BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Na blogu zawitał nowy event wielkanocny! || Zmiana pory roku już 20 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 kwietnia 2025

Od Czyhającej Mureny

Z ponurym wyrazem pyska wpatrywała się w atramentowe niebo, gdy opuściła swoje legowisko, aby ustawić się przy wyjściu z obozu. Choć nie do końca docierało do niej jeszcze to, co za moment miało się wydarzyć, już teraz czuła drżenie łap i przyspieszone bicie serca, które obijało się o jej klatkę piersiową. Nie wiedziała, co czekało na nią tam, za terenami Klanu Nocy, ani co przyniesie przyszłość. Czy w ogóle przeżyją... Zaczęła błądzić wzrokiem po zgromadzonych kotach. Jej zrozpaczone spojrzenie zatrzymało się na Mandarynkowym Piórze, a później również na Szalwiku, Łusce, Lagunie oraz Czereśni, jakby szukała wsparcia. Nie otrzymała go jednak. Wzięła wdech. Drugi... Trzeci. Została wyznaczona na jednego z dowódców. Gdyby ktoś poległ... Wzdrygnęła się. Musiałaby zadecydować o losach bitwy. Nie, nie. Im dłużej wpatrywała się w pyski znanych jej kotów, tym bardziej zaczynała wątpić w swoje umiejętności. W duchu modliła się, aby nie była zmuszona do podejmowania żadnych znaczących decyzji, nawet gdyby oznaczało to wykluczenie jej z walki o pozycję lidera. Nie kosztem bliskich, którzy przez jej głupie decyzje mogli zginąć.
A samotnicy... Samotnicy wkrótce mieli pożałować wszystkiego. Wiedziała to.
Wzdrygnęła się, gdy przy sobie poczuła czyjąś obecność, a miła woń połaskotała jej wrażliwe nozdrza. Powoli odwróciła się, aby jej oczom ukazała się Czereśniowy Pocałunek; jej wzrok był stanowczy, wpatrzony w jakiś bliżej nieokreślony obiekt przed nią. Murena odetchnęła cicho, delikatnie opierając łeb na barkach kocicy i w milczeniu przyglądając się gwiazdom, przecinającym ciemne sklepienie nad głowami wojowniczek. Bała się. Tak potwornie się bała. Przez ostatnie kilka wschodów słońca nie mogła spać, nawiedzana przez ciągłe, natarczywe myśli o czekającej ich wojnie. Z jednej strony czuła satysfakcję. Nie mogła się doczekać, gdy z dzikim okrzykiem zatopi zęby w ciałach samotników... Z drugiej zaś strony wolałaby, aby to wszystko nigdy nie miało miejsca. Aby intruzi po prostu sami się wynieśli, nigdy nie pojawili się w ich życiach. A jednak. Łuska... Bała się, że sobie nie poradzi. W końcu nie tak dawno stracił łapę... Co, jeśli nie wszyscy wrócą do domu żywi? Jeśli straci rodzinę, Czereśnię? Nie przeżyłaby tego.
Spojrzała na kocicę obok niej. Chciała coś powiedzieć, podziękować, że przy niej jest albo chociaż zapewnić, że wszystko skończy się dobrze, ale nie mogła. Głos sam ugrzązł jej w gardle, a strach zapanował nad myślami wojowniczki. Może to i lepiej?
Siedziały tak wtulone w siebie jeszcze chwilę, aż Spieniona Gwiazda nie dała znaku do wymarszu.
Czyhająca Murena ruszyła za wszystkimi kotami, nerwowo rozglądając się na boki. Gdy tak mijali jednakowe kłosy traw i co jakiś czas wymieniali się swoimi spostrzeżeniami na temat samotników, ona milczała. Z każdym krokiem czuła, jak jej ciało staje się coraz cięższe, a drżące łapy odmawiają posłuszeństwa, jakby zmuszając ją do odpuszczenia sobie walki. Za każdym razem, gdy ta natrętna myśl nawiedzała jej umysł, kręciła tylko łbem, kierując swój wzrok na znajome kocicy pyski; w ten sposób dodawała sobie choć minimalnej otuchy. Jej bok ocierał się nieznacznie o futro Czereśni, kroczącej tuż przy niej. Noc była piękna, jednak to wszystko sprawiało wrażenie tylko zwykłych pozorów. Za ciszą kryły się jęki walczących kotów, które wkrótce miały rozbrzmiać pod ciemnym nieboskłonem, a za względnym spokojem kryła się wojna, która miała pociągnąć za sobą życia wielu kotów.
Wędrowali tak przez pewien czas. W powietrzu można było wyczuć wręcz namacalne napięcie, a zapach strachu docierał do nozdrzy nocniaków. Mimo tych ponurych nastrojów, w sercach idących na bój wojowników można było dostrzec coś jeszcze. Determinację. Chęć pomszczenia swoich bliskich i raz na zawsze zakończenia tyranii samotników.
Murena poczuła, jak koty przed nią zatrzymują się. Odór włóczęgów w tym miejscu był wyjątkowo silny, co świadczyło o tym, że byli już wyjątkowo blisko. Wojowniczka wyprostowała się, zbliżając się do kotów na przodzie i jej oczom ukazał się wręcz bajeczny widok. Widok, który sprawił, że zapragnęła zakłócić spokój tych parszywych włóczęgów. Tuż przed nią rozpościerała się niewielka polanka, upstrzona niedużych rozmiarów wodospadem i zakończa jeziorkiem.
Skrząca w blasku gwiazd tafla wody poprzecinana była raz mniejszymi, raz większymi falami, a huk spływającej wody i subtelne krople wody spadające na pyski kotów kołysała włóczęgów do snu. Znaleźli ich obóz. Kątem oka Murena dostrzegła, jak kilka wojowników Klanu Nocy wspięło się na drzewa, aby mieć lepszy widok na samotników; ona jednak postanowiła zostać na ziemi.
Dotarli. Byli tu, stali i wpatrywali się w te same koty, które niegdyś wyrządziły im tak ogromną krzywdę. Te koty, które jeszcze nie wiedziały, że za chwilę ich życia staną pod znakiem zapytania. Normalnie stroniła od przemocy, ale w tym wypadku nie czuła żadnego, nawet najmniejszego, przebłysku empatii skierowanej do samotników. Zasłużyli na to, co miało ich czekać. Drapieżnik stał się ofiarą. Czuły dotyk ojca i jego głos skutecznie wytrąciły wojowniczkę z rozmyślań — życzył jej powodzenia. Posłała Bursztynowi krótki, słaby uśmiech, zanim odszedł.
Ktoś wydał rozkaz do ataku, a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ostrożnie przemknęła między gałęźmi, wręcz bezszelestnie posuwając się do przodu. Czuła, jak serce łomocze jej w piersi, a oddech nagle przyśpiesza niekontrolowanie. Nie mogła jednak się wahać. Schyliła się, uważnie lustrując wzrokiem otoczenie. Jej oczom rzucił się postawny, czekoladowy kocur; był odwrócony do niej tyłem. Na jego widok księżniczka poczuła, że cała siła ją opuszcza, a wiara w siebie całkiem już zniknęła. Coś dziwnego szarpnęło jej żołądkiem; przełknęła ślinę. Nie miała wiele czasu na rozmyślanie. Musiała zaatakować. Napięła wszystkie mięśnie i wysunęła pazury, w jednej chwili rzucając się na samotnika. Dopiero wtedy poczuła, jak przepełnia ją złość. Była spragniona. Spragniona zemsty, krwi samotników. Niestety, czekot w porę odsunął się, przez co Murena tylko drasnęła go pazurami, pozostawiając po sobie niewielką ranę na grzbiecie przeciwnika. Kocica prychnęła ze złością, lądując na ziemi i wierzgając łbem. Szkarłatna posoka wroga, która pozostała na pazurach księżniczki tylko dodała jej otuchy. Kocur przetoczył się i z dzikim wrzaskiem naskoczył na wojowniczkę, mierząc kocicę spojrzeniem zdradzającym jego zaskoczenie. Murena okazała się jednak szybsza; błyskawicznie odskoczyła, stając naprzeciw samotnikowi i dysząc ciężko. Nie czekała długo. Uderzenie serca po tym, jak jej łapy spotkały się z ziemią, ponownie rzuciła się na kocura, pazurami przejeżdżając po jego pysku i lądując gdzieś obok niego. Dysząc, odsunęła się odrobinę, wyzywająo spoglądając w oczy samotnikowi. Po jego czole popłynęła strużka krwi. Czekot zamachnął się, naskakując na wojowniczkę. Kocica odsunęła się w bok, jednak okazała się zbyt wolna; samotnik dosięgnął ją swoimi pazurami i delikatnie drasnął. Murena poczuła metaliczny zapach krwi, jednak rana była na tyle mała, aby nie sprawiać jej większego bólu. Z sykiem rzuciła się na kocura, wyciągając pazury w jego kierunku. Niestety, tym razem nie udało jej się trafić w przeciwnika. Czekoladowy uchylił się, zgrabnie unikając uderzenia i prychnął, zarzucając łbem.
Zanim zdążyła się na dobre obrócić, poczuła silne uderzenie w kark. Samotnik zaorał pazurami jej grzbiet, zostawiając po sobie głęboki ślad i odepchnął Murenę, praktycznie zwalając ją z łap. W tej samej chwili poczuła, że pod powiekami gromadzą jej się łzy. Łzy goryczy i żałości. Och, Klanie Gwiazdy... Poczuła przy sobie obecność Baśniowej Stokrotki; kocica ruszyła w jej kierunku, jednak było już za późno. Samotnik przyszpilił ją do ziemi, a na jego pysku pojawił się okrutny uśmiech. To chyba był jej koniec, czyż nie? Łzy strużkami spływały po jej policzkach, żłobiąc w nich mokre ślady. Łapy odmawiały jej posłuszeństwa, rana na karku piekła, a zmęczenie brało górę nad jej przemęczonym organizmem. Posłała krótkie spojrzenie Łusce. Przeniosła wzrok na jego łapę; a raczej jej brak. I poczuła złość. Nie mogła umrzeć w ten sposób. Nie przygnieciona przez jakiegoś bezimiennego samotnika, bez widoku na niebo, z dala od własnego klanu i rodziny. Nie na tej zbryzganej krwią ziemi. Wrzasnęła wściekle i resztkami sił kopnęła kocura w brzuch, odpychając go od siebie. Następnie błyskawicznie rzuciła się na niego, przygważdżając do ziemi. W jej umyśle nie pojawił się nawet cień wątpliwości, gdy, wycieńczona, wbijała swoje kły w gardziel czekota. Krew trysnęła, barwiąc swą czerwienią trawę pod nimi. Zadyszana, ledwo żywa i wycieńczona stała przy ciele samotnika, czując jak w jej sercu rośnie coś dziwnego. Coś, co jeszcze kilka uderzeń serca temu opuściło duszę wojowniczki i ta nie spodziewała się, aby jeszcze kiedykolwiek powróciło. Może była to nadzieja? Duma? Nie była pewna. W każdym razie nie miała wiele czasu na zastanowienie, bo chwilę po zwycięskim wyjściu z bitwy, do uszu Czyhającej Mureny dotarł czyiś głos. Głos, który słyszała wyjątkowo często. Odwróciła się, mimo zmęczenia ruszając za Czereśniowym Pocałunkiem, zachęcającej ją do pomocy przy walce z kolejnym samotnikiem.
Liczyła, że uda im się na szybko obmyślić jakiś plan działania, jednak szylkretka bez wahania popędziła przed siebie, rzucając się na włóczęgę. Gdy tylko odskoczyła od kocura po udanym ataku, Murena również odbiła się od ziemi, wskakując na kark niebieskiego. Nienawidziła ich. Nienawidziła ich wszystkich. Zasłużyli na to, co miało ich czekać, zasłużyli na śmierć i cierpienie. Za to wszystko, co im zrobili. Za Łuskę, za Czereśnię… Z zimną krwią wbiła pazury w gardziel przeciwnika, rozkoszując się jego cierpieniem. Swoim zwycięstwem.
Czereśniowy Pocałunek doskoczyła do niej, pozwalając księżniczce oprzeć się o swój bok.
— Mureno… musisz iść do medyka — wykrzyczała. Jej głos był łagodny, ale stanowczy. Wojowniczka miała rację. Teraz, gdy Murena nie widziała w pobliżu siebie większego zagrożenia, poczuła, jak wszelkie siły dotychczas ją wypełniające ulotniają się w mgnieniu oka.
— Świetnie walczyłaś... — Uśmiechnęła się słabo, przyglądając się mordce szylkretki. Mimo, iż nie odpowiedziała na jej poprzednie słowa, usłuchała się jej i razem odeszły na bok, stając przy Różanej Woni. Medyczka czym prędzej zabrała się za opatrywanie ran Mureny, mamrocząc coś pod nosem.

─── ⋆⋅☆⋅⋆───

Podziękowała Różanej Woni za pomoc i razem z Czereśnią wyszły na środek pola bitwy, lawirując między walczącymi kotami. I w tej samej chwili rozległ się rozdzierający serce, błagalny krzyk. Murena nie czekała długo. To wystarczyło, aby mimo ogromnego bólu rzuciła się na pomoc. Może wpłynęło na to zmęczenie, a może coś innego, ale tym razem nie odnalazła w sobie tyle siły, aby porządnie zaatakować włóczęgę. Naskoczyła na kocicę, jednak ledwo drasnęła ją pazurami; starczyło to, aby odsunąć napastniczkę od Mżawki, jednak był to na tyle słaby cios, że nie pozostawił po sobie prawie żadnego śladu na skórze samotniczki. Mżący Przelot zaczerpnęła powietrza i odsunęła się, łapą ścierając krew z pyska.
Samotniczka natomiast rzuciła się na księżniczkę, wysuwając przed siebie łapy z wyciągniętymi pazurami. Murena z łatwością uniknęła ciosu, sprawiając, że została tylko lekko draśnięta w policzek. Posłała Mżawce krótkie spojrzenie, aby upewnić się, czy daje radę. Gdy ich przeciwniczka znów przygotowała się do skoku, z gardła nocniaczek wydobył się cichy, ostrzegawczy syk. Przekaz był jasny; uciekaj albo giń. Samotniczka spojrzała raz jeszcze na Mżawkę, zanim warknęła i dała susa gdzieś w krzaki.
— D-dziękuję. — Niebieska odwróciła się w stronę Mureny.
Chwiejnym krokiem zbliżyła się do Mżącego Przelotu, pozwalając wojowniczce oprzeć się na jej boku.
— Nie ma za co… Wszystko w porządku?
Domyślała się, że nic nie jest tak, jak być powinno. Widok poranionej Mżawki ściskał serce. Księżniczka bez słowa zaprowadziła kotkę do najbliższych krzewów. Przedtem rozejrzała się jeszcze w poszukiwaniu medyczkek, ale z racji, że nigdzie nie mogła ich znaleźć, uznała, iż chwila odpoczynku na razie powinna wystarczyć; na pewno było to lepsze, niż czekanie, aż jakiś samotnik dopadnie starszą i pozbawi ją życia.
— Chyba sobie poradzę — miauknęła Mżawka uderzenie serca po tym, jak skryła się pod osłoną liści, zdejmując ciężar ciała z młodszej.
Skinęła głową, uważnie przyglądając się wojowniczce. Zdecydowanie nie wyglądała dobrze; Murena zaczęła obawiać się nawet, że kocica wkrótce wykrwawi się, dlatego też musiała zaryzykować.
— Poszukam Różanej Woni — odezwała się po chwili milczenia i wstała z ziemi.
— Ah- tak, dobrze — odparła Mżący Przelot; uwadze młodszej nie umknął fakt, że wzdrygnęła się lekko na dźwięk jej głosu. — Dziękuję.
Wojowniczka posłała niebieskiej ostatnie spojrzenie, po czym, nie czekając dłużej, wyłoniła się zza gęstych liści. Mrok wciąż spowijał samotnicze tereny, teraz już na stałe przesiąknięte odorem krwi oraz śmierci. Odgłosy walki niosły się po polanie i Murena przekonana była, że rozdzierające serce jęki walczących na zawsze pozostaną w jej pamięci i długo będą prześladować ją we snach.
Postawiła pierwszy krok. Potem kolejny. Była wycieńczona. Wszystko ją bolało, a kończyny odmawiały posłuszeństwa.
Mimo wszystko myśląc o tym, że Mżawka leżała tam gdzieś w krzewie i wykrwawiała się, nie była w stanie leżeć spokojnie. I w tej samej chwili, w której opuściła legowisko, dostrzegła Szałwika. Zakrwawionego.
Rzuciła się naprzód. Nie, nie, nie... Tylko nie jej mały, kochany Szałwik... Z daleka dojrzała ciemnego samotnika, górującego nad uczniem. Tłum kotów zagrodził jej przejście, omal nie wciągając w wir walki. Zaczęła się szarpać i zawodzić, jakby liczyła, że coś tym zmieni. Nie zmieniła. Ogromne cielska włóczęgów na zmianę motały się i uderzały o nią, zadając ból, a wojownicy Klanu Nocy dzielnie stawiali im czoła, jednak tym samym nie pozwalały nikomu przejść na drugą stronę.
Kątem oka dostrzegła Mżawkę; kocica opuściła gęste krzewy i mimo braku sił, heroicznie wręcz ruszyła na pomoc Szałwiowej Łapie — to wszystko, co udało jej się dojrzeć. Chwilę później wojowniczka i uczeń zniknęli w ferworze walki, zagubieni gdzieś między wojującymi kotami. Murena nie mogła stać tak bezczynnie, gdy po drugiej stronie polany toczyła się walka o życie jej brata. W murze utworzonym z wirującego futra i błyskających pazurów pojawiał się niewielka luka, która nie umknęła uwadze wojowniczki. Prześlizgnęła się obok jakiegoś samotnika i ruszyła naprzód, pędząc ile sił w łapach. I wtedy napotkała go. Burego kocura ze złowrogim wyrazem pyska; jego pazury i sierść ubrudzoną była krwią, która jednak w większości nie należała do niego. To była krew jego wrogów. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to właśnie ten włóczęga jeszcze chwilę temu przyszpilał do ziemi Szalwika. Wszystko się w niej zagotowało. Skoczyła na przeciwnika, jednak ten zrobił zgrabny unik i zdołał uniknąć ciosu; Murena tylko lekko drasnęła go pazurami, niezgrabnie lądując na ziemi. Samotnik zaatakował. Z furią rzucił się na księżniczkę, jednak Murena jakimś cudem uniknęła mocnego ciosu, dzięki czemu na jej pysku pojawiło się tylko drobne zadrapanie. Biało-czarna stanęła naprzeciw włóczędze, mierząc go wściekłym wzrokiem. Ponownie zaatakowała kocura, jednak przeciwnik zdołał uniknąć uderzenia i odepchnął od siebie księżniczkę. Murena odwróciła się gwałtownie, ze zdenerwowaniem robiąc krok w tył. Czuła, że szczęście ją opuszcza. Nie myliła się. Włóczęga jednym, długim susem przygwoździł wojowniczkę do ziemi i zatopił pazury w jej pysku, boleśnie orając mordkę Mureny. Kocica zacisnęła oczy. Zaczęła się wierzgać i szamotać, ale nie miała tyle siły, aby się oswobodzić. Do jej wrażliwych nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi, która przecisnęła się pod powiekami i zabarwiła obraz księżniczki na czerwono. Palący wręcz ból wstrząsnął ciałem kocicy. Syknęła, splunęła krwią, a potem odchyliła nieznacznie łeb, aby samotnik puścił, co po części się udało. Była wściekła i zrozpaczona... Tak bardzo zdesperowana, balansując między życiem a śmiercią. Odchrząknęła, plując na boki juchą, która dostała się jej do pyska. I w tej samej chwili, w której z jękiem otworzyła oczy, półprzytomna, obolała i wycieńczona, dostrzegła jego odrażający, pełen satysfakcji uśmiech... Wstrzymała na sekundę oddech, po czym szarpnęła się mocno. Ostatni raz... Ostatni raz musiała ujść z życiem... Łzy spływały po jej policzkach. Szarpnęła się ponownie, tym razem z całej siły uderzając kocura łapami w brzuch i wykręciła się, pazurami wbijając się w grzbiet Salomona. Była tak blisko... Błyskawiczne schyliła łeb, wbijając kły w szyję włóczęgi i w jednej chwili pozbawiła go życia. Stanęła w kałuży szkarłatnej posoki i... Zatoczyła się. Nie musiała już walczyć o życie. Chyba... Upadła na ziemię i zwinęła się w kłębek. Nie miała już siły. Nie była w stanie podnieść się z ziemi. Leżała w swojej własnej krwi wymieszanej z posoką samotnika, który przed chwilą padł trupem z jej łap. Czarne plamy migały jej przed oczami, a jucha powoli spływała po dotąd śnieżnobiałym pysku. Choć Murena nie była w stanie tego dojrzeć, była wręcz przekonana, że wyglądała co najmniej przerażająco. Jej futro było umorusane, potargane i posklejane. Nie czuła się w tej chwili zwycięsko. Ba, nie czuła się nawet jak kot; leżąc tak i licząc na czyjąś pomoc czuła się bardziej jak zwykła padlina, czekająca na pożarcie przez wygłodniałą zwierzynę. Nie chciała zginąć w ten sposób. Miała przed sobą jeszcze tyle do przeżycia... O jej uszy wciąż obijały się jakieś jęki i syki, ale z każdą chwilą zdecydowanie cichły, ustępując złowieszczemu wręcz milczeniu. Wzięła głęboki wdech. Spróbowała podnieść się na łapy, poruszyć łbem, otworzyć pysk. Skrzywiła się z bólu. Czuła, jak jej kończyny drżą, a rany pulsują i palą żywym ogniem. Resztkami sił zdołała się tylko doczołgać do najbliższych krzewów, zanim zapadła w głęboki sen; nie wiedziała, czy umiera. Nie obchodziło ją już to. Ważne, że wygrała. Chyba.
— Żyjesz? — Usłyszała coś. Nie, nie wytwór jej wyobraźni. Prawdziwy głos. Na dodatek znajomy! Z trudem uchyliła jedną powiekę. Być może właśnie dzięki Mżawce udało jej się przezwyciężyć śmierć, a może od początku tylko spokojnie spała… — Chodź, trzeba znaleźć dla ciebie pomoc.
Wszystkie słowa docierały do Czyhającej Mureny jak przez mgłę, z lekkim opóźnieniem i zniekształcone przez jej własne uszy. Uchyliła pysk. Chciała coś odpowiedzieć, zapewnić kotkę, że wszystko jest w porządku i tylko ucięła sobie krótką drzemkę, ale nie była w stanie. Z jej suchego gardła nie chciał wydostać się żaden dźwięk. Chciała podnieść się na nogi, ruszyć za starszą, ale też nie dała rady. Po prostu leżała. Czuła się jak kamień; bez kontroli nad własnymi kończynami, bez czegokolwiek, co można by było uznać za ludzkie. Tylko ból. Wszędzie otaczał ją ból. Był jej jedynym przyjacielem, towarzyszem niedoli. Szeptał jej na ucho kołysanki, zachęcał do oddania się po raz kolejny w błogie objęcia Morfeusza, otulające jej umysł i zachęcające do zejścia niżej, głębiej… Nie wiedziała, jak długo tak leżała, licząc na jakiś cud z nieba. Po prostu w pewnej chwili coś w niej pękło. Wzięła oddech, otworzyła oczy i powoli, z grymasem wymalowanym na pysku, dźwignęła się na nogi. Stała niepewnie, jak nowonarodzony źrebak, ale stała. Jej wnętrzności wykręcały się na wszystkie strony, rany pulsowały, wizja zasłonięta była krwią, a oddech był płytki. Ale żyła. Jakoś. Powoli, wręcz mechaniczne uniosła łeb i spojrzała na Mżący Przelot.
— Dajesz radę? — spytała zmartwiona kocica. — Nie wyglądasz dobrze. To znaczy... No wiesz. Nie brzydko, tylko że... Bardzo cię poharatał.
Łapą dotknęła swojego pyska i poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Zacisnęła powieki i pokiwała powoli głową.
— Nie przypominaj mi nawet — wyrzęziła, uśmiechając się słabo; spowodowało to tylko dodatkowy ból. — Czy... czy znaleźliśmy już Zimorodek?
Starsza pokręciła głową przecząco.
— Niestety nie — przyznała. — Chodź, poszukamy jej. Inni też się rozglądają. Widziałam twoich braci, oni również dołączyli do poszukiwań.
Mówiąc szczerze, najchętniej wróciłaby do swojego leżenia w krzaczkach i czekania na jakąś pomoc, ale nie chciała zostawiać Mżawki samej ani zmuszać wojowniczkę do opieki nad nią, dlatego też po słowach niebieskiej zrobiła kilka chwiejnych kroków w przód, rozglądając się.
Wciąż miała zmrużone ślepia, a jej mordka całą posklejana była zaschniętą krwią; zresztą nie było to jedyne miejsce tak brudne. Rozejrzała się.
— Widzisz coś? — zapytała. Czuła, jak głos jej się łamie.
— Niekoniecznie — westchnęła wojowniczka. Najwidoczniej zauważyła, że łapy Mureny się uginają, bo szybko podparła młodsza barkiem, aby się nie przewróciła. Księżniczka spojrzała na Mżący Przelot, gdy ta skrzywiła się z bólu.
— W porządku?... — Odsunęła się odrobinę od wojowniczki; w ten sposób tylko lekko stykała się z kotką, kroczącą tuż przy niej. I dokładnie w tej samej chwili oczom Mureny ukazał się tunel, przykryty gąszczem roślin. Powoli podeszła do jamy, jednak po odkryciu liści dostrzegła tylko więcej różnorakich łodyg, zwisających ze skały.
— Ah, byłam tam wcześniej. Jednak nie dałam rady wejść do środka, ani nic. Widzisz tam coś? — spytała Mżawka, unosząc brew.
Zrobiła niepewny krok w przód, w duchu modląc się o to, aby nic na nią nie wyskoczyło. W powietrzu unosił się intensywny odór włóczęgów.
— Tylko więcej liści... — wymamrotała, niepewnie poruszając się do przodu. — No i zapach samotników.
Zatrzymała się. Czuła, jak z każdą chwilą słabła. Każdy kolejny ruch powodował u wojowniczki ból, a znikome resztki sił opuszczały ciało Mureny. Mżący Przelot ruszyła za młodszą kotką. 
— Jeżeli nie czujesz się na siłach, to wyjdźmy — zasugerowała. — Obie jesteśmy ranne, zawsze można przysłać tu kogoś innego.
— Nie trzeba... Jest w porządku — odparła, wchodząc głębiej do jaskini. Gdy ominęła wszystkie rośliny, przed nią pojawiał się niewielka jama, z jednej strony odgrodzona skałami, a z drugiej wodospadem.
— Mżawko... Tu coś jest — stwierdziła, rzucając krótkie spojrzenie za siebie.
Już-już chciała zabrać się za dokładne przeszukiwanie jamy, gdy do jej uszu dobiegł cichy, stłumiony krzyk. Usłyszała swoje imię. Na Klan Gwiazdy...
— Poczekasz tutaj chwilę? — zapytała kotkę i odwróciła się, mijając ją niezdarnie. — Chyba... chyba ktoś mnie wołał.
Mówiąc szczerze, była potwornie przemęczona. Już samo chodzenie czy mówienie stanowiło dla niej ogromny problem, tak więc gdy zobaczyła Szałwika... a raczej jego zad, wystający z jakiejś dziury... jakby to powiedzieć... Zabrakło jej słów już do reszty.
— S-szałwik? — wysapała i pochyliła się, aby złapać oddech. — Co ty tu robisz?
— Nie wiem, stoję?! — warknął w odpowiedzi jej brat. — Przepraszam! Po prostu... Wyciągnijcie mnie już stąd, proszę... — dodał płaczliwym tonem.
Nie dopytywała dalej. Po części dlatego, że nie miała na to sił. Po prostu złapała tego gamonia za ogon, starając się go jakoś wyciągnąć; potknęła się o własne łapy i upadła na ziemię. Jakim cudem była w stanie zabić tyle samotników, ale nie umiała wyjąć własnego brata z dziury?
Stanęła przy ogonie brata bezradnie.
— Szałwik? Żyjesz tam? — zapytała, na moment odwracając wzrok.
Potrząsnęła łbem, przyglądając się poczynaniom Baśniowej Stokrotki; oprócz niej, w okolicy nie było żywej duszy. Wojowniczka rozpaczliwe starała wyjąć się młodszego z dziury, ciągnąc go za futro. Wreszcie, po wielu nieudanych próbach, Baśniowej Stokrotce jakimś cudem udało się wyjąć uczniaka ze szczeliny.
Kiedy już dostrzegła pysk pointa przed sobą, oblała ją fala ulgi.
— Ty mysi móżdżku. — Zamknęła oczy, kładąc się na ziemi. Kilka mniejszych ran ponownie otworzyło się na ciele księżniczki i szkarłatna krew wyjrzała z nich nieśmiało, brudząc jej sierść.
— Nie moja wina! Myślałem, że nie jest tam aż tak wąsko... — wymruczał, po czym spojrzał raz na Baśniową Stokrotkę, raz na Czyhającą Murenę. — Ale naprawdę wam dziękuję... Nie chciałbym skończyć w takiej dziurze — przyznał, zdobywając się na słaby uśmiech.
Po tej krótkiej wymianie zdań, całą trójką opuścili dziurę i stanęli naprzeciw Spienionej Gwieździe, która już zdążyła dowiedzieć się o przedtem znalezionej przez Murenę oraz Mżawkę jaskini.
— Bądźcie ostrożni i krzyczcie od razu, gdyby się coś działo. Ja i reszta będziemy czekać tu, na wypadek, gdyby przybyły posiłki i chciały zaatakować was od tyłu — powiedziała stanowczo do Baśniowej Stokrotki, Czyhającej Mureny, Szałwiowej Łapy i Mżącego Przelotu — Proszę, wróćcie cali... — dodała szeptem do swych krewniaków.
Wojowniczka przeniosła swój wzrok na Spieniona Gwiazdę; jej pysk spoważniał, a oczy zamgliły się. Nie wiedzieli, co czekało na nich w środku... Kiwnęła głową.
— Poradzimy sobie — odparła krótko, chociaż nie wierzyła w to, co mówiła.
I wyruszyli. Po krótkiej chwili marszu zatrzymali się w grocie, gdzie ich oczom ukazało się kilka odgałęzień, prowadzących do dalszych komór, jednak tylko trzy z nich wydały im się dobrym wyborem. Zatrzymali się, przyglądając się trzem korytarzom.
Murena poczuła pewnego rodzaju złość na ten widok. Była gotowa na wszystko, ale nie na jakieś głupie losowanki. Czemu życie Zimorodkowego Życzenia musiało zależeć od tego, jaki korytarz wybiorą?
— Wyglądają tak samo… — westchnął Szałwik. — Może pójdziemy w prawo?
Skinęła tylko głową. Ona za bardzo bała się cokolwiek zaproponować. Co, gdyby wybrała źle?
Decyzja zapadła. Zgodnie z głosami książąt oraz Baśniowej Stokrotki, wojownicy skierowali się ku norze na prawo.
Wewnątrz było ciemno. Jama była mała, jednak zdecydowanie zamieszkana, sądząc po bijącym od niej cieple. Wyściełana czymś miękkim, prawdopodobnie mchem i futrem, otoczona pręgowanym puszkiem — być może ogonami jakichś puchatych zwierząt bądź piórami. Zapach był ostry, silnie ziołowy, co wskazywałoby na to, że być może to tutaj mieszkał odpowiednik medyka tejże grupy.
Oczom kotów trochę zajęło, by się przyzwyczaić do panujących w głębi ciemności. Na przodzie stanęła Baśniowa Stokrotka, za nią książęta, a tyły osłonięte były przez Lśniącą Ikrę i jego matkę.
Bursztynowy blask zalśnił.
Złajnili.
Futro wyściełające legowisko było żywe, zatrzęsło się agresywnie, wyciągnęło podłużny pysk przed siebie, wystawiając na pokaz szeregi białych brzytw jak w gębie szczupaka.
Ze wściekłym sykiem rzuciło się na pysk Baśniowej Stokrotki, odrywając z niej kawał mięsa, jej ucho wraz ze szkarłatnymi kroplami krwi poszybowało ku górze, z mlaśnięciem uderzając w sufit, a następnie o ziemię, na której paskudnie się rozbryzgało. Murena zastygła w przerażeniu. Jej oczy rozbłysły z przerażeniem i rozszerzyły się gwałtownie, przez co wyglądały jak dwa pomarańczowe spodki, a ogon zjeżył się wściekle. Stworzenie było długie, gibkie, a jednocześnie sprytne, wyglądem przypominając skrzyżowanie kota z łasicą. Pazurzaste zwierzę rzuciło się ku małemu otworowi, zbyt wąskiemu, by kot zdołał przez niego przejść, warcząc wściekle na przybyszy. Spomiędzy jego zębów coś zamigotało, jednak Nocniacy nie zdążyli ustalić, czymże to było, gdyż już po chwili monstrum zaszyło się głębiej i w ciągu paru uderzeń serca zamilkły nawet dźwięki jego pazurów ryjących w skale. Po chwili wszyscy podbiegli do Stokrotki, aby upewnić się, że sobie radzi i opuścili grotę. Wojownicy ponownie, jednak tym razem znacznie ostrożniej, podeszli do tunelu po lewej. Nie pachniało dobrze. Krwiście, ranami i bólem. Murena zmrużyła oczy i… zauważyła ją. Z przerażeniem wpatrywała się w poranioną, zakrwawioną i z kneblem w pysku Zimorodkowe Życzenie. Medyczka sprawiała wrażenie martwej; tylko jej na zmianę unoszący się i opadający bok zapewniał wojowników, że kocica wciąż żyje. Do ślepi Czyhającej Mureny napłynęły łzy. Jak mogli potraktować ją w ten sposób?
— Zimorodkowe Życzenie?... — wydukał Szałwik, strzepując ogonem.
I w tej samej chwili, z ciemności wyłoniła się średnich rozmiarów kotka, o ciemnych, brązowych oczach. Były one szeroko otwarte, dokładnie obserwując obcych. Nieznajoma wyprostowała się, powoli zbliżając się w stronę medyczki i stając przy jej boku.
— A więc przyszliście... — powiedziała. Jej głos był delikatny. — Mogłam się tego spodziewać.
Poczuła, jak wszystko gotuje się w niej na widok obcej kocicy. W jednej chwili zapragnęła wbić pazury w jej gardziel i zakończyć żywot tego parszywego stworzenia, zemścić się i odpłacić za to, co wyrządziła Zimorodek. Była tylko jedna rzecz, która ją powstrzymywała; była to kwestia na tyle istotna, że nie mogła jej tak po prostu zignorować i targnąć się na swoje życie. Jej stan zdrowia, który… hm, pozostawiał po sobie wiele do życzenia.
Kątem oka Murena dostrzegła, jak Szałwik podskoczył, jeżąc futro i odwracając się w stronę obcej kocicy.
— To ty zrobiłaś jej to... to wszystko?! — zapytał wściekle, przenosząc wzrok z kotki na medyczkę i z powrotem.
Samotniczka zaśmiała się sucho, strzepując swoim ogonem.
— Czy ja jej to zrobiłam? — powtórzyła, zerkając na liliową. — Hm... Chyba nie! — odpowiedziała, szczerząc się. — Ja tu jedynie pilnowałam, aby wasza... koleżanka, dożyła następnego wschodu słońca.
Cichy syk wydobył się z gardła pointa.
— Ty… ty… — przerwał, najwidoczniej nie wiedząc, jaką obelgą rzucić w kotkę.
Samotniczka w odpowiedzi na próby kocura w wyduszenia czegoś z siebie, zaśmiała się.
— Jąkasz się — stwierdziła. — Mowę Ci odebrało na mój widok? — prychnęła.
— Jesteś żałosna — wycedziła Czyhająca Murena, wysuwając pazury. — Myślisz sobie, że możesz się tak panoszyć i walczyć jak zwykły niegodziwiec, kryjąc się gdzieś w swoich norach i za cel ataku obierając medyczkę? Klan Gwiazdy nigdy nie wybaczy ci takiego postępowania.
Z bijącym sercem zrobiła krok w przód. Posłała krótkie, zdecydowane spojrzenie Szałwikowi. Przekaz był jednoznaczny. Trzeba zacząć działać.
— Oplułaś się — mruknęła w odpowiedzi, z szerokim uśmieszkiem na pysku. — Nazywasz mnie żałosną, ale to ja pilnowałam, aby wasza... Jak to było, medyczka? Dożyła jutra. Odrobinę wdzięczności należałoby się! — powiedziała, dramatycznie kładąc łapę na swojej piersi i wzdychając.
Z gardła Zimorodek wydobył się cichy, stłumiony przez knebel bulgot: “To nie ona…” oraz “Czekoladowy…”
Spojrzała na Zimorodkowe Życzenie z przerażeniem. Coś jej nie pasowało. Zaczynała odnosić wrażenie, że tylko marnowali czas na rozmowę z kotką; co, jeśli to była zasadzka? Chciała zawołać posiłki, ale obawiała się, że właśnie tego chciała kocica przed nimi. Może właśnie o to chodziło samotnikom? Aby zwabić ich wszystkich do jednego miejsca, zakopać żywcem w tunelu i uciec ze swoim przywódcą, a następnie przejąć obóz... Wzdrygnęła się. Poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy. Czemu nie mogło być przy niej Spienionej Gwiazdy... Spojrzała na jej rozmówczynię z ukosa.
— Widzę, że nieźle się tu bawisz sama... Z Zimorodkowym Życzeniem. Poza tym, nie widzę powodów, aby utrzymywać naszą medyczkę przy życiu...
Nie wiedziała, co mówiła. Po prostu gadała byle co, żeby zdobyć trochę czasu.
Czarna niezręcznie rozejrzała się po ciemnym, prawie pustym tunelu, tylko aby powrócić wzrokiem na kocice.
— Och, racja! Bawię się świetnie, kocham ciemne tunele, najlepiej takie, w których łapy mogą ci odmarznąć — mruknęła sarkastycznie.
— Ale po co to wszystko? Dlaczego wy to zrobiliście?! — wykrzyknął Szałwiowa Łapa, jeżąc sierść na karku.
— Ale na cholerę się mnie pytasz! — prychnęła nieznajoma. — Już odpowiedziałam, ja tu tylko jej pilnuję! — zawołała, wskazując łapą na liliową. — Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego to robią, to pytajcie ich! — powiedziała, ogonem pokazując na tunel za nimi. — Ach, racja, mój błąd! Niczego się nie dowiecie, a dlaczego? Bo każdego zabiliście! Widać, że myślenie nie jest waszą mocną stroną — dodała, przewracając oczami.
Zimorodek zaniosła się suchym, urywanym kaszlem, przerywając im rozmowę.
— Skoro i tak nikt nam nic nie powie, to po co my tu siedzimy i rozmawiamy o niczym?! — miauknął brat Mureny, połowicznie do tajemniczej kocicy, a połowicznie do reszty kompanii.
Murena w tym czasie zrobiła kolejny krok do przodu, stając tuż przy Zimorodkowym Życzeniu. Spojrzała na Szałwika, licząc, że ten zrozumie, o co jej chodzi. Muszą działać szybko. Stanęła między włóczęgą a medyczką i, kątem oka wciąż obserwując reakcję samotniczki, położyła łapę na boku Zimorodek, odsuwając ja delikatnie, tylko po to, aby zobaczyć reakcję samotniczki.
— Ale co ty robisz? — prychnęła, zerkając na wojowniczkę, która starała się zbudować jakiś dystans między nią, a medyczką. — Kto ci pozwolił? — zapytała, strzepując ogonem. Brązowe oczy samotniczki wlepiły się w kocicę, robiąc niebezpiecznie krok do przodu. Samotniczka sprawnie wyminęła się z kocicą, ponownie zatrzymując się przy Zimorodkowym Życzeniu, poprawiając ją na swoje miejsce. — Nie ma! Zero manier — prychnęła. — Nawet powiedzieć "proszę" nie umiecie! Wstyd — dodała na koniec, gdy skończyła poprawiać medyczkę na swoje wcześniejsze miejsce.
Samotniczka niezręcznie zerknęła w stronę medyczki, robiąc krok w jej stronę. Gdy znalazła się na tyle blisko, szturchnęła ją łapą.
— Żyjesz jeszcze? — miauknęła cicho, a gdy odpowiedział jej jęk dyskomfortu ze strony liliowej, ta odetchnęła.
Czyhająca Murena posłała kolejne, zdenerwowane spojrzenie Szałwikowi. Sama nie mogła zaatakować samotniczki… Swoją drogą, wszyscy byli poobijani, poharatani i wyraźnie zmęczeni; walka nie byłaby do końca dobrym wyborem, a nuż stałaby się przez to całe zamieszanie krzywda Zimorodek.
— To w takim razie... Czy moglibyśmy, proszę, zabrać ją do domu? — zapytał Szałwik o wiele łagodniejszym tonem niż wcześniej, kontrastując z rzucanymi przez niego uprzednio sykami. — Przyszliśmy tu tylko po to, by zabrać ją i nie chcemy niczego więcej. Odejdziemy w pokoju — zapewnił ją.
Te słowa całkiem zszokowały Murenę. Wlepiła spojrzenie swych szeroko otwartych, pomarańczowych ślepi w pysk brata. Naprawdę? Prosić jakąś samotniczkę o to, aby oddała im Zimorodkowe Życzenie?
— Och, ale ja już ją polubiłam! Bardzo chętnie bym wam ją oddała, przysięgam, ale co ja wtedy zrobię sama? — powiedziała dymna, zerkając na medyczkę. — Słyszałam dużo o was, o miejscu, w którym mieszkacie! Zimorodek mi wiele opowiadała! Czy to tam ją zabierzecie? — zapytała z nutką zmartwienia w głosie. — A co, jeśli nie przeżyje tej podróży? Może lepiej, aby została tutaj ze mną? — miauknęła, smutno spoglądając na poobijaną kotkę, która co jakiś czas stękała z bólu. — Ja nie chciałam, aby zrobili jej taką krzywdę, ale oni mają swoje... Podejścia do obcych — mruknęła, nawiązując do pozostałych samotników.
Nie wierzyła, że to serio zadziałało. Włóczęga nagle wydawał się o wiele bardziej skłonny do oddania im Zimorodek, i to bez rozlewu krwi…
Postanowiła więc grać w tę ich głupią gierkę; nie mieli w końcu wiele czasu.
— Zapewniam cię, że z nami będzie bezpieczna. Mamy bardzo dobrych medyków, którzy świetnie się nią zaopiekują. Cieszymy się, że... martwisz się o naszą towarzyszkę. I tak, zabierzemy ją do nas, do domu. Wybacz, ale... myślę, że czas nas nagli i Zimorodek pilnie potrzebuje pomocy.
Gdzieś w oddali rozległ się głos Spienionej Gwiazdy, który jednak zignorowała; musieli teraz skupić się na rozmowie z samotniczką, co chyba nie szło Murenie najlepiej. Następnym razem takie gadki powinna zostawić Szałwikowi.
— Dajcie m-mi mak... Proszę — Wyszeptała ochrypłym, niewyraźnym głosem Zimorodkowe Życzenie. — We-weźmy ją ze sobą... — dodała po chwili, ciężko dysząc.
No chyba nie. Nie dość, że musieli słodzić jakieś głupiej kotce, to jeszcze mieli zabrać ją do obozu? Nie było takiej opcji.
— Potwierdzam jej słowa! — miauknął gorliwie Szałwiowa Łapa, stając zaraz obok Mureny. — Może kiedyś się spotkacie! — miauknął. — A jak w ogóle masz na imię? Wiesz, chcę wiedzieć komu podziękować za opiekę nad nią!
Samotniczka zamrugała. Pierwszy raz, później drugi, a po chwili i trzeci.
— Och, ale czy można mnie winić, że nie chcę spędzić reszty moich dni samotnie? Kto by chętnie porzucił koleżankę! — zawyła, zerkając na dwójkę kotów, która najbardziej angażowała się w rozmowę, a następnie rzuciła zmartwione spojrzenie Zimorodkowemu Życzeniu. — Wiecie, jak samotność potrafi dokuczać — dodała, a na słowa Szałwika uniosła łeb. — Nazywam się Zorza! — miauknęła energicznie, a na pysku jej pojawił się uśmiech od ucha do ucha, odsłaniając swoje ostre kły. — A wy? — zapytała, całkowicie odbiegając od tematu.
— To cudownie, że dobrze się bawicie, ale my naprawdę musimy wziąć ze sobą Zimorodkowe Życzenie — powiedziała lekko poirytowana Murena. — Zorzo, jeśli nie chcesz, aby umarła, musisz pozwolić nam ją wziąć.
— Czyhająca Mureno, odpowiedz w tej chwili! — zawołała Spieniona Gwiazda z oddali, a po jaskini poniosły się dźwięki drepczących łap.
Rzuciła krótkie spojrzenie przez ramię.
— Wszystko w porządku! — Spojrzała ponownie na Zimorodek. Nie mieli czasu. Bała się, że jeśli przyjdzie reszta wojowników, Zorza się przestraszy i ucieknie, a mogła im się jeszcze przydać, chociażby do wyjawienia sekretów samotników.
— Dobrze — westchnęła po chwili Zorza, chociaż nikt jej już nie słuchał. Wszyscy zajęci byli wynoszeniem Zimorodkowego Życzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz