Kilka kolejnych dni od pierwszego wypadu poza tereny spędziła na monotonii w obozie, patrząc z niechęcią nawet na własnych siostrzeńców, widząc ten rdzawy kolor przenikający jej przed oczami, przez co potem wstydziła się sama za siebie. Problemy klanu od jakiegoś czasu zeszły na dalszy plan, w końcu czemu miałaby się dla niego starać, skoro on nic nie robi dla niej? Dlaczego ma dla niego poświęcać czas i nerwy, oddawać się w posłudze jak tępo podążający za poleceniami niewolnik? Dlaczego ma żyć w tym brudzie, gdzie Tygrysia Smuga jest zbyt zajęta szukaniem swojego prawdopodobnie od dawna martwego syna, a Kamienna Gwiazda jest na tyle stara i słaba, że nie potrafi się uporać z problemami Burzaków? I czemu myśli o tym dopiero teraz, a nie wiele księżyców wcześniej, kiedy jeszcze miała okazję coś zrobić ze swoim życiem, bo teraz na drastyczne kroki z jej strony już dawno za późno. Nowe koszmary wymieszały się ze starymi, które powróciły do niej jak niechciana choroba po księżycach nieobecności. Jednak zamiast wejść do żłobka by chociaż przynieść upolowaną zwierzynę i porozmawiać z Pasikonik, szylkretowa końcowo strzepnęła uchem by wstać i skierować się do wyjścia z obozu, ogłaszając Długim Rzęsom że wychodzi i jakby ktoś pytał to poszła się przewietrzyć na dłuższy czas i z tym rzeczywiście nie kłamała. Pytanie jednak brzmiało, gdzie dokładnie poszła się przewietrzyć? Kotka stanęła przy czarnej, teraz nagrzanej niczym patelnia na ogniu powierzchni, i kiedy już miała zrobić krok… zawróciła kręcąc się przez kilka dobrych minut przy granicy. To nie był pierwszy raz, kiedy przychodziła tylko po to, by popatrzeć na mostek i sobie iść, nie mogąc po raz drugi się przemóc by wyjść poza bezpieczną strefę. Ale ile można było bawić się w dziecko z owsikami i paranoiczną niepewnością? Dodatkowo szelest od strony granicy z Klanem Wilka skutecznie odblokował umiejętności przemieszczania się, dzięki którym szylkretowa szybkim truchtem przerywanym czasem zrywami do biegu, znalazła się na mostku a zaraz potem w lesie za rzeką, kierując się tym razem wzdłuż niej, nie chcąc być koło nagrzanej i jednocześnie niebezpiecznej drogi.
Jej chwilę na polowanie przerwał szelest, przez który mysz mająca być przyszłym posiłkiem zniknęła w norze.
- Hej, wróciłaś! I to całkiem w jednym kawałku- To był drugi dźwięk, zaraz po wyraźnych odgłosach korków i miażdżonej ściółki leśnej, który dotarł do uszu już teraz niezadowolonej szylkretki. Ku niej bowiem kroczył srebrny, ociekający wodą, długowłosy buldożer, który zdawał się tym razem mieć większą ilość śmieci w futrze co ostatnio, tym razem wzbogacone o jakiś glon i zapach mułu.
- Przypomniałaś sobie o podziękowaniach? - dodał, w pewnym momencie zatrzymując się gwałtownie, jakby przypominając sobie o ostatnim ostrzeżeniu Róży, która tym razem jedynie odchyliła się nieznacznie, drgając ogonem. Szczerze? Kotka zapomniała o tym jednym problemie który widocznie miał zamiar pojawiać się za każdym razem, kiedy postanowiła opuścić tereny Burzaków, a nawet jeśli postać kocura gdzieś tam mignęła z początku, to jaka była możliwość, że zostanie tu na dłużej? W końcu nie wyczuła żadnego bardziej nagromadzonego czy ostrzejszego zapachu, który świadczyłby o zamieszkaniu tych terenów. A jednak. Lilowy pojawił się jak zmora, cuchnący i ociekający wodą, najpewniej z przyczyny chęci ochłodzenia się, chociaż Różana nie wykluczała zwykłego potknięcia się i wpadnięcia w jakąś rzeczkę przez przypadek.
- Pan na pewno nie zapamiętał moich słów o zadawaniu pytań - Odpowiedziała, w głębi ducha już trochę się poddając.
- Nie jestem głupi, a to nie jest pytanie prywatne. Tylko takie ogólne! - Mruknął lekko niezadowolony, marszcząc nos.
- Jednak ma Pan rację, postąpiłam niekulturalnie - kontynuowała, jakby kompletnie ignorując wcześniejszą wypowiedź lilowego - I chciałabym podziękować za pomoc kilka dni temu - zakończyła, z trudem to przełykając. Wypowiedziane słowa żarły się z jej charakterem w tym momencie tak bardzo, że chciałaby teraz dodać, że to wszystko odwołuje. Powstrzymywała ją jedynie chęć uzyskania spokoju, żeby przypadkiem lilowy nie wziął sobie za cel wypominania jej tego, jeśli jakimś cudem znów postanowi się zrespić. Wciąż: kocur nie powinien się wtedy wtrącać, a tym bardziej próbować udowodnić teraz, że to on ma rację, bo NIE MIAŁ. Jednak Powiew zdawał się być teraz w pełni usatysfakcjonowany, co było po nim widać jak po otwartej księdze z obrazkami dla dzieci, którą mógłby reprezentować. Lśniące oczy i wyraz zadowolenia na pysku tak promieniowały, że równie dobrze kocur mógłby teraz robić za nowe słońce, ewentualnie źródło promieniowania radioaktywnego, chociaż to drugie wydaje się być bardziej szkodliwe.
- No proszę, jak chcesz to potrafisz - Mruknął wesoły, po czym postanowił otrzepać się z wody. W tym czasie Różana bezgłośnie ruszyła dalej, chcąc po prostu nadal cieszyć się przyjemnym cieniem drzew, brakiem ciężaru klanu na barkach i śpiewem ptaków wymieszanych z szumem rzeczki. Kompletny spokój i brak stresu.
- No, to jak? Opowiadaj, stęskniłaś się? Koty z sekty cię nie zjadły? - Różana wzięła w swoje płuca całkiem słyszalny wdech zirytowania i zmęczenia, kiedy lilowy już chwilę później pojawił się obok, drepcząc ciężko. Kotka może była jedną z wyższych, jednak ten olbrzym obok przewyższał ją o ponad głowę, a nieprzyzwyczajona na patrzenie na kogoś od dołu calico czuła niezwykły dyskomfort z tego powodu, jakby coś było zepsute.
- Klany to nie sekta - odpowiedziała, zastanawiając się czy wyjaśnianie tego kocurowi cokolwiek da.
- Widzę, że ty obeznana. Masz jakieś dowody na to, że nie sekta? Pojawili się tu jakiś czas temu i od tamtej pory nie dość, że przeganiają porządnych samotników to jeszcze między sobą wydają się nie mieć dobrych relacji. Żyją w zamkniętych grupach z własnymi zasadami i są agresywni do osób z zewnątrz. Czyli sekta - Wyjaśnił swój punkt widzenia pewnym siebie głosem, jakby był całkowicie utwierdzony w tym co mówi i była to jedyna prawda życiowa. Dla wojowniczki wydawało się to w pewien sposób śmieszne i żałosne jednocześnie, ponieważ dla osoby z zewnątrz rzeczywiście klany mogły wyglądać jak sekty. Ale przecież nimi nie były, prawda…?
- I ty masz te informacje skąd? - Spytała, unosząc brwi w pewnym pobłażliwym geście, na co kocur zerknął na nią kątem oka z góry, po czym przyjął ten irytujący wyraz twarzy.
- Ps, ps, ps, czyżby to było pytanie osobiste? - Miauknął lekko, na co kotka znów zmarszczyła brwi na chwilę, pozwalając lewemu uchu przenieść się na moment lekko w tył.
- Co? Nie, nie było - Stwierdziła, czując wzrastającą frustrację.
- Ale i tak wszystko przemawia za tym, że to sekta - Upierał się przy swoim, a Róża miała coraz większe wrażenie, że wchodzenie w dyskusje z tym kotem nie ma większego sensu. On po prostu obstawał przy swoim by wygrać, a kotka nie miała zamiaru teraz mu wyjaśniać istoty istnienia klanów, bo wtedy by się odkryła ze swoim pochodzeniem, o ile Powiew już się nie domyślił, chociaż szczerze wątpiła.
- O, a byłaś na tamtej wyspie o tam? - spytał, wskazując kierunek Wilczaków. Co prawda nic nie widziała, bo byli w lesie i hej, drzewa zasłaniają, ale była w stanie stwierdzić, o którą wyspę chodziło lilowemu. Natomiast gdyby spytał o las w przeciwną stronę do terenów klanów, najpewniej nie byłaby w stanie nic powiedzieć.
- Nie - krótka, wystarczająca odpowiedź padła z pyska Róży, która zaraz potem miała okazję obserwować jak Powiew się zatrzymuje i okrąża calico, chcąc dostać się wyraźnie na drogą prowadzącą na wcześniej wspomniane miejsce.
- No, to chodź! Wiesz, jest tam takie drzewo, które tak fajnie wystaje nad wodę nie? I widać z niego całkiem spory kawałek pola a-
- I przypomnij mi czemu miałabym tam iść z kimś kogo dosłownie widzę drugi raz w swoim życiu? - Przerwała mu, odwracając się ku niemu za pomocą ruchu jedynie przednich łap.
- Ale dramatyzujesz. Korzystaj z upałów i spadku wody jak jeszcze możesz, potem przeprawa może być problematyczna. A kto wie, może już nigdy więcej nie będziesz mieć okazji się tam znaleźć, hm? I co wtedy? Pójdziesz gdzieś dalej i kiedyś pomyślisz: Hej, mogłam posłuchać tego czarującego nieznajomego i zobaczyć co jest na tej wyspie, a teraz jestem już daleko, wody pełno wkoło a ja nie mam możliwości już wrócić~ - Przez chwilę kotka zastanawiała się jak na ten wywód zareagować, w końcu się poddając i ruszając za srebrnym, który wesoło dreptał przed siebie, jakąś siłą woli ciągnąc za sobą chmurę burzową w postaci Różanej Przełęczy. Był w pewien sposób przytłaczający i kotka nie miała pojęcia jak się z nim komunikować, kiedy ten kompletnie nie potrafił czytać nastroju z jej sposobu komunikacji niewerbalnej. Albo umiał, ale kompletnie to wszystko olewał i tak stawiając końcowo na swoim. Chyba dobrze dla niej, że nie spotkała osoby podobnie przyczepiającej się w Klanie Burzy, albo przynajmniej żadna się do niej nie przyczepiła.
‧▪꙳◈◃♦――♜――♦▹◈꙳▪‧
Jej chwilę na polowanie przerwał szelest, przez który mysz mająca być przyszłym posiłkiem zniknęła w norze.
- Hej, wróciłaś! I to całkiem w jednym kawałku- To był drugi dźwięk, zaraz po wyraźnych odgłosach korków i miażdżonej ściółki leśnej, który dotarł do uszu już teraz niezadowolonej szylkretki. Ku niej bowiem kroczył srebrny, ociekający wodą, długowłosy buldożer, który zdawał się tym razem mieć większą ilość śmieci w futrze co ostatnio, tym razem wzbogacone o jakiś glon i zapach mułu.
- Przypomniałaś sobie o podziękowaniach? - dodał, w pewnym momencie zatrzymując się gwałtownie, jakby przypominając sobie o ostatnim ostrzeżeniu Róży, która tym razem jedynie odchyliła się nieznacznie, drgając ogonem. Szczerze? Kotka zapomniała o tym jednym problemie który widocznie miał zamiar pojawiać się za każdym razem, kiedy postanowiła opuścić tereny Burzaków, a nawet jeśli postać kocura gdzieś tam mignęła z początku, to jaka była możliwość, że zostanie tu na dłużej? W końcu nie wyczuła żadnego bardziej nagromadzonego czy ostrzejszego zapachu, który świadczyłby o zamieszkaniu tych terenów. A jednak. Lilowy pojawił się jak zmora, cuchnący i ociekający wodą, najpewniej z przyczyny chęci ochłodzenia się, chociaż Różana nie wykluczała zwykłego potknięcia się i wpadnięcia w jakąś rzeczkę przez przypadek.
- Pan na pewno nie zapamiętał moich słów o zadawaniu pytań - Odpowiedziała, w głębi ducha już trochę się poddając.
- Nie jestem głupi, a to nie jest pytanie prywatne. Tylko takie ogólne! - Mruknął lekko niezadowolony, marszcząc nos.
- Jednak ma Pan rację, postąpiłam niekulturalnie - kontynuowała, jakby kompletnie ignorując wcześniejszą wypowiedź lilowego - I chciałabym podziękować za pomoc kilka dni temu - zakończyła, z trudem to przełykając. Wypowiedziane słowa żarły się z jej charakterem w tym momencie tak bardzo, że chciałaby teraz dodać, że to wszystko odwołuje. Powstrzymywała ją jedynie chęć uzyskania spokoju, żeby przypadkiem lilowy nie wziął sobie za cel wypominania jej tego, jeśli jakimś cudem znów postanowi się zrespić. Wciąż: kocur nie powinien się wtedy wtrącać, a tym bardziej próbować udowodnić teraz, że to on ma rację, bo NIE MIAŁ. Jednak Powiew zdawał się być teraz w pełni usatysfakcjonowany, co było po nim widać jak po otwartej księdze z obrazkami dla dzieci, którą mógłby reprezentować. Lśniące oczy i wyraz zadowolenia na pysku tak promieniowały, że równie dobrze kocur mógłby teraz robić za nowe słońce, ewentualnie źródło promieniowania radioaktywnego, chociaż to drugie wydaje się być bardziej szkodliwe.
- No proszę, jak chcesz to potrafisz - Mruknął wesoły, po czym postanowił otrzepać się z wody. W tym czasie Różana bezgłośnie ruszyła dalej, chcąc po prostu nadal cieszyć się przyjemnym cieniem drzew, brakiem ciężaru klanu na barkach i śpiewem ptaków wymieszanych z szumem rzeczki. Kompletny spokój i brak stresu.
- No, to jak? Opowiadaj, stęskniłaś się? Koty z sekty cię nie zjadły? - Różana wzięła w swoje płuca całkiem słyszalny wdech zirytowania i zmęczenia, kiedy lilowy już chwilę później pojawił się obok, drepcząc ciężko. Kotka może była jedną z wyższych, jednak ten olbrzym obok przewyższał ją o ponad głowę, a nieprzyzwyczajona na patrzenie na kogoś od dołu calico czuła niezwykły dyskomfort z tego powodu, jakby coś było zepsute.
- Klany to nie sekta - odpowiedziała, zastanawiając się czy wyjaśnianie tego kocurowi cokolwiek da.
- Widzę, że ty obeznana. Masz jakieś dowody na to, że nie sekta? Pojawili się tu jakiś czas temu i od tamtej pory nie dość, że przeganiają porządnych samotników to jeszcze między sobą wydają się nie mieć dobrych relacji. Żyją w zamkniętych grupach z własnymi zasadami i są agresywni do osób z zewnątrz. Czyli sekta - Wyjaśnił swój punkt widzenia pewnym siebie głosem, jakby był całkowicie utwierdzony w tym co mówi i była to jedyna prawda życiowa. Dla wojowniczki wydawało się to w pewien sposób śmieszne i żałosne jednocześnie, ponieważ dla osoby z zewnątrz rzeczywiście klany mogły wyglądać jak sekty. Ale przecież nimi nie były, prawda…?
- I ty masz te informacje skąd? - Spytała, unosząc brwi w pewnym pobłażliwym geście, na co kocur zerknął na nią kątem oka z góry, po czym przyjął ten irytujący wyraz twarzy.
- Ps, ps, ps, czyżby to było pytanie osobiste? - Miauknął lekko, na co kotka znów zmarszczyła brwi na chwilę, pozwalając lewemu uchu przenieść się na moment lekko w tył.
- Co? Nie, nie było - Stwierdziła, czując wzrastającą frustrację.
- Ale i tak wszystko przemawia za tym, że to sekta - Upierał się przy swoim, a Róża miała coraz większe wrażenie, że wchodzenie w dyskusje z tym kotem nie ma większego sensu. On po prostu obstawał przy swoim by wygrać, a kotka nie miała zamiaru teraz mu wyjaśniać istoty istnienia klanów, bo wtedy by się odkryła ze swoim pochodzeniem, o ile Powiew już się nie domyślił, chociaż szczerze wątpiła.
- O, a byłaś na tamtej wyspie o tam? - spytał, wskazując kierunek Wilczaków. Co prawda nic nie widziała, bo byli w lesie i hej, drzewa zasłaniają, ale była w stanie stwierdzić, o którą wyspę chodziło lilowemu. Natomiast gdyby spytał o las w przeciwną stronę do terenów klanów, najpewniej nie byłaby w stanie nic powiedzieć.
- Nie - krótka, wystarczająca odpowiedź padła z pyska Róży, która zaraz potem miała okazję obserwować jak Powiew się zatrzymuje i okrąża calico, chcąc dostać się wyraźnie na drogą prowadzącą na wcześniej wspomniane miejsce.
- No, to chodź! Wiesz, jest tam takie drzewo, które tak fajnie wystaje nad wodę nie? I widać z niego całkiem spory kawałek pola a-
- I przypomnij mi czemu miałabym tam iść z kimś kogo dosłownie widzę drugi raz w swoim życiu? - Przerwała mu, odwracając się ku niemu za pomocą ruchu jedynie przednich łap.
- Ale dramatyzujesz. Korzystaj z upałów i spadku wody jak jeszcze możesz, potem przeprawa może być problematyczna. A kto wie, może już nigdy więcej nie będziesz mieć okazji się tam znaleźć, hm? I co wtedy? Pójdziesz gdzieś dalej i kiedyś pomyślisz: Hej, mogłam posłuchać tego czarującego nieznajomego i zobaczyć co jest na tej wyspie, a teraz jestem już daleko, wody pełno wkoło a ja nie mam możliwości już wrócić~ - Przez chwilę kotka zastanawiała się jak na ten wywód zareagować, w końcu się poddając i ruszając za srebrnym, który wesoło dreptał przed siebie, jakąś siłą woli ciągnąc za sobą chmurę burzową w postaci Różanej Przełęczy. Był w pewien sposób przytłaczający i kotka nie miała pojęcia jak się z nim komunikować, kiedy ten kompletnie nie potrafił czytać nastroju z jej sposobu komunikacji niewerbalnej. Albo umiał, ale kompletnie to wszystko olewał i tak stawiając końcowo na swoim. Chyba dobrze dla niej, że nie spotkała osoby podobnie przyczepiającej się w Klanie Burzy, albo przynajmniej żadna się do niej nie przyczepiła.
‧▪꙳◈◃♦――♜――♦▹◈꙳▪‧
Śmierć Kamień była nagła, niespodziewana i wyraźnie wina leżała po stronie Klanu Wilka. Chociaż…? Wizja, że Kamienna Gwiazda została zabita przez jakiegoś zwykłego pomyleńca z obcego klanu, szczura babrającego się w swojej własnej śmierdzącej brei odbijającej jego własne zepsucie była tak obca i irracjonalna, że Róża po prostu nie potrafiła tego pojąć i zaakceptować. Widząc posklejane od krwi ciało wpierw poczuła mdłości, potem, gdy zrozumiała kogo widzi nastąpiła chwila szoku i niezrozumienia, aż w końcu całkowita pustka. Została z niczym. Z niczym, na czym mogłaby ulokować swoją nienawiść, z niczym, co tworzyłoby w jej życiu jakiś cel, z niczym, co pozwalałoby nadal budować swoje własne ,,ja” w głębi tego wrośniętego w ziemię, zamienionego w słup ciała, które wciąż wpatrywało się w martwą przywódczynię. Z pewnością można było powiedzieć, że Różana w jakiś sposób była od czarnej kotki uzależniona, jakoś przywiązana w ten niezdrowy, toksyczny sposób którego nie potrafiła nazwać, a na którego myśl wojowniczce zbierała się fala obrzydzenia i irytacji. Jaki był teraz jej cel? Jak Kamienna Gwiazda mogła tak po prostu sobie umrzeć? Myśl ta była głupia, w końcu kiedyś musiało to nadejść, jednak złość na przywódczynię nie malała. Nie odzywała się ani słowem od momentu zobaczenia ciała, aż do chwili pogrzebu, na którym rudzi jak zwykle musieli odstawić swoją szopkę, nie potrafiąc zachować się nawet przez chwilę jak należy. I pomimo, iż nie była to żadna niespodzianka, tak już następne słowa Rygrys po powrocie do obozu już były.
- (...) nowym zastępcą Klanu Burzy zostanie Różana Przełęcz, gratuluję - Słowa Tygrysiej Smu- Gwiazdy (co prawda nie odebrała jeszcze żyć ale co tam), odbiły się w stojących na sztorc uszach. Stojąca, szylkretowa wojowniczka zamarła w bezruchu, wpatrując się w rudy kształt schodzący z miejsca swojego przemówienia, z pyskiem wyrażającym... zaskoczenie? Niedowierzanie? Może jeszcze informacje nie do końca zostały przyswojone do jej głowy, a niemal niewidocznie zmarszczone brwi idealnie obrazowały wszystko, co działo się w głowie Przełęczy. Co prawda brała pod uwagę możliwość dostania stanowiska zastępcy, nie umknęła jej ta ścieżka, jednak nigdy nie było jej to marzeniem, kocięcym snem które snuło się po ścianach kamiennego żłobka. Było to jedynie możliwością. Sama wojowniczka nigdy nie uważała się za króla, a prędzej za hetmana, paladyna broniącego władzy, taktyka próbującego wyjść z bitwy bez szkód. Być może porównanie to brzmi egoistycznie, jednak właśnie na takich stanowiskach widziała się kotka. Praca w cieniu była odpowiednia, a nie na szczycie wśród liderów. Mimo wszystko nie odmówiła, pomimo ciągłego milczenia tylko wyrażając zgodę krótkim kiwnięciem głowy, ignorując wszystkie spojrzenia skierowane w jej stronę, wypalające skórę od spodu. Bo czy miała prawo odmawiać? Czy teraz nie należało do jej obowiązków przyjąć ciężar, jaki właśnie na nią spadał, a od którego tak usilnie starała się ostatnio uciec, by nie dosięgnął jej swoimi szponami? Po krótkich gratulacjach które otrzymała od bliżej znanych jej kotów, nim jeszcze Tygrysia Smuga zniknęła za wyjściem z obozu, szylkretowa znalazła się na chwilę u jej boku.
- Postaram się cię nie zawieść - ,,Oraz Klanu Burzy” dodała w myślach, patrząc w rudy pysk.
- Nie bez powodu cię wybrałam. Wiem, że nigdy mnie nie zawiedziesz - odparła przywódczyni posyłając w jej stronę ciepły uśmiech, nim znalazła się poza obozem. Wojowniczka jeszcze przez chwilę odprowadzała kotkę wzrokiem, ciesząc się ciepłym powietrzem, które bawiło się półdługim futrem. Po chwili brązowe oczy uniosły się ku górze, wyłapując leniwie przesuwającą się, ciemną chmurę, która zdawała się w jakiś sposób kotkę uspokajać.
,,Obyś się co do mnie nie myliła, Tygrysia Gwiazdo”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz