BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(dwa wolne miejsca!)

Rozpoczęła się kolejna edycja eventu Secret Santa! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 15 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 grudnia 2022

Od Źródlanego Dzwonka

Zatrzymali się na brzegu, dając sobie miejsce na odsapnięcie, nim wejdą do wody, która oddzielała ich od obozu. W niektóre dni nie lubiła tej części podróży najbardziej; nie tylko smrodu ryb, gnijących roślin wyrzuconych na brzeg. Głównie potrzeby przepłynięcia, czasami było to po prostu za dużo, wymagało zbyt wiele siły, której nie miała. Potem futro się do niej kleiło, tak jak piasek i wszystkie małe roślinki, trzeba było się tego pozbywać… Dzisiaj też nie była im chętna, obolała i śpiąca, świadoma, że znowu jednak nie ulży temu i tylko zmarnuje czas jeśli się położy wcześniej.
— Lada dzień pewnie czeka cię mianowanie — uśmiechnęła się, na sekundę zerkając w stronę ucznia — Przyjdź, jeśli mogę coś dla ciebie przed tym zrobić. 
Miała dobry humor, bo i dzień był przyjemny. Niezbyt słoneczny, nic więc nie przeszkadzało im - w polowaniu, czy gdy biegali - mdlącym ruchem cieni czy nagłym oślepieniem. Nie było też tak gorąco, jak mogłoby być, więc nie czuła się, jakby zaraz miało zabraknąć jej tlenu. Po ziołach od Muchomorzego Jadu poprawił się jej stan; na razie nieznacznie, ale jej nagłe upadki, po których budziła się w ciągu kilku sekund z nowym siniakiem, występowały rzadziej. Wciąż jednak stresowała się, czując, jak kręci się jej w głowie i odruchowo siadała, gotowa na zderzenie z ziemią. Nie lubiła tego braku kontroli, który występował przez kilka minut od tego zdarzenia. Potem dopiero nie tolerowała poprzedzających mroczków, nudności i ruchu, który trwał, choć ona się nie ruszała. 
Na szczęście jeszcze nigdy objawy nie pojawiły się, gdy była w wodzie, choć właśnie tego momentu najbardziej się obawiała. Teraz też udało jej się bezpiecznie dotrzeć na drugą stronę. Z matczynym głaskiem po głowie Kurkowej Łapy odesłała go, by robił, cokolwiek robił zazwyczaj w czasie gdy nie trenowali i sama potruchtała wzdłuż linii brzegowej, wcześniej otrzepując się z cieczy. 
Z naprzeciwka zbliżał się do niej kształt. Kremowy kocur szedł bez żadnego towarzystwa, nie niespotykane, ale też niezbyt częste. Na początku była gotowa ominąć go, choć serce ją wciąż przez to bolało. Po takim czasie mogła czuć się odrobinę głupio za tamtą reakcję. Ostatnio Echo uzmysłowiła jej, że jej emocje bywają błędne i działania nieadekwatne. Teraz, po takim czasie, głupio jej było wracać do tego tematu. Ale musiała go przeprosić. Jakoś wynagrodzić to, co spowodowała. To, co się stało nie było przecież jego winą.
Już się mijali, ostatnia szansa przepadała, gdy odwróciła nagle głowę, nie dając sobie czasu na dłuższą analizę.
— Orzechowe Serce? — zatrzymała się, a on po chwili zrobił to samo. Podeszła przed jego pysk, nerwowo kładąc uszy. 
— Tak? — zapytał i może to jej błędne myśli, nieprawdziwe przeświadczenia o emocjach, ale chyba usłyszała w jego tonie nadzieję.
— Chciałam przeprosić. Za to, jak cię potraktowałam wtedy, po zgromadzeniu. Wiem, że cię zraniłam moim działaniem, nie jestem z niego dumna. To było naprawdę niesprawiedliwe wobec ciebie.
— Trochę długo ci to zajęło…— przerwało mu "wiem, przepraszam" — ale przyjmuję twoje przeprosiny. 
Uśmiechnęła się, z ulgą wypuszczając powietrze. Potem stali chwilę we wstydliwym milczeniu, by zacząć mówić jednocześnie. Kocur musiał iść do Daliowego Pąku, z którą wcześniej się umówił. Ale mieli wyjść kiedyś na spacer i wyczekiwała tego. Jednooki poszedł w swoją stronę, a ona w swoją.
 Po nieznacznej długości dostrzegła złotą sylwetkę rówieśniczki i przyspieszyła kroku, podnosząc ogon.
— Przyczajony Lamparcie! — zawołała na powitanie, używając nieoficjalnego imienia kotki, tak, jak się kiedyś umówiły, w czasie jednej z niewielu rozmów po mianowaniach. Zbliżając się, dostrzegła jakieś liście w łapach klanowiczki. — Co tam masz? — zagadnęła, siadając obok i patrząc, ciekawa, na to, co trzymała. Nie kojarzyła tych ziół - oczywiście, nie powiedziałaby tego na głos.
— Nic. — schowała je z boku, pod tylną łapą. Liliowa na sekundę zmrużyła oczy, ale zrozumiała sygnał i odwróciła głowę na to, co było przed nią, dając kotce miejsce na jej sekrety. Może była chora i nie chciała iść do Muchomorzego Jadu; pewnie miała do niego niezbyt przychylne uczucia po tym, jak zrzucono ją z pozycji przyszłego medyka. Samolubnie, Kminek cieszyła się, że nie wykonała połączeń podobnych do tych, co Zdradziecka Rybka; że Źródlany Dzwonek miała jakieś miejsce w tym, że obalono Kruczą Gwiazdę. A jej śmierć miała związek z przemianowaniem Lampart, bo jakby Krucze Futro żyła, to Rudzikowy Śpiew nie byłby przy władzy. Przynajmniej miała nadzieję, że nie połączyła faktów w ten sposób; nigdy o tym nie rozmawiały, Kminek unikała tego, jak tylko mogła, w obawie, że to da kotce taki pomysł i to, co mają, rozsypie się.
— Jasne. Widocznie mi się przewidziało.— zapewniła dodatkowo, udając, że nie czuje sztywności i ciężkości między nimi. Nie znała ich źródła i zastanawiało ją je od kilku księżyców. — Wiesz, przechodziliśmy dzisiaj z Kurkową Łapą przez las niedaleko kolorowej łąki i widziałam tam gniazdo. Wydaje mi się, że były tam sierpówki. Chyba miały mł-
— Źródlany Dzwonku — była samotniczka przerwała natychmiast nerwową paplaninę, nie patrząc w stronę złotej, w uszanowaniu jej wcześniejszego ukrywania tego, co robiła — nie mam teraz na ciebie czasu.
Kotka ledwo widocznie sflaczała, strosząc futro na grzbiecie.
— O-oh. Dobrze. To pójdę. Nie ma sprawy. — wstała i powstrzymała nerwowe trzepnięcie łapą, które miało pozbyć się piasku z jej futra. — Wiesz gdzie mnie znaleźć w razie… w razie czego.
Szybko oddaliła się w stronę centrum obozu. Trochę ją to zabolało; ale koleżanka miała przecież prawo do sekretów i czasu dla siebie, i liliowa była tego świadoma. Lampart zdawała się taka być ostatnio. Odsuwała się, ucinała ją szybko i uciekała, gdy tylko mogła. Czasami widywała ją z ziołami; czy to przez nie? Ukrywała coś, zapasy ziół? Czy myślała, że Dzwonek nie była warta zaufania? Nigdy jej nie dała miejsca na podejrzenia, że sama potrafiła medycynę już w żłobku; więc łatwo było jej wmówić, że to zwykły trening by nie zapomniała tego, co potrafi. Może jakby powiedziała jej o swoich zapasach ziół, dała przykład, że też robi coś, czego nie powinna… 
Liliowa czuła się odrzucona. Oczywiście, że mogła się tego spodziewać. Nikt nie chciał się z nią przyjaźnić; a Lampart powoli awansowała na wyższe miano niż koleżanka nim pojawiła się ta luka. Nie gniewała się na nią, chociaż wspomnienia ich ostatnich interakcji powodowały u niej śmieszne kłucie. Jakby złota przyszła teraz, z prośbą o pomoc lub z czymkolwiek innym, odezwałaby się do niej normalnie i zrobiła wszystko by rozwiązać problem. Ale jednocześnie miała ochotę odciąć się od niej, pokazać swój ból tak, by ona też czuła się obco w ich relacji. Nie dałaby rady tego utrzymać. Szczególnie jeśli nie chciała zostać sama, oddalenie się było złym pomysłem. Dziecinnym fochem. 
Czasami miała ochotę zniknąć. Odpocząć. Jednocześnie sprawdzić, jak ich życie różniłoby się bez niej. Gdyby myśleli, że nie żyje. Oczywiście, to były głupie, chciwe rozważania. Nie była kimś, kto pełnił jakąkolwiek funkcję w ich codzienności. Byłaby tylko jednym wojownikiem więcej pogrzebanym na tych terenach, a wszystko toczyłoby się tak samo, jak wcześniej. Widziała to w śmierci innych. Nikt nie opowiadał historii o wojnach, o kotach które próbowały żyć, nie czując łap albo zginęły niesprawiedliwie. Znikali, czasami ich nawet nie szukano, wszyscy wracali do rutyny. Proste.
Wchodząc do obozu, zerknęła w stronę legowiska starszych, ale szybko odwróciła spojrzenie, gdy nic tam nie zobaczyła, zamiast tego dostrzegając Nastroszone Futro. Niebieska sierść miała to do siebie, że przyciągała jej oczy automatycznie. Co było głupim przyzwyczajeniem, naprawdę. Nie pamiętała nawet skąd się wzięło. 
— Tęsknisz za nią, że tak tam zerkasz? — zapytał, prychając cicho. Zamrugała, w otępieniu musząc przypomnieć sobie, co robiła wcześniej i o czym mówi.
— Nie, czemu miałabym?
Chowanie jej relacji z Echo wydawało się naturalne; w końcu, zanim ją tam zamknęli, starsza nie chciała, żeby je zbyt często widywano razem. Nie rozumiała tego, ale szanowała jej zdanie; była bardziej doświadczona, jako że miała więcej księżyców - kim była więc Kminek, by się z nią kłócić. Dla niej samej było to korzystne; jakby otwarcie się przyjaźniły w tym czasie, prowokowałoby to plotki. Kolejne szepty, które nie były jej do szczęścia potrzebne. 
— Nie wiem. Widać, że interesujesz się tamtym miejscem. — Wzruszył ramionami. — Jak tam trening? Dalej z jednym i tym samym uczniem?
Wrażliwy temat, miał świadomość, że ją prowokuje.
— Bo co. — warknęła, machając ogonem, doskonale wiedząc, do czego ta rozmowa zmierza po ich ostatnim dialogu. Ale odejście od tej dyskusji nie wydawało się dobrym wyjściem. 
Zaśmiał się. 
— Czyli jednak. No nie wiem... To trochę wstyd? Dla ciebie i niego?
Syknęła, nie wiedząc, co może odpowiedzieć, by ich nie pogrążyć.
Oczywiście, że miał rację. Potwierdzał jej obawy. Oni zauważali. W końcu Kurka długo już się szkolił. Nie była fanką ograniczonego czasu na naukę przetrwania i funkcjonowania. Ale chciała to już zwinąć, by oszczędzić mu przykrości- myślała o tym wcześniej, faktem było, że młodsi mogli go wykluczyć przez późne mianowanie. Miał niewiele zaległości. Może projektowała na niego swój strach, ten, który towarzyszył przy jej własnym mianowaniu, które starała się jak najbardziej opóźnić? Może podświadomie oczekiwała jakiegoś sygnału od ucznia, że czuje się gotowy? Chciała dobrze, a powoli okazywała się najgorszą mentorką w klanie. I na nic zdawały się jej afirmacje, że to pierwszy raz, gdy ma ucznia, że nie jest z klanów. Jej błędy były jego życiem, które marnowała swoją głupotą.
Niebieski się na nią gapił. Samo to, choć nie mogła czuć fizycznie spojrzenia, sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej przebodźcowana. Otoczona, chociaż wokół miała dużo wolnej przestrzeni. 
— Co? Język ci wcięło?
— Każdy robi na co go stać. — mruknęła, zmuszona do odpowiedzi, zaraz zaciskając zęby. Nawet w jej uszach nie brzmiało to przekonywująco. Może powinna zmienić metody szkolenia. Czego mógł potrzebować Kurka? Mniej wolności i wyborów? Powinna stawiać mu więcej warunków, być ostrzejsza? Kary? Jakoś zmusić do interakcji z innymi? Nie brzmiało to jak dobry sposób. 
Kurka miał za sobą swoje przeżycia; nie tylko śmierć matki. Pewnie jego umysł za porzucenie potraktował to zaginięcie, gdy był kociakiem. Wydawało jej się, że jego emocje się uspokajały, że udało się im stworzyć relację i integrował się ostrożnie z rówieśnikami. Chciała widzieć to jako postęp, może nie czysto treningowy, ale ułatwienie życia wśród tylu kotów dla niego. Widocznie znów żyła w jakiejś przekręconej rzeczywistości, tak, jak pokazała Echo, choć w nieco innym temacie.
Oczywiście, jego napady złości na rodzeństwo były pewnym problemem. Nie oceniała go za nie, próbowała pokazać inne sposoby na pozbycie się złości. Nie miała miejsca na krytykowanie go, gdy sama zrobiła coś podobnego, z krytycznym, agonalnym skutkiem. Co więcej, gdy tego czynu nie żałowała, oprócz niewypowiedzianych momentów, gdy w mroku późnej nocy nachodziły ją szalone myśli.
Nie wiedziała co się z nim działo, nim trafił pod jej opiekę. Ktoś mógłby pomyśleć, że w klanie każdy o każdym wszystko wie, ale niektóre rzeczy można było ukryć. O określonych się po prostu nie mówiło. Na poszczególne nie reagowało.
 Nie była tak wykształconym medykiem, by móc mu pomóc z jego umysłem, mogła działać tylko na próbach i logicznym myśleniu. Ona wiedziała tylko jak poradzić sobie z podstawowymi fizycznymi ranami, by zachować jego komfort i zaufanie, by móc wciąż z nim pracować, nie wystawiając na zbyt dużo nowych doświadczeń na raz. Może teraz okazywało się to błędem. Może powinna pójść do Rudzikowego Śpiewu, powiedzieć, że nie podołała, nie trenowała go w złości, że Krucza Gwiazda przydzieliła go jako karę i jako uprzykrzanie byłej liderce życia udawała tylko zajmowanie się jej dzieckiem. 
Wtedy dostałby dodatkowy czas, gdy teraz wisiał na skraju dorosłości, gdzie norma kazała mu kończyć zaraz trening czy być już wojownikiem od dawna. Innego mentora, który pracowałby z nim lepiej, przy którym zrobiłby większe postępy.
Konsekwencje dla niej? Póki nie pozbawiliby jej znaczących części ciała, dałaby radę. Zdawało jej się, że teraz bardziej szukała towarzystwa niż kiedyś, jednocześnie nie odnajdując się w nim. Mogła znaleźć jakąś małą grupę samotników. Albo znajdować coraz to nowych włóczęgów, pełnić funkcję przewodnika, gdy przekraczali te tereny. Ewentualnie umrzeć w jakiejś norze.
— To najwidoczniej stać cię na bardzo mało. Wręcz może to poziom kociaka, a nie wojownika. Słyszałem, że jesteś w tym dobra, ale widzę, że to były tylko plotki.
 Tupnęła łapą, podnosząc ton, choć jej wąsy, a może nie tylko one, drżały. 
— Nie wiesz, na jakim poziomie umiejętności jest mój uczeń. Nie masz żadnego prawa go oceniać.
— Mam prawo na podstawie czasu. Gdyby był na wysokim, czyli takim, po którym lider by go mianował, to już dawno byłby wojownikiem. A on ode mnie jest starszy i kisi się w legowisku uczniów! To wstyd. Dla ciebie, dla niego i naszego klanu. Krucza Gwiazda pewnie wygnałaby go widząc, że skazuje jej rodzinę na pośmiewisko.
— Krucza Gwiazda jest martwa, a ty jej nigdy nie poznałeś. Nikt nie jest pośmiewiskiem oprócz niej samej na arenie międzyklanowej i nikt nikogo nie wygna! — jeszcze nie krzyczała, ale coraz bardziej frustrowała się tą rozmową. Było to widać, po gwałtownych ruchach ogona i podnoszącej się sierści. Czuła to po tym, jak zaczynało ją mdlić i brakować sił w kończynach. Było za późno by po prostu odejść. 
Nie mogła mieć pewności, że Rudzikowy Śpiew nie wygna Kurki, zdawała sobie sprawę. Lider mógłby to zrobić z czystej złośliwości przez jednego z rodziców. Młody bardzo przypominał matkę ze swoją czarną sierścią, rudy mógłby być negatywnie nastawiony i ostrzejszy nawet nieświadomie.
Nastroszone Futro przewrócił oczami. 
— No teraz nie. Może jej nie znałem, ale widziałem. Na dodatek moja siostra ją ubóstwiała, więc wiele rzeczy o niej wiedziałem. Ale to takie... słodkie, że troszczysz się o wyrośniętego ucznia. Normalnie jak jego mamusia — zakpił. Prychnęła. Troszczenie się o kogoś było ostatnią rzeczą, którą mógł spróbować ją zawstydzić.
— Próbujesz mnie tym obrazić? — zadała pytanie odruchowo, nie oczekując odpowiedzi. Rozpraszając od innego tematu.
— Nie... Wcale. Bardziej chcę ci pokazać, że nie nadajesz się na mentorkę lub że z twoim uczniem jest coś nie tak. Zaraz dzieci Rudzikowego Śpiewu skończą swój trening szybciej od niego. 
— Nic z nim nie jest nie tak!
— No to niech lider go mianuje. Na co czeka?
— Skąd mam wiedzieć! — tylko przyzwyczajenie zatrzymywało ją od popłakania się.
— Może go zapytaj? To ci odpowie, że to przez to, że Kurkowa Łapa nic nie potrafi.
— Ugh! Potrafi dużo! Jeśli brakuje mu jakiejś umiejętności, to tylko moja wina, więc się od niego odczep!
— Czyli przyznajesz się do tego, że jesteś złą mentorką?
— Owszem! Dokładnie! Zadowolony?!
Uśmiechnął się szeroko, po czym skinął głową. 
— Tak.
Warknęła głośno, zrezygnowana i machnęła ogonem, odwracając się, by odejść szybkim krokiem. 
Weszła do prawie pustego o tej porze legowiska wojowników. W przeciwległym kącie ktoś spał. Nie poświęciła mu zbyt wiele uwagi, zamiast tego siadając ciężko w swoim miejscu. Położyła się równie ciężko z głową w łapach, biorąc wiele gwałtownych, urywanych wdechów, które zamiast pomóc, powodowały więcej łez napływających do oczu. Pazurami darła mech na którym leżała. 
Od natłoku myśli i ciężkości wszystkiego wokół, ledwo dostrzegała wirujący obraz. 
  Ocknęła się, jeszcze bardziej zestresowana, i półprzytomnie, wciąż z zamroczonym spojrzeniem, zaczęła klepać łapą wokół siebie, szukając. Przestała dopiero znajdując zimną powierzchnię. Wyciągnęła barwny kamyk z mchu i przytuliła do niego policzek. Powtarzała sobie, że nie mogła być taka zła, jeśli go dostała. Ale wspierające zapewnienia ciągle przerywały ich przeciwieństwa, nie dając nawet zakończyć jednego twierdzenia, wpychając kolejne trzy i skacząc po każdym temacie, w którym mogła zawinić. 
  Po serii wpadania i wypadania ze świadomości ciała fizycznego i otaczającego je świata, w końcu ustabilizowała się na drętwej obojętności. Na zewnątrz było już ciemno. Wciąż zmęczona dźwignęła się na mrowiące łapy, i unikając patrzenia na kogokolwiek, kto mógł być w środku, skierowała swe kroki ku jej najnowszej ostoi bliskości. 
Nie myślała o tym, co mija, podświadomie wybierając jakąś okrężną trasę. Nie zatrzymywała się, nie zbaczała z niej, oprócz krótkiego momentu, gdy przystanęła, bo poczuła jedzenie cofające jej się do gardła. Zdusiła ten odruch nim się rozwinął. Nie miała ochoty tam iść i czuła się z tym źle. Sumienie wyrzucało jej to, że nie chce wspierać pierwszej przyjaciółki, gdy wszyscy się od niej odwrócili. Nie miała podstaw, by się tak czuć. Starsza kotka nie robiła nic złego, a mimo to była przy niej niespokojna. Może stresowała się jak przed nią wypadnie? Czy to nie był znak jakichś… głębszych uczuć? 
W końcu przedarła się przez ścianę bylic.
— Cześć, Echo. — przywitała się, od razu uśmiechając. Wspomniana podniosła brwi, jakby zdziwiona, że ją tu widzi. Jakby nie odwiedzała jej prawie codziennie i nie wyciągała na przepustki, kiedy tylko znalazła wymówkę.
— Huh? Czegoś potrzebujesz czy co?
Zatrzymała się na uderzenie serca, zbita z tropu, by kontynuować i zatrzymać się dopiero przy kotce.
— Nie. Przyszłam do ciebie. Jak zwykle. Niewiele innego tu do roboty.
— Yhm— odburknęła starsza i skuliła się na posłaniu, dobitnie ignorując jej obecność. Zbagatelizowała to i przycupnęła obok, odrobinę opierając się bokiem o jej plecy. Westchnęła ciężko, rozważając, jak przerwać milczenie między nimi. —Cieszę się, że przyszłaś. W końcu to może być nasze ostatnie spotkanie.
Nie odpowiadała przez chwilę, kierując uszy do tyłu. Dopiero co zachowywała się, jakby miała ją znowu wygonić, a teraz mówi coś innego.
— Co masz na myśli? — zapytała z alarmem w głosie, nie wiedząc jak interpretować jej działania i słowa.
— Nic. Nic nie mam na myśli. Wszystko może się stać.
— Echo?? — szturchnęła ją, przemieszczając się, by widzieć jej pysk, ale ta odwróciła się. Westchnęła ciężko. — Skoro nie chcesz o tym rozmawiać. — skierowała głowę w przeciwną stronę.
— Nie chcę mówić. To nie jest prosty temat.
— Jasne. Nie zmuszam cię. Kiedy będziesz gotowa, jestem tu. — wzruszyła ramionami.— Wiesz, pogodziłam się dzisiaj z Orzechowym Sercem. — zagadnęła po chwili, chcąc tym zapełnić ciszę. Miała nadzieję, że Echo ucieszy się, że udaje jej się budować relacje z innymi — Nawet umówiliśmy się, że pójdziemy na spacer!
Miała wrażenie, że Echo zesztywniała.
— Kto to był Orzechowe Serce?
Zamrugała, zaskoczona, że kotka nie pamięta kotów z klanu.
— Taki kremowy bez oka...? Kolegowaliśmy się, gdy skończyłam trening i-
Nie miała szansy dokończyć.
— Oh... Ten idiota. Nie wiem, czy to dobry pomysł, byś się z nim tak blisko kolegowała... To nie jest zbyt miły kot. Po co ci on? Jesteś tu, tylko żeby się tym pochwalić? Że znajdujesz nowych przyjaciół, w czasie gdy ja tu gniję? 
Odwróciła głowę w jej kierunku, jeszcze bardziej zdziwiona. Czemu wyzywała kocura, którego przed chwilą nawet nie kojarzyła! Szczególnie gdy Orzechowe Serce był zawsze ciepły i gdyby nie jego opętanie w czasie którego zranił Kurkową Łapę, cały ten czas by ze sobą rozmawiali. Spojrzała znowu na ziemię.
— Dla mnie jest bardzo miły! Zawsze był!  
— Tak, tak, dobre sobie... Mnie wyzywał, a potem chciał zgwałcić.
— C-co? — znów odwróciła się i cofnęła głowę, by na nią spojrzeć — Nie brzmi jak coś, co zrobiłby Orzech… 
— Ale to zrobił! — syknęła biała — Nastroszony go omotał — Źródlany Dzwonek skrzywiła się na jego wspomnienie — i wmówił, że to dobry pomysł. Musiałam uciekać! Nie możesz się z nim spotykać, jeżeli tak się zachowuje!
— To dziwne, Orzechowe Serce nie jest taki. — upierała się, nerwowo drgając wąsami i w myślach szukając sytuacji, gdzie kremowy zachowywałby się podejrzanie. Nigdy nie słyszała, by kogoś chciał skrzywdzić… może oprócz Zdradzieckiej Rybki, ale to co innego.
Gdy się przez chwilę nie odzywały, zaczęła powoli żałować też swojej reakcji; nie było to sprawiedliwe wobec jej przyjaciółki, by zaprzeczać jej doświadczeniom. Po prostu… była w szoku. Nigdy o tym nie słyszała, nic na to nie wskazywało. Otwierała już pysk, by przeprosić, gdy szylkretka prychnęła lekceważąco.
— Próbuję cię tylko chronić. Daję ci szansę, której nikt mi nie dał, a ty ją marnujesz. Ale skoro mi nie wierzysz, to dobrze. Nigdy mi nie wierzyłaś, zawsze im. Pewnie tylko czekasz bym umarła, to ci nie będę ględzić nad uchem i będziesz mogła mnie szybko zastąpić, tak? Ja ci nie wystarczam! Cóż, nie będziesz musiała długo odwlekać!
— Nie chcę cię zastąpić! A tym bardziej nie życzę ci śmierci! — wypiszczała spanikowana, pazurami zgarniając ziemię.
— Tak? Skoro tak twierdzisz…— warknęła na nią, a Kminek automatycznie spodziewała się żądania udowodnienia tego i poprawiła łapy, by móc szybko wstać — Ja cię tylko ostrzegam przed nim, nie wiadomo, czy przypadkiem nie chce ci wmówić, że jest miły, a potem... Wiesz.
Opadła na ziemię, z której zdążyła się minimalnie podnieść.
— Nie, nie wiem. Nie widzę czemu miałby mi zrobić krzywdę.
— Znowu mam ci wszystko tłumaczyć? Niektórzy czerpią z tego przyjemność. Wiem coś o tym.
— Nie on! Już się kiedyś przyjaźniliśmy i nic mi nie zrobił!
— Kiedyś... Ale nie wiesz co teraz myśli! Nie chcesz chyba zostać tak młodo mamą z przymusu…
— Nie, al…
— Naprawdę tego chcesz?! Tak? Zostać całkowicie sama z bachorami? Nie wiedziałam, że masz takie plany!
— Nie mam! Nie jestem egoistką! — zaskomlała. Nie była tak głupia, by powoływać na świat kocięta, którymi nie byłaby w stanie się zająć i które prawdopodobnie zostałyby sierotami. A potem ginęły w czasie własnych porodów lub łapały choroby, by na nie umrzeć.
— No właśnie widzę! Czy chociaż raz możesz mnie wysłuchać i nie zakładać od razu, że kłamię?! Proszę o tak niewiele, a mimo to zawsze mnie rozczarowujesz!
Zawyła w myślach. Tak jakby to Echo wcześniej zawsze jej tego nie sugerowała! Nie było chyba spotkania, w którego czasie kotka nie kazałaby jej udowodnić tego, że jej na niej zależało, oskarżając o nieszczerość!
Wydała z siebie głośne warknięcie i machnęła ogonem, odsuwając się, nie mogąc opanować emocji, gdy była tak blisko i czuła każdy jej ruch i gdy jej energia stykała się z jej, tylko bardziej frustrując i dusząc.
— Tak, tak, a teraz się obrażasz! Proszę bardzo! Idź się spotkać z tym Orzechem, skoro ci tak na tym zależy!
— Nie. — Nie obrażała się. Nie zamierzała iść też do Orzecha w środku nocy. Ostatnie czego teraz chciała to towarzystwo, nie, gdy dudniło jej w uszach i nawet płynąca woda w odległości była za głośna, gdy piasek pod jej łapami nieprzyjemnie kłuł ją w łapy, powietrze było za ciężkie do oddychania, a jej zmęczenie wydawało się tylko powiększać, co nie uważała wcześniej za możliwe. Oczy ją szczypały, miała wrażenie, że drży w rytm uderzeń serca i że zaraz zapadnie się w ziemię albo odleci i nie będzie miała czego się złapać, by zostać na ziemi. 
— Czyli nagle zmieniłaś zdanie?
— Nie.
Obraz jej falował, przybliżał się i oddalał, pysk kleił jak od krwi i zdawał się wysuszony jednocześnie. Gdy chciała dodać coś więcej, słowa blokowało coś z tyłu pyska, boleśnie, jak tłusta mysz próbująca w panice dostać się do za małej nory. 
 — Będziesz ciągle powtarzać "nie"? 
Uderzyła ogonem wyjątkowo mocno o ziemię, podkreślając swoją odpowiedź wśród jej nerwowego odruchu.
Echo prychnęła, widocznie wściekła, co wyrwało z niej odpowiedź; miała wrażenie, że wydostała się ona siłą, pazurami wdrapując w górę, aż dobiła się do języka.
— Naprawdę chcesz się tutaj rozkładać w samotności! — syknęła przez ból.
— Mówiłam ci już, że chcę. I tak skończę. Albo w rzece, to jeszcze inna opcja. 
— Świetnie! To sobie tu zdychaj! — nie ruszyła się jednak z miejsca, łapy wydawały się za ciężkie, by nimi ruszyć. Wcale nie chciała, żeby Echo umierała tutaj, zupełnie sama. Chciała ją uwolnić i wyjść razem zbierać kwiaty. Żeby mruczała jak wtedy, na cmentarzu, gdy mimo tego, że Kminek ją zawiodła, wybaczyła jej i wytłumaczyła, co robiła źle i jak to naprawić i gdy jej się udało.
— Teraz nie powinnaś wyjść wściekła po twojej przejmującej mowie? Umrę tu, ty se znajdziesz jakichś nowych znajomych... I koniec. Do widzenia. — Liliowa prychnęła, tylko się poprawiając w swojej pozycji, którą wcześniej przyjęła; plecami do drugiej kotki, jakiś dystans dalej. Kierowała oczy ku górze, zaciskając powieki. Pazury zaciskały się na ziemi, jakby miało to ją trzymać w całości, a ogon chaotycznie uderzał w ziemię, wciąż wzbijając kurz, dając jasny sygnał, jak czuje się w tej rozmowie.—No wyjdź już, jak taka twoja wola! Wynocha! Skoro chcesz, żeby tak się nasza relacja skończyła, to proszę bardzo! Idź i nie wracaj. Zresztą i tak nie będziesz miała do czego, bo mnie już tu nie znajdziesz! Skończysz znowu sama, zapamiętaj to! Nikt oprócz mnie cię nie zechce nawet dotknąć! — Źródlany Dzwonek dostrzegalnie się zatrzęsła, schylając nieco głowę. — Pewnie, porycz się! Ciągle tylko beczysz! Mam ciebie dość! Nie przychodź tu nigdy więcej!
— Żebyś wiedziała, że nie wrócę! — rzuciła się do wyjścia, czując, że zaraz pęknie. 
Nie patrzyła za specjalnie gdzie idzie, trzymając głowę nisko nad ziemią, chowając swój wyraz pyska przed potencjalnym obserwatorem. 
Żałosna. Była żałosna.
Czyjś ruch odstawał od ciszy nocy, więc z łatwością zlokalizowała go i skręciła, by nie wpaść na źródło i oszczędzić sobie niepotrzebnych rozmów. W sekundę zapomniała o tym, ktokolwiek tam był, po prostu prąc przed siebie szybkim krokiem. Kot, który pałętał się po obozie, zdawał się wtedy zmienić swoją trasę i w rezultacie mocno ją szturchnął, aż straciła równowagę i musiała jej szukać, dając sobie przestrzeń na zrobienie kilku niepotrzebnych, koślawych kroków i zatrzymanie się. 
Nie uniosła na niego spojrzenia i była gotowa uciekać dalej, dopóki nie okazało się, że znów stoi przed nią. 
— Ty! Czego nie potrafisz zrozumieć! — syczał złoty przez zęby, z jedną łapą uniesioną jak gdyby do ataku — Nie masz prawa rozmawiać z moją siostrą, zapluta przybłędo! Myślisz, że jak zaczepisz ją poza obozem, to się nie dowiem?! Prześladujesz ją! 
Zacisnęła mocno oczy, chcąc wyciszyć jego głos i zrobiła ruch, by go ominąć. Pchnął ją łapą w bok. 
—... Ona nie chce mieć z tobą nic wspólnego! Nikt z nas nie chce! Nie zasługujesz na nasz klan!
Wzięła drżący oddech, zanim po prostu zaczęła biec, nim zdążył zareagować. Chyba podążał chwilę za nią, ale zrezygnował, gdy z pluskiem wskoczyła do wody.
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz