Krok za krokiem, a cichy skrzyp wydobywał się spod jej łap. Okryte białym całunem Pory Nagich Drzew rośliny zlewały się w spójną całość, toteż czuła się, jakby wędrowała po bezkresnej krainie śniegu. Z początku sama, zgubiona we własnych myślach, nieustannie balansujących pomiędzy sprawami klanu a kwestią jej syna. Zaginionego już od tylu księżyców, że wielu dla świętego spokoju uznałoby go za martwego.
Głos Różanej Przełęczy wydawał się równie delikatny co płatek śniegu. Rozbrzmiał dźwięcznie w jej uszach, pozwalając jej dłuższą chwilę przetwarzać znaczenie tych słów.
— Niestety byłoby za proste, gdyby nie miały tych swoich nor — odparła, siłując się na wykazujący jakiekolwiek chęci do życia ton. — Nie sądzę jednak, by mi to miało przeszkadzać — dodała bez zastanowienia.
Nie stroniła od pracy, lecz wyjątkowo była na tyle zmęczona, by rzeczywiście mieć dosyć nawet tych najprostszych czynności. Coraz to dłuższe szukanie Jelenia wywoływało w niej wrażenie, iż nieustannie kręci się dookoła jednego miejsca i traci czas, zamiast poszerzyć swoje horyzonty.
Odbycie z Różą patrolu łowieckiego okazało się dobrą decyzją. Nie rozmawiały zbyt wiele, ale Tygrys odpowiadało towarzystwo szylkretki. Pozwoliło jej to wszystko na dłuższą chwilę odciągnąć myśli od spraw jej syna.
Głos Różanej Przełęczy wydawał się równie delikatny co płatek śniegu. Rozbrzmiał dźwięcznie w jej uszach, pozwalając jej dłuższą chwilę przetwarzać znaczenie tych słów.
— Niestety byłoby za proste, gdyby nie miały tych swoich nor — odparła, siłując się na wykazujący jakiekolwiek chęci do życia ton. — Nie sądzę jednak, by mi to miało przeszkadzać — dodała bez zastanowienia.
Nie stroniła od pracy, lecz wyjątkowo była na tyle zmęczona, by rzeczywiście mieć dosyć nawet tych najprostszych czynności. Coraz to dłuższe szukanie Jelenia wywoływało w niej wrażenie, iż nieustannie kręci się dookoła jednego miejsca i traci czas, zamiast poszerzyć swoje horyzonty.
Odbycie z Różą patrolu łowieckiego okazało się dobrą decyzją. Nie rozmawiały zbyt wiele, ale Tygrys odpowiadało towarzystwo szylkretki. Pozwoliło jej to wszystko na dłuższą chwilę odciągnąć myśli od spraw jej syna.
***
Na wiele była gotowa, jednak śmierć Kamień nie wpasowywała się w ten ściśle wyznaczony przez nią zakres. I to nie w momencie, gdy byli o krok przed wojną, która w takich okolicznościach wymagała większego zaangażowania od niej. To ona miała stanąć na czele klanu i poprowadzić go naprzeciw wrogom, ryzykując życia wielu ze swych pobratymców. Ryzykując nawet własnym bytem i licząc się z faktem, że nie zdąży nawet spotkać swojego dziecka, dla którego tak naprawdę działo się to wszystko. Starała się uświadomić siebie, że ktokolwiek by to nie był, to i tak musieliby stawić czoła Wilczakom. Ci pozwolili sobie na zbyt dużo, jawnie kpiąc z ich. Temu trzeba było położyć kres, a fakt, że zaszło to w jej kadencji, wcale nie należał do pocieszających.
Ciało Kamiennej Gwiazdy nie zostało pochowane na terenie klanu. Ruda dłuższą chwilę gdybała, co z nią zrobić, bo zdawała sobie sprawę, że niektórzy mocno stronili od czarnej i z chęcią wykorzystają okazję na zemstę.
Dlatego też zwłoki trafiły do rzeki, a gdy odpływały, Tygrys modliła się jedynie, by trafiły one jak najdalej.
Dosyć ważną kwestią był też wybór zastępcy. Gdybała niedługo, bo jako z natury obserwatorka zdążyła wyrobić sobie przeróżne opinie o poszczególnych kotach.
Z pewnością unikała całkowicie rudego koloru futra. Pomimo zakończenia ery rasizmu, wolała nie kusić losu i nie być posądzana o „spoufalanie” się ze swymi i powrotu do przeszłości. Z innej strony nie znała się aż tak z innymi wojownikami. Będąc zastępcą, nabyła wielu nowych znajomości, bo wyznaczanie patroli i załatwianie klanowych spraw zmusiło ją do dużej ilości interakcji.
I dlatego też wybrała Różaną Przełęcz.
Szylkretka wydawała się specyficzna, a zarazem była jedynym słusznym wyborem. Zdystansowana i spokojna, a jednocześnie potrafiła zaingerować, gdy sytuacja tego wymagała. To w końcu ona pomściła biednego, Zwęglonego Kamienia.
— Różana Przełęczo — wymknął się z jej pyska, gdy tylko dominujące w czarnej barwie futro przeszły przed jej pyskiem. — Pozwól, że przejdziemy się na patrol. Chciałabym omówić z tobą parę spraw — mruknęła zgrabnie, jakby z góry planowała tę rozmowę.
— A istnieje jakiś konkretny powód, dla którego nie możemy przeprowadzić tej rozmowy tutaj? — spytała na tyle spokojnie, iż ruda nie potraktowała tego w żadnym stopniu jako uszczypliwość, a jedynie wynik ciekawości nowej zastępczyni.
— Wolę nie mieć postronnych świadków. Do tego ostatnie sytuacje w klanie nauczyły mnie, że nie każdemu warto ufać, nawet jeśli żyje wśród nas wiele księżyców — stwierdziła. — Mamy wojnę na karku, potrzebuję usłyszeć twojej wizji i odczuć. Oczywiście opowiem ci najpierw, co ja widzę i co wiem po ustaleniach z Daliową Gwiazdą, żebyś mogła mieć punkt odniesienia — dodała.
Skinięcie głową potraktowała jako zgodę. Obie pokierowały swe łapy w kierunku północnych granic, gdzie nie sąsiadowali z żadnym klanem i ryzyko spotkania jakiegoś patrolu spadało do zera. Samotnicy byli inną kwestią, ale nią się na razie nie przejmowała.
— Wolałabym uniknąć tego wszystkiego, ale siedzimy już zbyt głęboko w tym bagnie — westchnęła, bo sama myśl o rozlewie krwi przywodziła jej do głowy okropne wspomnienia. Czy ten jeden raz, gdy akurat zsolidaryzowali się z Klanem Wilka, by dobić Nocniaków, niczego ich nie nauczył? — Nie wiem, na ile cierpliwa będzie Daliowa Gwiazda. Przez to, co stało się z Kamień… Kamienną Gwiazdą — poprawiła się w ramach formalności. — My zaatakujemy od jednej strony, oni od drugiej i walczymy choćby do ostatniego tchnienia. Oni chcą odzyskać swojego wojownika, my chcemy naszego — dodała, choć im dłużej to trwało, zaczynała odbierać wrażenie, że większość Jelenia miała już gdzieś. — Poza tym, jeśli przyjdzie mi nie przeżyć tej wojny, cieszę się, że klan trafi w odpowiednie łapy.
<Różo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz