Poranek zapowiadał się wyjątkowo pięknie. Niebo przybrało delikatny odcień różu i pomarańczy, gdy pierwsze promienie słońca przebijały się przez cienką warstwę porannej mgły. Pietruszkowa Błyskawica przeciągnęła się leniwie w swoim legowisku, po czym wyszła z groty, witając nowy dzień z uśmiechem. Nie została przydzielona do porannego patrolu – miała kilka wolnych godzin, które mogła spędzić tak, jak lubiła najbardziej. Zjadła szybkie śniadanie, po czym z oddaniem rozdzieliła świeżą zdobycz między starszyznę, karmicielki i kocięta. Chwilę później bawiła się z maluchami: Pchełką, Szakłakiem, Jeżynkiem i Aster. Śmiech i pisk kociąt wypełniały powietrze, a serce Pietruszki przepełniało ciepło. Po chwili spotkała Mysiego Postracha, swojego przyjaciela, i przypomniała mu o wspólnym patrolu zaplanowanym na popołudnie. Zaraz potem odnalazła swojego ucznia, Gąsienicową Łapę, i również jego uprzedziła o nadchodzącym zadaniu. W końcu, mając jeszcze chwilę dla siebie, wspięła się na jedną z półek skalnych otaczających obóz i położyła się, pozwalając spojrzeniu swobodnie sunąć po codziennym życiu Klanu Klifu. Wzrok szybko przyciągnął znajomą sylwetkę. Wieczne Zaćmienie właśnie wyszła z legowiska medyka. Jej czarno-rude futro błyszczało w słabym świetle, a żółte oczy połyskiwały radośnie, gdy rozmawiała ze swoją siostrą. Pietruszka oparła brodę na przednich łapach, wpatrując się w ukochaną z czułością i tęsknotą. Jak bardzo pragnęła móc publicznie pokazywać jej swoją miłość… lizać jej futerko, przynosić jej drobne prezenty z polowań, szeptać czułe słowa przy świetle księżyca. Ale ich związek był sekretny. Zgodnie z Kodeksem Medyka uzdrowiciele nie mogli mieć partnerów ani kociąt. Choć przez długi czas Pietruszce to wystarczało, ostatnio coraz częściej czuła w sercu ciężar niespełnienia. Widok rodzin bawiących się z kociętami sprawiał, że tęsknota paliła ją od środka. Marzyła o tym, by mieć swoje dzieci – uczyć je, troszczyć się o nie, dzielić życie z Zaćmą jako rodzina. Ale czy miałoby to sens, jeśli musiałaby wychowywać je sama? Westchnęła głośno, nie zauważając, że ktoś stanął obok.— Pietruszko? — głos Mysiego Postracha wyrwał ją z zamyślenia. — Co tak się wpatrujesz w Wieczne Zaćmienie? — zapytał podejrzliwie, unosząc brew.
— Nie wpatruję się w nią! — zawołała od razu, podnosząc się gwałtownie. — Po prostu... zamyśliłam się. Spojrzałam przed siebie, nie patrzyłam na nikogo... i na każdego — mruknęła nerwowo, po czym zeskoczyła z półki. Kocur z lekkim uśmiechem ruszył za nią.
— No dobrze! Chodźmy, Gąsienicowa Łapa już czeka — rzucił radośnie, jakby zapomniał o całym wcześniejszym podejrzeniu.
Trójka kotów spotkała się przy wodospadzie. Młody uczeń zanurzał łapę w wodzie, śmiejąc się beztrosko. Na widok mentorki i jej towarzysza, odwrócił się energicznie.
— To co? Idziemy? Nie mogę się już doczekać! — zamruczał radośnie, po czym ruszył przodem, pędząc po miękkiej trawie ku zboczom.
Pietruszka i Mysi Postrach szybko go dogonili i razem wkroczyli do lasu. Tam rozpoczęło się polowanie. Pietruszka wyczuła zapach ryjówki, więc dała kocurom znak, by zachowali ciszę. Cicho skradała się w stronę krzewów, aż w końcu dostrzegła gryzonia. Z jednym, cichym susem upolowała go i wróciła do towarzyszy, chowając zdobycz pod ściółką. Gąsienicowa Łapa również miał już coś w pysku – dorodną mysz. Jego oczy świeciły z dumy.
— Teraz moja kolej, by zabłysnąć! — zawołał Mysi Postrach, z rozbawieniem wspinając się na drzewo.
Niestety nie zauważył gniazda leżącego na jednej z gałęzi. Kiedy poruszył konar, gniazdo runęło na ziemię, roztrzaskując się częściowo na twardym gruncie. Kocur spadł na cztery łapy, otrzepał się i spojrzał z zakłopotaniem na zniszczenie, które przypadkiem spowodował.
Pietruszka natychmiast podeszła do gniazda, pochylając się ostrożnie.
— Czy były w nim jaja...? — wyszeptała cicho, zaniepokojona.
— Nie wiem... nie widziałem — wymamrotał ponuro Mysi Postrach, wbijając wzrok w ziemię. Jego uszy były przyklapnięte, a spojrzenie smutne, gdy patrzył na zniszczone gniazdo.
Gąsienicowa Łapa podszedł bliżej i delikatnie uniósł jego fragmenty. Wśród rozwalonych patyków i piór rzeczywiście znajdowało się jedno rozbite jajko — rozlany żółtko ściekało po trawie. Ale obok... drugie jajko leżało nienaruszone, jego powierzchnię zdobił lekki połysk i drobne ciemne plamki.
— Jest całe! — zawołał z ulgą.
Pietruszka podeszła szybkim krokiem. Ostrożnie chwyciła resztki gniazda zębami i uniosła je na najniższą stabilną gałąź. Tam, z czułością niemal matczyną, ułożyła je ponownie i wsunęła do środka ocalone jajko. Wpatrywała się przez moment w swoją pracę z westchnieniem ulgi.
— Przepraszam — szepnął Mysi Postrach, pełen skruchy. — Nie chciałem…
— Nic się nie stało — zamruczała łagodnie Pietruszka i otarła się delikatnie o jego policzek. — Każdemu mogło się zdarzyć.
Uśmiech jednak zgasł w jednej chwili. Zamarła, uniosła nos ku niebu i nastroszyła futro.
— Czuję samotników — prychnęła, marszcząc brwi. — Bądźcie czujni.
Bez dalszych słów ruszyła przez las, prowadząc patrol za zapachem, który plątał się w powietrzu niczym cień. Szli ostrożnie, cicho, gotowi w każdej chwili zareagować. Trop prowadził ich ku skrajowi lasu, gdzie drzewa stawały się rzadsze, a trawy wysokie i bujne. Zapach był tu intensywniejszy… i jednocześnie dziwnie rozproszony, jakby ktoś go ukrywał.
Pietruszka zatrzymała się, rozglądając uważnie.
— Nikogo nie widzę — wymruczał Gąsienicowa Łapa, przestępując z łapy na łapę.
Ale Pietruszka właśnie wtedy dostrzegła ruch w krzakach. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy dostrzegła trzy pary małych, przerażonych oczu patrzących wprost na nią.
W głębi krzewu, skulona i drżąca, siedziała malutka czarno-biała koteczka. Jej futerko było nastroszone, a oczy lśniły strachem. Przed nią, z wyraźną odwagą i próbą ochrony, stała liliowa kotka w kremowe plamki. Mimo silnej postawy, sama również była przestraszona. Najdziwniejsza jednak była trzecia — cynamonowa kotka z rudymi ciapkami, trzymająca w pyszczku pióro przepiórki. Jej wzrok był nieobecny, utkwiony w czymś niewidzialnym, jakby słuchała czegoś wewnątrz siebie. Każda z nich miała na sobie drobne, kolorowe piórka wplecione w futerko.
— Kocięta! — zawołał zdumiony Gąsienicowa Łapa, ale natychmiast uciszył się, widząc, jak młode kulą się jeszcze bardziej.
Mysi Postrach zamiast mówić, ruszył na bok, szukając śladów dorosłych. Wkrótce wrócił, marszcząc czoło.
— Znalazłem trop. Prowadzi w stronę Złotych Kłosów… — zawahał się. — Ale tam roi się od Dwunożnych i ich potworów. Nie ryzykujemy.
Usiadł na trawie, przebierając nerwowo łapami.
— Co robimy? — zapytał cicho.
Pietruszka spojrzała na maluchy. Ich drobne ciałka drżały, były głodne, zmarznięte i przerażone. A mimo to... coś w niej się poruszyło. Jakby serce jej zadrżało na nowo.
— Zabieramy je do klanu — powiedziała zdecydowanie, głosem pełnym czułości i determinacji. — Nie możemy ich tu zostawić. Są same, nie przeżyją.
Opuściła się na łapy i położyła nisko przy ziemi, mówiąc najłagodniejszym tonem:
— Nie bójcie się. Zabierzemy was do bezpiecznego miejsca. Obiecuję.
Liliowa koteczka jako pierwsza wyszła ostrożnie z zarośli, podchodząc do Pietruszki i przysiadając przy jej łapach. Wojowniczka chwyciła delikatnie czarno-białą za kark i podniosła ją ostrożnie, jakby niosła własne młode. Dwie pozostałe zaczęły dreptać obok niej, ostrożnie zerkając na towarzyszących kocurów. Pietruszka czuła, jak coś w niej się zmienia. Jakby otwierały się drzwi, o których istnieniu zapomniała. Patrząc na te małe istoty, nie miała wątpliwości. Te kocięta miały na zawsze odmienić jej życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz