BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

26 lipca 2025

Od Króliczej Ułudy

Królicza Ułuda siedział przed legowiskiem wojowników, lekko pochylony do przodu, z językiem delikatnie muskającym jego przednią łapę. Jego ruchy były ostrożne i dokładne, niemal takie, jakby przygotowywał się do najważniejszej ceremonii swojego życia – a to było tylko zwykłe spotkanie. Jego futro musiało być idealne, gładkie, lśniące i bez ani jednego odstającego włoska. Choć do zmierzchu było jeszcze trochę czasu, a Dyniowa Skórka zazwyczaj nie zjawiała się na czas, wolał być już przygotowany. Nie znosił robienia czegoś na ostatnią chwilę tak samo, jak nie znosił zmian. Lubił mieć wszystko pod kontrolą, ale z nią… z nią nigdy jej nie miał. Ruda kotka była jak ogień, który pochłania las po suszy. Nieprzewidywalna, pełna energii, szybka – tyle że tym razem pochłonęła jego serce. Oprócz tego trochę obawiał się tego spotkania. Nie wiedział, czego mógł się po nim spodziewać. Mogłoby to być obserwowanie gwiazd w romantycznej ciszy, ale równie dobrze i bieganie wśród wysokich traw lub wdychanie zapachu kocimiętki do samego ranka. Tak, myśl o tamtym wieczorze nadal go uwierała. W tamtym momencie było mu przyjemnie, aż zbyt… przyjemnie. Dyniowa Skórka śmiała się wtedy bez przerwy, a on chyba starał się z nią w pewnym sensie flirtować, choć chyba robił to zbyt niebezpośrednio. Nigdy wprost nie powiedział jej czegoś, co wojowniczka mogłaby jednoznacznie uznać za wyznanie miłości. W końcu byli z dwóch różnych klanów, ich relacja nie mogłaby wypalić.
Tfu! Co mu w ogóle przyszło do głowy? Przecież nigdy nic do niej nie czuł. Żadnych romantycznych myśli, żadnego zauroczenia! Tylko troska i współczucie, nic więcej. Nigdy. W życiu. Przecież po ostatnim spotkaniu poczucie winy trzymało się go jak kleszcz. W końcu co, jeśli w tamtym momencie ktoś by ich zaatakował? Co, jeśli doszłoby do potyczki na granicy? Co, jeśli ktoś by ich przyłapał? Żadne z nich nie byłoby w stanie walczyć i nawet ucieczka byłaby całkiem sporym wyzwaniem. Gdy o tym myślał, jego czubek ogona drgał nerwowo. “Muszę jej to powiedzieć. Muszę jasno przekazać, że nie będę więcej brał kocimiętki ani niczego innego” – pomyślał, ale zaraz potem jego serce zaczęło bić szybciej. Co, jeśli się obrazi? Co, jeśli stwierdzi, że jest nudny? Czuł, jak jego żołądek wykręca się na drugą stronę. On naprawdę lubił Dyniową Skórkę. Uwielbiał jej otwartość, ciekawość i radość godną kociaka, ale nie chciał przez nią umrzeć przedwcześnie!
Spojrzał w stronę wyjścia z obozu, po czym westchnął ciężko. Słoneczne światło powoli przelewało się przez wodospad, barwiąc jego futro na złoty kolor. Może tym razem spotkanie przebiegnie tak, jak o tym marzył? A może znów wszystko wymknie się spod kontroli i skończy, nie wiedząc, co się z nim dzieje?
Chciałby z kimś o tym porozmawiać. Och, bardzo by chciał! Tylko nawet nie miał z kim. Na swojego brata wciąż był trochę obrażony, zresztą i tak nie był pewien, czy mógłby mu ufać w tak delikatnej sprawie. Jeśli chodzi o innych, im nie potrafiłby się zwierzyć. To wszystko było dla niego zbyt osobiste, zbyt… wstydliwe. Jak miał powiedzieć komuś na głos, że łamie kodeks? Że spotyka się po kryjomu z kotką, która pochodzi z innego klanu? Jak wyjaśnić, że mimo ich przyjacielskich relacji, czuł się taki zagubiony, winny i zmęczony? No, i właśnie wtedy, gdy myśli o niej wypełniły mu głowę tak bardzo, że zapomniał, gdzie się znajduje – zdał sobie sprawę z tego, że patrzy się pustym wzrokiem prosto na Gasnący Promyk. Jej niebieskie, zmartwione oczy spotkały się z jego spojrzeniem, co spowodowało pojawienie się uśmiechu na jej licu. Był taki ciepły, zwyczajny, ale kocur i tak drgnął, jakby właśnie go na czymś przyłapano. Nerwowo odwzajemnił jej gest, szybko odwracając wzrok, ale było już za późno. Kulejąca szylkretka ruszyła w jego stronę.
— Królicza Łapo! A może powinnam powiedzieć Ułudo? — zażartowała, podchodząc powoli, ciężkim, nierównym krokiem. Jej głos zabrzmiał inaczej niż zwykle. Choć wciąż był pogodny, wydawał się znacznie słabszy. Królicza Ułuda wiedział, że ostatnio chodziła jakoś przybita, ale dziś wyglądała znacznie lepiej. Może jeszcze nie doszła do siebie po śmierci tylu kotów? — Jak się dziś czujesz? — zapytała nagle, przez co bursztynowooki przerwał swoje rozmyślania. — Ach, a zresztą, co będziemy tak siedzieć i gadać na środku obozu! Inni nie muszą wiedzieć, co dzieje się w twoim życiu prywatnym — dodała jeszcze, ale widząc, że wojownik wciąż siedzi w bezruchu, kontynuowała:
— No co, nie skusisz się na spacer z babunią? — W jej oczach błysnęły figlarne iskierki. Gdyby nie wiedział, ile ma księżyców, dziś z pewnością dałby jej najwyżej trzydzieści! Nie spodziewał się takiego zaczepnego tonu z jej strony, naprawdę nie. Co prawda był dziś umówiony, ale w jego sercu wciąż panował zamęt. Stwierdził, że jeden spacer nic mu nie zrobi, a Dynia i tak zapewne przyjdzie po czasie. Skinął głową w stronę Gasnącego Promyka na zgodę, a ta zaprosiła go delikatnym ruchem ogona do wyjścia z obozu. Podążył za nią, a na jego pyszczku pojawił się subtelny uśmiech, choć w głowie wciąż miał mętlik. Gdy wyszedł z jaskini, przywitał go chłodny, lecz orzeźwiający wiatr, który lekko muskał jego futro. Ten świeży powiew pomógł mu oczyścić umysł, który wciąż kipiał od wątpliwości i niepokoju.
— Chciałaś porozmawiać o czymś konkretnym? Czy coś się stało? — zapytał po chwili milczenia, lekko przekręcając głowę, jakby próbował odczytać jej zamiary z samego wyrazu pyska. Gasnący Promyk spojrzała na niego z takim wzrokiem, jakby jego pytanie było dziwne, a zaraz potem wybuchnęła śmiechem.
— A co? Z własnym wnukiem już nie można porozmawiać? — rzuciła niby z lekkim wyrzutem, unosząc brew. Królik zaskoczony jej słowami zamilkł. Poczuł się trochę jak skarcone kocię, które nie do końca rozumie, za co zostało upomniane. — Żartuję! — dodała szybko, widząc jego minę. — Chciałam tylko zapytać, jak się u ciebie wszystko układa. Odkąd zostałeś wojownikiem, nasze rozmowy stały się rzadsze, ale… ja to rozumiem. W końcu tyle się ostatnio dzieje w Klanie Klifu! Sam wiesz, jak to jest. — Jej głos lekko zmiękł, a w oczach pojawił się cień smutku. — Sama też ostatnio nie czuję się najlepiej — westchnęła głęboko, spuszczając wzrok ku ziemi, jakby nosiła na barkach ciężar, którego nie potrafiła z nikim podzielić. — Na pewno jesteś zajęty nowymi obowiązkami — dodała cicho. Jej słowa uderzyły prosto w serce Króliczej Ułudy. Czuł, jak coś ściska mu klatkę piersiową. Czy jego babcia za nim tęskniła? Czy teraz widziała w nim jedynie kogoś, kto odszedł, by stać się kimś zupełnie obcym? Czuł się potwornie. Potwornie nieudolny, potwornie niedoskonały, potwornie ignorancki. Próbował wypchnąć z siebie te czarne myśli, ale nic nie pomagało. — No nic. — Wzdrygnął się na słowa mentorki. — Jak sobie radzisz z nową rangą? — zapytała nagle, wyrywając go z zamyślenia.
— Eee… — zaczął niepewnie, nerwowo strzygąc uszami. — Jest… dobrze. Stabilnie — odpowiedział, choć jego głos nie brzmiał przekonująco, a oczy zdradzały, że nie wszystko w jego życiu jest takie proste, jak by sobie tego życzył. Gasnący Promyk zmarszczyła brwi, jakby już dawno odczytała wszystkie jego myśli i uczucia. Przez chwilę milczała, z lekko przymrużonymi oczami, uważnie wpatrując się we wnuka, jakby szukała w jego spojrzeniu prawdy skrytej gdzieś głębiej. W końcu mruknęła cicho, z nutą współczucia w głosie:
— Słuchaj… na pewno nie jesteś jedynym, któremu jest ciężko na nowej randz-
— To nie tak! To wcale nie obowiązki ani nowa ranga mnie przytłaczają, to… nieco bardziej pogmatwane, niż się wydaje — wyznał, niemal żałując, że nie powiedział więcej. Na moment prawie otworzył się i powiedział o Dyniowej Skórce, lecz strach przed reakcją babci powstrzymał go w ostatniej chwili. W końcu ruda kotka i tak była dla niego nieodpowiednia. Zbyt nieodpowiedzialna, zbyt nieprzewidywalna. Na pewno nie spodobałaby się Gasnącemu Promykowi. Zresztą on sam nie rozumiał, co właściwie w niej widzi. Szylkretka spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, ale zamiast skarcić go za ten wybuch, milczała cierpliwie. Obaj powoli szli dalej, aż dotarli do krawędzi klifu. Słońce chyliło się ku zachodowi, malując niebo różowo-złotymi barwami, które zdawały się płonąć na tle falującego morza. Wojowniczka zbliżyła się do swojego wnuka, opierając się o niego, jakby szukała czułości.
— Och, jak tu pięknie — wyszeptała z zachwytem w głosie. — Niektórzy z Klanu Klifu nie doceniają tego, co mają na wyciągnięcie łapy. Zapominają o tym, co naprawdę ważne. Życie nie polega tylko na sile i walce, choć te rzeczy także są istotne. Prawdziwa moc tkwi w wierności wobec swoich bliskich, szacunku do przodków, w umiejętności słuchania serca i rozumienia, że czasem trzeba odpuścić, by zachować to, co najcenniejsze.
Jej spojrzenie utknęło na zachodzącym słońcu. Królicza Ułuda był zdziwiony jej nagłym potokiem słów. Gasnący Promyk była mądra, to prawda, lecz nie spodziewał się jej przemowy. Czuł, że coś złego nadchodzi, ale jeszcze nie do końca wiedział co.
— Dlatego należy łapać chwile, takie jak te i trzymać je głęboko w sercu — dodała. Jej łapy zadrżały, gdy swoje spojrzenie przeniosła na kocura. — Królicza Ułudo, obiecaj mi, że zawsze będziesz szanował swoją rodzinę, że… — Jej ciało drgnęło gwałtownie. Oczy kotki w jednej chwili rozszerzyły się, jakby coś niewidzialnego dla wojownika właśnie wdarło się do jej wnętrza i ścisnęło je bez litości. Szylkretka wciągnęła gwałtownie powietrze – krótkim, urywanym wdechem, jakby właśnie łapała oddech spod lodowatej tafli wody. — Obiecaj, że nigdy nie wyprzesz się najbliższych… — wyszeptała, niemal bezgłośnie. — Że zawsze będziesz przy nich… — Spojrzenie jej niebieskich oczu zaczęło błądzić po wielobarwnym niebie. Całym jej ciałem wstrząsnął spazm, który sprawił, że łapy pod nią się załamały. Królicza Ułuda chwycił ją instynktownie, przyciągając bliżej, ale prędko zrozumiał, że to nie była zwykła zadyszka. Serce babki nagle przestało bić. Tak po prostu. Bez krzyku, bez jęku, bez rozlewu krwi. Jej klatka piersiowa jeszcze raz drgnęła, już nie w formie złapania oddechu, a jako skurcz.
Potem? Potem nastała cisza. Starsza kocica opadła na bok, powoli, miękko, jak opadający płatek kwiatu na zimną, twardą ziemię. Jej oczy pozostały otwarte, jakby do samego końca chciała spoglądać w niebo, które właśnie przybrało odcień głębokiego fioletu. Jednak i one wkrótce zasnuły się mgłą. Pysk szylkretki był lekko rozchylony, a jej powoli chłodniejąca łapa wciąż ledwo stykała się z futrem wojownika. Wyglądała tak… spokojnie. Jakby odeszła dokładnie w miejscu, w którym chciała – patrząc na zachodzące słońce, przy ukochanym kocie, którego tak wiele nauczyła.
Królicza Ułuda poczuł, jak jego gardło zaciska się z przerażenia. Świat zdawał się nagle zamilknąć. Nie było już szumu wiatru, śpiewu ptaków, ani nawet natrętnych myśli. W głowie czuł dziwny spokój, a jednocześnie całe jego ciało było sparaliżowane strachem.
— Babciu…? — wydusił z siebie, drżącym głosem, chyląc łeb ku jej pyszczkowi, ale tym razem nie dostał już odpowiedzi. Nigdy jej nie dostanie. Gasnący Promyk zgasła. Na zawsze zgasła.

***

Był już środek nocy. Królicza Ułuda ciągnął zimne, zwiotczałe i nieprzytomne ciało Gasnącego Promyka do obozu, a każdy krok wydawał się cięższy od poprzedniego. Gdzieś w oddali słyszał pohukiwanie sów, których przecież tak strasznie się bał, ale teraz… miał je gdzieś. Niósł za sobą zapach śmierci, żadne ptaszysko nie było mu już straszne. W tym momencie nawet jego własny oddech wydawał się obcy – urwany, płytki i drżący. W jego głowie panowała pustka. Zwykle była pewna myśli, obaw, rozważań, ale teraz? Zdawało się, jakby wszystko zgasło wraz z Promykiem. Wpatrywał się tylko w jej falujące od wichru futro. Wciąż wyglądała, jakby tylko spała, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Wyglądała, jakby zaraz miała się ocknąć, jakby miała zapytać zdziwiona, dlaczego ciągnie ją po glebie, ale… zamiast tego milczała. Powinien być zmęczony, prawda? Powinien czuć ból i rozpacz – w rzeczywistości nie czuł nic z tego. Tylko ten uparty ścisk w żołądku, jakby coś w nim siedziało i trawiło go od środka. Z tyłu głowy miał paraliżującą obawę, choć sam nie wiedział, o co konkretnie. Może o wszystko? Obawiał się tego, co powiedzą inni, gdy dotrze do obozu. Tego, co on sam będzie o sobie myślał, gdy w końcu zrozumie całą tę sytuację.
A oprócz tego była jeszcze Dyniowa Skórka. Zostawił ją tam, przy granicy. Bez słowa wyjaśnienia. Jak tchórz i głupek. Na pewno będzie zła, bo być może zranił ją swoim szczeniackim zachowaniem. Zlekceważył, nie potrafił dotrzymać obietnicy. Ich relacja i tak była już dostatecznie skomplikowana, lecz teraz? Teraz nawet nie miał siły się nad tym zastanawiać, bo za każdym razem, gdy przed oczami pojawiał mu się jej rudy pyszczek, zbierało mu się na wymioty.
Może gdyby został w obozie. Może gdyby nie był takim idiotą i nie zabierał starej kotki na spacer, medycy zdążyliby jej pomóc? Może… gdyby choć raz pomyślał o kimś innym, zamiast patrzeć na swój własny czubek nosa. Ona się przemęczyła, a on się cieszył, że nareszcie czuje się lepiej, po tym, jak chodziła przybita. Co za mysi móżdżek! Zaślepiony, głupi, naiwny, mysi móżdżek.
W końcu dotarł do obozu. Przeszedł przez wejście niepostrzeżenie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jego łapy zdawały się poruszać z przyzwyczajenia, jakby to nie on nimi sterował. Gdy tylko otoczyły go ściany jaskini, upuścił ciało Gasnącego Promyka. Z głuchym, przytłumionym łupnięciem uderzyło o ziemię, wywołując echo dudniące w jego głowie. Zatrzymał się w miejscu, wpatrując się w jej nieruchome ciało, jakby nadal nie dopuszczał do siebie, że to już koniec. Jego oczy były szeroko otwarte, lecz kompletnie puste. Bez żadnych łez. Kocur czuł jedynie, jak szum w jego uszach staje się głośniejszy z każdą kolejną minutą ciszy i jak jego głowa nieprzyjemnie pulsuje. Koty powoli zaczęły się budzić. Najpierw tylko pojedyncze jednostki, które niedługo potem zmieniły się w całe grupy. Ich ślepia lśniły w mroku, ich głowy wychylały się z legowisk, ich uszy strzygły nerwowo. Koty zrywały się z posłań, ale gwar jeszcze nie nadszedł. Z początku był tylko szelest i ciche szepty, a potem tłum ruszył ku centrum obozu, ku nieruchomej sylwetce szylkretowej kotki.
Kiedy ktoś odepchnął go od ciała, nie stawił oporu. Cofnął się posłusznie, nie spuszczając wzroku z miejsca, w którym leżała jego babka. W końcu znalazł się kilka lisich ogonów od zwłok, a koty zagrodziły mu widok. Mimo to pozwolił, by go przestawiano, przesuwano, pomijano. I wtedy podeszła do niego Wieczne Zaćmienie. Wciąż zaspana, z przymkniętymi oczami i zmarszczonym czołem, stanęła przy nim, obserwując jego wypraną z emocji twarz.
— Co się stało? — zapytała cicho, ledwie szeptem. Jej głos był niepewny, jakby zastanawiała się, czy kocur w ogóle ją słyszy. Królicza Ułuda poruszył lekko pyskiem, ale przez dłuższą chwilę nic nie powiedział. Potem uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy, aby następnie przemówić głosem tak sztywnym, jakby recytował jakąś historię na pamięć:
— Poszliśmy na spacer. Była w nastroju lepszym niż przez ostatnie dni. Śmiała się, komplementowała widoki, zachodzące słońce. — Przełknął ślinę, lecz jego gardło pozostało suche. — Potem zaczęła mówić coś o tym, co ważne. A potem zamilkła. — Urwał. — I osunęła się na ziemię. — Spojrzał na swoje łapy, zauważając, że są brudne od pyłu, od ziemi. — Nie oddychała. Jej serce nie wystukiwało już żadnego rytmu. Tylko cisza. Pustka. I drganie jej zwiotczałego ciała. — Zamilkł. Wieczne Zaćmienie także się nie odzywała, analizując całe to zdarzenie.
— To pewnie coś z sercem. Przykro mi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz