nie uważasz? — spytała, chcąc wiedzieć, co o tym sądzi Zalotna Krasopani.
— W to nie wątpię! Uwielbiam kwiaty, motyle... za dawnych czasów, czasami te skrzydlate stworzenia siadały na moim futrze, jak gdybym była kolorowym, delikatnym kwiatem — westchnęła rozbawiona, wspominając beztroskie hasanie po łąkach w młodości. Odkąd dołączyła do kultu, odkąd to właśnie dobro klanu i tradycji postawiła na pierwszym miejscu, nie dostrzegała już motyli w swoim otoczeniu tak często, jak kiedyś. Nie smuciła się jednak nad tym, lubiła wyglądać tak elegancko, poważnie i czasem nawet groźnie. Zależało jej na tym, aby wśród innych kotów budziła szacunek.
— Sama zresztą, jak widzisz, noszę kwiaty w swym futrze. Zapewne je poznajesz – to kosaciec i lawenda. Mój partner ma za swoim uchem identyczne! Poza tym... mam jeszcze syna, którego nazwałam po tym żółtym kwiecie, który jest symbolem mojej miłości z Prążkowaną Kitą — nigdy nie było nieodpowiedniej chwili na to, aby przechwalać się swoją miłością z pręgowanym kocurem. Kochała go ponad życie i nigdy nie wahała się o tym wspomnieć! Medyczka uśmiechnęła się, słuchając Zalotnej Krasopani, gdy ta jej opowiadała o motylach, które kiedyś dosyć często siadały na jej futrze.
— Takie drobne zwierzątka mają bardzo śmieszny i delikatny dotyk. Uwielbiam go — stwierdziła, przypominając sobie, gdy kiedyś na jej łapie usiadła ćma. Zafascynowana przyjrzała się kwiatom, które szylkretka nosiła na swojej sierści. — Hm, piękne! Sama też kiedyś tak ozdabiałam swoje futro, ale… Teraz nie mam na to czasu i energii. — miauknęła. — Prążkowana Kita? Nie znam go, ale jestem przekonana, że jest niesamowitym partnerem. Czyli masz całkiem sporą rodzinkę, tak?
— To smutne! Jestem pewna, że zasługujesz na wszystkie kwiaty świata — zachichotała. Medyczka z Klanu Klifu wydawała się bardzo miła na pierwszy rzut oka. Zapewne była tylko niewinną staruszką! To przykre, że medycy w innych klanach nie mogli posiadać partnerów, kto im na starość pomoże wpleść kwiaty w futro? — Cóż, można tak powiedzieć. Mam partnera, dwójkę dzieci, a oprócz tego też brata — wzruszyła ramionami.
— Cóż, chyba nigdy o nich nie słyszałam, ale wierzę, że są świetnymi medyczkami. Na pewno z taką ekipą Klan Klifu nie choruje! — zażartowała lekko, jej wypowiedź nie miała jednak na celu wyśmiania medyczek Klanu Klifu, Zalotka mówiła szczerze.— Gdybyś tak zrobiła, byłabym ci naprawdę wdzięczna. Mam nadzieję, że jeszcze za niedługo uda nam się spotkać na jakimś zgromadzeniu lub na granicy, aby wymienić się nowościami — dodała, po czym podniosła łapę i polizała ją kilka razy. — Często wybierasz się na jakieś przechadzki po terenach? Ja uwielbiam spacerować, bo wreszcie mogę wyrwać się na chwilę od obozowego zgiełku i posnuć się wśród natury. Takie wyprawy dają dużo czasu na przemyślenia... — stwierdziła. Liściaste Futro zaśmiała się, niestety kończąc tym samym wątek o dwóch niesamowitych kotkach, jakimi były Wieczne Zaćmienie i Ćmi Księżyc. Następne słowa Zalotnej Krasopani jednocześnie ją zdziwiły, ale też zadowoliły i może usatysfakcjonowały. Tak, nie spodziewała się, że z kotką z Klanu Wilka tak dobrze jej się będzie rozmawiało. A teraz czuła się, jakby znała ją od wielu sezonów, jakby spędziły ze sobą tyle czasu. Oczywiście też miała nadzieję, że jeszcze kiedyś ją spotka, bardzo polubiła szylkretkę. Teraz medyczce przypomniało się, że na początku była co do niej niepewna ze względu na jej pochodzenie. Jak dobrze, że jednak nawiązała rozmowę! Nie miała pojęcia, jak z początku mogła być taka nieufna.
— Tak, wiesz… Często wychodzę zbierać zioła lub sprawdzić jak rosną. To mój obowiązek, ale wykonuję go z wielką przyjemnością. Zdarza mi się też czasami wyjść na spacer tak po prostu, zwykle z jakimś przyjacielem. Lubię porozmawiać z kotem, będąc blisko natury i słuchając tych wszystkich leśnych dźwięków. Przyroda jest piękna, nie uważasz? — spytała, chcąc wiedzieć, co o tym sądzi Zalotna Krasopani.
— W to nie wątpię! Uwielbiam kwiaty, motyle... za dawnych czasów, czasami te skrzydlate stworzenia siadały na moim futrze, jak gdybym była kolorowym, delikatnym kwiatem — westchnęła rozbawiona, wspominając beztroskie hasanie po łąkach w młodości. Odkąd dołączyła do kultu, odkąd to właśnie dobro klanu i tradycji postawiła na pierwszym miejscu, nie dostrzegała już motyli w swoim otoczeniu tak często, jak kiedyś. Nie smuciła się jednak nad tym, lubiła wyglądać tak elegancko, poważnie i czasem nawet groźnie. Zależało jej na tym, aby wśród innych kotów budziła szacunek.
— Sama zresztą, jak widzisz, noszę kwiaty w swym futrze. Zapewne je poznajesz – to kosaciec i lawenda. Mój partner ma za swoim uchem identyczne! Poza tym... mam jeszcze syna, którego nazwałam po tym żółtym kwiecie, który jest symbolem mojej miłości z Prążkowaną Kitą — nigdy nie było nieodpowiedniej chwili na to, aby przechwalać się swoją miłością z pręgowanym kocurem. Kochała go ponad życie i nigdy nie wahała się o tym wspomnieć! Medyczka uśmiechnęła się, słuchając Zalotnej Krasopani, gdy ta jej opowiadała o motylach, które kiedyś dosyć często siadały na jej futrze.
— Takie drobne zwierzątka mają bardzo śmieszny i delikatny dotyk. Uwielbiam go — stwierdziła, przypominając sobie, gdy kiedyś na jej łapie usiadła ćma. Zafascynowana przyjrzała się kwiatom, które szylkretka nosiła na swojej sierści. — Hm, piękne! Sama też kiedyś tak ozdabiałam swoje futro, ale… Teraz nie mam na to czasu i energii. — miauknęła. — Prążkowana Kita? Nie znam go, ale jestem przekonana, że jest niesamowitym partnerem. Czyli masz całkiem sporą rodzinkę, tak?
— To smutne! Jestem pewna, że zasługujesz na wszystkie kwiaty świata — zachichotała. Medyczka z Klanu Klifu wydawała się bardzo miła na pierwszy rzut oka. Zapewne była tylko niewinną staruszką! To przykre, że medycy w innych klanach nie mogli posiadać partnerów, kto im na starość pomoże wpleść kwiaty w futro? — Cóż, można tak powiedzieć. Mam partnera, dwójkę dzieci, a oprócz tego też brata — wzruszyła ramionami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz