— Cześć synku, jak się dziś czujesz? Spieszysz się gdzieś? — mruknęła, aby jakkolwiek rozpocząć z nim rozmowę. Stwierdziła, że nie będzie jednak dyskutować z nim w obozie, dlatego sprawnym ruchem ogona zaprosiła go do siebie. Przez chwilę wędrowali przez las. — Jakiś taki osowiały ostatnio jesteś, nie wiem, być może tylko mi się to wydaje, jednak uważam, że... mój matczyny instynkt rzadko się myli — zaśmiała się nerwowo pod nosem. Czy Kosaćcowa Łapa wciśnie jej tylko jakąś bajeczkę na poczekaniu, a potem odejdzie, czy może faktycznie będzie bardziej skłonny do rozmowy z matką? — Pamiętasz, jak niegdyś opowiadałam ci o Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd? Och, a pamiętasz tę historię o Mrocznej Gwieździe? To były czasy! Zawsze wtedy tak oczy ci błyszczały na samą wzmiankę o tych sprawach — mówiła wszystko powoli, z lekkością. Kosaciec nie był w najlepszym humorze. Omijał innych szerokim łukiem, może od czasu do czasu przekomarzał się z Jarzębinowym Żarem. Ostatnio przypomniała sobie o jego istnieniu i to go bardzo wkurzało. Już wolał, gdy siedziała sobie w tym zapyziałym legowisku niż żeby ćwierkała mu cały czas, jakim to niedorozwiniętym, smutnym i zrzędliwym żołędziem jest. Gdyby nie jej pozycja, ugh! Już by zgasł ten jej żar, a pozostał tylko proch i ulatniający się dym. Nagle jej się zachciało bawić w rodzinkę i starszą siostrę. Miał ochotę jej przydzwonić, ale zachował się tylko do ciętych słów, które nie robiły na niej wrażenia. Może stąd wzięła się jego dziwna radość, gdy nieopodal ktoś się złościł. Znalazł pociechę w tym, czego mu się nie udawało sprawić na twarzy siostry. Ale to też było możliwe, choć trudne. Gdy trzeci rozmówca odwracał wzrok na ułamek sekundy, Jarzębinka pokazywała mu jej śliczniutkie, ostre i długie pazurki. Jednak na jego twarzy nie było strachu, podziwu lub gniewu. Śmiał się z niej. Śmiał się, że próbuje mu grozić. Co ta kotka sobie wyobraża!? Niepokoiła go świadomość, że jego Jarzębinka mogła znajdować się w kulcie lub powoli do niego przystępować. Wraz z matką. I wywołał wilka z lasu, a bardziej z jej posłania; Zalotna Krasopani już do niego szła. Kosaciec przyspieszył kroku, ale zagrodziła mu drogę. Zrezygnował z dalszej ucieczki i poszedł z nią w głąb terytorium. Gdy usłyszał pytanie, stanął w osłupieniu. Dopiero po chwili otrząsnął się.
— Wiesz, Zalotna Krasopani, nie jestem dzisiaj w humorze — wyjaśnił i skrzywił się. Unikał nawet nazwania jej "matką" — Jarzębina cały czas daje mi w kość, ale to chyba nic poważnego, zwykła miłość między siostrą a bratem — uśmiechnął się słabo. Coś jednak go oświeciło — Chociaż... na cześć naszej przywódczyni, mogłabyś mi powiedzieć o jej życiu... lub o tej naszej wierze.
Słowa Kosaćcowej Łapy dziwnie zakłuły szylkretową kocicę w serce. Słowa "Zalotna Krasopani" odbijały się echem w jej głowie. Czy jej syn przestał już widzieć w niej matkę, a zaczął po prostu dostrzegać ją jako zwykłą wojowniczkę Klanu Wilka, która tylko z przypadku wplątała się w jego życie? Zawsze... zawsze był w nią taki zapatrzony, jak sroka w błyskotkę, a teraz jego wzrok był ponury, znudzony, gdy patrzał na swoją matkę. Choć zmartwienia powoli tliły się w głowie Zalotki, kotka postanowiła, że odrzuci je na bok. Teraz była tu ze swoim łaciatym synkiem, musiała skupić się na rozmowie.
— Cóż, nie każdy musi zawsze wstać dobrą łapą — mruknęła łagodnie, delikatnie opierając się o Kosaćcową Łapę. — Och, no widzisz. Mnie też z bratem nie układa się najlepiej... mam nadzieję, że wasze sprzeczki nie przerodzą się w coś poważniejszego. Dbaj o siostrę, Kosaćcu — poleciła. Nie chciała, aby jej dzieci były ze sobą skłócone tak, jak ona była skłócona z Syczkowym Szeptem. Gdyby tylko Zaranna Zjawa wiedziała o ich relacji, na pewno byłaby załamana! Niestety... jej już nie było w Klanie Wilka. Została porwana. Najpewniej na wieki wieków. Następne słowa jej syna trochę ją zdziwiły. Czy wciąż jeszcze interesował się Miejscem, Gdzie Brak Gwiazd, czy może był to tylko zwykły podstęp? — Co tylko zechcesz — uśmiechnęła się łagodnie w stronę Kosaćca. Widać było po niej, że na wzmiankę o przywódczyni trochę się rozpogodziła. — Gdy jeszcze nie rządziła ona klanem, zwała się Wilcza Tajga. Jako zastępczyni budziła ona kontrowersje, bo... jej wiara w Mroczną Puszczę ulegała wątpliwościom — wyjaśniła, trochę przekręcając fakty. Cały czas chodziło o to, że kotka nie należała do kultu. — Jej poprzedniczką była Wieczorna Gwiazda, która niestety pewnego dnia zmarła — westchnęła. — Gdy Wilcza Tajga uzyskała tytuł przywódcy, zmieniła imię na Sosnowa Gwiazda. Rozpoczęła swoje rządy, a wtedy nikt już nie miał wątpliwości co do tego, czy jest oddana Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd — zakończyła. Kosaciec wsłuchiwał się w jej słowa, co jakiś czas przytakując. Gdyby tylko było w niej coś, o co mógłbym jeszcze zadbać, zanim będzie za późno. Nieco wykrzywił się na tę myśl, ale od razu powrócił do uśmiechniętej, niewinnej twarzyczki. Oby nie zauważyła. Widział, jak uczucia Zalotnej Krasopani zmieniały się z każdym jego słowem. Czy musiał znowu kłamać przed rodzicielką? No, może nie kłamał, ale unikał jej, jak ognia. Zobaczył, jak na wzmiankę Sosnowej Gwiazdy Zalotna Krasopani nieco rozpogodziła się, mówiąc o niej. Słuchał.
— Wilcza Tajga? — powtórzył. — A czemu nie Sosnowa Tajga? Lub Sosnowy Wilk? Przecież nie można zmienić ot tak imienia, co? Jak dobrze pamiętam, przywódcy nie zmieniają całego imienia... jakby byli inną osobą.
Teraz zdał sobie sprawę. Sosnowa Gwiazda nie była Wilczą Tajgą. Sosnowa Gwiazda manipulowała Wilczą Tajgą i... przejęła jej ciało, wypychając duszę kotki. Może stąd zmieniła imię... Ale już zapytał, a słów nie mógł cofnąć. Nie ma już mocy Klanu Gwiazdy; znów stał się zwykłym, irytującym uczniem, który wydaje się głupiutki! Może faktycznie Kosaćcowa Łapa miał dziś po prostu gorszy dzień? Tylko... Zalotna Krasopani już od jakiegoś czasu miała wrażenie, jakby jej po prostu unikał. Nie mógł mieć samym złych dni od księżyca, prawda? Zresztą nieważne. Ważne, że teraz miała okazję z nim porozmawiać.
— Chyba nikt oprócz niej samej tego nie wie — mruknęła łagodnie, a potem poklepała ucznia ogonem po barku. Po jej słowach zapanowała cisza. Głucha, z lekka niezręczna. Taka atmosfera nie powinna występować pomiędzy matką a synem. Szylkretowa kocica delikatnie położyła po sobie uszy i westchnęła, zatrzymując się nagle przed kocurem. — Czy jest coś, o czym nie wiem, Kosaćcu? Wydajesz się ostatnio taki nerwowy, trochę nawet zirytowany w mojej obecności. To prawda? — spytała. Łaciaty w pierwszej chwili odwrócił od niej wzrok. — Przecież widzę, że mnie unikasz. Nie chciałam poruszać tu tego tematu, bo... cieszę się, że w końcu miałam okazję zamienić z tobą kilka słów, ale uwierz mi, że to okropnie ciężkie patrzeć na syna, który traktuje cię jak żywy ogień — kontynuowała. Gdzieś w połowie załamał jej się głos. Zawsze przecież była silna... odważna, ambitna, jak lwica. Chciała być autorytetem dla swoich kociąt, które jednak skutecznie zmiękczały jej serce. Odchrząknęła. — Jeśli coś cię trapi, możesz mi powiedzieć. Jeśli... masz jakieś wątpliwości co do mojego zachowania, to też śmiało cię wysłucham — dodała pewniej.
<Kosaćcowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz