Czereśnia rzuciła uczniowi krótkie spojrzenie spod przymrużonych powiek. Nie mogła ukryć zaskoczenia jeno zachowaniem. Samowolna Łapa miało przecież prawie trzydzieści księżyców — było starsze nawet od niektórych młodych wojowników — a mimo to wciąż zachowywało się jak rozbrykane kocię. Z jeno pyszczka nie schodził uśmiech, a w oczach błyszczała naiwna wiara w niemożliwe. Wojowniczka westchnęła cicho i przeniosła wzrok przed siebie. W jej wspomnieniach nie było miejsca na takie beztroskie dzieciństwo. Od najmłodszych księżyców była poważna, odpowiedzialna — zawsze trochę starsza duchem niż ciałem. Nikt nigdy nie krytykował jej za brak figlarności. Wręcz przeciwnie — chwalono ją za opanowanie i dojrzałość.
— Koty opiekują się kociętami, ptaki zaś swoimi pisklętami — powiedziała spokojnie, nie przerywając marszu. — My, wojownicy, nie jesteśmy stworzeni do wychowywania skrzydlatych istot. To nie nasza natura.
— Ale może by się dało! — zawołało z entuzjazmem, podskakując, jakby jeno wiara mogła przenieść góry. — Może by nam się jakoś udało!
Czereśnia otworzyła pysk, by odpowiedzieć, ale wtedy nagły trzepot skrzydeł przeciął ciszę. Jej uszy natychmiast poruszyły się w stronę dźwięku, a ciało napięło się jak struna. Spojrzała znacząco na towarzyszy, po czym bezszelestnie zanurzyła się w wysokie szuwary. Samowolna Łapa ruszyło za nią, starając się dotrzymać kroku — z różnym skutkiem — i jednocześnie nie narobić hałasu. Oczami pełnymi nadziei i ciekawości śledziło każdy jej ruch.
— Myślisz, że znajdziemy kolejne jajko? — szepnęło z ekscytacją.
Jedno spojrzenie Czereśni wystarczyło, by się uciszyło. Wojowniczka miała talent do milczącej wymowy. Jej wzrok mówił więcej niż setki słów. A teraz mówił wyraźnie: skup się, zachowaj ciszę.
Delikatnie wychyliła głowę zza traw, obserwując teren. Nagle, między kołyszącymi się na wietrze trzcinami, dostrzegła rybitwę lądującą na miękkiej, wilgotnej ziemi. Ptak był młody, niepewnie rozglądał się wokół i stawiał ostrożne kroki. Wyglądał na niedoświadczonego – idealną ofiarę. Szylkretowa kotka zadrżała lekko, a jej mięśnie zaczęły rytmicznie napinać się i rozluźniać. To nie był strach, ale ekscytacja – przygotowanie przed skokiem. Delikatnie poruszyła łapami, rozgrzewając ciało. Po chwili, niczym napięta sprężyna, odbiła się z ziemi. Trzciny zaszeleściły, kiedy śmignęła między nimi. Ptaszysko gwałtownie odwróciło głowę w jej stronę, ale nie zdążyło nawet rozłożyć skrzydeł. Kotka doskoczyła do niego w mgnieniu oka, chwyciła je pewnie za kark i jednym precyzyjnym ruchem zakończyła jego życie.
— A co, jeśli to było jej gniazdo? — zapytało Samowolna Łapa z przerażeniem w głosie, robiąc niepewny krok w stronę zabitej rybitwy.
— Ten ptak jest mniejszy niż dorosłe rybitwy, więc zapewne był młody — wyjaśniła spokojnie Szylkretowa. — A nawet jeśli... – westchnęła cicho, siadając przy ofierze i spoglądając na nią. – My też musimy coś jeść.
<Samowolna Łapo, takie jest życia>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz