Musiała się po prostu przejść. Tak zwyczajnie. Bez zbierania ziół, bez robienia czegokolwiek. Niestety nie mogła. Bo była medyczką. Przechodziła niedaleko miejsca pochówku wielu członków ich klanu. Nagle usłyszała płacz. Obróciła się w stronę dźwięku. To Topielcowy Lament siedział nad grobem swojej córki. Powoli i po cichu poszła w jego stronę. Nie wiedziała, czy ją usłyszał, w każdym razie nie zareagował. Usiadła bez słowa obok niego i pogładziła go ogonem po plecach. Dymny odwrócił pysk w jej stronę i syknął:
– Zostaw mnie w spokoju!
Z doświadczenia wiedziała, że gdyby kontynuowała tą interakcję, nie wyszłoby z tego nic dobrego. Ze smutkiem odeszła ponownie w głąb lasu, zostawiając Topielca jeszcze bardziej osamotnionego.
***
1-2 księżyce przed śmiercią Topielca
Od ostatniej ich interakcji nie licząc krótkich “cześć”, minęło dość długo. Za każdym razem, kiedy chciała pogadać z nim dłużej, kocur mówił coś typu “nie mam ochoty”. Miała tego dość. Myślała już nawet czy się nie poddać. Może tak było lepiej? Nie. Za długo już pozwalała własnej rodzinie kruszyć się i łamać. Czas było wreszcie zainterweniować. Zaczynając od Topielcowego Lamentu. Uznała, że tym razem wyznaczy siebie na zbieranie ziół. To chyba lubiła najbardziej w byciu medykiem. Do tego dodatkowym plusem jest wyrwanie się od tych zdrajców z legowiska i możliwość bycia na osobności z wybranym kotem. Po uzgodnieniu obowiązków na najbliższą część dnia ze swoimi uczniami wyszła z legowiska medyka i zaczęła skanować wzrokiem obóz. Oczywiście. Topielec siedział sam. Podeszła do swojego „partnera”. Chociaż czy po tak długiej przerwie bez głębokich rozmów można to tak w ogóle nazwać?
– Topielcowy Lamencie? Pomożesz mi zbierać zioła? – zapytała niepewna jego reakcji, jednak jej głos brzmiał stanowczo. On chyba też wiedział, że tak naprawdę nie potrzebuje pomocy i że nie będzie to najprzyjemniejszy spacer. Mistrz zamrugał kilka razy, zaskoczony jej pytaniem.
– W porządku – wykrztusił, rzucając jej zaintrygowane spojrzenie. – W końcu nie mam czego więcej robić, czyż nie? – dodał po chwili, znowu wracając do swojego klasycznego, melancholijnego rozpaczania nad życiem.
Kiedy on się tak zmienił? Pamiętam, jak jeszcze niedawno był pełnym życia kocurem, a teraz…” – pomyślała. Uśmiechnęła się lekko, jednak jej oczy wyrażały smutek jaki czuła widząc go w takim stanie. Po chwili nie mogła już na to patrzeć. Odwróciła wzrok i poszła w stronę wyjścia. Przez chwilę szli w ciszy. Sucha uklepana ziemia pod łapami zamieniła się nagle w wilgotną pokrytą ściółką. Każdy dźwięk wody pod jej łapami sprawiał, że czuła się coraz bardziej zestresowana. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Ani czy da radę cokolwiek powiedzieć.
– Czemu milczysz? – kocur zapytał w końcu, przerywając ciszę. – Przecież... Wszystko jest w porządku, czyż nie? Dzieciaki zdrowe, mimo że czasem przynoszą wstyd. Co jest?
Ze zdenerwowania przyspieszyła kroku. Stres. To teraz czuła. Rzuciła mu smutne spojrzenie przez ramię.
– Nie chodzi o dzieci. Chodzi o nas.
– Nie chorujemy. Nie bronią nam snu, a brzuchy nasze stale są pełne. Czego więc pragniesz? Mamy to, czego potrzeba - trzeba się cieszyć tym, co się ma, bo najpewniej niedługo nawet i to stracimy – Topielcowy Lament rzucił, przyspieszając kroku, by ją dogonić. – Wszystko z nami w porządku. Nie gonię za czymś, czego nie można otrzymać. Aktualne życie jest wystarczające.
Zatrzymała się gwałtownie. Jej pazury jakby same zaczęły drążyć korytarze w ziemi niczym dżdżownice.
– Myślałam, że usłyszę dużo rzeczy od ciebie. Ale nigdy nie pomyślałabym, że chociażby zasugerujesz, że aktualna sytuacja jest dobra. Topielcowy Lamencie, spójrz temu w oczy. Dzieci przynoszą nam wstyd, mamy już tylko trójkę. A my prawie nie rozmawiamy ze sobą. Czy nie pamiętasz, jak było, kiedy byliśmy młodsi? Czy uważasz, że tak jest lepiej? – zapytała, obracając się do niego przodem. Jej uszy mimowolnie poszły do tyłu. Była wściekła, smutna, zestresowana, a co najgorsze… Nie wiedziała co teraz będzie.
– Nie stwierdziłem, że tak jest lepiej – odpowiedział gorzko. – Stwierdziłem, że musi nam to wystarczać. Nie wrócimy do przeszłości. Nie da się. A... Rozmowy? Powiedz mi szczerze, czy kiedykolwiek dużo spędzaliśmy ze sobą czasu? Nie. Znasz mnie, nie nadaję się do pogaduszek. Nie zrozumiem żartu. Nie dam poważnego wsparcia emocjonalnego. Po cóż więc mamy wymieniać między sobą zdania?
Jej pazury wbiły się jeszcze głębiej w ziemię. Jej oddech przyspieszył. Rozumiała logikę kocura, ale… Po prostu nie mogła tak żyć. Próbowała jednak rozmawiać normalnie. W końcu tego chciała.
– Nie kłam, nie udawaj, że nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie pamiętasz już czasów uczniowskich? Rozmawialiśmy codziennie… i chcę, żeby znowu tak było. Twoje żarty, nasze niby przepychanki. Związałam się z takim Topielcem. I takiego Topielca kocham.
– W porządku – z jego gardła wydobyły się szorstkie słowa, na które futro na jej karku podniosło się lekko. – Zrozumiałem. Wtedy byłem wygodny, a teraz jestem ciężarem? Kochałaś "tamtego mnie". Więc czym dla ciebie jestem?
Strzepnęła ogonem. Na wpół z irytacji, na wpół z zakłopotania.
– Ja… Nie… Nie o to chodzi… Uch! – plątała się nerwowo, wpatrując się w ziemię. Naprawdę nie chciała tego robić, ale musiała. Westchnęła głęboko, próbując zebrać wszystkie swoje emocje w jeden zestresowany kłębek uczuć. Następnie zwizualizowała sobie jak go zgniata. Kłębek maleje… maleje… maleje, aż potem już go nie ma. Pysk rozluźnił jej się, przybierając wyćwiczoną kamienną maskę. Miała nigdy nie rozmawiać z nim w taki sposób. Ale nie było wyjścia.
– Nie jesteś żadnym ciężarem. Jesteś silnym mistrzem, którego kocham. Po prostu wolałabym, żebyśmy więcej rozmawiali… czemu to nie może być łatwiejsze? – Jej głos brzmiał płasko. Żadnych intonacji, akcentów, emocji. Zupełnie jakby nie była prawdziwym kotem. Jej oczy też już zbytnio nie błyszczały iskierkami smutku czy złości. Były po prostu brązowymi sadzawkami patrzącymi się pusto w kocura.
– Nie może być łatwiejsze dlatego, że po prostu nie zamierzam prowadzić rozmów – odpowiedział sucho. – Nie mam na to siły. Życie już daje wystarczająco w kość, czyż nie?
On mówił to tak zwyczajnie. Jakby była to tylko informacja o tym, co zjadł na śniadanie. Czyli naprawdę tak myślał? Przez cały czas próbowała nie rozbić maski. Nie mogła pokazać, że ma słabość. Nawet przed jej partnerem… Lub teraz już obcym kocurem. Nie może zawieść swojej matki, Lodowego Omenu, Mrocznej Wizji i całej reszty kultu. Nie może zawieść kultu. Nie może zawieść.
– Tobie daje w kość? Każdy ma problemy. Ale skoro nie chcesz nic zmienić w naszej relacji… to czy możemy w ogóle nazywać się partnerami?
– Możemy – Wilczak stwierdził bezosobowo. - To nie tak, że nie chcę. Po prostu wiem, że nie dam rady. Nie chcę się zawieść na samym sobie.
– Więc wolisz zawieść rodzinę? Nie chcesz nawet spróbować?
– Chciałbym. Ale nie daję rady.
Czuła jakby zapadła się pod wodę. Jednak zamiast próbować za wszelką cenę wydostać się na ląd po prostu spadała… i spadała… aż do dna gdzie już nikt jej nie słyszał, nie widział i nie mógł jej uratować.
– Przykro mi. Ja nie mogę tak żyć – powiedziała, odwracając wzrok. Wtedy na ziemię spadła jedna jedyna łza. Ku jej zdziwieniu nawet, gdyby nie powstrzymywała się, nie mogła więcej płakać. Po prostu nie mogła. Uznała, że jeśli ma to być ostatnia rzecz, jaką do siebie powiedzą, to niech przynajmniej ostatnia wypowiedź będzie szczera. Tym razem zamierzała powiedzieć to normalnie. Bez ukrywania emocji.
– Czyli… to koniec? Tak to się zakończy? Nie dam rady dłużej już z tym wytrzymywać. Wiedz, że nadal kocham cię oraz nasze kocięta, ale lepiej będzie, jeśli odejdziemy od siebie. Znowu.
Kocur nic nie powiedział, pozwolił jej odejść. W głąb lasu, z dala od kotów, tam, gdzie nie ma nic oprócz ziół. Gdyby tylko wiedziała, że prawdziwy koniec nadejdzie tak szybko…
***
Tuż po próbie morderstwa
Był wieczór. Oczywiście wiedziała już o tym, co się wydarzyło. Musiała opatrzyć rany Nikłej Gwiazdy i Pustułkowego Szponu. Jednak dopiero teraz zaczynało to do niej docierać. Topielcowy Lament –kocur, którego kochała tak długo, podczas gdy on zupełnie się nią nie interesował, nie żyje. Nie dość, że nie żyje, to jeszcze był zdrajcą! Wronią strawą, ścierwem, lisim łajnem… Spojrzała na swoje łapy. Trzęsły się. Zupełnie jakby była winna. Ale czy nie była? W końcu to ona pośrednio wprowadziła go do kultu. Spędzała z nim tyle czasu, a nie zauważyła wcześniej, że coś jest nie tak. Zawiodła. Znowu. Który to już raz? Błękitna Gwiazda, Wieczorna Gwiazda, Sosnowa Gwiazda i Nikła Gwiazda. Czterech. Czterech przywódców, których zawiodła. Teraz to wszystko miało sens. Topielcowy Lament nie chciał z nią rozmawiać, bo poznałaby jego prawdziwe intencje. Gdyby tylko wcześniej to zauważyła… A ona zaślepiona miłością nie zrobiła nic oprócz zakończenia związku. Wszyscy mieli rację. Emocje to słabość. Zaufanie to słabość. Nie mogła nic czuć ani nikomu ufać. Dla własnego bezpieczeństwa. Dla rodziny. Dla kultu.
“Lojalność wobec kultu powinna być stawiana na pierwszym miejscu.” – rozbrzmiało w jej głowie. Chociaż czy ona jest w tym ważna? Zawodzi coraz częściej. Była potrzebna tylko po to, żeby Klan Wilka przetrwał do czasu kiedy będzie mógł ją zastąpić kimś innym. Była niepotrzebna. Została stworzona dla kultu, który zawiodła. Czy miała już po co żyć? Miała rodzinę. Musiała ich chronić. Musiała chronić swoje dzieci. Nawet jeśli niektóre z nich mają w sobie krew zdrajcy. Tylko… co jeśli one okażą się takie same?
[*] Do zobaczenia w Mrocznej Puszczy, zdrajco <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz