Przed porodem Fretki i sądem Krwawnika
Cichy płacz. Wrogi charkot. Czerń zalewająca całe pomieszczenie. Dwa brązowe ślipia mieniące się w ciemności. Ruda medyczka przekroczyła próg żłobka. W powietrzu unosił się piekący w nos zapach. Przez kark przebiegły jej dreszcze. Wiedziała, że nie jest tu mile widziana. Miała świadomość, jak bardzo tragiczna jest historia pojawienia się w nim Fretki. Tak bardzo, bardzo jej współczuła. Nie potrafiła nawet opisać uczucia, które ją wypełniało. Była gotowa sama zająć się kociętami zastępczyni. Doznała takiego bólu na własnej skórze, znała to paskudne, niszczące uczucie. Samo myślenie o swojej przeszłości, gwałcie i codziennych męczarniach wywoływało w niej ogromny niepokój. Czuła się winna tragedii, która spotkała Fretkę. Jej małą, kochaną Fretkę. Kocica nawet nie przejmowała się jej istnieniem, wręcz nią gardziła. Mimo tego Plusk martwiła się o nią jak o własną córkę. Pamiętała, jaka tragedia spotkała ją za kocięcia. Straciła rodziców w niezwykle brutalny sposób. Zawsze pragnęła jej szczęścia. Westchnęła głośno. Nie chcąc niepokoić liliowej, odwróciła się i dopiero po tym otarła łzy. Po raz kolejny wplątywała się w wir poczucia winy. Dobrze wiedziała, że nie miała na tę sytuację żadnego wpływu, a mimo tego, czuła się, jakby musiała ją za to przeprosić. Ciężkim krokiem skierowała się do leżącej w kącie żłobka kotki. Mrok tego miejsca, spowodowany przyczyną pojawienia się w nim Fretki był iście przerażający.
— Odejdź! — przeraźliwe, wypełnione bólem syknięcie wydało się z głębi ciemnego kąta kociarni.
Medyczka
cofnęła się o krok. Nie mogła tego znieść. Z ogromnym trudem
powstrzymywała się od wybuchnięcia płaczem. Panowanie nad emocjami było
ciężkie. Czuła się jak stary, wyszczerbiony falochron, który łamał się
pod wpływem fali emocji. Pociągnęła nosem i wbiła wzrok w swoje łapy.
Nie dawała już rady. Cała ta sytuacja niezwykle ją męczyła. Tak bardzo
pragnęła jej pomóc. Bezsilność ogarniała całe jej ciało. Żłobek ponownie
wypełniła cisza. Wydawał się teraz jeszcze straszniejszy.
—
Fretko, j-ja chce ci jedynie pomoc. N-nie chcę cię skrzywdzić —
pisnęła, przerywając przygnębiające milczenie. Wbiła pazury w podłoże. —
W-wiem, że to, przez co w tej chwili przechodzisz, j-jest bardzo
trudne — podjęła się próby pocieszenia jej. Nie było to łatwe.
Nieustannie przerywała przemowę, próbując się nie rozpłakać. — S-sama
byłam w t-takiej sytuacji — zdecydowała się na powiedzenie jej bolesnej
prawdy, skrobiąc łapą w ziemi. — W-wiem, co czujesz. T-to u-uczucie
noszenia w b-brzuchu s-swoich, a zarazem o-obcych i-istot j-jest
niszczące — wytarła łapą oczy. Jej głos się załamał. — J-jesteś silną
kocicą. W-wierzę, że d-dasz radę. J-jeśli t-tak słaba i m-mizerna osoba
j-jak ja dała r-radę, t-to ty również d-dasz.
Ciche
łkanie wdarło się do rudych uszu płaskopyskiej medyczki. Przepełnione
bólem. Zmęczeniem. Rozrywało jej kruche serce. Miażdżyło je na
kawałeczki. Było tak tragiczne i przykre, że wzruszyłoby nawet
największego twardziela. Tak osobliwe, niespotykane i niepasujące do
Fretki. Do kotki, która zdawała się nigdy nie płakać. Twardej jak skała,
chłodno wydającej rozkazy.
—
J-jeśli tylko chcesz, m-mogę je przygarnąć — zaoferowała, pragnąć choć
trochę jej pomóc. Bardzo lubiła kocięta, a opieka nad nimi nie sprawiała
jej większych trudności. Za wszelką cenę chciała, by zastępczyni
poczuła się lepiej. — W-wychowałam swój m-miot, k-który powstał w
p-podobny sposób. W-wiem, że j-jest ci ciężko.
Liliowa
milczała. Płacz zanikał powolnie, dając ciszy ponownie rozgościć się w
żłobku. Jedyna rzecz, jaka w tej chwili wydawała jakikolwiek odgłosy,
był deszcz. Krople spływały po dachu kociarni, dudniąc i bębniąc. Ruda
wpatrywała się w jasny kształt w jego kącie. Wyczekiwała jej odpowiedzi z
zaniepokojeniem. Tak bardzo chciała wynagrodzić jej te wszystkie lata
cierpienia. Stać się kimś godnym jej zaufania. Obdarzyć ją matczyną
miłością, którą utraciła w dzieciństwie.
— Wychowam je sama, nie chce pomocy — po dłuższym czasie ciężką ciszę przecięło chrapliwe mruknięcie.
Jej
nadzieja rozkruszyła się na tysiąc małych kawałeczków. Zwiesiła po
sobie uszy. Skoro nie potrzebowała pomocy, nie powinna była jej
narzucać. Jednak mimo jej słów, wcale nie miała pewności, czy
rzeczywiście tak się stanie. Widziała, w jakim stanie jest i jak
cholernie cierpi. Nie miała serca zostawić jej w takim stanie. Płaczącej
bezsilnie, z boleśnie obdrapanymi łapami, niemogącej nawet ruszyć się z
miejsca. Nie chciała dać sobie pomóc. A owej pomocy potrzebowała.
—
Czy m-mogłabym chociaż p-przynieść ci z-zioła na gardło? B-brzmi, jakby
bardzo c-cię bolało — zmartwiła się, machając lekko ogonem.
Kotka
nie pozwalała jej się do siebie zbliżyć. Nie chciała naruszać jej
strefy komfortu. Wiedziała, jak bardzo czułym na tym punkcie jest się po
tak okropnym i tragicznym wydarzeniu. Nie widziała więc dokładnie, w
jakim jest stanie pod względem fizycznym. Leżała do niej odwrócona
bokiem. Widziała zaledwie kawałek jej pyska, łapę i grzbiet.
— Chcesz, to przynieś. Nie chcesz, to nie przynoś — do jej uszu dobiegło obojętne chrząknięcie.
Ruszyła kącikami swojego płaskiego pyszczka. Zgodziła się. Pomoże jej, chociaż w taki sposób.
Poczuje się choć trochę lepiej. Zerknęła jeszcze na liliowy pysk zastępczyni i zwróciła się w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
Gdy
tylko je opuściła, jej futro zostało przeczesane przez chłodny,
szalejący na dworze wiatr. Do jej nozdrzy wpadł mocny i dobrze jej znany
zapach deszczu. Jego krople spłynęły po jej rudej sierści i wąsach.
Cieszyła się, że miała je z powrotem. Co prawda nie dawały jej aż takiej
sprawności, jak te poprzednie, ale radowała się, że odrosły, chociażby w
mizerniejszej postaci. Wgramoliwszy się do środka swojego legowiska,
otrzepała się, strącając ze swojej półdługiej sierści krople deszczu. W
środku siedziała Witka, wraz z Żurawiną i Świergot. Plusk powitała ich
przyjaznym spojrzeniem. Omijając siedzące koty, skierowała się do
niewielkiego stosiku z ziołami. Jej asystentka była zajęta. Nie mogła
jej po nie wysłać. Sama będzie musiała się po nie udać, wtedy, kiedy
tylko skończy leczenie Fretki. Kotka nachyliła się nad stertą roślin i
rozpoczęła poszukiwanie tej, której potrzebowała.
— Witko, r-radzisz sobie, czy potrzebujesz mojej p-pomocy? — zapytała, nie odrywając się od wykonywanej czynności.
—
Dam radę, nie potrzebuje pomocy — odpowiedziała jej miauknięciem. — Nic
się nie dzieje. Jedyne, co mnie martwi to dość mała ilość ziół, którą
mamy. Jak skończę leczyć, to się po nie przejdę. Wiem na pewno, że nie
mamy już jagód jałowca i trybuli. Zasób pokrzyw jest już na wyczerpaniu.
Medyczka
złapała w zęby roślinę o malutkich, okrągłych kwiatkach w kolorze
słońca. Jej intensywny, słodki zapach szybko wypełnił nos koteczki.
Podniosła się i skierowała ku wyjściu.
—
Cieszę się, że s-sobie radzisz — oznajmiła swojej asystentce. — Jeśli
jednak w jakimś momencie potrzebowałabyś pomocy, wiesz g-gdzie jestem.
Kiedy już wrócę, możemy razem pójść na z-zbieranie ziół — zaproponowała
nieco niewyraźnie, przez trzymaną w pysku roślinę.
— Dobrze. Jak obie skończymy, możemy pójść — skinęła głową i kontynuowała leczenie swoich pacjentów.
Plusk
opuściła swoje legowisko. Lżejszy już wiatr przeczesał jej futro. Zaświszczał jej w uszy i uszczypnął w nos. Jesienny, chłodny deszcz ponownie
zmoczył jej puchatą sierść. Jedyne, czego pragnęła w tej chwili, to
udzielenie Fretce skutecznej pomocy. Niosąc potrzebne zioła w pysku,
wskoczyła w głąb ciemnego żłobka. Tak bardzo pragnęła jej pomóc.
Odepchnąć od niej zbędne nieszczęścia. Ochronić ją przed natłokiem burzy
zmartwień. Chciała otoczyć ją miłością, której od tak dawna nie było
dane jej zaznać.
Wyleczeni: Fretka, Żurawina, Świergot
Wyleczeni: Fretka, Żurawina, Świergot
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz