— Ciebie szukałam — podeszła do niej Motyli Trzepot i zaczęła mówić ochrypłym głosem. — Mogę prosić cię o nasiona maku czy cokolwiek innego, co wyzbędzie się ze mnie bólu głowy? Tak mnie piecze w skroni, że mam ochotę roztrzaskać sobie łeb o kamienie — dodała niechętnie. Kunia Łapa natychmiast wzięła się do szukania.
— Oczywiście — odparła, starając się brzmieć jak najnaturalniej i najradośniej, gdy zanurkowała w legowisku medyka w poszukiwaniu ziaren maku. Zapuściła się w nie głęboko i... odetchnęła z ulgą, że szylkretka na nią nie patrzy. Gdy tylko ona patrzyła na Motyli Trzepot jedyne o czym myślała to śmierć jej syna, o której tak chciała zapomnieć. Przypominała jej o tym jednak każda osoba w otoczeniu, a zwłaszcza Ośnieżona Łąka. Próbowała jak najbardziej ograniczyć z nią kontakt, ale to w połączeniu z byciem uczniem kotki było bardzo trudnym zadaniem. W końcu jednak odnalazła zagubione nasiona maku, które podała cierpliwie czekającej Motylemu Trzepotowi.
— Dziękuję — kotka zjadła kilka z nich z widocznym poczuciem ulgi w bólu. Kuna uśmiechnęła się, widząc to.
— Teraz radzę ci zrobić sobie drzemkę. I tak za chwilę od tych nasion poczujesz się sennie. Z resztą, odpoczynek w każdym przypadku dobrze ci zrobi. Masz moje lekarskie zalecenie — zaśmiała się delikatnie.
— Dobrze, jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia.
— Cześć! — pożegnawszy się odwróciła się i zadrżała ze strachu. Stała zaraz za nią Ośnieżona Łąka, a jej wyraz pyska nie był łagodny. Czego od niej znów mogła chcieć?
— Motylemu Trzepotowi pomagasz? Miło z twojej strony — burknęła sarkastycznie. Kunia Łapa położyła po sobie uszy. Wiedziała, że Śnieg już jej nigdy nie wybaczy tego, co zrobiła. Chciała ją przepraszać tyle razy, błagać o przebaczenie, ale nic by to nie dało - w oczach płowej kocicy była już stracona. Cudem trzymała się jeszcze na posadzie, co też było wątpliwe. Wiedziała, że zawiniła, będąc na tyle idiotyczna by pomylić truciznę z lekiem i podać ją kociakowi. Czy Ośnieżona Łąka nie mogła jednak zrozumieć, że to był wypadek? Być może oczekiwała na zbyt wiele. Być może świat nie był tak różowy, jak jej się zdawało że był i była wyrzutkiem.
— Tak — wyksztusiła w końcu z siebie, unikając świdrującego spojrzenia mentorki.
— Możesz w takim razie potrzymać oko na kociętach, może by się czegoś nauczyć. Jestem pewna, że karmicielki docenią twoje towarzystwo — mruknęła, odwracając się na pięcie, by zatonąć w legowisku medyka. Pozostawiła tylko Kunią Łapę samą w przejściu, gdy z jednego z jej oczu spływała łza. Bura nie mogła zrozumieć, dlaczego Ośnieżona Łąka była dla niej tak niemiła. Oh, dałaby wszystko, by wrócić do ich relacji sprzed tego durnego wypadku. — Dalej, wciąż tu jestem i cię widzę — pośpieszyła.
Kuna otarła pośpiesznie łzy i westchnęła. Oh tak, ukochana kociarnia...
***
Zaczęła się pora zielonych liści, tak przez wszystkich wyczekiwana. Chłód zamienił się w przyjemną, letnią temperaturę. Przy tym słońce nie grzało na tyle mocno, by spiec jej skórę na węgiel. Mimo wszystko brakowało jej skwaru lata, tej satysfakcjonującej ciepłej fali. Korzystała z ciepełka i wygrzewała się w obozie z innymi kotami w błogiej ciszy, przerywanej jedynie ćwierkaniem ptaków. Z jakiegoś powodu lato kojarzyło się Kuniej Norce z Goryczką. Może to przez te wszystkie ich wspólne spacery, wypady i głupotki. Albo przez naturę tej żywiołowej i ciepłej jak pora zielonych liści kotki? Nie, nie mogła o niej tyle myśleć, obowiązki czekały...
— Przepraszam, ale — szturchnął ją ktoś w plecy — mogłabyś mi pomóc? — spytał dodając czekoladowy uczeń, niechętnie. Kania Łapa, prawda? Chyba zgadła. Wydawał się być całkiem miły.
— Pewnie, tylko chodźmy do legowiska medyka — przeturlała się na drugi bok i wstała. — Nie zastałeś Deszczowej Chmury w legowisku medyka?
— Był zajęty — Kania kuśtykał na przednią łapę, co od razu wychwyciła. Gdy dotarli do legowiska medyka od razu ją zaczęła oglądać. Był w niej ostry, błyszczący kamień, który ostrożnie wyciągnęła, by bardziej nie pokaleczyć ani Kaniej Łapy, ani siebie. Ranę przemyła i delikatnie odkaziła szczawiową papką.
— Może szczypać — ostrzegła zanim nałożyła leczniczą maść na uraz. Złowiła uchem jak kocur cicho pod nosem szemra jakieś przekleństwo, ale udawała, że tego nie usłyszała.
— Dziękuję, do widzenia — mruknął uprzejmie, zanim wyszedł. Zaraz za nim poszedł Szczurzy Cień, który pojawił się wręcz znikąd w legowisku. Okazało się, że w głębi leży Deszczowa Chmura z garścią ziół. Ah tak, przecież był zajęty...
Podeszła do medyka, by położyć się przy jego boku. Jej kochany Deszcz, jedna z najcudowniejszych osób, które w życiu poznała. Zawsze miły, opanowany i troskliwy. Przylgnęli do siebie nosami na powitanie.
— Hej, jak się dzisiaj czujesz?
— Nie tak źle, by nie móc pomóc członkowi Klanu w potrzebie. Nie musisz się mnie o to pytać codziennie — zaśmiał się cicho — chociaż to miłe.
— Chcę mieć pewność, że wszystko jest w porządku.
— Na spokojnie, wszystko jest dobrze. Oprócz bolących stawów, chrypki, chudnięcia, głuchoty... — wyliczał żartobliwie medyk, co jednak Kunia Norka wzięła na poważnie.
— Naprawdę? Nie chcesz, bym nałożyła ci maść ze stokrotek na te stawy? Albo dać jakąś wrotycz na obolałe gardło? Albo może mysz ci przynieść? — spytała zatroskana.
— Nie trzeba, naprawdę. Nie musisz mnie niańczyć.
— Ale ja chcę! Nie chcę, by starość ci doskwierała bólem, skoro nie musi.
— Oj, już długo doskwierać nie będzie...
— Nie mów tak.
Spojrzała się na niego stanowczo, opuszczając uśmiech. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że Deszczowa Chmura może ją niedługo opuścić. Fakt, miał już swoje lata, ale nie chciała go stracić. Nie była na to gotowa. Rudy sam westchnął, nie dodając od siebie nic. Nie chciał dyskutować na ten temat.
Po tym jeszcze przyszła do niej Ważkowe Skrzydło z ohydną, przy tym dziwną gorączką. Razem z Deszczową Chmurą zastanawiali się przez naprawdę długą chwilę co jej dolegało. W końcu stary kocur odnalazł pośród kępek sierści dorodnego, opitego krwią kleszcza, który został już raz nieumiejętnie wykręcony. Teraz Kuna zrobiła to raz a porządnie, a Deszcz zajął się resztą.
Kunia Norka odetchnęła z ulgą, gdy Ważkowe Skrzydło wyglądała już lepiej. Kleszcze to nie były przelewki.
Wyszła na chwilę z legowiska medyka za potrzebą, lecz wpadła przy tym na przechadzającą się Motyli Trzepot. Na Klan Gwiazdy, powinna patrzeć gdzie lezie.
— Przepraszam!
<Motyli Trzepocie?>
Wyleczeni: Ważkowe Skrzydło, Szczurzy Cień, Kania Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz