Mimo że słońce nadal świeciło, chłodny wiatr co jakiś czas przypominał kotom, że Pora Opadających Liści już nadeszła. Drzewa liściaste powoli zmieniały barwy, a ostatnie ptaki składały jaja — by zdążyć z wychowaniem potomstwa przed mrozami. Jarzębinowy Żar wygrzebała się z legowiska medyków. Futro miała pełne mchu i jak zwykle rozczochrane na wszystkie strony. Z marudną miną otrzepała się, po czym usiadła na ziemi. Szybko ogarnęła sierść i ruszyła do stosu zwierzyny. Zabrała z niego dwie myszy i, nie oddalając się zbytnio, pochłonęła je w szybkim tempie. Rozejrzała się po obozie. Jarzębina nie miała zbyt wielu przyjaciół, jednak był jeden kot, który zawsze przychodził jej na myśl, gdy chciała spędzić z kimś czas — Zabłąkana Łapa, niewidomy maruda. Szylkretka szybko wypatrzyła jego srebrne futerko pośród innych kotów i w podskokach do niego podeszła.— Jarzębinowy Żar… — westchnął cicho kocur, choć kotka tego nie usłyszała. Przysiadła tuż obok niego.
— Cześć, Zabłąkana Łapo! Robisz coś ważnego? — zapytała, choć tak naprawdę, nawet gdyby odpowiedział, że tak, i tak nic by jej to nie obchodziło. Miała już plan.
— Jeśli czegoś ode mnie chcesz, to tak, właśnie robię coś bardzo ważnego — mruknął, wbijając niewidzący wzrok przed siebie.
Medyczka prychnęła.
— Chodź ze mną poszukać ziół. Może znajdziemy też jajka? — zaproponowała, a jej ton jasno sugerował, że odmowa nie wchodzi w grę.
— O tej porze jajka? — mruknął kocur, wyraźnie niechętny do udziału w tym przedsięwzięciu.
— No tak! Na pewno są jeszcze ptaki, które składają jaja później! — miauknęła, po czym lekko pchnęła go łapą, by wstał. Srebrny prychnął, ale podniósł się niechętnie.
— Dobra, ale nie dotykaj mnie już — burknął i ruszył kilka kroków przed siebie, po czym się zatrzymał. — No idź pierwsza.
Jarzębina od razu ruszyła przodem, dotykając jego boku ogonem, żeby wskazać mu drogę.
Szli przez las głównie w niezręcznej ciszy. Nad ich głowami śpiewały ptaki, a gryzonie uciekały spod łap.
— Wiesz, w klanie nie mam nikogo… Ale ciebie polubiłam. Więc czy tego chcesz, czy nie — zostaniemy przyjaciółmi. Albo chociaż znajomymi. Po tym, co się ostatnio stało z wysokimi rangami… po prostu warto mieć kogoś obok — wymruczała nagle, przerywając milczenie. Pysk Zabłąkanej Łapy jednak nie zdradził żadnych emocji.
— Więc co robisz w wolnym czasie? — zapytała, węsząc w powietrzu w poszukiwaniu piór lub innych śladów ptaków.
— Siedzę i unikam kotów. Czasami coś podsłucham, i tyle — westchnął, jakby pragnął, by ta rozmowa już dobiegła końca.
— Rozumiem! A ja zbieram zioła, leczę koty i czasami spędzam czas z Dyniową Łapą, Szczypiorkową Łapą i Szczawiową Łapą. Tyle że teraz są zajęci treningami — wyjaśniła. Gdy dostrzegła pod drzewem kilka liści szczawiu, od razu je zabrała.
W tym czasie Zabłąkana Łapa podniósł nos do góry.
— Czuję ptaki — oznajmił krótko i ruszył do przodu za zapachem. Szedł dość nieporadnie, ale uparcie. Jarzębina stanęła przy jego boku. Dopiero po chwili sama złapała trop.
W końcu dotarli pod jedno z wielu drzew, gdzie rosła spora kępka trawy… a właściwie trawa była wszędzie.
— Wydaje mi się, że może tu być gniazdo. Zobacz, czy coś tam jest — powiedział Zabłąkana Łapa, siadając i stawiając uszy na sztorc.
Jarzębina nie czekała długo — już po chwili zbliżyła się do trawy i wsunęła głowę między źdźbła…
Niestety, w środku nie było nic. Prawdopodobnie wcześniej gnieździły się tu przepiórki lub inne ptaki, które budują gniazda na ziemi. Teraz jednak było pusto — ani jaj, ani piór, ani nawet zapachu świeżego życia.
— I co? — zapytał kocur, po czym przeciągnął językiem po swojej klatce piersiowej.
— Nic. Możemy iść dalej! Zadam ci tyle pytań! — zamruczała kotka, po czym z radosnym podskokiem ruszyła przed siebie.
Zabłąkana Łapa westchnął ciężko, ale mimo wszystko potulnie ruszył za nią, tuptając w swoim spokojnym tempie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz