Przed śmiercią Czereśniowej Gałązki, pora Nagich Drzew
Przeniosła wzrok z zaśnieżonego podłoża na zgrabną, śliczną postać o imieniu Ćmi Księżyc. Widziała smutek w jej oczach, żałowała, że nie potrafi jej pocieszyć. Powinna być oparciem dla swoich byłych uczennic, dodawać im otuchy. Oczywiście, próbowała to robić cały czas, tylko… Kończyły jej się słowa. Nie wiedziała, co powiedzieć. Uśmiech, który wymuszała każdego wschodu słońca, stawał się czymś coraz bardziej trudniejszym, nienaturalnym.
A Ćmi Księżyc nawet nie wiedziała, ile znaczy dla Liściastego Futra. Sama jej obecność minimalnie podnosiła starszą kotkę na duchu, pomagała nie zapaść się głęboko pod ziemię, nie utonąć w fali smutku, nie dać się pochłonąć beznadziejności. Tak samo jak Zaćmienie. Dwie siostry sprawiały, że… Wszystko było lepsze. Bez nich niebieska czułaby się jeszcze bardziej zagubiona i straszliwie samotna. A kiedy starała się je pocieszać, odwracała swoje myśli od tych wszystkich nieszczęśliwych zdarzeń.
Znowu przybrała swoją maskę pozytywnego wesołka, który nigdy się nie poddaje i zawsze jest pełen energii. Bolało ją to, że kiedyś taka była, a teraz… Stała się dokładnym przeciwieństwem osoby, którą udawała.
— Wiem — miauknęła głębokim głosem z nutką powagi i żalu, którego nie zdołała ukryć. — Wiem — powtórzyła. — Posłuchaj mnie. Czereśniowa Gałązka jest jedynym i niepowtarzalnym kotem, w dodatku cudowna z niej medyczka… Wiem, że w niczym jej nie dorównam, ale wyszkoliła mnie najlepiej, jak potrafiła. Będę się starać… I mam nadzieję, że to wystarczy. — Przerwała na chwilę, łapiąc oddech i dając swojemu głosowi odpocząć. — Wiesz, Ćmo, czasami dzieje się coś… Czego nie możemy zmienić. Wtedy trzeba się po prostu przystosować. Tak jest w tym przypadku.
Spojrzała srebrnej głęboko w oczy.
* * *
Teraźniejszość
Powoli, ostrożnie wyjęła szkło z łapy burego kocura, następnie wtarła w ranę zioła przeciwko zakażeniom i owinęła kończynę poszkodowanego pajęczyną, aby powstrzymać krwawienie. Pochmurny Płomień podczas tych zabiegów skrzywił się delikatnie i syknął z bólu przez zaciśnięte zęby, ale Liściaste Futro nic sobie z tego nie robiła i dalej opatrywała jego łapę. Wiedziała, że opatrunek musi leżeć w odpowiednim miejscu i trzeba go mocno naciągnąć. Gdy skończyła, przyjęła podziękowania od wojownika, poinstruowała go, aby nie przemęczał łapy, następnie wyszła z legowiska. Zanim jednak zdążyła w ogóle usiąść, usłyszała za swoimi plecami głośne pociąganie nosem. Odwróciła się i zauważyła Delikatną Bryzę, która była niemal cała w katarze. Medyczka westchnęła cicho i skierowała się z powrotem do legowiska medyków po odpowiednie zioła.
* * *
Medyczka poczuła, jak jej gardło się ściska z żalu. Tak bardzo współczuła swojej podopiecznej… Usiadła obok i odezwała się miękkim głosem.
— Cześć, to ja, Listek — wykrztusiła, próbując się nie rozpłakać. — Trzymasz się jakoś? Słyszałam, że podobno leczysz pacjentów. To… intuicja czy…? Czy coś innego?
<Ciemko?>
Wyleczeni: Delikatna Bryza, Pochmurny Płomień
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz