*Jeszcze zanim Iskra dostała ucznia*
Kiedy tylko światło wpadło do legowiska wojowników, wstałam i mozolnie się przeciągnęłam. Ziewając, podniosłam się leniwie ze swojego posłania i ruszyłam w stronę wyjścia z legowiska wojowników. Co prawda niespecjalnie chciało mi się dzisiaj cokolwiek robić, ale Jadowita Żmija wyznaczyła mnie do patrolu porannego, więc to mogłam poradzić? Oprócz mnie szli jeszcze Makowy Nów, Kossańcowa Łapa, Miodowa Kora oraz Nikły Brzask. Jako iż moja była mentorka była najbardziej doświadczona z naszej piątki, oczywiście ona dowodziła patrolem. Bardzo cieszył mnie wkład naszego patrolu. Miło by było porozmawiać z byłą już mentorką oraz nigdy nie mogłam odmówić pogawędki z Miodową Korą. O dziwo byłam jedną z pierwszych kotów, które czekały już przy wyjściu z obozu. Szkolenia Mak jednak na coś się zdały. Dzięki niej moja punktualność doszła prawie do perfekcji, co zawdzięczam oczywiście jej i jej dyscyplinie. Chwilę później obok mnie stanęła liliowa kocica. Tylko na to czekałam.
— Dzień dobry Makowy Nowiu, czy zanim wyruszymy, miałabyś chwilę, aby ze mną porozmawiać? — spytałam, patrząc się prosto w oczy byłej już nauczycielki.
— Witaj. — Skłoniła lekko głowę na powitanie. – I mam chwilę. Chcesz porozmawiać o czymś konkretnym? — zapytała.
Bardzo ucieszyła mnie odpowiedź Mak, zwłaszcza że od czasu mianowania rzeczywiście dużo mniej rozmawiałyśmy.
— Mam do ciebie kilka pytań, na które według mnie ty najlepiej mogłabyś mi odpowiedzieć jako moja była mentorka. Przepraszam, że tak cię zasypie pytaniami, ale trzymam to od dłuższego czasu... — otwarcie przyznałam, jednocześnie z góry przepraszając oraz łapą drążąc kółko w ziemi. — Pierwsza sprawa czy jestem wyszkolona na tyle dobrze, żebyś była zadowolona z moich wyników? Czy... czy jesteś ze mnie, chociaż troszkę dumna? A-albo się mnie, chociaż nie wstydzisz? — wydukałam trochę skrępowana, pytając się o to z niewiadomych przyczyn. — Bo wiesz... ch-chciałabym mieć ucznia, może nie mówię, że od razu teraz, ale nie pogardziłabym na przykład w takim Szczawikiem a-albo w ogóle kiedykolwiek mieć swojego własnego ucznia... Bardzo mi na tym zależy... Chciałabym poczuć to, że daje komuś wiedzę tak jak ty kiedyś mi. Tak naprawdę mam z tobą bliższą relację niż z własną matką... — wyszeptałam i odważyłam się spojrzeć liliowej prosto w oczy.
Co prawda nie byłam już jej podopieczną, ale mimo to miałam do niej respekt. Sama nie wiedziała, co powiedzieć, co skutkowało chwilą ciszy. Nie spodziewała się takiego pytania z ust Iskry. I takiego wyznania. Nigdy nie sądziła, że jej była podopieczna kiedykolwiek będzie widzieć w niej kogoś tak bliskiego. Dziwnie się poczuła z tym faktem. W końcu była tylko mentorką, która wykonywała swoje obowiązki. A mimo to...
— Nauczyłaś się wszystkiego, czego potrzebowałaś. Fakt, że zdałaś szkolenie i zostałaś dobrą wojowniczką, zdecydowanie zaprzecza temu, byś sobie nie poradziła. Jednak musisz pamiętać, że wyszkolenie ucznia też jest trudne i musisz mieć na uwadze niektóre rzeczy. — oznajmiła. — Ale jakbyś potrzebowała czasem pomocy, to mogę poświęcić odrobinę czasu — dodała nieco ciszej i wzięła głębszy oddech. — Iskrząca Nadziejo, cieszę się, że ukończyłaś szkolenie i zostałaś pełnoprawną wojowniczką. To oznacza, że nie zawiodłaś i dajesz sobie radę. Moim zdaniem to wystarczy. Twoje wyniki były zadowalające i gdyby było inaczej, dłużej zostałabyś uczennicą. Przy okazji to ja oceniałam twoją pracę. Jako uczennica miałaś potencjał i masz go dalej jako wojowniczka. A co do ostatniego. Jest mi chyba miło, że masz mnie za kogoś bliższego. Jednak nie zapominaj o swojej matce, bo kiedyś możesz już nie mieć okazji nadrobić z nią relacji.
Od razu mi ulżyło po chwili niezręcznej ciszy między nami. Natomiast sama odpowiedź kocicy bardzo mnie ucieszyła, w końcu nie byłam dla kogoś zawodem! W końcu nie byłam rozczarowaniem dla swojej rodziny! Ta myśl dodała mi tyle otuchy, że ledwo powstrzymałam się od puszczenia wodzy emocjom, jednak wiedziałam, że nie wypada, zwłaszcza przy kocie charakteru liliowej, więc szybko przywróciłam się do porządku.
— Bardzo, bardzo dziękuję, to wiele dla mnie znaczy... wiesz, wreszcie nie jestem rozczarowaniem dla kogoś innego... A co do mojego kontaktu do Mrocznej Puszczy, skorzystam z twojej rady. Naprawdę to wiele dla mnie znaczy, cieszę się, że wyszkolił mnie tak fantastyczny kot jak ty, Makowy Nowiu. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś i wszytko to, co umiem, w pełni dedykuję tobie — wymruczałam, patrząc prosto w ślepia kocicy, bez krzty strachu.
Były w nich jedynie radość i szacunek. Normalnie teraz podeszłabym się przytulić, ale wiedziałam, że Mak nie przepada za kontaktem fizycznym, więc jeżeli będzie chciała, sama to zrobi, a ja nie miałam zamiaru nic jej narzucać czy naruszać jej przestrzeń osobistą
— Otwarcie stwierdzam, że dzięki tobie i twoim zasługom, jestem silna, muszę być, ponieważ to Klan Wilka, a tu trzeba być silnym, pamiętasz? — wymruczałam, ciepło się uśmiechając. — Od małego mi to powtarzałaś i udało ci się mi to wpoić.
— Nie jesteś rozczarowaniem. Tak można nazwać osobę, która zawiodła własną rodzinę czy własny klan. Ty tego nie dokonałeś Iskrząca Nadziejo i oby tak zostało.
Mak powiedziawszy to, na chwilę przerwała, ale zaraz wzięła głęboki wdech i kontynuowała.
— Jesteś silna dzięki sobie, nie przypisuj mi twoich własnych zdolności — oznajmiła.
Spojrzałam z lekkim zdziwieniem na kocicę. Przypisywać jej zdolności?
— Ja nie przypisuję zdolności, tylko stwierdzam fakty. Gdybym nie miała w swoim otoczeniu kogoś na twój charakter, pewnie wyrosłabym na naiwną, niekulturalną, niechlujną oraz pchająca się do wszystkiego kotkę. To ty nauczyłaś mnie jak zachowywać się w stosunku do starszych od siebie kotów. Nauczyłaś mnie też... — przerwałam na chwilę, aby poszukać odpowiedniego słowa. — Myślę, że mogę to nazwać... pokory. Jako kociak myślałam, że każdy będzie każdego lubił, wszędzie się pchałam i nie patrzyłam na chociażby przestrzeń osobistą innych. Nauczyłaś mnie, że trzeba szanować granicę innych oraz uważać na swój język oraz nachalne zachowanie. Więc myślę, że chyba jednak to dzięki tobie — oznajmiłam, zasypując Iiliową toną argumentów na swoje.
— Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Przykleiłam się do ciebie jak rzep futra i nie chciałam zostawić ciebie w spokoju. Po czym na koniec cię przytuliłam. Teraz wiem, że to niezbyt... kulturalne czy efektowne. Właśnie dzięki twoim specyficznym szkoleniom, które tak na mnie wpłynęły.
Spojrzałam w oczy byłej już mentorki i dodałam:
— Och, a co do tego pierwszego. Postaram się, aby tak zostało — mruknęłam, a następnie posłałam wzrok na kilka uderzeń serca w przestrzeń, po czym wróciłam wzrokiem do Makowego Nowiu, czekając, aż coś odpowie.
— Widać, że się zmieniłaś. Chociażby po tej odpowiedzi. Zrobiłaś się bardziej wygadana — mruknęła. — Jednak nie jak kiedyś. Nie mówisz od rzeczy — dodała. — Ważne jest też, by zmieniać się na lepsze.
— Obiecuję, że tak będzie.
*Następnego dnia po mianowaniu Szczawiowej Łapy*
Energicznie podniosłam się z posłania, a następnie wesołym oraz prężnym krokiem poszłam w stronę legowiska uczniów. Kiedy tylko tam weszłam, szybko wypatrzyłam czekoladowo-białe futro mojego ucznia, więc cicho i spokojnie, tak aby nikogo nie obudzić, podeszłam w jego stronę.
— Szczawiowa Łapo, wstawaj, idziemy na trening, pamiętasz? — wyszeptałam, delikatnie szturchając go pyskiem.
Na moje słowa odwrócił głowę w moją stronę, a następnie szybko, ale delikatnie wstał i leniwie się przeciągnął. Potem obydwoje ruszyliśmy w stronę wyjścia z legowiska uczniów.
— Dziś mam zamiar nauczyć cię podstaw walki oraz samoobrony, na początek zaczniemy od czegoś lekkiego. Po dzisiejszej lekcji zdobędziesz umiejętności na poziomie medycznym.
Kiedy to powiedziałam, Szczawik tylko odwrócił głowę w moją stronę, chyba lekko zdezorientowany.
— Jak to medyczne?
— Nie, źle mnie zrozumiałeś. Chodziło mi o to, że każdy medyk musi posiadać podstawowe umiejętności walki oraz samoobrony. A dziś mam zamiar nauczyć cię walczyć na takim samym poziomie, jak typowego medyka — mruknęłam, schylając głowę do jego poziomu.
Ta odpowiedź najwyraźniej go usatysfakcjonowała, ponieważ nie zadawał więcej pytań. Kiedy zmierzaliśmy do wyjścia obozu, zauważyłam Makowy Nów, wychodzącą z legowiska wojowników.
— Chodź, podejdziemy jeszcze na chwilę do mojej byłej mentorki, dobrze? — powiedziałam, patrząc w pomarańczowe ślepia kocurka.
— Dobrze — odpowiedział tylko, zmierzając w stronę liliowej kocicy, wraz ze mną u boku.
— Hej, Makowy Nowiu, chciałbyś może dołączyć do naszego treningu? — powiedziałam, podchodząc spokojnie w stronę Mak.
<Makowy Nowiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz