Tfu! Co mu w ogóle przyszło do głowy? Przecież nigdy nic do niej nie czuł. Żadnych romantycznych myśli, żadnego zauroczenia! Tylko troska i współczucie, nic więcej. Nigdy. W życiu. Przecież po ostatnim spotkaniu poczucie winy trzymało się go jak kleszcz. W końcu co, jeśli w tamtym momencie ktoś by ich zaatakował? Co, jeśli doszłoby do potyczki na granicy? Co, jeśli ktoś by ich przyłapał? Żadne z nich nie byłoby w stanie walczyć i nawet ucieczka byłaby całkiem sporym wyzwaniem. Gdy o tym myślał, jego czubek ogona drgał nerwowo. “Muszę jej to powiedzieć. Muszę jasno przekazać, że nie będę więcej brał kocimiętki ani niczego innego” – pomyślał, ale zaraz potem jego serce zaczęło bić szybciej. Co, jeśli się obrazi? Co, jeśli stwierdzi, że jest nudny? Czuł, jak jego żołądek wykręca się na drugą stronę. On naprawdę lubił Dyniową Skórkę. Uwielbiał jej otwartość, ciekawość i radość godną kociaka, ale nie chciał przez nią umrzeć przedwcześnie!
Spojrzał w stronę wyjścia z obozu, po czym westchnął ciężko. Słoneczne światło powoli przelewało się przez wodospad, barwiąc jego futro na złoty kolor. Może tym razem spotkanie przebiegnie tak, jak o tym marzył? A może znów wszystko wymknie się spod kontroli i skończy, nie wiedząc, co się z nim dzieje?
Chciałby z kimś o tym porozmawiać. Och, bardzo by chciał! Tylko nawet nie miał z kim. Na swojego brata wciąż był trochę obrażony, zresztą i tak nie był pewien, czy mógłby mu ufać w tak delikatnej sprawie. Jeśli chodzi o innych, im nie potrafiłby się zwierzyć. To wszystko było dla niego zbyt osobiste, zbyt… wstydliwe. Jak miał powiedzieć komuś na głos, że łamie kodeks? Że spotyka się po kryjomu z kotką, która pochodzi z innego klanu? Jak wyjaśnić, że mimo ich przyjacielskich relacji, czuł się taki zagubiony, winny i zmęczony? No, i właśnie wtedy, gdy myśli o niej wypełniły mu głowę tak bardzo, że zapomniał, gdzie się znajduje – zdał sobie sprawę z tego, że patrzy się pustym wzrokiem prosto na Gasnący Promyk. Jej niebieskie, zmartwione oczy spotkały się z jego spojrzeniem, co spowodowało pojawienie się uśmiechu na jej licu. Był taki ciepły, zwyczajny, ale kocur i tak drgnął, jakby właśnie go na czymś przyłapano. Nerwowo odwzajemnił jej gest, szybko odwracając wzrok, ale było już za późno. Kulejąca szylkretka ruszyła w jego stronę.
— Królicza Łapo! A może powinnam powiedzieć Ułudo? — zażartowała, podchodząc powoli, ciężkim, nierównym krokiem. Jej głos zabrzmiał inaczej niż zwykle. Choć wciąż był pogodny, wydawał się znacznie słabszy. Królicza Ułuda wiedział, że ostatnio chodziła jakoś przybita, ale dziś wyglądała znacznie lepiej. Może jeszcze nie doszła do siebie po śmierci tylu kotów? — Jak się dziś czujesz? — zapytała nagle, przez co bursztynowooki przerwał swoje rozmyślania. — Ach, a zresztą, co będziemy tak siedzieć i gadać na środku obozu! Inni nie muszą wiedzieć, co dzieje się w twoim życiu prywatnym — dodała jeszcze, ale widząc, że wojownik wciąż siedzi w bezruchu, kontynuowała:
— No co, nie skusisz się na spacer z babunią? — W jej oczach błysnęły figlarne iskierki. Gdyby nie wiedział, ile ma księżyców, dziś z pewnością dałby jej najwyżej trzydzieści! Nie spodziewał się takiego zaczepnego tonu z jej strony, naprawdę nie. Co prawda był dziś umówiony, ale w jego sercu wciąż panował zamęt. Stwierdził, że jeden spacer nic mu nie zrobi, a Dynia i tak zapewne przyjdzie po czasie. Skinął głową w stronę Gasnącego Promyka na zgodę, a ta zaprosiła go delikatnym ruchem ogona do wyjścia z obozu. Podążył za nią, a na jego pyszczku pojawił się subtelny uśmiech, choć w głowie wciąż miał mętlik. Gdy wyszedł z jaskini, przywitał go chłodny, lecz orzeźwiający wiatr, który lekko muskał jego futro. Ten świeży powiew pomógł mu oczyścić umysł, który wciąż kipiał od wątpliwości i niepokoju.
— Chciałaś porozmawiać o czymś konkretnym? Czy coś się stało? — zapytał po chwili milczenia, lekko przekręcając głowę, jakby próbował odczytać jej zamiary z samego wyrazu pyska. Gasnący Promyk spojrzała na niego z takim wzrokiem, jakby jego pytanie było dziwne, a zaraz potem wybuchnęła śmiechem.
— A co? Z własnym wnukiem już nie można porozmawiać? — rzuciła niby z lekkim wyrzutem, unosząc brew. Królik zaskoczony jej słowami zamilkł. Poczuł się trochę jak skarcone kocię, które nie do końca rozumie, za co zostało upomniane. — Żartuję! — dodała szybko, widząc jego minę. — Chciałam tylko zapytać, jak się u ciebie wszystko układa. Odkąd zostałeś wojownikiem, nasze rozmowy stały się rzadsze, ale… ja to rozumiem. W końcu tyle się ostatnio dzieje w Klanie Klifu! Sam wiesz, jak to jest. — Jej głos lekko zmiękł, a w oczach pojawił się cień smutku. — Sama też ostatnio nie czuję się najlepiej — westchnęła głęboko, spuszczając wzrok ku ziemi, jakby nosiła na barkach ciężar, którego nie potrafiła z nikim podzielić. — Na pewno jesteś zajęty nowymi obowiązkami — dodała cicho. Jej słowa uderzyły prosto w serce Króliczej Ułudy. Czuł, jak coś ściska mu klatkę piersiową. Czy jego babcia za nim tęskniła? Czy teraz widziała w nim jedynie kogoś, kto odszedł, by stać się kimś zupełnie obcym? Czuł się potwornie. Potwornie nieudolny, potwornie niedoskonały, potwornie ignorancki. Próbował wypchnąć z siebie te czarne myśli, ale nic nie pomagało. — No nic. — Wzdrygnął się na słowa mentorki. — Jak sobie radzisz z nową rangą? — zapytała nagle, wyrywając go z zamyślenia.
— Eee… — zaczął niepewnie, nerwowo strzygąc uszami. — Jest… dobrze. Stabilnie — odpowiedział, choć jego głos nie brzmiał przekonująco, a oczy zdradzały, że nie wszystko w jego życiu jest takie proste, jak by sobie tego życzył. Gasnący Promyk zmarszczyła brwi, jakby już dawno odczytała wszystkie jego myśli i uczucia. Przez chwilę milczała, z lekko przymrużonymi oczami, uważnie wpatrując się we wnuka, jakby szukała w jego spojrzeniu prawdy skrytej gdzieś głębiej. W końcu mruknęła cicho, z nutą współczucia w głosie:
— Słuchaj… na pewno nie jesteś jedynym, któremu jest ciężko na nowej randz-
— To nie tak! To wcale nie obowiązki ani nowa ranga mnie przytłaczają, to… nieco bardziej pogmatwane, niż się wydaje — wyznał, niemal żałując, że nie powiedział więcej. Na moment prawie otworzył się i powiedział o Dyniowej Skórce, lecz strach przed reakcją babci powstrzymał go w ostatniej chwili. W końcu ruda kotka i tak była dla niego nieodpowiednia. Zbyt nieodpowiedzialna, zbyt nieprzewidywalna. Na pewno nie spodobałaby się Gasnącemu Promykowi. Zresztą on sam nie rozumiał, co właściwie w niej widzi. Szylkretka spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, ale zamiast skarcić go za ten wybuch, milczała cierpliwie. Obaj powoli szli dalej, aż dotarli do krawędzi klifu. Słońce chyliło się ku zachodowi, malując niebo różowo-złotymi barwami, które zdawały się płonąć na tle falującego morza. Wojowniczka zbliżyła się do swojego wnuka, opierając się o niego, jakby szukała czułości.
— Och, jak tu pięknie — wyszeptała z zachwytem w głosie. — Niektórzy z Klanu Klifu nie doceniają tego, co mają na wyciągnięcie łapy. Zapominają o tym, co naprawdę ważne. Życie nie polega tylko na sile i walce, choć te rzeczy także są istotne. Prawdziwa moc tkwi w wierności wobec swoich bliskich, szacunku do przodków, w umiejętności słuchania serca i rozumienia, że czasem trzeba odpuścić, by zachować to, co najcenniejsze.
Jej spojrzenie utknęło na zachodzącym słońcu. Królicza Ułuda był zdziwiony jej nagłym potokiem słów. Gasnący Promyk była mądra, to prawda, lecz nie spodziewał się jej przemowy. Czuł, że coś złego nadchodzi, ale jeszcze nie do końca wiedział co.
— Dlatego należy łapać chwile, takie jak te i trzymać je głęboko w sercu — dodała. Jej łapy zadrżały, gdy swoje spojrzenie przeniosła na kocura. — Królicza Ułudo, obiecaj mi, że zawsze będziesz szanował swoją rodzinę, że… — Jej ciało drgnęło gwałtownie. Oczy kotki w jednej chwili rozszerzyły się, jakby coś niewidzialnego dla wojownika właśnie wdarło się do jej wnętrza i ścisnęło je bez litości. Szylkretka wciągnęła gwałtownie powietrze – krótkim, urywanym wdechem, jakby właśnie łapała oddech spod lodowatej tafli wody. — Obiecaj, że nigdy nie wyprzesz się najbliższych… — wyszeptała, niemal bezgłośnie. — Że zawsze będziesz przy nich… — Spojrzenie jej niebieskich oczu zaczęło błądzić po wielobarwnym niebie. Całym jej ciałem wstrząsnął spazm, który sprawił, że łapy pod nią się załamały. Królicza Ułuda chwycił ją instynktownie, przyciągając bliżej, ale prędko zrozumiał, że to nie była zwykła zadyszka. Serce babki nagle przestało bić. Tak po prostu. Bez krzyku, bez jęku, bez rozlewu krwi. Jej klatka piersiowa jeszcze raz drgnęła, już nie w formie złapania oddechu, a jako skurcz.
Potem? Potem nastała cisza. Starsza kocica opadła na bok, powoli, miękko, jak opadający płatek kwiatu na zimną, twardą ziemię. Jej oczy pozostały otwarte, jakby do samego końca chciała spoglądać w niebo, które właśnie przybrało odcień głębokiego fioletu. Jednak i one wkrótce zasnuły się mgłą. Pysk szylkretki był lekko rozchylony, a jej powoli chłodniejąca łapa wciąż ledwo stykała się z futrem wojownika. Wyglądała tak… spokojnie. Jakby odeszła dokładnie w miejscu, w którym chciała – patrząc na zachodzące słońce, przy ukochanym kocie, którego tak wiele nauczyła.
Królicza Ułuda poczuł, jak jego gardło zaciska się z przerażenia. Świat zdawał się nagle zamilknąć. Nie było już szumu wiatru, śpiewu ptaków, ani nawet natrętnych myśli. W głowie czuł dziwny spokój, a jednocześnie całe jego ciało było sparaliżowane strachem.
— Babciu…? — wydusił z siebie, drżącym głosem, chyląc łeb ku jej pyszczkowi, ale tym razem nie dostał już odpowiedzi. Nigdy jej nie dostanie. Gasnący Promyk zgasła. Na zawsze zgasła.
***
Był już środek nocy. Królicza Ułuda ciągnął zimne, zwiotczałe i nieprzytomne ciało Gasnącego Promyka do obozu, a każdy krok wydawał się cięższy od poprzedniego. Gdzieś w oddali słyszał pohukiwanie sów, których przecież tak strasznie się bał, ale teraz… miał je gdzieś. Niósł za sobą zapach śmierci, żadne ptaszysko nie było mu już straszne. W tym momencie nawet jego własny oddech wydawał się obcy – urwany, płytki i drżący. W jego głowie panowała pustka. Zwykle była pewna myśli, obaw, rozważań, ale teraz? Zdawało się, jakby wszystko zgasło wraz z Promykiem. Wpatrywał się tylko w jej falujące od wichru futro. Wciąż wyglądała, jakby tylko spała, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Wyglądała, jakby zaraz miała się ocknąć, jakby miała zapytać zdziwiona, dlaczego ciągnie ją po glebie, ale… zamiast tego milczała. Powinien być zmęczony, prawda? Powinien czuć ból i rozpacz – w rzeczywistości nie czuł nic z tego. Tylko ten uparty ścisk w żołądku, jakby coś w nim siedziało i trawiło go od środka. Z tyłu głowy miał paraliżującą obawę, choć sam nie wiedział, o co konkretnie. Może o wszystko? Obawiał się tego, co powiedzą inni, gdy dotrze do obozu. Tego, co on sam będzie o sobie myślał, gdy w końcu zrozumie całą tę sytuację.
A oprócz tego była jeszcze Dyniowa Skórka. Zostawił ją tam, przy granicy. Bez słowa wyjaśnienia. Jak tchórz i głupek. Na pewno będzie zła, bo być może zranił ją swoim szczeniackim zachowaniem. Zlekceważył, nie potrafił dotrzymać obietnicy. Ich relacja i tak była już dostatecznie skomplikowana, lecz teraz? Teraz nawet nie miał siły się nad tym zastanawiać, bo za każdym razem, gdy przed oczami pojawiał mu się jej rudy pyszczek, zbierało mu się na wymioty.
Może gdyby został w obozie. Może gdyby nie był takim idiotą i nie zabierał starej kotki na spacer, medycy zdążyliby jej pomóc? Może… gdyby choć raz pomyślał o kimś innym, zamiast patrzeć na swój własny czubek nosa. Ona się przemęczyła, a on się cieszył, że nareszcie czuje się lepiej, po tym, jak chodziła przybita. Co za mysi móżdżek! Zaślepiony, głupi, naiwny, mysi móżdżek.
W końcu dotarł do obozu. Przeszedł przez wejście niepostrzeżenie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jego łapy zdawały się poruszać z przyzwyczajenia, jakby to nie on nimi sterował. Gdy tylko otoczyły go ściany jaskini, upuścił ciało Gasnącego Promyka. Z głuchym, przytłumionym łupnięciem uderzyło o ziemię, wywołując echo dudniące w jego głowie. Zatrzymał się w miejscu, wpatrując się w jej nieruchome ciało, jakby nadal nie dopuszczał do siebie, że to już koniec. Jego oczy były szeroko otwarte, lecz kompletnie puste. Bez żadnych łez. Kocur czuł jedynie, jak szum w jego uszach staje się głośniejszy z każdą kolejną minutą ciszy i jak jego głowa nieprzyjemnie pulsuje. Koty powoli zaczęły się budzić. Najpierw tylko pojedyncze jednostki, które niedługo potem zmieniły się w całe grupy. Ich ślepia lśniły w mroku, ich głowy wychylały się z legowisk, ich uszy strzygły nerwowo. Koty zrywały się z posłań, ale gwar jeszcze nie nadszedł. Z początku był tylko szelest i ciche szepty, a potem tłum ruszył ku centrum obozu, ku nieruchomej sylwetce szylkretowej kotki.
Kiedy ktoś odepchnął go od ciała, nie stawił oporu. Cofnął się posłusznie, nie spuszczając wzroku z miejsca, w którym leżała jego babka. W końcu znalazł się kilka lisich ogonów od zwłok, a koty zagrodziły mu widok. Mimo to pozwolił, by go przestawiano, przesuwano, pomijano. I wtedy podeszła do niego Wieczne Zaćmienie. Wciąż zaspana, z przymkniętymi oczami i zmarszczonym czołem, stanęła przy nim, obserwując jego wypraną z emocji twarz.
— Co się stało? — zapytała cicho, ledwie szeptem. Jej głos był niepewny, jakby zastanawiała się, czy kocur w ogóle ją słyszy. Królicza Ułuda poruszył lekko pyskiem, ale przez dłuższą chwilę nic nie powiedział. Potem uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy, aby następnie przemówić głosem tak sztywnym, jakby recytował jakąś historię na pamięć:
— Poszliśmy na spacer. Była w nastroju lepszym niż przez ostatnie dni. Śmiała się, komplementowała widoki, zachodzące słońce. — Przełknął ślinę, lecz jego gardło pozostało suche. — Potem zaczęła mówić coś o tym, co ważne. A potem zamilkła. — Urwał. — I osunęła się na ziemię. — Spojrzał na swoje łapy, zauważając, że są brudne od pyłu, od ziemi. — Nie oddychała. Jej serce nie wystukiwało już żadnego rytmu. Tylko cisza. Pustka. I drganie jej zwiotczałego ciała. — Zamilkł. Wieczne Zaćmienie także się nie odzywała, analizując całe to zdarzenie.
— To pewnie coś z sercem. Przykro mi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz