Krótko po wprowadzeniu się do tymczasowego obozu…
Usiadła samotnie przy pniu starego dębu, lekko zgarbiona, ogon owinięty ciasno wokół ciała, jakby w ten sposób mogła uchronić się przed uczuciem chłodu, które nie miało nic wspólnego z porannym powiewem. To nie było zimno ciała — to było zimno duszy.
Borówkowa Łapa czuła się… pusta. Nie z głodu — choć jadła mało odkąd powódź zalała obóz — ale z czegoś znacznie trudniejszego do zaspokojenia.
Myśli wracały do obrazu obozu, zalanego, znikającego pod naporem wody. Każdy fragment wspomnień był jak szarpnięcie pazurem przez serce. Woda zmyła nie tylko gniazda, nie tylko zapasy — ale historie. Ślady łap kociąt, kępki sierści bliskich… Wszystko. Jakby ich nigdy tam nie było.
Czy Klan Nocy naprawdę istniał, skoro miejsce, w którym się urodziła i wychowała, tak po prostu zniknęło? Czuła, że właśnie takie wydarzenia ją kruszą, wyniszczają od środka, pozostawiając w szoku i zagubieniu. Każdy włosek na jej futrze był zjeżony, a każdy mięsień spięty, jak gdyby cały czas próbowała pokazać, że jest gotowa na to, co przyniesie jej jutro — lecz nie była. Chciała odpocząć, zanurzyć się w swym mszystym posłaniu, zaczerpnąć spokoju, a potem obudzić się z tego koszmaru. Nie mogła, w końcu nie był to koszmar, a rzeczywistość. Straciła w powodzi tak wiele bliskich jej kotów. Ciocię Perełkę oraz Krzyczącą Makrele, którego uważała za jednego z najmilszych kotów.
Każdego ranka wstawała i robiła to, co trzeba. Przynosiła mchy dla rannych. Pomagała zbierać zioła dla tych, którzy potrzebowali pomocy. Ale wszystko robiła jakby przez mgłę, mechanicznie. Nic nie smakowało. Nic nie cieszyło. Nawet wtedy, gdy jej brat — Rozpromieniona Łapa — próbował ją rozbawić, nie potrafiła odpowiedzieć uśmiechem. To wszystko ją bolało — to, że nie potrafiła świecić uśmiechem, że nie mogła świecić przykładem, a także i to, że nie próbowała nawet dostrzegać żadnych pozytywów.
Czuła się odłączona. Jakby była tylko cieniem siebie samej. Patrzyła na innych, na wojowników próbujących podnieść morale klanu, na Kolcolistne Kwiecie oraz Zimorodkowe Życzenie, którzy mówili szeptem, żeby młodsze kocięta się nie bały — i nie wiedziała, jak oni to robią. Jak potrafią udawać, że wszystko będzie dobrze, kiedy wszystko wokół nimi się rozpadło.
Nie miała już swojego posłania, pod którym pochowane były kwiaty, drobne kamienie oraz liście — podarki, które chciała dać swoim najbliższym po mianowaniu na wojowniczkę. Nie było już legowiska starszych, do którego lubiła zaglądać w wolnym czasie. Nawet zapach powietrza był inny — mniej wilgotny, bardziej ostry, bardziej... obcy. Każdy szczegół, który znała, zniknął. Wiedziała, że musiała przeć naprzód, dla dobra klanu, a jednak nie potrafiła.
Dzień mianowania
Słońce wznosiło się powoli ponad poszarpane wierzchołki drzew, przetykając ich korony złotym światłem. Jasne promienie ślizgały się po wilgotnych liściach, lśniły na ostrych źdźbłach traw i odbijały się w maleńkich kroplach rosy, które jeszcze nie zdążyły wyparować z omszałych kamieni. Poranny chłód ustępował, ale w powietrzu nadal unosił się zapach świeżej ziemi, ziół i gnijącego drewna — oddech lasu po przetrwanej burzy.
Obóz Klanu Nocy, tymczasowy i prowizoryczny, był jak blizna na powierzchni puszczy — świeża, niedopasowana, obca. Ale koty mimo wszystko ukorzeniały się tu, powoli, ostrożnie, jakby nie do końca wierzyły, że to miejsce wytrzyma ciężar ich życia.
Tego poranka powietrze było gęste, niemal drżało od oczekiwania. Koty zbierały się przy drzewku, z którego przemówienie miała oddać liderka — było dużo mniejsze niż potężny sumak stojący w ich dawnym obozowisku, jednak wystarczyło. Spieniona Gwiazda wspięła się na jej szczyt. Jej sylwetka była szczupła i napięta, sierść lśniła w słońcu, choć oczy zdradzały zmęczenie i ciężar odpowiedzialności, który nosiła od czasu tragedii. Wyglądała jak duch dawnych dni, jak cień liderki, którą kiedyś była — ale też jak płomień, który nie daje się zgasić.
Borówkowa Łapa siedziała nieco z tyłu, na obrzeżu zbiorowiska. Cień dużego, zwalonego pnia osłaniał ją od wschodniego światła. Jej łapy były sztywne, ogon poruszał się niespokojnie, a serce biło szybko, nieregularnie, jak ptak uwięziony w klatce żeber. Żołądek miała ściśnięty tak mocno, że nie czuła już nawet głodu. Zamiast tego była tam tylko pustka — chłodna, głęboka, znajoma. Towarzyszyła jej od dni, kiedy woda zabrała obóz, gniazda, wspomnienia... i tych, których kochała.
Jeszcze wczoraj była pewna, że nie zasługuje na nic więcej niż cisza i cień. Że nie powinna wychodzić na środek, przyjmować nowych tytułów, nowych odpowiedzialności, nowego życia. A dziś... coś się zmieniło. Może nie w niej, ale wokół niej. Jakby las przestał ją odrzucać, a zaczął obserwować — uważnie, z napięciem, w milczeniu.
— Klanie Nocy, zbierz się! — głos Spienionej Gwiazdy odbił się echem między pniami, wyraźny i donośny mimo zmęczenia.
— Świteziankowa Łapo, Wężynowa Łapo, Żmijowcowa Łapo, Lulkowa Łapo, Rosiczkowa Łapo, Śnieżna Łapo, Borówkowa Łapo, wystąpcie!
Borówkowa Łapa wstrzymała oddech. Jej imię padło jako ostatnie, ale jednak padło. Brzmiało jak coś nie do końca prawdziwego, jak sen, z którego zaraz miała się obudzić.
Zaskoczenie przemknęło przez jej oczy. Serce uderzyło mocniej, głośniej. Wciąż nie była pewna, czy chce wstać. Czy chce być widziana. Ale zanim zdążyła podjąć decyzję, Rozpromieniona Łapa — jej brat, najbliższy jej teraz kot — szturchnął ją delikatnie, bez słowa. W tym jednym geście było wszystko: zrozumienie, wsparcie, łagodna siła.
Podniosła się niepewnie, czując jak łapy drżą jej pod ciężarem samej siebie. Ruszyła powoli, jakby miała zaraz zniknąć, rozpłynąć się w cieniu, gdy tylko dotknie otwartej przestrzeni.
Świteziankowa Łapa wystąpiła pierwsza. Dumnie, spokojnie. Jej ruchy były płynne, pewne, jakby dokładnie wiedziała, co ją czeka. Borówkowa Łapa cofnęła się nieco, robiąc jej miejsce, przyciskając ogon do boku. Słyszała szept rozmów, czuła spojrzenia. Nie było w nich pogardy ani zaskoczenia. Była tylko świadomość. Oczekiwanie. Jakby wszyscy, oprócz niej samej, wiedzieli, że to jej dzień.
Spieniona Gwiazda wzywała kolejnych uczniów. Pierwsza trójka przyjęła następujące imiona: Świteziankowe Jezioro. Wężynowy Kieł. Żmijowcowa Wić.
Imiona te brzmiały silnie, donośnie, niczym z echa pradawnych legend. Miały ciężar i znaczenie. Były jak znaki wyryte pazurem na kamieniu — niezapomniane.
A ona?
Jakie imię może dostać ktoś, kto przez ostatnie wschody słońca był tylko cieniem? Jakie imię dla tej, która nie potrafiła już śmiać się z bratem, nie czuła smaku świeżej zwierzyny i nie potrafiła spać bez koszmarów?
Kiedy Lulkowa Łapa wyszedł na środek, Borówkowa mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Miał błoto na łapkach, a z futra wystawały mu drobne listki — wyglądał jakby dopiero co wyszedł z krzaków, nie z ceremonii. Ale jego wzrok był spokojny, oddany. Gdy usłyszała, jak pada nowe imię ogrodnika — Lulkowe Ziele, poczuła, jak coś ciepłego dotyka jej klatki piersiowej. To imię było delikatne, łagodne, a równocześnie pełne życia. Pasowało do niego jak kora do drzewa.
Rosiczkowa Łapa, jego siostra, ruszyła po nim. Drobna, skupiona. Borówkowa zauważyła, jak Rozpromieniona Łapa uśmiecha się do niej z czułością. Ona sama miała wrażenie, jakby każde kolejne imię oddalało ich od tego, co było kiedyś — jakby coraz trudniej było wrócić do dni sprzed powodzi.
”Rosiczkowa Kropla” — Powiedziała liderka po wygłoszeniu formułki. Imię lekkie jak poranna mgła. Niosło ze sobą nadzieję, świeżość. Ale dla Borówki było bardziej sygnałem zmiany niż nagrody.
Śnieżna Łapa szła z pewnością siebie. Jej łeb był uniesiony, spojrzenie błyszczące, niemal zadziorne. Zawsze była silna — fizycznie i psychicznie. Ich relacja zaczęła się od walki. A jednak coś się między nimi zmieniło. Borówkowa nigdy nie przypuszczała, że ta kotka stanie się jej przyjaciółką, a teraz... ceniła ją, za to, że w jej oczach ciągle bił optymizm oraz determinacja.
— Śnieżna Łapo, wystąp. Ja, Spieniona Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, by spojrzeli na tę oto uczennicę. Trenowała pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Czy przysięgasz przestrzegać kodeksu i dbać swój klan za cenę życia?
— Przysięgam! — odpowiedziała uczennica o srebrzystym futerku. Na jej pyszczku w przeciągu zaledwie uderzenia serca pojawił się szeroki, przepełniony dumą uśmieszek.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci pełnoprawne miano. Śnieżna Łapo, od tej pory będziesz znana jako Śnieżna Mordka. Klan Gwiazdy ceni twoje umiejętności bitewne i siłę oraz wita cię jako nową wojowniczkę Klanu Nocy.
Borówkowa Łapa poczuła, że jej łapy zaczynają się pocić. Każdy, kto miał już swoje imię, stał z boku — nieco dalej, starszy o jedną chwilę, dojrzały o jeden rytuał. A ona stała sama. Ostatnia.
Nie mogła już uciec.
Słońce wspięło się wyżej i zaczęło razić ją w oczy. Wśród drzew zaszeleścił wiatr, cicho, łagodnie, jakby las szeptał do niej coś, czego jeszcze nie rozumiała. Spieniona Gwiazda spojrzała wprost na nią. Jej bursztynowe oczy były pełne siły, ale i łagodności. Gdy przemówiła, las ucichł — jakby każde źdźbło trawy, każda gałązka, każdy ptak zatrzymały się na ułamek oddechu.
— Borówkowa Łapo, wystąp.
Zadrżała. Serce uderzyło jej zbyt mocno. Przez chwilę stała bez ruchu, zaskoczona, że naprawdę nadszedł ten moment. Potem ruszyła, krok po kroku, czując jak ciężar jej ciała ciągnie ją w dół, jakby ziemia nie chciała jej puścić. Ale szła — bo nie mogła już stać w cieniu. Nie dzisiaj.
Stanęła naprzeciw Spienionej Gwiazdy, czując na sobie spojrzenia całego klanu. W ich oczach było coś, czego nie znała od dawna: ciepło. Cierpliwość. Zrozumienie.
— Ja, Spieniona Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, by spojrzeli na tę oto uczennicę. — Jej głos był czysty, donośny, niósł się między drzewami jak śpiew wiatru. — Trenowała pilnie, brnąc na przód, pomimo tragedii, która spotkała cały nasz klan. Jej łapy nie zawsze były pewne, a serce nie raz niosło ciężar większy, niż powinno. A jednak nie ugięła się.
Borówkowa Łapa wstrzymała oddech. Nigdy nie spodziewała się, że ktoś wypowie jej imię w taki sposób — z szacunkiem, z uznaniem. Poczuła, jak coś miękkiego, ledwie uchwytnego rozlewa się w jej wnętrzu, ciepłe i ciche. Coś, czego nie czuła od dawna.
— Borówkowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan, nawet za cenę własnego życia?
Jej głos był słaby, ale pewny:
— Przysięgam.
I w tej jednej chwili naprawdę to czuła. Chociaż przez moment czuła, że jest wolna od wszystkiego tego, co wywoływało w niej stres, wątpliwość. Nie musiała natychmiast podnosić się po stracie — wystarczyło, że powoli szła naprzód i że odzyskiwała nadzieję.
Spieniona Gwiazda skinęła łbem.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci pełnoprawne imię. Od dziś, aż po kres swoich dni, będziesz znana jako... — zawiesiła głos na ułamek oddechu — Borówkowa Słodycz. Klan Gwiazdy ceni twoją determinację oraz empatię.
Kotka zamarła. W głowie zawirowały jej wspomnienia: rozświetlone dzieciństwo, kępki sierści Perełki, uśmiech Krzyczącej Makreli, zapach dawnych gniazd, ciepło posłania z mchu, który sama układała. Wszystko wróciło — i wszystko znów ją opuściło, pozostawiając w sercu nie ból, lecz coś nowego. Słodycz. Nie taka, która przychodzi łatwo, a taka, która pojawiała się za każdym razem, gdy postanowiła zagłębić się w swoje wspomnienia — zarówno te dobre, jak i te gorsze, te, które ukształtowały z niej kotkę, którą jest dzisiaj.
— Klan Gwiazdy ceni twoje serce, współczucie i siłę ducha oraz wita cię jako nową wojowniczkę Klanu Nocy!
Las wybuchł dźwiękiem.
— Borówkowa Słodycz! Borówkowa Słodycz! Borówkowa Słodycz! — Głosy kotów odbijały się echem wśród drzew.
Borówkowa Słodycz zamknęła oczy. Nie była już tą samą kotką, która drżała samotnie przy pniu starego dębu. Nadal bolała. Nadal tęskniła. Ale teraz — miała nowe imię. Nowy początek. I miała klan, który ją widział.
[1823 słowa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz