Ten dzień musiał nadejść...
Czekając na wymarsz, czuł w łapach delikatne mrowienie.
Nie był w stanie stwierdzić, czy była to bardziej ekscytacja, czy stres. Równie bardzo pragnął tej walki, jak i bał się jej wyniku. Tak długo czekał na prawdziwą konfrontację z tymi bestiami, że od ogłoszenia bitwy nie był w stanie myśleć o niczym innym. Treningi, patrole, spotkania... Na nich zawsze z tyłu głowy pojawiała się kwestia walki, którą mieli niedługo stoczyć w słusznym celu.
Stracili już tyle oddanych kotów. On stracił tyle członków rodziny. Wszystko przez niewytłumaczalny głód tych przebrzydłych potworów.
Może gdy wykaże się w walce, Spieniona Gwiazda go zauważy — myślał, nerwowo podrygując końcówką ogona. Może nareszcie, jak reszta jego rodzeństwa, zasłuży na imię wojownika.
Jego rozmyślania zostały jednak prędko przerwane przez okrzyk wspomnianej liderki, dający znak do wymarszu.
— Klanie Nocy! — zawołała donośnie, przyciągając wzrok wszystkich zebranych na wojnę. — Dziś wszyscy, wąs w wąs, ruszymy bronić naszego domu. Czuwać będzie nad nami sam Klan Gwiazdy, spoglądający na nas z nieba wiecznej nocy. Nie mogę zagwarantować, że każdy wróci z tej wyprawy w kawałku, jednak nie robimy tego dla jednostki. Robimy to dla naszych rodzin, przyjaciół i bliskich, których życie zostało postawione pod pazurem włóczęgów. Tej nocy wierzę, że powrócimy zwyciężeni i odzyskamy to, co nasze! — zawołała, a zawtórował jej nawet wiatr. Przez Szałwiową Łapę przeszedł lodowaty dreszcz. — Ruszajmy! Pierzasta Kołysanko, trzymaj się blisko przodu, tam gdzie kroczyć będę ja i Mandarynkowe Pióro. Twój nos jest nam niezbędny.
Gdy chmara wojowników ruszyła, poszedł wraz z nimi, kierując się bardziej na przód pochodu. Był jedynym uczniem wybranym na tę wyprawę i to budziło w nim pewne wątpliwości. Czy na pewno temu wszystkiemu podoła? Tak, był już dobrze wyszkolony, ale czy na pewno? Słowa Spienionej Gwiazdy "Nie mogę zagwarantować, że każdy wróci z tej wyprawy w kawałku" także nie dodawały mu otuchy. Szedł jednak przed siebie zdecydowanym krokiem. Nie mógł dopuścić do zrobienia z siebie tchórza. Na chwilę zamknął oczy, wziął głęboki wdech i odetchnął, próbując oczyścić głowę. Będzie dobrze — przekonywał się, podążając za resztą uformowanego oddziału.
***
Kiedy przyszli na miejsce, wyglądało malowniczo. Nieduża polana z bajecznym wodospadem, po której roznosiła się rześka bryza... Gdyby tylko przyszli tu w innych okolicznościach, mogliby rozsiąść się wokół i zachwycić pięknem trawiastej łąki. Szałwiowa Łapa oglądał to wszystko w niedowierzaniu, że coś wyglądającego tak cudownie może być leżem bezwzględnych morderców. A jednak. Z zakamarków wyglądały na nich dziesiątki błyszczących, klejących się już od senności oczu. Nie przyszli tu jednak na wspólną drzemkę. Trzeba było pozbyć się tego ścierwa na dobre.
Kiedy wszyscy wokół rzucali się do walki, Szałwiowa Łapa nie zamierzał stać i czekać. Dał ponieść się wirowi walki, za pierwszą ofiarę obierając burą samotniczkę. W końcu, jeśli pokona większego i silniejszego od siebie przeciwnika, na pewno zostanie zauważony. Prędko podbiegł do niej i jak szpilki wbił pazury w jej grzbiet. Może i nie miał najsilniejszego chwytu, lecz po syku kocicy mógł wywnioskować, że zabolało. Ta nie została mu dłużna. Uczeń szybko odskoczył, gdy tylko zauważył zmierzającą w jego stronę łapę kotki. Nie zdążył w pełni uniknąć jej ataku, lecz było to uderzenie na tyle słabe, by bez wahania samemu wypalić z następnym ciosem – powalającym na ziemię uderzeniem, w które sam nie wierzył, że mu się udało. Przycisnął kocicę do podłoża, boleśnie wbijając w jej pierś pazury. Choć ta wierzgała i próbowała wyrwać się, kopiąc go w brzuch, Szałwik robił wszystko, by utrzymać chwyt, skutecznie, bo samotniczka pozostawała w uścisku sporo młodszego od siebie kocura. Sam był zdziwiony swoją siłą, a może bardziej jej brakiem u swojej przeciwniczki.
Za szybko jednak pozwolił sobie na triumf... W końcu włóczęga wykaraskała się z objęć Szałwiowej Łapy i wyskoczyła obok niego, jeżąc się na całym ciele. Nie wyglądała, jakby miał się szybko poddać, a do tego sprawiała wrażenie wściekłej... Szczęki burej kłapnęły tuż przed jego nosem! Na szczęście prędkim ruchem udało mu się uniknąć tego ataku...
Tym razem już nie bawił się w żadne sztuczki. Wycelował prosto w gardło.
Złapał mocno przekrzywionymi szczękami i szarpnął. W uszach zagrzmiał mu odgłos rozdzierającej się skóry.
Czuł, że jego przeciwniczka próbowała jeszcze go uderzyć, lecz jej pysk, zamiast rzucić się w jego stronę z sykiem, zabulgotał. Zataczając się, kocica zakasłała parę razy wypluwając grudy krwi. Szałwiowa Łapa zaatakował raz jeszcze, chcąc poprawić cios, lecz nie było takiej potrzeby. Ten przebrzydły potwór został unieszkodliwiony raz na zawsze.
— Parszywiec — wymruczał, wycierając pysk z brudzącej mu pysk juchy. Im dłużej się wpatrywał w ciało zabitej, tym bardziej przypominało mu samotnika, którego pokonał przy pomocy Algowej Strugi wiele księżyców temu... Pokręcił głową. Wojna nie była czasem na wspominki. Rozejrzał się wokół i skoczył dalej, szukając następnej ofiary lub kogoś, kto potrzebowałby pomocy.
Lawirując pomiędzy walczącymi kotami, uwagę ucznia przykuła jedna czarna plama pośród traw. Jego oczy natychmiast otworzyły się szerzej gdy zdał sobie sprawę, że nie był to jeden z włóczęg, a jego poległy pobratymiec...
Kiedy dobił do Zmierzchającej Zatoki, nie było już czego ratować. Nie było sensu wołać o Różaną Woń czy Pierzastą Kołysankę. Był jednak wciąż stojący nad jej ciałem wróg. Uczniak wbił w niego wściekłe spojrzenie, napuszył się i głośno zasyczał. Choć nie był blisko z jego ofiarą, chciał, by kocur zapłacił za swoją zbrodnię. Wypalił w jego stronę, łapiąc zębami za bok szyi, przewracając ich obydwu na zroszoną krwią ziemię. Zupełnie zaskoczył tym samotnika, który nie był w stanie go trafić lub robił to na tyle niezdarnie, że nie wyrządzał Szałwiowej Łapie żadnej krzywdy. Nie ruszał się z ziemi; zamiast tego wciąż uderzał, drapał i gryzł swojego przeciwnika po różnych miejscach. Wokół nich latały wyrwane kępki jego buro-białej sierści i wyrzucane z pysków syki. Nie był w stanie także ukryć na swoim pysku dumnego uśmieszku. Sam nie wierzył, że szło mu tak dobrze!
Siarczysty kopniak sprawił, że uczeń zgiął się w pół i zawył z bólu, chwilowo puszczając swojego przecianika. Wykorzystując to Salomon prędko wstał na nogi, rzucił się na Szałwika, zamieniając role i wgryzł się w jego bok. Mógł poczuć, że nie było to zwykłe draśnięcie... Uczeń przeczuwał, że próba podniesienia się zakończy się dla niego mocnym uderzeniem w głowę, więc kontynuował walkę z ziemi – złapał w pysk jedną z łap samotnika i zacisnął na niej zęby. Przez krzywą szczękę ten niestety z łatwością to wyrwał. Nie był to najbardziej przemyślany ruch z jego strony...
...ałć.
Głośno jęknął z bólu, gdy okazało się, że jego oponent miał bardziej przemyślany plan na tę walkę. Tym razem to on poczuł, jak ktoś boleśnie rozrywa mu skórę – tyle dobrze, że przynajmniej nie z gardła – i wbija szpony tak, że jakakolwiek próba ruchu powodowała tylko kłujący ból. Nagle poczuł, jak w okolicach karku robi mu się gorąco, coś zlepia go z trawą, a pył wżera się w jego ranę. Ostro krwawił i nie miał jak tego zatrzymać.
Był szarpany jak przez wściekłego psa. Z boku na bok, w przód i w tył, powodując tylko głośniejsze wrzaski. Nikt jednak nie przychodził mu z odsieczą. Miał wrażenie, że jego kark nie tylko zalewa się krwią, ale i płonie. Im jego ból stawał się silniejszy, tym bardziej... słabł. Ze strachem zdawał sobie sprawę, że nie był w stanie uciec. Próbował się wyrwać, jednak zęby Salomona trzymały go w jednym miejscu i nie zamierzały puścić. Próbował go uderzyć – za każdym razem chybiał. Powoli przed oczami pojawiały mu się mroczki, a sam łeb stawał się niemożliwym do podniesienia ciężarem.
Przerażenie wypełniło go od lustra nosa po sam koniuszek ogona. Zapomniał o wszystkich zasadach walki, których nauczyli go mentorowie – szamotał się, wierzgał, zachowaniem przypominając zwierzynę, która w obawie przed śmiercią sięgała nawet po najbardziej nieczyste zagrania.
Przecież nie mógł tak umrzeć...
Widok Mżącego Przelotu dał mu odrobinę nadziei. Nie na długo. Sama wyglądała na poranioną w bitwie i zmęczoną, a z pewnością na tyle słabą, by nie być w stanie przegonić krwiożerczego samotnika. Jej pojawienie się jednak zwróciło część uwagi Salomona, który na moment zluzował chwyt. Szałwiowa Łapa wiedział, że nie będzie lepszego momentu, jeśli chciał wyjść stąd żywy. Kopnął kocura i wypełzł spod niego jak wąż. Nie patrzył za siebie – przebierał łapami tak szybko, jak tylko był w stanie, czując, jak serce podchodzi mu do gardła, powietrze opuszcza jego pysk ze świstem, a krew pulsuje w uszach, zagłuszając resztę wrzeszczących w bitwie kotów.
Gdy wpadł w jeden z krzewów, przywitał go zgryźliwy, ale i zmartwiony syk. Wpierw spojrzał się w stronę skąpanej w mroku kocicy z przerażeniem, gotowy nawet do zabicia, gdyby chciała rzucić się na niego z pazurami.
— Na Klan Gwiazdy! Wyglądasz, jakbyś spotkał się przed chwilą z przodkami! — Na początku patrzył na kocicę, stojąc jak szaleniec, lecz gdy rozpoznał w niej Różaną Woń z ulgi prawie natychmiast opadł na ziemię. Nie musiał nawet nic do niej mówić. — Aż tak ci się śpieszy na tamten świat?! — dodała jeszcze, przybliżając się do kocura i szukając potrzebnych ziół. — Na gwiazdy... Co ten klan by beze mnie zrobił...
Głośne dyszenie uniemożliwiło mu odpowiedzenie kocicy, która jedynie parsknęła i zaczęła zajmować się opatrywaniem ran Szałwiowej Łapy. Jakikolwiek dotyk w tych miejscach wywoływał u niego kolejny ból i spięcie, lecz gdy z pomocą pajęczyn gwałtowny krwotok zaczął zwalniać, zaczęły pomału wracać do niego stracone siły. Nie zamierzał znów rzucać się jednak na pole bitwy – byłoby to dla niego samobójstwo. Zresztą, syki i bolesne okrzyki powoli zaczynały już cichnąć. Choć chciał pochwalić się swą brawurą, śmierć w walce była tą cechą prawdziwego wojownika, na której zyskanie wolał chwilę poczekać...
— Muszę przenieść się w inne miejsce, inni na pewno mnie szukają — powiedziała do niego Róża, wstała i otrząsnęła się z ziemi. Złapała w pysk zawiniątko, w którym kryły się wszystkie potrzebne jej zioła. — Ty tu zostań i nie pakuj się znowu w szczęki tych lisich łajen. Nie potrzebujemy strat w kotach, a na pewno nie młodzieńcach i książętach.
— Oczywiście. Będę na siebie uważał — zapewnił medyczkę, która posłała mu ostatnie, trudne do zrozumienia spojrzenie i odeszła, przemykając pod gałęziami krzaków. Sam usadowił się wygodniej, choć ruch przyniósł mu ból. Przynajmniej nie był on tak zły, jak zaraz po spotkaniu z Salomonem... Spojrzał raz jeszcze na szramę zafundowaną mu przez samotnika. Wciąż wnikały w nią tajemnicze maści zrobione przez uzdrowicielkę, które miały zapobiec infekcji. Mimo to była nadal zakurzona. Cóż, skoro i tak teraz tu siedział, mógł się zająć chociaż czymś pożytecznym.
Gdy wszystko ucichło, wypełzł z krzaków jak zbity pies. Był trochę zawstydzony swoją ucieczką pod koniec walki, lecz z pewnością potrzebował tego odpoczynku... Szeroka rana na grzbiecie kocura wciąż była świeża i szczypała, lecz już nie krwawiła. Zdołał językiem oczyścić ją z pyłu, przynajmniej w większości. Mimo to, gdy zobaczył małą grupkę wojowników zbierających się w jednym miejscu, podszedł do niej. Uśmiechnął się, gdy spostrzegł, że była tam także udzielająca pomocy Różana Woń. Opatrunek, który dała mu wcześniej, był już brudny i nasiąknięty krwią. Jego wymiana na pewno dobrze mu zrobi.
— Znowu ty? — Kocica posłała mu podejrzliwe spojrzenie. — Pokaż mi ten grzbiet. Dam ci tu nową pajęczynę... — wymruczała i zaczęła się krzątać w poszukiwaniu potrzebnego medykamentu.
Po otrzymaniu leczenia Szałwiowa Łapa przypomniał sobie, po co tu byli. Przyszli odzyskać Zimorodkowe Życzenie – nie było po niej jednak nawet śladu. Zawęszył w powietrzu, próbując zobaczyć, czy gdziekolwiek została po niej choćby najbardziej zwietrzała woń, lecz na próżno. Nawet gdyby kocica tu kiedyś była, jej zapach zostałby w pełni zakryty przez swąd obcych samotników, krwi i wzburzonego w walce kurzu.
— Dobrze walczyłeś. Czujesz się dobrze? — Czereśniowy Pocałunek wymruczała do niego niespodziewanie z troską. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na kotkę z przerażeniem, jakby była kolejnym wrogiem. Kiedy spostrzegł, że była to tylko ona, a nie cudownie ocalały włóczęga, wygładził futerko i głośno przełknął ślinę. Po tamtej jednej sytuacji nadal czuł się nieswojo w jej towarzystwie...
— Dz-dziękuję! I wydaje mi się, że tak. Chociaż bez Różanej Woni mogłoby być ciężko — zaśmiał się nerwowo, spoglądając na opatrującą w tamtej chwili rany wojowniczki medyczkę. — A ty?
Czereśnia skinęła głową w podziękowaniu dla medyczki, po czym ponownie skierowała na niego wzrok.
— Cieszę się, że nic ci nie jest — wymruczała cicho, co mimowolnie sprawiło, że zarumienił się pod futrem. Ugh... — U mnie też dobrze, na tyle, że mogę ruszyć i sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Mureny nigdzie nie ma, tak samo Mżącego Przelotu. Przejdę się po polu bitwy — dodała, zniżając głos — może jeszcze znajdę jakiegoś samotnika, który ukrył się przed naszymi pazurami.
Kotka podniosła się i skierowała ku polu bitwy, zostawiając Szałwiową Łapę samego.
— W porządku! Jeśli chcesz, mógłbym ich poszukać z to... — dodał, lecz odchodząca Czereśnia już go nie usłyszała. Skrzywił się nieco na pyszczku. To było niezręczne...
By zająć czymś myśli, obserwował otoczenie. Od każdego martwego ciała odwracał wzrok, czując niesmak na sam widok. W końcu jego spojrzenie zatrzymało się na Sterletowej Łusce. Podszedł do niego prędkim krokiem.
— Cześć! Cieszę się, że oboje wyszliśmy z tego cało... No wiesz... Z tego wszystkiego... — zaczął, przyglądając się jego pochylonej sylwetce. Wyglądał, jakby przeszkodził mu właśnie w środku tropienia. — Czego szukasz?
Sterlet na widok brata uśmiechnął się, wstał i wymruczał:
— Wskazówek, jak my wszyscy. Jednak po Zimorodkowym Życzeniu ani śladu… Mam nadzieję, że ją odnajdziemy — rzucił. — Widzę, że po tej walce twoja skóra wcale nie została nieskalana — dodał po chwili.
No co ty nie powiesz, pomyślał sobie Szałwik.
— Tja — mruknął, oglądając się za siebie na rozległą ranę na plecach. To nie było nawet przeczucie – wiedział, że to nie zniknie jak byle zadrapanie. — Twoje też są niczego sobie — dodał ironicznie, spoglądając na blizny na ciele Łuski. Ten jednak zamiast odpowiedzieć psotlkwą braterską docinką, posmutniał.
— No... Cóż. Może po prostu nie nadaję się na wojnę — wzruszył ramionami, wbijając wzrok w ziemię. — Ty i Murena naprawdę dobrze sobie poradziliście. Chyba nawet robię się o was zazdrosny — parsnął, choć to nie brzmiało, jakby był w humorze do żartów.
— Nawet tak nie mów! Widzisz, co się stało z moim karkiem? Masz po prostu pecha — miauknął i położył końcówkę ogona na boku rodzeństwa, chcąc je pocieszyć. — Sam fakt, że jesteś zdeterminowany do walki robi z ciebie wojownika lepszego niż większość. Naprawdę! — zapewniał go, szczerze wierząc w to, co do niego mówił. Nie chciał, by ten czuł się gorszy w jakikolwiek sposób, szczególnie od niego. W końcu to Szałwiowa Łapa, na co wskazywało też imię, jako jedyny był uczniem. Sterlet chociaż był już mianowany.
Łuska kilka razy skinął delikatnie głową, jakby próbując pogodzić się z tym faktem.
— Może masz rację — mruknął bez przekonania, nadal pusto wpatrując się pod swoje łapy. — Przynajmniej już nie jestem bezradny. Odegrałem się za zepsucie mi spojrzenia na świat. Odebranie szczęścia — warknął. Ten smutny wyraz pyska Łuski sam w sobie wywoływał u Szałwika żal. Przytaknął powoli głową na jego ostatnie słowa.
— Właśnie. Pomyśl, że to już kres tych mysich bobków. Możemy się na nich zemścić za to, co zrobili nam przez te wszystkie księżyce. A jak dziś wrócimy do obozu, to już będzie koniec — mówił stanowczo.
— Masz rację — przyznał, już trochę bardziej przekonany, choć jego wzrok wciąż błądził po polanie. — Los pokaże. Przynajmniej nikt od nas nie umarł... Jesteśmy silni w swojej nadziei. Cieszę się, że tu ze mną jesteś — dodał jeszcze ciepło.
Uczeń na chwilę osłupiał.
— Em... Obawiam się, że jednak... — Speszył się, a przed oczami przeleciał mu obraz leżącej bez życia Zmierzchającej Zatoki. Brr... Nie było to coś, co chciał zapamiętać. — Widziałem jedną z naszych wojowniczek. Martwą. Zmierzchającą Zatokę dokładniej. Jeden z samotników wciąż stał nad nią, jakby dumny z tego ohydnego mordu. Rzuciłem się na niego w pierwszej chwili. To on mi zafundował tę paskudną bliznę — warknął, odwracając wzrok. Wciąż czuł się źle z tym, że nie zdołał pokonać włóczęgi. Wręcz przeciwnie, prawie zmarł, próbując to zrobić. Zmierzch zasługiwała na pomstę jej śmierci i choć wiedział, że na pewno ją dostała, chciał by stało się to z jego łap.
Sterletowa Łuska spojrzał na niego z niedowierzaniem; zaniemówił. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie był w stanie znaleźć odpowiednich słów. Niebieski ugryzł się w język; nieco za późno. Nie chciał być posłańcem przekazującym innym właśnie takie wieści.
— Zabiję ich wszystkich — wykrztusił w końcu, podnosząc wzrok na brata. — Błagam, powiedz, że to jakiś kiepski żart...
— Chciałbym, żeby był to żart. Ten sam o mało co mnie nie wysłał z nią na wieczną podróż... Miejmy tylko nadzieję, że nikt z naszych nie podzielił jej losu — mruknął i na chwilę urwał. Milczeli przez parę uderzeń serca. — Nie ma co się martwić na zapas. Zresztą, to nieistotne. Powinniśmy się skupić na szukaniu Zimorodkowego Życzenia — postanowił na koniec. W końcu to był ich cel.
Wojownik skinął głową raz, drugi.
— W porządku. Widzisz coś? Dla mnie to wszystko to po prostu głupie trawy. Nic nie dostrzegam, do diaska! Chciałbym, byśmy już byli bezpieczni.
— Pójdę dalej — wymruczał, przytakując. — Może tam będzie jakiś ślad.
Szałwiowa Łapa odszedł i zaczął węszyć po krzakach. Starał się zwracać uwagę na każdy szczegół, dokładnie analizować okolicę i sprawdzać to samo miejsce nawet po kilka razy. Przez chwilę nawet miał wrażenie, że szedł w dobrą stronę, ale właśnie... Przez chwilę. Pomimo starań, wciąż nie był w stanie niczego znaleźć. Może powinien zaszyć się jeszcze głębiej?
Im dłużej kręcił się po tym miejscu, tym bardziej miał wrażenie, że było to bezsensowne. Zrezygnowany wypełzł z krzewów, jednak... Coś udało mu się znaleźć! Szkoda tylko, że nie była to wskazówka, a wplątane w jego futro liście i gałązki. Przysiadł na chwilę, by powybierać z niego te wszystkie śmieci. Zajęło mu to dłuższą chwilę, którą chciał spędzić na poszukiwaniu poszlak...
Gdy skończył swoją sesję toalety, objął wzrokiem pobojowisko. Ta urokliwa polana, która mogła być wspaniałym miejscem spotkań i polowań teraz przypominała raczej otchłań Ciemnego Lasu. Jego nozdrza nawdychały się takiej ilości krwi, że jej drapiący zapach już nie robił na nim większego wrażenia. Jej plamy znajdowały się praktycznie wszędzie, łącznie z kępkami wyrwanej sierści, które latały wokół jak dmuchawce. I nie można było zapomnieć o trupach... Martwe ciała wywoływały w nim jednoczesną chęć zwrócenia całej treści żołądkowej i pewien rodzaj... Dumy. Zrobili to. Udało im się pokonać taką liczbę dzikich kotów, których jedynym życiowym celem było uprzykrzanie ich życia. Im mniej ich było, tym lepiej nie tylko dla Klanu Nocy, ale i wszystkich innych klanów. Kiedy wszystko dobiegnie końca, las raz na zawsze zapomni o ich pyskach, a oni będą mogli odetchnąć z ulgą.
Westchnął. Gdy był kociakiem zawsze uważał, że powinni unikać używania siły. W końcu wszystko dało się rozwiązać rozmową! Przynajmniej wtedy, gdy najgorsze spory wybuchały o kulkę mchu albo kto bardziej kocha swoją mamę...
Z jednej strony wiedział, że robili dobrze. W końcu ci samotnicy byli krwiożerczymi bestiami. Rozpętali to wszystko bez większego powodu. Oni po prostu nie zostawali im dłużni. A jednak widok tych zakrwawionych, poturbowanych ciał... Przecież on też spoglądał na nich z tą samą nienawiścią. Tak samo brutalnie szarpał ich gardła. Czy na pewno ta wojna przystawała wojownikowi? A może wskazywała na kryjącą się wewnątrz nich równie mroczną naturę...
Im dłużej myślał, tym bardziej było to bezsensowne. Potrząsnął głową. Co to za bzdury.
Musiał wrócić do szukania wskazówek, a nie bawić się w filozofa jak jakiś mysi móżdżek.
Znów zaczął kręcić się w kółko, wytężając wzrok, słuch i węch, ale bez większego skutku. Po raz kolejny. Miał wrażenie, że wszyscy wokół wypełniali swoje zadania i udawało im się znaleźć prowadzące do zaginionej ślady... Dlaczego akurat jemu to się nie udawało?
— Szałwiowa Łapo! — Usłyszał zawołanie i czym prędzej zwrócił łeb ku kierunkowi dźwięku. — Chcesz eksplorować ze mną jaskinie? — wymruczała do niego jedna z wojowniczek, Baśniowa Stokrotka. Jej zaproszenie bardzo go ucieszyło. Może w końcu coś odkryje, zamiast plątać się innym pod łapami.
— Oczywiście — odparł, uśmiechając się lekko. Podszedł bliżej do kocicy. — W takim razie prowadź.
Kotka kiwnęła głową i zaprowadziła kocura do tajemniczej wnęki pomiędzy skałami.
— Bądź ostrożny, nie wiem co możemy tam znaleźć — ostrzegła ucznia, zanim ten miał szansę zbliżyć się do tego miejsca. Postąpiła kilka kroków do przodu, wchodząc pierwsza do "jaskini" i rozejrzała się. Obwąchała wgłębienie i ogonem zasygnalizowała kocurowi, że może do niej podejść. — Ktoś musi tam wejść... — szepnęła do niego, sugerując, by to on czynił honory.
Spojrzał na dziurę, próbująć dojrzeć, co było po drugiej stronie, lecz widział jedynie ciemność. Na jej słowa położył po sobie uszy. Szczelina wyglądała na ciasną. Chociaż, z drugiej strony... Przecież byli kotami, prawda? Jeśli ktoś miał przejść przez mały otwór, to nikt inny niż właśnie oni.
— Może ja tam pójdę? Jestem mniejszy niż ty — zaproponował, na co kocica nieco się wzdrygnęła.
— Jesteś pewny? Jeżeli utkniesz, krzycz. Ja cię wyciągnę.
— Dobrze, dobrze — mruknął i przybliżył się do wnęki. Miał pewne obiekcje co do tego pomysłu, lecz nie chciał tracić szansy na odnalezienie jakiejś cennej wskazówki. Dotknął wibrysami skał, badając teren. Wyglądało na to, że się przeciśnie. — Cóż, warto spróbować.
Najpierw wsadził tam łeb, jedną łapę, później drugą, trzecią i czwartą... W końcu na zewnątrz wystawała mu jedynie końcówka ogona. Fakt, było ciasno, ale nie tak źle. Szedł dalej, nie przestając ocierać się o ściany szczeliny. Po paru dłuższych uderzeniach serca udało mu się przedostać na drugą stronę. Potrząsnął łapami, wchodząc w głąb ciemnej wnęki i zaczął się rozglądać wokół. Znów jednak trafił na miejsce absolutnie puste, przynajmniej z pozoru. Cóż... Nic tu po nim.
— Znalazłeś coś?! — Usłyszał pytanie Baśniowej Stokrotki.
— Niezbyt! Wydaje mi się, że to ślepy zaułek! — odkrzyknął do kotki i próbował zrobić krok w tył, jednak nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Jego łapy były wprawdzie wolne, ale zad... Zaczął chaotycznie się poruszać, próbując wykaraskać tyłek z uścisku, lecz bez sukcesów. — Eee... Chyba się zablokowałem... — wymamrotał do swojej towarzyszki, nie przestając się szamotać.
— Spokojnie! Zaraz cię stamtąd wyciągnę! — Wojowniczka miauknęła do niego, jednak nie mogła przecisnąć się przez otwór. Po chwili zaczęła łapami popychać ściany, ale zad Szałwiowej Łapy stał w miejscu jak zaklęty. Nie wyglądało na to, że próby Baśniowej Stokrotki w czymkolwiek pomagały... Szczególnie otuchy nie dodał mu jej okrzyk wzywający pomoc...
— Pomocy! — wtórował kremowej w nadziei, że ktoś z zewnątrz ich usłyszy.
Chociaż usilnie starał się wydostać z przyrodniczej pułapki, nieowocne próby go zmęczyły. W końcu stanął, zamiast miotać się jak kociak i westchnął głęboko. — Czy ktoś idzie..? — zapytał nieco przestraszonym głosem Stokrotkę, nie słysząc niczyich kroków. Może nikt ich nie usłyszał? Nie chciał, by Stokrotka była zmuszona pójść po pomoc i zostawić go tu samego. Powoli jego oddechy stawały się płytsze i choć nie był pewny czy to przez stres, czy naprawdę zaczynało brakować mu powietrza, nie chciał ryzykować. Marzył o powierzchni...
— Jeszcze nie... Ale zaraz na pewno ktoś przyjdzie — próbowała go pocieszyć, lecz to wcale nie brzmiało pocieszająco. Tym bardziej nie pocieszyła go kolejna nieudana próba kotki w wydostaniu go na wolność. Co jeśli zaklinował się tu na dobre? Na Klan Gwiazdy... Czy naprawdę otarł się o śmierć z łap samotnika tylko po to, by teraz umrzeć przez zaklinowany między skałami zad?
Na szczęście nie musiał się zastanawiać nad tym za długo. Wkrótce poczuł zapach znajomego jej kota – Czyhającej Mureny, która najwyraźniej usłyszała ich wołanie.
— Sz-szałwik? — wysapała i pochyliła się, aby złapać oddech. — Co ty tu robisz?
— Nie wiem, stoję?! — warknął zdenerwowany tą całą sytuacją. — Przepraszam! Po prostu... Wyciągnijcie mnie już stąd, proszę... — dodał płaczliwym tonem.
Ucieszył się, gdy siostra mocno chwyciła go za ogon; ta radość jednak szybko minęła, gdy kotka potknęła się o własne łapy i upadła, czego nie mógł zobaczyć, lecz doskonale to słyszał. Załamany stał i czekał, aż w końcu ktoś go ruszy chociaż o długość wąsa. A przed tym była jeszcze długa droga...
W końcu do Stokrotki i Mureny dołączyła również Nimfa. Wojowniczki w trójkę zaczęły akcję ratowniczą, która choć z początku szła dosyć marnie, w końcu zakończyła się sukcesem – Szałwiowa Łapa wciąż był w jednym kawałku i mógł wziąć haust świeżego powietrza. Jedynie jego ogon i tylna część ciała bolała od wbitych w nie zębów kocic...
Oblała go fala wstydu. Na Klan Gwiazdy, jakie to musiało być głupie.
— Ty mysi móżdżku — rzuciła do niego uszczypliwie Murena, jednak w jej głosie można było czuć ulgę.
— Nie moja wina! Myślałem, że nie jest tam aż tak wąsko... — wymruczał, po czym spojrzał raz na Baśniową Stokrotkę, raz na Czyhającą Murenę i raz na Nimfie Zwierciadło. — Ale naprawdę wam dziękuję... Nie chciałbym skończyć w takiej dziurze — przyznał, zdobywając się na słaby uśmiech.
To nie był jednak koniec. Zimorodek nadal nie została odnaleziona i choć po tamtej akcji najchętniej wróciłby już do obozu i oszczędził sobie dodatkowych wrażeń, nie mógł sprzeciwiać się rozkazom; szczególnie tym wydawanym przez Spienioną Gwiazdę, która wytypowała go jako jednego z członków poszukiwań.
Prędko znaleźli się przed tajemniczą jaskinią, odeskortowani przez samą przywódczynię.
— Bądźcie ostrożni i krzyczcie od razu, gdyby się coś działo. Ja i reszta będziemy czekać tu, na wypadek, gdyby przybyły posiłki i chciały zaatakować was od tyłu — powiedziała stanowczo do Baśniowej Stokrotki, Czyhającej Mureny, Szałwiowej Łapy, Lśniącej Ikry i Mżącego Przelotu. — Proszę, wróćcie cali... — dodała szeptem do swych krewniaków.
— Gotowi? Czyhającą Mureno? — zapytała młodą księżniczkę Stokrotka.
— Poradzimy sobie — ta tylko odparła krótko, pogrążając się w zamyśleniu.
— Ja jestem gotowy — mruknął w stronę wojowniczki i przywódczyni Szałwik. Uśmiechnął się ciepło do liderki, gdy poprosiła ich o powrót w jednym kawałku. Miał wrażenie, że już wystarczająco wyczerpał swoje pokłady pecha, by stało mu się jeszcze coś złego. Teraz już musiało być dobrze, a przynajmniej on bardzo chciał w to wierzyć.
Zagłębili się w grotę, która końcowo doprowadziła ich do... Trzech szczelin. Tym razem nie były to jednak ciasne zagłębienia, a trzy korytarze prowadzące w nieznane. Szałwiowa Łapa stanął przed otworami i zaczął bacznie się im przyglądać. Każde z nich było jednak identyczne. Obwąchał bacznie wszystkie z nich, lecz nie pomogło mu to najbardziej w podjęciu wyboru. Końcowo postanowił zdać się na los.
— Wyglądają tak samo... Może pójdziemy w prawo? — zaproponował i spojrzał na innych. Czyhająca Murena skinęła mu głową; Mżący Przelot i jej syn wybrali lewą odnogę, lecz końcowy głos miała Baśniowa Stokrotka, która zgodziła się z księciem. Z kremową na czele wszyscy weszli do małej nory po prawo, z której, im dalej szli, zaczynał roznosić się roślinny zapach. Przyglądając się ścianom można było poznać, że to miejsce wcześniej było zamieszkane – wyścielało je miękkie futro, tworząc duże legowisko. Miał wrażenie, że idą w dobrą stronę, przez co był z siebie dumny. Ziołowa woń stawała się silniejsza z każdym krokiem, co wskazywało na możliwą obecność Zimorodkowego Życzenia. Może była tu przetrzymywana i zmuszana do opatrywania ran samotników? Prędko jednak okazało się, że wybrana przez niego droga wcale nie była tą właściwą...
Strach wypełnił go, gdy zobaczył dziwaczną, wyłaniającą się z cieni kreaturę. Zanim był w stanie cokolwiek wydusić, ta rzuciła się w stronę stojącej na przodzie wojowniczki, oderwała jej ucho i wybiegła gdzie pieprz rośnie. Patrzył zszokowany na jedyny dowód na jej obecność, który w tamtej chwili leżał rozbryzgany na podłodze...
— Na Klan Gwiazdy — wyszeptał prawie niesłyszalnie. — Baśniowa Stokrotko, wszystko w porządku?!
Wszyscy wpatrywali się oszołomieni na kocicę i strzępek ucha, milcząc, zatkani. Musieli jednak przełknąć ślinę i pójść dalej, nawet pomimo niespodziewanego ataku. To stworzenie, czymkolwiek było, najwyraźniej uciekło i nie stanowiło dla nich żadnego zagrożenia. Powrócili do punktu wyjścia i tym razem obrali za cel tunel po lewej stronie, z którego unosiła się nieprzyjemna woń śmierci, choroby i posoki. Po niespodziance z poprzedniego korytarza nikt nie chciał ruszyć jako ten pierwszy... Czując jednak wyrzuty sumienia za to, że wybrał drogę prowadzącą do niebezpieczeństwa, Szałwiowa Łapa zgodził się pójść na przodzie pochodu, choć nie miał dobrych przeczuć. Oglądał skalne ściany, szukając jakiegoś ostrzeżenia. Narastał w kocurze niepokój.
Mimo wszystko to właśnie ten korytarz nie zaprowadził ich do bandy ostałych przy życiu włóczęg, a do zakrwawionego, zwiniętego kłębka, w którym dopiero po chwili można było rozpoznać zagubioną medyczkę... Widok Zimorodkowego Życzenia jednak zamiast wywołać radość, przyprawił go o dreszcze.
Wyglądała tak... słabo. Gdyby nie miarowo noszący się bok medyczki, natychmiast uznałby, że jest martwa. Jej skóra poprzecinana była licznymi, niegojącymi się ranami, także tymi przechodzącymi przez wrażliwe oczy. Całe to miejsce pachnęło stęchlizną i śmiercią. W ogóle się nie ucieszył. Wręcz przeciwnie – sprawiło to, że wymiociny cisnęły mu się już na gardło. Przełknął je, nie chcąc robić sceny i pogarszać panującego tu smrodu.
Na Klan Gwiazdy... — natychmiast pomyślał, czując narastające nie tylko obrzydzenie, ale i ból. Jak można było zrobić coś takiego z drugim kotem?
— ...Zimorodkowe Życzenie? — wydukał, nie zauważając obecności jeszcze jednej osoby poza współklanowiczką...
— A więc przyszliście — powiedziała delikatnie skąpana w mroku samotniczka. — Mogłam się tego spodziewać — rzuciła krótko, wchodząc Szałwiowej Łapie w pół słowa. Podskoczył jak przerażony kociak, jeżąc futro i odwracając się w stronę obcej kocicy. Nasyczał na nią, długo się nad tym nie zastanawiając.
— To ty zrobiłaś jej to... to wszystko?! — zapytał wściekle, przenosząc wzrok z kotki na medyczkę i z powrotem.
— Czy ja jej to zrobiłam? — miauknęła, zerkając na liliową. — Hmmm... Chyba nie! — odpowiedziała, szczerząc się. Co za parszywe stworzenie. Jej uśmiech znaczył, że to właśnie ona była odpowiedzialna za tę całą zbrodnię, nawet jeśli nie chciała się do tego przyznać! — Ja tu jedynie pilnowałam, aby wasza... Koleżanka dożyła do następnego wschodu słońca.
Nie wierzył w żadne z jej słów. Były fałszywe. Plugawe. Nie mogli ufać niczemu, co opuszczało pysk tej... Nie, nie samotniczki. Nawet na to miano nie zasługiwała. Potwora!
— Ty... Ty... — Nie był w stanie nawet znaleźć odpowiedniego wyzwiska, którym mógłby opisać tę istotę. Oddychał ciężko, nie przestając wbijać w nią wrogiego wzroku. Ta jednak zamiast wziąć go na poważnie, jedynie się zaśmiała.
— Jąkasz się — miauknęła, skanując go wzrokiem od góry do dołu. — Mowę Ci odebrało na mój widok? — prychnęła. Dymna zerknęła na miotającą się medyczkę, która starała pozbyć się zatykającego jej pysk knebla.
— Jesteś żałosna — wycedziła nagle dotąd milcząca Murena. Usłyszał brzęk jej pazurów, które wysunięte uderzyły o kamienną posadzkę. — Myślisz sobie, że możesz się tak panoszyć i walczyć jak zwykły niegodziwiec, kryjąc się gdzieś w swoich norach i za cel ataku obierając medyczkę? Klan Gwiazdy nigdy nie wybaczy ci takiego postępowania.
— Oplułaś się — mruknęła w odpowiedzi nieznajoma, z szerokim uśmieszkiem na pysku. Zupełnie tak, jakby kpiła ze słów wojowniczki. — Nazywasz mnie żałosną, ale to ja pilnowałam, aby wasza... Jak to było, medyczka? Dożyła jutra. Odrobinę wdzięczności należałoby się! — powiedziała, dramatycznie wzdychając.
Siostra posłała mu porozumiewawcze spojrzenie, lecz nie był pewien, co chciała mu tym przekazać. Walkę? Nie był pewien, czy dla niej rzucanie się do kolejnej bitwy było bezpieczne. Rany na jej ciele były poważne; reszta pobratymców miała zresztą podobnie. On sam nie był chętny do kolejnego starcia, choć z każdą następną chwilą miał wrażenie, że nie było innego wyjścia.
Wtem pomiędzy rzucanymi przez nich sykami, rozległ się cichy szmer wyduszany przez więźniarkę. Nadstawił uszu, ale nie był w stanie zrozumieć jej słów.
— Widzę, że nieźle się tu bawisz sama... Z Zimorodkowym Życzeniem. Poza tym, nie widzę powodów, aby utrzymywać naszą medyczkę przy życiu...
— Och, racja! Bawie się świetnie, kocham ciemne tunele, najlepiej takie, w których łapy mogą ci odmarznąć — Ta odparła tylko sarkastycznie.
— Ale po co to wszystko? Dlaczego wy to zrobiliście?! — zapytał kocicy Szałwik. Widział wzrok, jakim patrzyła na niego Murena i choć marzył o wtopieniu zębów w to przebrzydłe stworzenie, to nie chciał się jej pozbywać. Chciał zdobyć odpowiedź na jedno pytanie – dlaczego? Skąd wzięła się ta cała banda i dlaczego to oni stali się ich celem?
— Ale na cholerę się mnie pytasz! — miauknęła samotniczka, napuszając się. — Już odpowiedziałam, ja tu tylko pilnuje jej! — prychnęła, wskazując łapą na liliową. — Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego to robią, to pytajcie ich! — powiedziała, wskazując łapą na tunel za nimi. — Ach, racja, mój błąd! Niczego się nie dowiecie, a dlaczego? Bo każdego zabiliście! Widać, że myślenie nie jest waszą mocną stroną — dodała na koniec, przewracając oczami.
Zignorował rzucane w jego stronę nieprzyjemne słowa, trochę dlatego że nie miał na to siły, lecz także z powodu poczucia się urażonym.
— Skoro i tak nikt nam nic nie powie, to po co my tu siedzimy i rozmawiamy o niczym?! — miauknął, połowicznie do tajemniczej kocicy, a połowicznie do reszty kompanii. Czuł, że popadali w coraz większy bezsens. Mieli zabrać stąd Zimorodek, a zamiast tego wkręcali się w kłótnie, które szły donikąd. Może naprawdę powinni wspólnie ją przegonić i zabrać medyczkę z powrotem...
Kiedy on i nieznajoma wrzeszczeli na siebie nawzajem, zdawało się, że księżniczka wpadła na pewien pomysł. Nie był w stanie zobaczyć, co knuła i właściwie o tym powiadomiło go dopiero niezadowolone prychnięcie ich nowej "koleżanki".
— Ale co ty robisz? Kto ci pozwolił? — zapytała, strzepując ogonem i robiąc krok do przodu. Samotniczka sprawnie wyminęła się z kocicą, by podejść do Zimorodkowego Życzenia i usadowić ją równo na jej posłaniu, z którego strąciła ją Murena. — Nie ma! Zero manier. Nawet powiedzieć "proszę" nie umiecie! Wstyd — dodała jeszcze, kończąc poprawiać kocicę. Po chwili jednak, gdy ta wygrymasiła się z bólu, szturchnęła ją łapą. — Żyjesz jeszcze? — miauknęła cicho, na co odpowiedział jedynie przepełniony bólem jęk. To wystarczyło, by wywołać u niej odetchnięcie z ulgą.
Ze zdziwieniem obserwował ruchy i słowa kocicy skierowane w stronę uzdrowicielki. Mogły być one ironiczne i za takie je wcześniej brał, lecz... Może naprawdę nie brała w tym większego udziału? Może naprawdę tylko pilnowała medyczki? Może... Może jednak warto było się pokusić o sposób, który niegdyś był dla niego idealny – pokojowa rozmowa?
— To w takim razie... Czy moglibyśmy, proszę, zabrać ją do domu? — zapytał o wiele łagodniejszym tonem niż wcześniej, kontrastując z rzucanymi przez niego uprzednio sykami. — Przyszliśmy tu tylko po to, by wziąć ją i nie chcemy niczego więcej. Odejdziemy w pokoju — zapewnił ją.
— Och, ale ja już ją polubiłam! Bardzo chętnie bym wam ją oddała, przysięgam, ale co ja wtedy zrobię sama? — powiedziała, dziwiąc tym wszystkich zgromadzonych. — Słyszałam dużo o was, o miejscu, w którym mieszkacie! Zimorodek mi wiele opowiadała! Czy to tam ją zabierzecie? — zapytała, nieco zmartwiona. — A co jeśli nie przeżyje tej podróży? Może lepiej, aby została tutaj ze mną? Ja nie chciałam, aby zrobili jej taką krzywdę, ale oni mają swoje... Podejścia do obcych...
To wszystko poszło... Łatwiej, niż zakładał. Czy naprawdę wystarczyło tylko poprosić? Czy ta cała wojna by się skończyła, gdyby tylko poprosili??? Coś tu strasznie śmierdziało, ale wolał nie wnikać głębiej. Cieszył się tylko z tego, że w końcu Zimorodkowe Życzenie była wolna, nawet jeśli okoliczności tego nie były za przyjemne. I za logiczne.
— Zapewniam cię, że z nami będzie bezpieczna — powiedziała prędko Czyhająca Murena. — Mamy bardzo dobrych medyków, którzy świetnie się nią zaopiekują. Cieszymy się, że... martwisz się o naszą towarzyszkę. I tak, zabierzemy ją do nas, do domu. Wybacz, ale... myślę, że czas nas nagli i Zimorodek pilnie potrzebuje pomocy.
— Potwierdzam jej słowa! — miauknął gorliwie, stając zaraz obok siostry. — Może kiedyś się spotkacie! — miauknął i od razu pożałował swoich słów. Na Klan Gwiazdy, zapraszać jakąś dziwaczną typiarę?! Wolał więcej nie widzieć jej na oczy. Kurczę, ale się wkopał! Szukał jakiegoś tematu, na który mógłby zmienić tor tej rozmowy. Um... — A jak w ogóle masz na imię? Wiesz, chcę wiedzieć komu podziękować za opiekę nad nią!
Kotka ponownie posłała swojej niedawnej podopiecznej rozżalone spojrzenie.
— Och, ale czy można mnie winić, że nie chcę spędzić reszty moich dni samotnie? Kto by chętnie porzucił koleżankę! Wiecie, jak samotność potrafi dokuczać — dodała, jednak gdy usłyszała słowa Szałwika, ta podniosła wzrok, wbijając w niego swoje brązowe ślepia. — Nazywam się Zorza! — miauknęła energicznie i uśmiechnęła się w stronę kocura. — A wy? — zapytała. Zupełnie straciła swoją wrogą aurę.
— Ja jestem Szałwiowa Łapa, to jest Czyhająca Murena... — zaczął przedstawiać wszystkich po kolei, lecz do pionu przywołało go wezwanie Mureny:
— To cudownie, że dobrze się bawicie, ale my naprawdę musimy wziąć ze sobą Zimorodkowe Życzenie — powiedziała lekko podirytowana. — Zorzo, jeśli nie chcesz, aby umarła, musisz pozwolić nam ją wziąć.
Zgadzając się z dowódczynią zostawił jej babkę do dokończenia rozmowy. Podszedł bliżej Zimorodkowego Życzenia, po czym zwrócił się w stronę stojących dotąd jak słupy Mżawki, Ikry i Stokrotki: — Chodźcie, pomóżcie mi ją podnieść. Sam nie dam rady.
— Zabierzcie mnie do Spienionej Gwiazdy — wychrypiała Zimorodek, gdy tylko jej dotknął. — Może ona pozwoli mojej wybawicielce zostać z nami. — Dodała, na końcu krztusząc się i plując krwią.
Wybawicielce? Może majaczyła... — pomyślał sobie Szałwiowa Łapa, wraz z wojownikami podnosząc kocicę tak, by można było ją przenieść, a następnie wynosząc ją na powierzchnię. Zanim jednak mógł się ucieszyć z zakończenia misji, medyczka zatrzęsła się, zgięła w pół i... Puściła pawia. Z obrzydzeniem patrzył na wymiotującą tym bardziej, gdy część jej soków żołądkowych wylądowała na jego futrze...
— Zimorodkowe..? Halo? — miauknał, widząc, jak kotka bezwładnie opada na ziemię. Obudziła się w nim panika. — Zimorodek?!
— Co się jej stało? — wymruczała Zorza, której obecności zupełnie się tu nie spodziewał. Myślał, że zostawili ją w tamtym korytarzu!
— A mnie się pytasz? — zapytał i spojrzał na nią tak, jakby wyrosła jej trzecia głowa.
Na szczęście, tu już nie byli sami. Stała przed nimi Spieniona Gwiazda wraz z kilkoma towarzyszącymi jej wojownikami. Wyglądała na bardzo ucieszoną, widząc swoich krewniaków, którzy powrócili bez szwanku.
— Jesteście! — zawołała z ulgą, niemal doskakując do grupy. Westchnęła, gdy ujrzała w jakim stanie znajduje się jej siostrzenica — Różana Woń! Zawołajcie Różaną Woń! — krzyknęła. — Klanie Gwiazdy, czy wszyscy... Czy wszystko w porządku? — spytała po poleceniu Krabowym Paluszkom i Kijankowym Moczarom zabranie liliowej — I... Kto to jest? — spytała marszcząc brwi, gdy jej wzrok utkwił w dymnej kocicy.
— Możemy chwilę porozmawiać? — zapytała Murena Spienioną Gwiazdę po opuszczeniu jaskini. — Wszystko ci wyjaśnię.
Gdy zobaczył, jak jego siostra prosi Spienioną Gwiazdę na stronę, podążył za nią. Nie podobała mu się obecność Zorzy. Pomimo tego, że oddała im Zimorodkowe Życzenie, nadal jej nie ufał i chciał ostrzec przed nią przywódczynię.
— Ja także chciałbym coś powiedzieć — wtrącił się, stając obok kotek.
— Byłabym wdzięczna... Kolcolistne Kwiecie, Biedronkowe Pole - przypilnujcie jej! — rozkazała, ruchem głowy wskazując na dymkę.
Następnie wspólnie przeszli w cichsze, bardziej osłonięte miejsce, by móc porozmawiać bez zabłąkanych, podsłuchujących uszu. Rodzeństwo popatrzyło po sobie, lecz to Czyhająca Murena mruknęła jako pierwsza:
— Znaleźliśmy ją przy Zimorodek; podobno dbała o nią, aby nie umarła — zaczęła, machając ogonem. — Szałwikowi podstępem udało się przekonać tę samotniczkę do oddania nam Zimorodkowego Życzenia bez rozlewu krwi, ale... teraz nie chce nas zostawić. Uznaliśmy, że zaprowadzimy ją do ciebie, żebyś mogła ocenić, co należy zrobić. Podaje się za przyjaciółkę cioci i podobno zwą ją Zorza. Osobiście jednak nie ufałabym jej... Co prawda jest bardzo młoda, ale nie wiadomo, czym zdążyła już nasiąknąć i jakie ma zamiary — podsumowała.
— Ja także bym jej nie ufał. Pomimo, że oddała nam Zimorodkowe Życzenie, nie znamy jej zamiarów. Przecież trzymała sztamę z tymi wszystkimi samotnikami. Była jednym z nich. A do tego bardzo podejrzanie się zachowuje — mruknął, wyglądając na poważnego i zaniepokojonego.
Spieniona Gwiazda po dokładnym wysłuchaniu książąt, pogrążyła się na moment w myślach. Parę razy jej ogon zadrgał; widocznie zastanawiała się nad dobrą odpowiedzią.
— Bardzo ładnie to poprowadziliście — przyznała, posyłając młodszej szczery uśmiech, który po chwili jednak zastąpiło zmartwienie. — Zgadzam się z wami. Takim kotom nie powinno się ufać, jednak ona nadal może być nam przydatna — zauważyła. Wstała i zaczęła spacerować, odchodząc dalej od pola walki. Oczywiście poszli za nią. — Wątpię, że ich lider był jednym z poległych tutaj kotów, a nawet jeśli – wciąż potrzebujemy potwierdzenia jego tożsamości. Dobrze byłoby także poznać ich motywację, możliwe kryjówki... — ściszyła głos. — Mogą wysłać na nas posiłki. Część z włóczęgów zwiała i jestem pewna, że jeśli wrócą, to nie będą sami. Na razie jesteśmy zmuszeni ją pojmać, w obozie przepytamy Zimorodkowe Życzenie. To znaczy, dopiero wtedy, gdy wróci do sił — dodała, spoglądając w stronę zajmującej się nią Różanej Woni. — Muszę się jednak jeszcze naradzić z waszą matką i ciotką. Wasze zdanie także pełni tu istotną rolę. Powiedzcie, co wy byście zrobili?
Zamyślił się, gdy kocica zadała im takie pytanie. Nie spodziewał się, że będzie mógł doradzić w tej sprawie samej przywódczyni.
— Ja myślę że... — zaczął i od razu urwał, zdając sobie sprawę, że w sumie nie wiedział co chciał powiedzieć. Namyślał się jeszcze przez parę chwil. — Myślę, że warto zobaczyć, co jeszcze nam powie, ale musimy jej słowa brać z dystansem. Zawsze może nas okłamać. I jeśli chcemy ją przesłuchać, zróbmy to tutaj. Nie zaprowadzajmy jej na nasze tereny ani do naszego obozu. Każdy nasz krok może zapamiętać i przekazać swoim.
— Myślę, że rzeczywiście, Zorza może nam się na coś przydać, jednak nie powinniśmy dać zwieść się pozorom; to samotniczka z niebezpiecznej grupy, która za cel postawiła sobie morderstwo całego królewskiego rodu — odparła po chwili namysłu i Czyhająca Murena. — Nie wiemy, jaki ma plan. Może jest tylko uroczą, głupią kotką, a może tak naprawdę wciąż pozostaje lojalna włóczęgom i jakimś cudem doprowadzi do naszej zguby. Zgadzam się z Szałwikiem, że nie powinniśmy zabierać jej do obozu i uwazam, że nieważne jak dziwnie to nie brzmi, powinniśmy mieć się na baczności… Nie możemy w pełni jej ufać, bo kto wie, co tym razem wymyślą samotnicy.
Spieniona Gwiazda powoli skinęła głową.
Gdy wrócili z rozmowy z liderką, spotkała ich kolejna wrzawa... Z tą dziwaczną "opiekunką Zimorodek" w roli głównej! Nie wiedział co się stało; jego oczom ukazała się wyłącznie chaotyczna, dzika pogoń. Widząc zamieszanie, sam rzucił się w stronę Zorzy, jednak skoczył trochę za wolno – zdążyła przed nim uciec. Nie chcąc pałętać się pod łapami innych, obserwował i nasłuchiwał. W końcu zmęczone sapnięcia zamieniły się w pochwały i radosne okrzyki, a cała grupa goniących stanęła, co oznaczało, że uciekinierka została złapana. Dopiero wtedy zbliżył się, chcąc obserwować, co dokładnie się stało.
Początkowo, gdy zobaczył jak Zorza leży na ziemi, myślał już, że zmarła. Nadal jednak oddychała – najwyraźniej została jedynie ogłuszona. Usiadł obok tych, którzy wciąż pilnowali Zorzy. Wolał mieć ją na oku, kiedy się zbudzi.
Choć już ich robota była tu odbębniona, nie mogli zostawić tego miejsca w opłakanym stanie. Walające się po polanie trupy trzeba było z szacunku pochować, a poległych wojowników zabrać z powrotem. W tej plątaninie rozkazów, obowiązków, nieboszczyków i rozmów Szałwiowa Łapa zauważył przy wodopoju swoje rodzeństwo. Zdecydował się podejść i zobaczyć jak się miewają, szczególnie do Łuski, którego nie widział już od dłuższego czasu.
— Cześć! O czym... — Natychmiast urwał, gdy spostrzegł, że Czyhająca Murena płakała. To był... Niecodzienny widok. Zamrugał i od razu podszedł bliżej, chcąc dowiedzieć się, co się stało. — Ojej, wszystko w porządku?
Gdy tylko go zauważyli, kotka podniosła wzrok znad łap, mrużąc delikatnie oczy. Posłała krótkie spojrzenie braciom, po czym spojrzała w dal.
— Nic się nie stało — wymamrotała w odpowiedzi na jego pytanie, paliczkami ścierając pojedyncze krople łez, spływające po jej policzkach. — Po prostu... dużo się ostatnio działo — odparła krótko, unosząc prawy kącik ust, tworząc coś na kształt obolałego uśmiechu.
Powoli przytaknął kotce głową. Wkrótce został z nią sam na sam, gdyż zostali zawołani do sprzątania pobojowiska. Murena jednak była na to za słaba, a on chciał wyczyścić się z tego, czym zapaskudziła go Zimorodek, zanim przywrze do jej futra na zawsze.
— Nie martw się, rozumiem. Mi też się dziś nieraz na to zbierało... — wymruczał, starając się brzmieć pocieszająco. Może nie powinni o tym mówić. Spodziewał się, że dla jego siostry gadanie o jej płaczu nie było zbyt przyjemne. — Rozumiesz, że oni byli w stanie tak zmasakrować Zimorodkowe Życzenie? Gdy ją zobaczyłem w tamtej jaskinii... Wtedy to dopiero łzy się cisnęły do oczu. I wymioty na język — dodał ciszej, spoglądając na swoje ufajdane futro. Nie dość że wyglądało, to jeszcze śmierdziało obrzydliwie. Przynajmniej nikt nie mógł go za to oceniać – w tym miejscu cuchnął każdy, jak nie włóczęgą, to krwią, a jak nie krwią, to śmiercią. Wykorzystał to, że znajdowali się obok zbiornika wody i wszedł do niego, zamaczając wpierw łapy, a później wchodząc całemu. Liczył, że dzięki temu zmyje zabrudzenia bez konieczności dotykania ich językiem.
— Świetnie dzisiaj walczyłeś — stwierdziła, zmieniając temat. Przyglądała się poczynaniom Szałwika i przy okazji zabrała się za wylizywanie swoich ran, kołysząc rytmicznie ogonem. — Spieniona Gwiazda na pewno cię teraz mianuje. Swoją drogą, ciebie też nieźle poharatali... — dodała, przyglądając się jego poranionemu karku. Kocur zaśmiał się pod nosem.
— Wiesz, że dokładnie to samo powiedział mi Łuska? Jeszcze przez tym, jak weszliśmy w tunele. Jesteście połączeni, czy co? — wymruczał, rozchlapując wokół siebie wodę w próbach zmycia z siebie wszystkich wymiocin. Raz omyłkowo wycelował w stronę Mureny, przez co jej łapy zamoczyły się w wodzie. — Ojć! Sory! — przeprosił, lecz kotka zamiast narzekać, tylko się uśmiechnęła. Po chwili zanurzyła jedną łapę i zamachnęła się nią, rozbryzgując wodę w stronę brata. Gdy ich śmiechy na moment ucichły, Murena ponownie odwróciła wzrok, nerwowo przebierając ogonem.
— Szałwiku; myślisz, że wyglądam źle? No wiesz... Z tą raną — spytała nagle, wskazując na rozległą bliznę na jej pysku, przybierającej kształt krwawego "X".
— Co ty! Wyglądasz świetnie! — miauknął, na chwilę przerywając swój rytuał mycia. Był zdziwiony, że w ogóle mogła tak pomyśleć. — Jak prawdziwa wojowniczka. Nie każdy byłby zdolny do rzucenia się w bój z tak okropnymi przeciwnikami i wygrania go. To oznacza, że jesteś odważna i nieustraszona. — Po skończonym poważnym wywodzie uśmiechnął się. — Tylko spójrz na mój kark. Twoja w porównaniu do niego wygląda jak ozdoba.
— Dzięki... Twój kark też przecież wygląda dobrze! Dzielnie walczyłeś, a to, jak odzyskałeś Zimorodek... Nie wpadłabym na coś takiego! Zgrabnie uniknąłeś rozlewu krwi i w porę uratowałeś ciocię.
— No co ty! Przecież tylko zapytałem, czy może nam ją oddać. Sam byłem zdziwiony, że zadziałało... — mruknął, lecz zanim mógł dokończyć, przerwał mu okrzyk ich przywódczyni.
— Klanie Nocy! — zawołała, przywołując spojrzenia wszystkich znajdujących się na polanie kotów. — Choć walka była ciężka i ponieśliśmy niejedną stratę, wychodzimy z tej bitwy zwycięsko i przynajmniej przez najbliższy czas możemy liczyć na spokój od włóczęgów. Ci, którzy dzisiaj polegli, zginęli jak prawdziwi wojownicy, w boju za ojczyznę, za dom i rodzinę. Dla wojownika nie ma większego zaszczytu niż śmierć na wojnie. Dziękuję wam, Zmierzchająca Zatoko, Nartnikowy Czułku, za wasze oddanie, honor, wierność i waleczność, z którą żyliście do ostatnich chwil — urwała. W czasie, gdy ona milczała, reszta kotów wykrzykiwała ich imiona. Chcieli ich zapamiętać jako prawdziwych, oddanych klanowi i kodeksowi nocniaków. — Podczas gdy ich dusze będą wędrować ku Klanowi Gwiazdy, my zabierzemy ich ciała, by spoczywali tam, gdzie się wychowali — zarządziła. — Na koniec... Chciałabym głośno i dumnie oświadczyć, że od tego wschodu słońca, teren ten należy do Klanu Nocy! — wykrzyknęła, wzbudzając radosne, triumfalne krzyki.
Wysłuchał jej całej do końca i spojrzał po raz drugi w kierunku Czyhającej Mureny.
— Ach... Miło to wszystko zakończyć. I miło mieć taki ładny skrawek terytorium dla siebie. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnimy o historii tego miejsca...
— Masz rację... ale może to i lepiej? — Przekrzywiła głowę. — Nigdy nie powinniśmy zapominać o tym, co się tutaj wydarzyło, ani o kotach, które poległy w tej wojnie. Przynajmniej kolejne pokolenia będą mogły bawić się na tych terenach bez przykrych wspomnień związanych z nimi — dodała jeszcze po chwili, unosząc prawy kącik ust. — Chociaż szczerze mówiąc, nie mogę się już doczekać, gdy wrócimy do obozu... Jestem padnięta.
Wąsy Szałwiowej Łapy zadrgały z rozbawienia. Nie zdołał jednak powiedzieć siostrze, że jedynym o czym marzył było ciepłe, zaciszne legowisko, gdyż z jaskinii wypełzł oddział wysłanych tam przez Piankę kotów... Z dodatkowym przybyszem. Oboje wstali i zjeżyli futro. Choć byli wyczerpani, nadal musieli być gotowi do ewentualnej walki.
— Spieniona Gwiazdo, mamy towarzystwo! — rozbrzmiał głos Lśniącej Ikry, z którym wojownicy targali tajemniczą samotniczkę. Krzyczała i próbowała się wyrwać, lecz bez większego skutku. Rodzeństwo, jak i większość wojowników, zwrócili ku nim wzrok. Czyli jednak odpoczynek nie będzie im tak szybko dany... — Znaleźliśmy ją, gdy próbowała zwiać z jednej z komór. Teraz jednak jest nieszkodliwa — wyjaśnił sytuację, a gdy kotka chciała znowu coś z siebie wyrzucić, jego brat wcisnął jej pysk w ziemię.
Liderka także wyglądała na zmęczoną tym całym harmiderem. Słabym krokiem podeszła do grupy, zatrzymując się tuż przed schwytaną przez nich kocicą.
— Może zechcesz się nam przedstawić? — spytała, mierząc ją bacznym wzrokiem.
— Pf, z chęcią bym to zrobiła, jednak wolałabym powiedzieć to na stojąco. Nie jestem głupia, nie ucieknę wam, życie mi jeszcze miłe. Także przez mój... aktualny stan — wymruczała, próbując przekonać liderkę do pozwolenia jej na powstanie.
— Możemy jej ufać? — zapytała retorycznie Mandarynkowe Pióro, zanim Spieniona Gwiazda miała okazję odpowiedzieć nowej. Zignorowała jej słowa.
— Powstań więc — rozkazała nieznajomej.
Puszczona przez Kijankowe Moczary otrzepała się z pyłu i wyprostowała, przybierając o wiele wynioślejszą i dumniejszą postawę.
— Nazywam się Wężyna i tak, należę do tejże grupy, która zaszła wam za skórę.
Koty wymieniły między sobą zdenerwowane spojrzenia – również i on z siostrą – słysząc słowa tej samotniczki, które wcale nie stawiały jej w lepszym świetle. Szałwiowa Łapa wyszedł z wody, w której do niedawna się pluskał i otrzepał się z jej nadmiaru. Wbił wzrok w tajemniczą przybyszkę, na razie milcząc i czekając na słowa ciotki. Zamiast wydać rozkaz, Spieniona Gwiazda jednak zwróciła się do rodziny królewskiej:
— Co byście z nią uczynili?
Zanim Murena odpowiedziała, zmierzyła kocicę wzrokiem. Mógł wyczuć, że nie miała do niej krzty zaufania.
— Uważam, że powinniśmy wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji i się jej pozbyć. Choć nie brzmi to bohatersko, nie mamy zbyt wielkiego wyboru — odparła cicho i zwięźle.
— Zabić — odrzekł chłodno Błękitna Laguna, którego obecność Szałwik dopiero zauważył. Jego słowa zmroziły mu krew w żyłach. To nie brzmiało honorowo... — Jeśli nie będzie nam posłuszna i nie wykona rozkazu matki, nie będzie nam potrzebna, a jej istnienie jedyne co zrobi, to przysporzy nam kłopotów. Nielogicznym byłoby zostawienie jej na wolności. Dla innych byłby to znak, że jesteśmy delikatni i nie umiemy odebrać swego za uczynione nam krzywdy.
— Zgadzam się z Czyhającą Mureną — wtórował siostrze Sterlet, robiąc krok do przodu. — Nie ma po co się z nią cackać.
Radykalne słowa jego rodzeństwa były nieco straszne, ale... słuszne. Nie mogli przecież ryzykować. I tak część samotników uciekła i mogła wrócić, a im mniejsza zostanie ich grupa, tym będą mniejszym niebezpieczeństwem.
— Tak, jak reszta — odezwał się w końcu. — Można zobaczyć, czy zdradzi nam jakieś informacje, ale jeśli nie będzie współpracować, powinniśmy się jej pozbyć. Wciąż może stanowić dla nas zagrożenie.
— Zgadzam się z Czyhającą Mureną, trzeba z niej coś wyciągnąć... — Jako ostatnia z książąt wypowiedziała się Pierzasta Kołysanka, lecz gdy tylko przestała mówić, do rozmowy wtrącił się jeszcze Kolcolistne Kwiecie:
— Błękitna Laguna ma rację. Oni nie mieli dla nas litości, dlaczego powinniśmy im ją okazywać? — mruknął z wyraźnym wyrzutem w głosie.
Z każdą następną opinią wydającą na niej wyrok, pysk Wężyny bladł. Nagle jej pysk z wściekłego zamienił się na przerażony i miał wrażenie, że w kącikach jej zielonych oczu pojawiły się łzy.
— Nie wiem gdzie są! — załkała głośno. — Uciekli, zostawili mnie w jaskini samą! Parę księżyców temu dopiero przeprowadziłam się tu z moim partnerem, oferowali nam ciepły kąt za patrolowanie ich granic i... i... — zająknęła się, a jej wzrok skierował się ku stercie zwłok. Kotka skrzywiła się w grymasie pełnym bólu. — Kochanie! — zawołała, kryjąc w łapach pysk.
Obserwował nagle zmieniające się zachowanie kotki z niepokojem. Jej płacz sprawił, że natychmiast poczuł się niekomfortowo. Może się pomylili i wcale nie była zagrożeniem? A może te łzy wcale nie były szczere, a Wężyna jedynie próbowała ich oszukać, by puścili ją wolno? Na Klan Gwiazdy... Dobrze, że to nie on musiał decydować o jej losie... W trakcie, gdy zastępczyni i przywódczyni spierały się w tym, co powinni zrobić z samotniczką, ta zdecydowała się uchylić jeszcze jednego rąbka tajemnicy o swojej osobie.
— Ja... My... Ja i mój partner spodziewamy się kociąt — wyszeptała, czule zerkając na swoje podbrzusze. — Chciałam mu to dzisiaj przekazać, o tam, pod lilakiem, jednak... — Nagle urwała. Szałwiowa Łapa wiedział, co to oznaczało. Ałć... — Dlatego błagam, nie możecie mnie teraz zabić! Zabijając mnie, umrą też one, a to ostatnie, co zostało mi po ukochanym. Nie mogę też zostać sama, samiusieńka. Wkrótce się ochłodzi, a ja straciłam... Wszystko. Mój dom, mojego partnera, przyjaciół, wkrótce stracę możliwość samodzielnego łowienia zwierzyny... Kto nas wykarmi, gdy spadnie pierwszy śnieg? Co zrobię, jeśli zaatakują nas borsuki i lisy? — dopytywała, wzbudzając w nocniakach litość, a przynajmniej próbując. — Słyszałam, że wojownicy są honorowi i nie porzucają kociąt w potrzebie... I bardzo chciałabym wierzyć, że się nie pomyliłam — dodała na koniec głosem, jakby próbowała wykrzesać iskierkę nadziei. Spieniona Gwiazda ponownie poprosiła innych o udzielenie głosu, co tym razem w ogóle mu się nie podobało. Przez dłuższą chwilę myślał i, właściwie, nie doszedł do niczego. Serce podpowiadało mu, by pomóc ciężarnej, lecz rozum wyraźnie mówił, by jej nie ufać. Przecież to wszystko mogło być zwykłą grą, a on nie chciał być odpowiedzialny za przyprowadzenie do klanu zdrajcy.
— Ja zostawię to innym — mruknął, robiąc krok do tyłu. Miał nadzieję, że cokolwiek zostanie postanowione, nie odbije się na nich negatywnie.
— Uważam, że powinniśmy zabrać ją do klanu. By mogła tam urodzić w spokoju. Zostawienie jej tutaj, w takim stanie, to nic innego jak wyrok śmierci. A czy jesteśmy tymi, którzy skazują na śmierć istotę, która już nosi nowe życie? — przekonywała innych Czereśniowy Pocałunek, najwidoczniej wierząc w dobre serce biednej Wężyny. — Poza tym... jeśli ją tu zostawimy, może wrócić. Może uznać, że porzucenie było zdradą. I wtedy nie będzie sama. — jej głos stał się niższy, przestrzegający. — Jej kocięta mogą kiedyś walczyć z naszymi. Lepiej, by poznały nasz klan, niż by usłyszały tylko opowieści o tym, jak ich matkę porzucono na pewną śmierć.
— Uważam, że możemy ją przyjąć i zostawić aż do narodzin kociąt. Potem... Pomyślimy co dalej — burknął Laguna.
— Nie można zostawić jej samej sobie. Nie poradziłaby sobie. I Czereśniowy Pocałunek ma rację, odrzucenie mogłoby się na nas odbić. Kto wie, ile jeszcze ich się chowa w tym lesie.
— Powinniśmy dać jej urodzić, lecz nic ponad to. Nie wiemy, czy później stanie się agresywna bądź zacznie stanowić zagrożenie... Nie mamy pojęcia, kim właściwie jest. Nie powinniśmy ją darzyć zbyt dużym zaufaniem, tak sądzę.
— Jestem tego samego zdania co Sterletowa Łuska. Musimy mieć się na baczności, ale odmowa pomocy byłaby niehonorowa.
Odetchnął z jakimś poczuciem ulgi, słysząc głosy mówiące o przyjęciu matki. Czułby wyrzuty sumienia, gdyby zabili kogoś niewinnego i to jeszcze niosącego pod sercem kocięta. Z drugiej strony – miał nadzieję, że to nie wyjdzie im na złe...
— Usłyszałaś nasz głos. Wężyno, wyruszasz z nami. Czyhająca Mureno, Czereśniowy Pocałunku - "eskortujcie" ją — rozkazała. — Jeśli to wszystko... Dokończcie chowanie zwłok i ruszymy do obozu. Świta już, wszyscy są zmęczeni i potrzebują odpoczynku.
— Właściwie... To nie wszystko, Spieniona Gwiazdo. — Wysunął się na przód Lśniąca Łuska, zbierając spojrzenia zaskoczonych pobratymców. — Wraz z bratem dostaliśmy się do zablokowanej głazem dziury. Siedziała tam... Ona — wymruczał, odsłaniając wychudzoną, ciemną istotkę, którą dotąd trzymał za sobą. — Nie mówi, wygląda, jakby miała nie więcej niż pięć księżyców. Podejrzewamy, że mogła być inną ofiarą tych samotników. Nie ma ran, lecz... Wolałbym, aby Różana Woń ją obejrzała. Nie pachnie żadnym klanem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby siedziała tu już jakiś czas i jej zapach zanikł. Jej stan jest... martwiący. Mogę jej pilnować, jeśli stanowi to problem.
Spieniona Gwiazda także wyglądała na zdziwioną tą nagłą wieścią. Wypuściła z pyska powietrze.
— Tak, oczywiście, masz rację. Nie możemy zostawić tu dziecka. Dobrze, że ją znaleźliście pod wyjściem... Kto wie co by się stało, gdyby została tam uwięziona na dłużej — szepnęła, patrząc na małą kotkę ze zmartwieniem. To już był ostatni ewenement, na jaki natrafili tej nocy. Mogli nareszcie wracać. Wracać do domu.
***
Gdy nastał ranek, Szałwiowa Łapa po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł... Spokój. Taki prawdziwy, niezakłócony spokój. Prawda, część ich wrogów uciekła i mogła knuć zemstę, ale to było ich zwycięstwo. Niesamowitym było po raz pierwszy od dłuższego czasu okazać się sprytniejszym, silniejszym i lepszym od swoich oprawców... Powrót do zwyczajnej klanowej rutyny, po tym wszystkim, był dla niego trudny. Trzeba było jednak żyć dalej. W końcu starszyzna sama się nie nakarmi...
Wstał wczesnym rankiem, gotowy na trening z Rysim Borem. Tego jednak nie było w okolicy. Zdziwił się; jego mentor zawsze przychodził punktualnie i nawet jeśli go tego dnia nie budził, to czekał na ucznia przy wyjściu z obozu. Już miał wejść do legowiska wojowników, by poszukać go właśnie tam, gdy zatrzymał go donośny okrzyk przywódczyni.
— Niech wszystkie koty wystarczająco dorosłe, by polować, zbiorą się na zebranie klanu!
Spojrzał na stojącą na gałęzi sumaka Spienioną Gwiazdę z zainteresowaniem, podobnie zresztą jak inne koty. Większość z nich szykowała się na patrole i łowy. Czyżby przed powrotem do naturalnego życia klanu ich liderka chciała wygłosić jeszcze jedną, gratulującą i pokrzepiającą serca przemowę?
Szałwiowa Łapa wzruszył ramionami. Rysi Bór na pewno nie byłby na niego zły, gdyby spóźnił się na trening przez słuchanie ogłoszeń. Zresztą, to on przepadł jak kamień w wodę... Usiadł wśród zbierających się w centrum obozu kotów, wydzierając niektóre z legowisk, w których do tej pory jeszcze smacznie spali.
— Bitwa, którą stoczyliśmy wczorajszej nocy, pokazała nam wiele rzeczy. Oddanie i lojalność wobec Klanu Nocy; siłę naszych łap i szczęk; możliwość współpracy, która bez wątpienia uratowała wielu jeśli nie zdrowie, to nawet życie. Z pewnością pokazała nam także, kto z nas jest godny miana prawdziwego wojownika — przemówiła poważnym, ale i szczęśliwym głosem. Na sam koniec zamilkła i wbiła spojrzenie w jednego, konkretnego kota. Niego. — Szałwiowa Łapo, wystąp.
Przez pierwsze parę chwil miał wrażenie, że kotka żartuje albo to on jeszcze do końca nie wybudził się ze snu. Zachęcający wzrok przywódczyni i narastające szepty udowadniały mu, że to wszystko było naprawdę. Po chwili stania w osłupieniu, Szałwiowa Łapa nagle ruszył do przodu, by stanąć przed obliczem kocicy. Gdy to zrobił, ciągnęła dalej.
— Ja, Spieniona Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Szałwiowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Nie było łatwiejszego pytania, które ktokolwiek mógł mu zadać w całym jego życiu.
— Przysięgam — odpowiedział prędko i zdecydowanie.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Szałwiowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Szałwiowe Serce. Klan Gwiazdy ceni twoją mądrość i odwagę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Nocy — powiedziała, rozpoczynając serię wiwatów. Wyglądała, jakby chciała to powiedzieć już od długiego czasu. Z szerokim uśmiechem i delikatnie zaszklonymi oczami przybliżył łeb do jej barku i poczuł czułe liźnięcie na swoim czole.
Gdy odwrócił się, cała rodzina stała za nim, czekając tylko, by móc mu osobiście pogratulować. Rzucił się w ich objęcia jak kociak, przyjmując każde miłe słowo z radością, której nie był w stanie opisać. Przestał być wyrzutkiem na tle swoich braci i sióstr. W końcu doszedł do swojego celu. Wierzył, że to był dla niego nowy początek, dzięki któremu jego stare zmartwienia mogły odejść w niepamięć. Wtulił się w pierś matki i ojca, próbując zatrzymać napływające do jego oczu łzy.
Naprawdę, po tym wszystkim, jego życie zeszło na lepsze tory.
Miał nadzieję, że pozostanie takie na długo.
[9553 słów (chore)]
[przyznano 191%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz