Kocankowa Łapa czuła się jakby od dnia, w którym pokonała swojego mentora, minęły wieki. Tyle rzeczy się wydarzyło, że sama nie była w stanie za tym nadążyć. Leżała na twardej, pylistej ziemi izolatki, a w jej brzuchu burczało. Nie wiedziała, czy jadła cokolwiek od mianowania Kruczego Pióra. Zastanawiała się nad swoimi losami. Jej mentor? Martwy. Niedługo po jej ataku kocurowi przydarzył się wypadek. Wspinał się zaskakująco dobrze, ale nie wystarczająco dobrze by przeżyć wspinaczkę na jabłoń. Spadł i skręcił kark. To jej przyjaciel wcisnął pysk pomiędzy gałązki legowiska więźniów i przekazał jej wieści. Dodał również, że Gąsiorkowy Trzepot oskarżyła ją o rzucenie klątwy na nieszczęsnego Zabłąkanego Omena. W całej sytuacji to właśnie srebrną kotkę rozbawiło najbardziej. Z zamyślenia wyrwał ją czyjś głos. Prędko podniosła głowę, by przy wejściu do izolatki dostrzec Trzcinniczkową Dziuplę. Miał głęboki, ciepły, ale przepełniony niepokojem i niepewnością ton. Był bratem Gąsiorkowego Trzepotu i ładniejszym od niej kocurem. Miał czekoladowe, przydymione futro z dużą ilością bieli, brązowe oczy i pysk, na który miło się patrzyło. Wyglądał niegroźnie i bezbronnie, pomimo tego, że był masywny.
— Wiesz pewnie… — zaczął stosunkowo nieśmiało. — Słyszałaś, co przytrafiło się twojemu mentorowi. Wielka tragedia — odkaszlnął i niezręcznie przeniósł wzrok na śpiącą, Srebrzystą Łunę. — To mi przypadło zakończenie twojego treningu.
Tego mogła polubić. W swoim dziwacznym zachowaniu nie był w połowie tak dziwaczny, jak poprzedni. Nic z siebie nie wydusiła, ale słabo pokiwała głową i podniosła się z miejsca, w którym spała. Ostatni raz przeniosła wzrok na matkę i poczłapała za nowo nabytym mentorem. Jak szybko się okazało, to ona mogła być powodem jego niepokoju. Praktycznie nie spuszczał jej z oczu i niemal wzdrygał się, gdy robiła cokolwiek gwałtowniej. Wyglądał też na realnie zmartwionego stanem jej futra i aparycją, która przypominała głodnego psa.
— Będziemy trenować. Dzisiaj. — Kocankowa Łapa ponownie pokiwała głową, tym razem energiczniej. — Musisz coś zjeść, zanim opuścimy obóz. Patrol poranny przyniósł pokaźną ilość świeżej zwierzyny. Wybierz coś sobie i pójdziemy.
Nie musiał powtarzać jej dwa razy. Niemal biegiem rzuciła się na stertę zdobyczy. Szukała czegoś większego, co zaspokoi jej kilkudniowy głód. W końcu znalazła rudą wiewiórkę, która była przyzwoitego rozmiaru. Nie potrafiła sobie wyobrazić trenowania z tym kocurem. Czuła się przy nim jak przy kumplu z legowiska, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Przysiadła na ziemi jak najdalej od innych klanowiczów. Trzcinniczkowa Dziupla usiadł blisko niej, ale w miłej odległości. Nie próbował zagajać zbędnej konwersacji, ale nie spuszczał jej z oczu, gdy pochłaniała wiewiórkę. Po chwili odezwał się, by zasugerować jej, aby jadła wolniej i mniej, bo będzie bolał ją brzuch. Nie była to rada, którą chciała wysłuchać. Nim minęły trzy skoki królika, pochłonęła wybrane zwierzątko. Prędko poprawiła swoje zmierzwione, splątane futro i ruszyła za mentorem, który zdążył poderwać się z miejsca i ruszyć do wyjścia. Czekoladowy kocur zaproponował jej, aby to ona poprowadziła w wybrane przez nią miejsce. Jedyne dobre miejsce do wspinania się po drzewach było tam, gdzie kiedyś była z Kruczym Piórem, a wcześniej z byłym i martwym mentorem. Tam drzewa miały gałęzie, które były grubsze i jedna gałąź bliżej drugiej. Osobnik płci przeciwnej pokręcił głową na jedno z drzew, które uczennica wybrała. Mieli spróbować czegoś innego? Jasne. Zaraz mu pokażę, jak świetnie nauczyła się wspinać. Gałęzie dzieliła niemała odległość, a blizny na szyi i głód dalej jej doskwierał. Przypominała też sobie słowa mentora, który ostrzegał ją przed bólem brzucha. Definitywnie miał rację. Najmocniej jak umiała, odbiła się od podłoża i skoczyła na gałąź z wyciągniętymi pazurami. Odepchnęła się tylnymi łapami w górę i zwycięsko stanęła na gałęzi. Trzcinniczkowa Dziupla obserwował. Następna gałąź wymagała większej precyzji i skupienia. Przygotowała się na próbę, ale najpierw zachwiała się, zamiast wyskoczyć. Udało jej się skoczyć, ale nie całkiem dobrze. Wyciągnęła pazury i tylnymi łapami powoli podciągnęła się do góry. Następna gałąź była bliżej. Z łatwością, ale i ulgą złapała ją i przeskoczyła lekko. Gdy przesunęła się do góry i wskoczyła na następną z gałęzi drzewa, utrzymując się przy pniu, obróciła się, by spojrzeć na Trzcinniczkową Dziuplę. Nieskupiona na nim, nie zauważyła, że kocur za nią nie podąża. Spokojnie czekał na dole, myjąc sobie pysk. Gdy w końcu przeniósł na nią wzrok, również na niego spoglądała. Krótko zawołał, aby zeszła na dół jak najszybciej i jak najkrótszą drogą. Jaką drogą? Wiedział, że na gałęziach nie ma żadnych ścieżek. Jedynie może skakać z gałęzi na gałąź albo spaść na złamanie karku. Tym razem nie ślizgała się z gałęzi na gałąź jak na swojej pierwszej lekcji. Teraz ruchy były bardziej przemyślane. Nie podążała za mentorem, a sama wybierała swoją ścieżkę i starała się, aby każdy skok był możliwie jak najbardziej wymierzony. Nim spostrzegła, jej łapy nie dotknęły następnej gałęzi, a leśnej ściółki. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się zmęczyła. Już po pierwszej gałęzi dyszała, a teraz czuła jak pali ją każdy mięsień, a brzuch dokuczliwie pobolewał. Pragnęła odpoczynku i ponownie posiłku, ale tym razem mniejszego. Zadumę przerwał kocur.
— Nie kontynuowałaś szkolenia od ataku na twojego poprzedniego mentora? — Kocankowa Łapa pokręciła głową. — Nie wspinasz się źle — zaczął czekoladowy osobnik i zmarszczył nos. — Zabłąkany Omen dobrze cię uczył. — Srebrna kotka miała wiele wątpliwości odnośnie do tego stwierdzenia. — Za niedługo będziesz mogła podejść do oceny. — Uczennica zamarła. — Wygląda na to, że jest niewiele rzeczy, których mogę cię nauczyć. Wracajmy.
Kotka lekko uśmiechnęła się, słysząc to. To były dobre wieści. Wybryk nieboszczyka nie odebrał jej perspektyw, tak jak sądziła, że odbierze. Upragniona pozycja była w zasięgu jej łap, bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo dokuczającego głodu, bólu brzucha i mięśni, ruszyła do obozu w zacnym humorze. Mogła przysiąc, że niebo jakoś pojaśniało, a słońce w przyjemny sposób padało na jej grzbiet, prześwitujące między drzewami i kalając ziemię promieniami. Głowę i ogon uniosła do góry, dreptając za nowo nabytym mentorem. Czyżby zaczęła się jej szczęśliwa passa? Och, już nic nie mogło pójść źle! Nowy mentor, nowy start, zbliżająca się ocena. Jej przyszłość zaczynała wyglądać obiecująco. Obiecująco u boku Kruczego Pióra i może nawet jej brata i matki. Szczęście było na wyciągnięcie łapy. Ambicje i marzenia odżyły jak kwiaty na Porę Nowych Liści i wszystko to, co dobre na Porę Zielonych Liści. Chciała dzielić się dobrymi wieściami.
[1006 słów + wspinaczka na drzewa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz