Załamał się już całkowicie. Bez wsparcia, bez kogoś kto mógł poświęcić swoje życie przeciwko walce z Mroczną Gwiazdą... Wszystko legło w gruzach.
Ciało jego matki zostało podarowane ptakom na pożarcie, a lider ponownie się nim zainteresował, tocząc dalej gre. Czuł się tym tak bardzo zmęczony. Rezygnacja, niechęć i świadomość tego, że zawiódł, trwały w nim przez ostatnie dni. Nawet Sosnowa Igła nie była w stanie zmusić go, aby wstał, tymi swoimi szarpnięciami za skórę. Może uznała, że miał żałobę? Możliwe, że tak było. Nie płakał jednak po matce, która się go wyparła. Wciąż pamiętał to... spotkanie na granicy, gdy wyskoczyła na niego z pyskiem. Musiał uciekać, lecz jej słowa złamały mu serce, pociągając w mrok jeszcze bardziej.
Poczuł jak ktoś za nim stoi, a jego łapy uginają się pod naporem nieznanej siły. Nie walczył z tym jak zawsze. Poddał się temu, kładąc się na ziemi, zamykając oczy.
Cisza się przyciągała, chociaż wiedział, że jego wróg nie odszedł. Usłyszał jak się zbliża, zajmując miejsce tuż obok niego.
— Gdy pisklę zostaje sierotą, wtedy dopiero dorasta — głos zastępczyni rozległ się nad jego głową.
— Pisklę nie potrzebuje pouczeń — warknął w odpowiedzi, ponieważ nie zamierzał bawić się z nią w symbolikę, zwłaszcza że doskonale wiedział o czym mówiła. Ozdabianie tego w ładne słowa nie zmieni ich sensu.
— Cierpienie jest ważnym elementem życia. Ono definiuje siłę kota. — Poczuł jak jej pazury spoczęły na jego karku, a ucisk powoli narastał. — Ale każdy ma limity. Ile jesteś w stanie znieść? Ile poświęcisz gnając ślepo przed siebie niczym bohater z baśni? Oni zwykle giną na końcu opowieści. Przez swój upór i brawurę, Kruku.
Wspaniale... Kolejna przyszła sączyć swój jad do jego ucha. Jak nie lider odbierający mu całą nadzieję, to teraz wykład o bohaterskich czynach. Nie odpowiedział, krzywiąc pysk, gdy kocica naruszyła skórę.
— Kruku... Spójrz na mnie. — Niechętnie to zrobił, a to co zobaczył sprawiło, że zamarł.
Zastępczyni podsunęła mu pod nos kawałki rośliny. Znał ją. Wścibski Nochal mu ją pokazywała. To z niej miała powstać trucizna, która miała zatruć Mroczną Gwiazdę.
— Znalazłam to pod posłaniem jednej z wojowniczek. Wiesz co to jest? — Pokręcił głową, chociaż strach powoli wywracał mu trzewia na drugą stronę. — W takim razie cię oświece. Sok z tej rośliny po kontakcie z krwią jest... bardzo niebezpieczny. Powoduje cierpienie. Potworne cierpienie. — Wpatrywała mu się głęboko w oczy. — Jej inna odmiana powoduje śmierć.
Nie... Ona nie chciała chyba powiedzieć przez to, że Wścibski Nochal zawiodła i zerwała nie tą roślinę co trzeba?! Tak. Myślał o tym, że jego plan tak czy siak by się nie udał, chociaż wizja wijącego się z bólu lidera byłaby satysfakcjonująca. Ale kogo obarczyliby winą? No właśnie jego. Tak jak teraz.
Irgowy Nektar nachyliła się nad nim niczym jastrząb, szepcząc mu do ucha:
— Teraz jej sok jest w twojej krwi.
Zamarł. Dotknął łapą karku, gdzie go zraniła i dostrzegł na swoich opuszkach krew. Nie... Nie... Nie mogła go zatruć! Skąd ona wiedziała? Znaczy... to jasne, że połączyła kropki, ale nie był jedynym buntownikiem w tym klanie!
— Zacznie działać dopiero za jakiś czas. Masz więc okazję znaleźć miejsce, gdzie sprawdzisz swoje limity nie niepokojąc reszty klanu. Każde działanie ma konsekwencje. A ja... obserwowałam was moja ty ptaszyno. — Uniosła mu łeb. — Myśleliście, że Dzicza Siła ma taką wiedzę o roślinach, by wskazać wam truciznę? Ja jej o tym powiedziałam. A ty wpadłeś w moją pułapkę. Ponownie. A pamiętasz jaką mieliśmy umowe, prawda?
Wyszarpnął się z jej uścisku, próbując wstać na łapy. Zaczynał panikować. Czuł już jak trucizna krąży mu w żyłach, chociaż zapewne miał jeszcze trochę czasu nim zacznie działać i odbierać mu zmysły.
— Pisklę nie umie latać, nie umie chodzić. Jedynie woła rodziców, zwabiając tak drapieżników — mówiła, gdy czołgał się w stronę wyjścia z obozu. — Nikt go nie uratuje, chyba że nauczy się w ostatniej sekundzie życia latać.
Łapy miał takie ciężkie, lecz się nie poddawał. Nie pozwoli jej znów wygrać. Nie pozwoli.
— Upór i brawura — przypomniała mu, widząc jak niestrudzenie posuwał się do przodu. Jej nieśpieszny krok towarzyszył mu tak, jakby wybrała się na przechadzkę. — One pchają cię naprzód. Dodają ci sił, ponieważ nie chcesz ulec drapieżnikowi, chociaż wiesz, że jesteś tylko małym pisklęciem. Pisklęciem, które bez pomocy innych ptaków nic nie zrobi. — Złota dała znak swojej córce, która czaiła się w pobliżu. Ta podeszła i chwyciła go za kark, sprawnie wynosząc z obozu.
— Dlaczego? — syknął w końcu do niej, ciągnięty przez tereny do miejsca, które najpewniej stanie się jego grobem. Czuł jak panika ustępuje strachowi.
Kocica nie odpowiedziała od razu. Najpierw doszli na miejsce. Jezioro o tej porze wyglądało ładnie, pomijając fakt, że zapewnie w nim umrze.
Został puszczony i upadł boleśnie na ziemię. W oczach zalśniły mu łzy.
— Właśnie dlatego — Starła pojedynczy okaz z jego policzka. — Ponieważ jesteś na skraju, a ja kończę to co zaczęłam. Dzisiejszego dnia złamię cię, Upadły Kruku. Złamię twój upór, dumę i brawurę. Zostaniesz tylko ty. Obdarty ze swojej zbroi. — Spojrzał na słońce, jak gdyby obliczała ile jeszcze czasu zostało nim trucizna zacznie działać. — Masz wszystko, Stokrotkowa Polano? — zwróciła się do córki, która skinęła łbem. — Dobrze. Nie pozwól, aby odgryzł sobie język.
***
Cierpienie jakie czuł, odbierało mu zmysły, dech, a nawet to kim był. Nie było myśli, nie było świata dookoła niego. Nie było nic. Ile razy już został tak otruty? Chyba pierwszy raz w życiu. Nie potrafił tego opisać. To było stokroć gorsze niż to co przeżyła Nocna Tafla. Czuł się tak, jakby obdzierano go ze skóry, jedocześnie płonąc w ogniu. Nie umierał jednak, a żył. Żył, a to piekło trwało dalej.
Gdyby mógł krzyczeć, cały las by go usłyszał. Możliwe, że nawet jego głos dotarłby do Klanu Burzy. Był jednak zabezpieczony. Jego zęby wbijały się w twardy patyk, który nie pozwalał mu odgryźć sobie języka. Jego łapy, gotowe by powyrywać sobie skórę, przygniecione do ziemi. Żadnych ran, a mimo to... to cierpienie.
Już chyba wolał umrzeć niż by to piekło trwało wieczność. Bo takie miał odczucie. Że minęły księżyce. Księżyce, a nie kilkadziesiąt uderzeń serca.
Wpatrywał się w niebo, gdy powoli się uspokajał. Chmury leniwie sunęły po horyzoncie. Szum drzew muskanych wiatrem. Ten spokój... Czy on umarł?
Nad jego głową pojawiła się otoczona promieniami słońca postać. Kocica miała nieodgadniony wyraz pyska. Nie potrafił zrozumieć jak to możliwe, że nie czerpała z tego satysfakcji jak Mroczna Gwiazda. On by szczerzył się jak głupek, a ona... zachowywała powagę.
— Na pewno nic mu nie będzie? — zapytała z powątpiewaniem Stokrotkowa Polana.
— Dostał jedną krople soku. Dojdzie do siebie. Przy większej ilości usmażyłby mu się mózg — odpowiedziała córce, wyciągając mu z pyska patyk. — Nie jest moim celem robienie z niego kaleki. Bo gdzie tu zabawa? — Podrapała go pod brodą.
Chciał wstać, ale jego ciało z nim nie współpracowało. Ledwo uniósł łeb, a ten spoczął na ziemi. Nie oderwał go drugi raz. Nie był w stanie.
***
Legł na miękkim posłaniu, układany na nim przez złotą zastępczynie. Poprawiła mu łapy oraz łep tak, aby nie wystawały poza krawędzie mchu, co było zbyt troskliwe jak na nią, zwłaszcza po tym co mu uczyniła. Sosnowa Igła siedziała tuż obok niej, wpatrując się w niego z satysfakcją.
— Opiekuj się nim — wydała polecenie w jej stronę Irga, a go aż zemdliło. Burą pewnie też, patrząc na jej wyraz pyska.
— Oczywiście. Będzie miał jak w niebie, mój kochany przyjaciel — cynizm aż się z niej wylewał.
— Powiadom mnie, gdy zacznie mówić — powiedziała złota, po czym wyszła z legowiska.
Został sam na sam z drugą kocicą, która westchnęła cierpiętniczo jakby była tu za karę, a następnie ułożyła się na legowisku obok.
***
— Mam nadzieję, że wyniosłeś z tego lekcję — zwróciła się do niego.
— Tak, Irgowy Nektarze — odpowiedział nie unosząc wzroku na kocicę.
Minęło kilka dni. Kilka dni nieprzespanych nocy, ataków paniki i kij wie czego jeszcze, bo nie pamiętał. Nie myślał nad tym. Nigdy nie czuł się tak przemęczony. Kocica dopięła swego. Popchnęła go na skraj, a strach to jedyne co towarzyszyło mu przez ten cały czas. Nie rozmawiał z nikim, odizolował się. Sosnowa Igła była niczym jego cień, tak jak zawsze. Niby nic się nie zmieniło, a jednak... sporo.
— Czy aby na pewno? — Uniosła jego pysk.
Strach ścisnął mu pierś, a z gardła uciekł szloch. Zadrżał, zaciskając mocno oczy.
Irgowy Nektar puściła go, a on zwiesił łeb, opanowując oddech.
— Dobrze — miauknęła jakby oczekiwała właśnie takiej reakcji. — Idź na polowanie. Klanowi przyda się jedzenie. — to powiedziawszy wstała i odeszła.
Zerwał się szybko na łapy, aby wybiec z tego piekła, wybiec i nie oglądać się za siebie, lecz zderzył się z Szczurzym Cieniem, który posłał mu nieodgadnione spojrzenie. A ten tu czego szukał?
— Walcz. Walcz nim cię to pochłonie. Zrobiła mi to samo. Kosztowało mnie to masę wylanych łez i strachu. Pomogę ci ją pokonać — zapewnił, a on aż zamrugał w szoku.
Proponował mu pomoc? Tak za nic? Dlaczego? Przecież... Na chwilę go zatkało, a zrozumienie powoli nadeszło. "Zrobiła mi to samo". Nie... Niemożliwe. On też był ofiarą jej chorych sztuczek? Sądził, że był jej lizusem, tak jak każdy pies Mrocznej Gwiazdy. Czy naprawdę rozumiał przez co przechodził?
— Nie... — szepnął. — Ona się dowie. Znów wygra. Znów mi to zrobi. — Kręcił łbem.
— Prawda. Dowie się. Jednak skupi się na mnie, nie na tobie. Ona nie chcę, aby jej trofea wymknęły się spod jej wpływu. Dlatego obaj żyjemy. Dla niej to rozrywka. Zrobi ci z mózgu wodę i będzie obserwować jak się staczasz. Musisz nauczyć się grać na jej zasadach, nie wychodząc z gry.
Gra... Zamrugał rozumiejąc co miał na myśli. To była wciąż tak cholerna gra. Ona zawsze była bezwzględna i okrutna. Toczyła się aż do ostatniego oddechu, ostatniego bicia serca.
— Będzie cię izolować. Starcisz wszystkich na kim ci zależy. Kontakty się zepsują, ale... tak to wygląda. Działamy w mroku. Samotni. Bez sojuszników, gotowi na śmierć w każdej chwili. Nikt nam nigdy nie podziękuje. Nie będziemy mieć grobów. Ale nasza wola przetrwa. W każdym młodym, którego czeka ten sam los co nas.
— Dziękuję... — szepnął, ponieważ to do niego bardzo przemówiło. Racja. Był samotnym krukiem. Jego wolą było przeżycie w siedlisku drapieżników. By to się stało, musiał zamienić się w jednego z nich.
Gra się nie zakończyła. O nie... Ona przybrała inny bieg. Całkowicie nowy, świeższy pogląd na coraz więcej spraw. On był już spalony. Mroczna Gwiazda mu nie ufał, Irgowy Nektar zrobiła z niego swoją zabawkę. Nie miał praw, nie miał nic. Ale przecież w obozie byli uciśnieni. Ci którzy zostali porwani przez Klan Wilka. Gdyby zaatakowali równocześnie...
— No proszę, proszę... Dwie ofiary losu — rozległ się obok śmiech Sosnowej Igły.
Szczurzym Cień przygarbił się, ale nic kotce nie odpowiedział.
— Co? Niemowa odzyskał język? — drwiła dalej. — Może powinnam powiadomić Irgę, hm? Pewnie tęskni za tymi twoimi błaganiami.
Obserwował jak bury wręcz profesjonalnie zachowuje swoją maskę. Nie zareagował na przytyki Sosny w żaden sposób. Ją to oczywiście zdenerwowało. Chapsnęła zębami nad jego pyskiem, ale i to nie spowodowało żadnej reakcji.
— Jazda. Wracaj do swoich spraw — rozkazała, a wojownik posłusznie ich opuścił.
Bura prychnęła pod nosem, zwracając spojrzenie na niego.
— A ty czemu nie ryczysz? Co ci powiedział?
Co mu powiedział? Sądziła, że go wyda? Nigdy. Nie, gdy nadzieja znów została przywrócona, a świat dawał mu kolejną szansę, aby walczyć z tym chorym systemem.
— Łzy są dla bab — stwierdził, wstając. — Chodźmy na polowanie Sosnowa Igło.
Kocice na moment zatkało.
— Chyba się przesłyszałam. Co powiedziałeś?
— To co słyszałaś. I tak musisz ze mną iść, bo mnie niańczysz. Swoją drogą... Naprawdę to trochę żałosne, że takiej wspaniałej wojowniczce dają pod opiekę jakiegoś wojownika. — Ujrzał jak na pysku burej pojawia się gama emocji. Idealnie w cel. Przecież to było takie proste. Rozwiązanie jego problemów miał przed swoim nosem. I o zgrozo... na imię jej było Sosna.
— No właśnie! Co ja jestem? Niańka jakaś? — prychnęła. — Nie doceniają mnie w tym klanie. A to ja zrobiłam tu porządek z takimi śmieciami jak ty.
— Tak... Prawda. Nawet Nocna Tafla chciała śmierci z twoich łap. Pewnie wielu podziela zdanie, że jesteś niedoceniona.
— Nawet ty? — rzuciła w jego stronę, jakby niedowierzając.
— Owszem. Nawet ja. Jesteśmy w końcu przyjaciółmi, prawda? — Posłał jej słaby uśmieszek.
To zadziałało tak jak się spodziewał. Burą na moment zamurowało, ale ruszyła jego śladem. Udali się w teren, aby upolować pożywienie dla klanu. Chociaż strach nie odszedł, a czaił się w każdym zakątku jego ciała, tak mógł go wykorzystać jako broń. Zacznie od Sosny, a potem... Potem przyjdzie czas na resztę. Skoro Irgowy Nektar tak się bawiła dopilnuje, aby jej taktyka obróciła się przeciwko niej. Może i nie miał skrzydeł; były powyrywane, a krew ciekła z resztek jego piór, to jeszcze oddychał. A kruki nie zapominały krzywd. Nigdy. Póki śmierć ich nie dopadnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz