BARDZO dawno
— Może ogarnij swoją Marchewę, bo przez to, że wreszcie się przed nią tak nie płaszczysz już jej solidnie odwaliło, jakby wcześniej nie była ostro popieprzona umysłowo.
Niebieski zamilkł, patrząc jedynie jak wojowniczka odchodzi gdzieś dalej, a jego spojrzenie spotkało się z tym należącym do Marchewkowego Grzbietu. Jej zielone oczy wbijały się głęboko, jak pazury w skórę. Wzrok oplatał się wokół jego ciała, niczym żądna żmija, a na jej pysku widział nie tylko wściekłość. Zaskoczenie, smutek, pragnienie, a przede wszystkim... pewien promyk nadziei. Wyglądała okropnie ze swoim skołtunionym futrem. Jej oczy błyskały jak świeczki. Jakby wierzyła jeszcze, że coś się odmieni. Otworzyła pysk, utrzymując kontakt wzrokowy, chciała coś powiedzieć. Jałowy Pył jednak wypalił pierwszy.
— Przepraszam — wymamrotał niemal niedosłyszalnie, odwracając się.
— Jałowy- — Marchewkowy Grzbiet chciała podążyć za uciekającym powoli kocurem.
— Zostaw ją — syknęła Kamienna Agonia. — Przejrzyj w końcu na oczy.
***
przed wojną
Patrzył bez mrugania. Nie potrafił z siebie wydusić nic, a jedynie przerażenie w oczach zdradzało jego szok. Jego oczy uwieczniały na zawsze ten obraz w głowie.
Ciało leżało w bezruchu. Zmierzwiona sierść kocicy sklejała się w brudne kołtuny, splamiona zaschniętą krwią. Jałowy Pył nie był pewny, czy spazmy bólu przechodzą przez niego czy wciąż przez nią. Oczy miała zamknięte. Słyszał w głowie jej żałosne wycie z bólu. Wyglądała, jakby nie pozwolono jej na szybką, bezbolesną śmierć, a zamiast tego doznała najgorszej agonii. A przy tym... tak spokojnie. Jak gdyby ziemskie swawole już wcale jej nie dotyczyły, a zamiast tego mogła spoczywać w pokoju.
Och, Kamienna Gwiazdo...
Jego twarz zastygła. Nic nie powiedział, gdy inni w ciszy spychali zwłoki przywódczyni do rzeki. Jej sierść zetknęła się z wodą, pysk całkiem zanurzył, aż w końcu pod brudną taflą szczątki zniknęły w ciemnej toni. Jego oczy to chłonęły; widok dryfującej martwej kocicy wypełniał bezwiedną czerń w jego głowie.
Bezwładne ciało liderki popłynęło z prądem, niesione przez wartki strumień wody. Oddalało się. Znikało jak płomień przygasającej świeczki. Pysk Jałowego Pyłu nie drgnął. Jego zielone oczy nie mrugały. Jedno z nich upuściło trzymaną w sobie łzę, która opadła na wiechlinowe źdźbło z trzaskiem pękających luster, rozrywając w jego uszach grobową ciszę.
Odeszła. Wicher wyrwał mu z łap ostatnich przyjaciół, uciekających mu przez palce. Kolejny z nich pozostawił go bez pożegnania. Nigdy się nie pogodzili. Nigdy nie otworzył ust, by porozmawiać, by powiedzieć "przepraszam".
Żałował.
Plusk i szelest trawy czesanej przez wiatr jako jedyny przerywał milczenie. Śledził wzrokiem porywane przez siły natury ciało. Słyszał w głowie szept, nie był już pewien czy swój czy dusz obłąkańców, którzy w jego umyśle znaleźli schronienie. W pustce powoli pojawił się przebłysk światła, myśli. Kocur zamrugał, gubiąc ślad płynącej Kamiennej Gwiazdy. Potrzebował rozmowy. Teraz to zrozumiał. Potrzebował jeszcze raz usłyszeć jej głos, usłyszeć "wybaczam". Nie potrafił powstrzymać łez. Same płynęły spod zaciśniętych powiek. Nie zauważył, jak brzeg stał się pusty, krople deszczu zlały się z płaczem, a dotąd spokojne lustro wody zamieniło się w bombardowaną narastającą ulewą ziemię. Nie potrafił znaleźć już Kamień. Opuściła go.
— Zniknęłaś... — Spod drżących warg wyrwało się pojedyncze słowo. Próbował przepchać przez gardło kolejne. — Nie wiem gdzie jesteś. Cholera, to zawiłe. Ale nawet, jeśli już nie istniejesz... — oczy wojownika zalśniły — …wybacz mi wszystko, co kiedykolwiek zrobiłem. Proszę.
Spojrzał we własne odbicie w czarnej, rzecznej toni. Z jego ust uciekło tylko głośne westchnięcie.
Stał się jeszcze bardziej samotny.
Wybaczam przyjacielu
OdpowiedzUsuń<3
UsuńŁadnie piszesz Pianka
OdpowiedzUsuń