tw: krew i śmierć
Szła wśród reszty kotów, nie włączając się za bardzo do rozmów. Parę wschodów słońca temu zgłosiła się pewna siebie, głównie dlatego, że wśród podniesionych łap zauważyła Listka, Figę czy nawet drżącą lekko Skałkę. Czuła, że to jej obowiązek; była trochę zdziwiona, że Czereśnia nie zgłosił się wraz z nią, ale obiecała mu przypilnować jego siostry i byłej uczennicy... Teraz, nie mogła powiedzieć, że żałowała, ale strach zaczął nieco ją ogarniać. Nie chciałaby go zawieść. Ani swoich dzieci.
Rozejrzała się, upewniając się, że nadal idzie blisko Figi. Przysunęła się bliżej młodszej zwiadowczyni.
— Gotowa? — szepnęła.
Wąsy czekoladowej zadrżały.
— Nie wiem — odpowiedziała po długiej chwili. — Chciałabym wrócić żywa.
Odwróciła głowę w stronę Figi, dając nerwowym rozmowom innym wlecieć jednym uchem, a wylecieć drugim.
— Oczywiście, że wrócisz żywa — miauknęła. — Malinek chyba by się załamał, gdyby tak nie było. Dasz radę, wszyscy damy radę.
Zamilkła na moment. Kątem oka widziała rozedrganą Sówkę, pewnego siebie Mroza czy uspokajającą go Mirabelkę.
Figa westchnęła.
— Malinek… Jeszcze będzie ze mnie dumny — mruknęła, a na jej pyszczek wkradł się cwany uśmiech. — Hehe, a ty musisz do swojego k-o-c-h-a-s-i-a wrócić żywa! Haha!
W odpowiedzi westchnęła jedynie, nie siląc się na kłótnie z młodszą. W końcu zwróciła uwagę na otoczenie. Powietrze zdawało się nieść ze sobą słodki, cierpki odór krwi. Cała grupa kotów zatrzymała się w miejscu, zaskoczona, i prawie wpadła na Miodka i Mirabelkę. Dźwięk, który usłyszała, nie był niczym przyjemnym; plaśnięcie, mokre i obślizgłe, które mogła porównać jedynie do nadepnięcia na zgniłe jabłko. Później, do jej nosa dotarła mdła woń, niby zepsutej zwierzyny... Zmarszczyła pyszczek, a dopiero po chwili oczy otworzyły się jej szerzej, gdy ujrzała źródło koszmarnego zapachu. Mróz, po łokcie w rozkładającym się, wypełnionym robactwem lisim truchle.
Stanęła nieco za resztą i siedziała cicho, krzywiąc się. Przełknęła ślinę. Może lepiej było zostać wraz z Czereśnią w obozie.
— Ohyda — skwitowała krótko Figa. — Myślicie, że lis walczył? Jeśli tak, to mógł pokaleczyć swojego wroga i teraz on jest ranny, a co za tym idzie, słabszy.
Między grupą zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w obrzydlistwo, z którego uczeń wycierał swoje łapy.
— M-Musimy zachować spokój, choć to trudne... Nie wiemy co się stało z tym stworzeniem, nie licząc tego, że już dawno nie żyje — mruknęła cicho Sówka.
Mróz odsunął się parę kroków od trupa, pozbywszy się resztek robactwa z sierści. Podniósł głowę do góry i zaśmiał się nerwowo.
— Ups… To jednak nie nasz cel. No nic, dalej w drogę!
Były to ostatnie słowa kocura, które usłyszała; później z jego gardła wyrwał się jedynie krzyk. Długie, czarne szpony owinęła się wokół szyi ucznia, podrywając go do góry - a nad nimi para ogromnych, ciemnych skrzydeł.
Cała brygada zaniemówiła, obserwując, jak ptak zatacza koło, wysoko na niebie, zanim niespodziewanie poluzował chwyt, i Mróz poszybował. Tyle że w dół.
Rozległ się huk, a następnie skrzek. Ledwo zauważyła, jak sęp ląduje. Od tego momentu wszystko zaczęło pędzić. Mirabelka, z groźnym sykiem szarżująca na mordercę; Maślak, broniąca starszą woim ciałem, jej gardło w strzępach.
— Odsuńcie się trochę, atakuje tych z przodu — stanowczy krzyk Sówki był tym, co wyrwało ją z transu. — Nie możemy stać w zbitej kupie, rozstawcie się bardziej dookoła niego, łatwiej będzie nam atakować jeśli będziemy z różnych stron!
Ruszyła za resztą. Gdy ogromne skrzydło zamachnęło się i wyprostowało tuż nad jej głową, podskoczyła i wbiła w nie swoje zęby. Szamotała się przez parę uderzeń serca, aż nie wypluła garści pierza splamionego krwią. Sęp nie pozostawał jej dłużny; uszczypnął dziobem jej prawy bark. Syknęła z bólu, odsuwając się do tyłu. Akurat w porę, by ujrzeć, jak sinoniebieskie szczęki zatrzaskują się na karku Ślimaka. Szara sylwetka starszego zwiotczała; po paru uderzeniach serca ładując z powrotem na ziemi.
Z nieba spadły pierwsze krople deszczu, mieszając się z krwią na ich futrach. Skrzywiła się i ponownie wycelowała w skrzydło ptaka - mocno wczepiając się w nie szczękami oraz pazurami, drapiąc i sycząc. Przeciwnik wydał z siebie skrzek i poderwał kończynę w górę, przez co musiała puścić, nie chcąc zostać przerzucona na drugą stronę. Głowa ptaka znalazła się niebezpiecznie blisko; z jej gardła wyrwał się okropny krzyk, gdy jego dziób rozerwał skórę u nasady jej ogona. Zatoczyła się nieco, obserwując, jak Figa dopada do szyi zwierzęcia. Krew ściekała strużkami po jej tylnych łapach.
Podczas, gdy inni rzucali się na szyję i skrzydła ptaszyska, ona odzyskiwała równowagę i krzywiła się z bólu. Odruchowo próbowała zamachnąć się ogonem ze zirytowania, ale skończyło się to tylko kolejnym sykiem... Gdy już opanowała się trochę, zaczęła skradać się z boku, podczas gdy inni odwracali uwagę sępa. Już miała wyskoczyć w górę, już miała się wybić... Dziób ptaka zanurzyły się w czyimś czarnym futrze. Znajomym futrze. Kątem oka obserwowała, jak Skałka zasłania Przepiórkę i przyjmuje cios. Wytrąciło ją to ze skupienia, przez co nie trafiła tam, gdzie chciała; jej pazury zatopiły się w pióra pod skrzydłem, podczas gdy wojowniczka wydawała z siebie ostatni dech. Szarpnęła łapą i wylądowała na tylnych, a jej ogon otarł się o ziemię - przygryzła wargę, aby nie krzyknąć. Jej szeroko otwarte oczy pozostały wbite w ciało siostry Czereśni. Zawiodła. Miała jej bronić, pilnować; taka była umowa. Ledwo odskoczyła w bok, gdy ptak zacisnął dziób na jej skórze. Jak ma to mu wytłumaczyć? Sama rozmawiała z wojowniczka zaledwie parę razy, jednak wiedziała, jak bardzo Czereśnia jest przywiązany do swojej siostry, tym bardziej po śmierci ich rodziców. Przełknęła ślinę. Nie chciała, aby jego strata i… Złość odbiły się na Hiacyncie czy Czerwcu.
Kątem oka zauważyła stojącą obok Figę.
— Nie mogę w to uwierzyć... Czereśnia się załamie — szepnęła młodsza, zanim sęp ponownie odciągnął ją w wir walki.
Stała jeszcze oszołomiona przez długie parę momentów, ale chaos dookoła oderwał jej wzrok od ciała Skałki. Zamrugała, aby odpędzić łzy, które zdążyły napłynąć jej do oczu..
Ktoś odciągnął ja do tyłu, aby jej głowa nie stała się przekąską dla sępa. Ptak sam parę razy ugodził się własnym dziobem, skrzecząc głośno; odgłos ten mieszał się z krzykami pobratymców. Wzięła głęboki oddech i wyminęła Przepiórkę, skacząc w górę i zatapiając pazury w obrzydliwej głowie stwora. Chwilę później to jej pysk wylądował na ziemi; skóra rozerwana przez dziób od czoła aż po białą bródkę. Piach przyklejał się do ran i mokrej sierści. Rozległ się potężny grzmot, a jego błysk odbił się od szeroko otwartych oczu jej towarzyszy.
Palący ból ściskał jej lewą stronę pyszczka. Zbierała się z ziemi, słysząc, że ich przeciwnik skończył swój żywot; nie słyszała jednak wiwatów, ani żadnych oznak wygranej. Po paru uderzeniach serca usłyszała zrozpaczone wołanie matki. Odwróciła się, a jej spojrzenie napotkało brązową mordkę, z tymi chytrymi pomarańczowymi oczyma, teraz zamglonymi strachem. Imię brata ugrzęzło jej w gardle, gdy rzuciła się do przodu i dopadła do cielska sępa. Jej łapa otarła się o przyduszone pierzem futro. Sówka wraz z Przepiórką próbowały przesunąć ciężar, jednak było to zbyt wiele nawet dla kilku kotów. Zaparła się kończynami w ziemię, a przednie wbiła w bok pokonanego ptactwa; pochyliła głowę nad Listkiem i popchnęła lekko.
— Dalej, dasz radę. Zawsze byłeś taki u-uparty — wydukała, otwierając oboje oczu. Pyszczek brata pojawił się jednak w wizji tylko jednego; zamrugała, jednak po jej lewej stronie widok spowijała ciemność... Właściwie, nie ciemność, a nic. Oszołomiona, kontynuowała — Nie- No dalej. Chodź, nie udawaj! — W jej oczach zebrały się łzy, gdy czerwień zabarwiła i ziemię pod nimi, jak i ich futra; zacisnęła powieki, a jej głos stał się piskliwy — Wyłaź spod niego!
Pociągnęła nosem, a łzy spłynęły po jej policzkach. Pchnęła mocniej, zanim jej łapy ześlizgnęły się z piór.
— Czy wyglądam, jakbym sobie żarty stroił? Ty lepiej nie udawaj, że ciebie to obchodzi — wypluł na nią z wyrzutem, mrużąc oczy. — Przestańcie, to nie ma sensu! — warknął ostatkami sił w stronę kotów, próbujących go uwolnić. — Ja… uch…
— Obchodzi! — Wyrzuciła z siebie. Gardło się jej ścisnęło. — Nie mów tak!
Widziała, jak w jego oczach zbierają się łzy, chociaż mogła się mylić; wszystko było jakieś zamazane. Dołączyło do nich więcej kotów, wspólnymi siłami spychając ptasie truchło z Listka... Dopiero teraz można było ujrzeć, co spowodowało krwawienie. Wpatrywała się bezsilnie w białą kość, wystającą z klatki piersiowej kocura, łkając głośno.
— Dziękuję — szepnął czekoladowy, z każdym uderzeniem serca wydając się jednak coraz bardziej nieobecnym. Jego głowa mimowolnie opadła w bok, a ślipia się przymknęły. Nie widziała w nich już tej wszechobecnej, upartej iskierki.
— Listku! Listku nie zamykaj oczu! Proszę! — jęknęła błagalnie Sówka, przykucając przy synu. – Świergot, chodź tu wreszcie!
— Sówko, ja… — Wiedziała, że szamanka nie ma nadziei. Mimo to, pochyliła się nad Listkiem, a jej mina spochmurniała — Odszedł. Nie oddycha — oznajmiła, odwracając wzrok.
Lamenty matki obijały się jej o uszy, a pod nią samą ugięły się łapy. Nie skupiała się na głosach innych, a słowa Świergot dotarły do niej dopiero po chwili. Zamrugała, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Oparła czoło o bok brata i zacisnęła powieki.
— Słuchajcie, chodźmy już do tej jaskini — dobiegł do niej głos Figi. Jakiej jaskini? — Jeżyno, opłakiwanie go nie zwróci mu życia. Poza tym przypomnij sobie, jak Cię traktował, i czy w ogóle zasłużył na Twoje łzy.
Słowa młodszej ją zaskoczyły. Aż tak, że przestała płakać, próbując zrozumieć, co miała na myśli.
Poczuła, jak Świergot okrywa jej rany pajęczyną; po chwili chwiejnie podniosła się na łapy, ocierając ślipia. A raczej jedno, to, które nie zostało opatrzone przez szamankę.
Razem z mamą została odciągnięta od Listka. Weszli do jaskini, prowadzeni przez Miodka; zamrugała, przyzwyczajając się do ciemności. Szła na tyłach, oszołomiona. Nie zwracała uwagi na otoczenie. Minęli stertę jasnych, żółciejących kości; takich samych odłamków żeber, jakie zagnieździły się w sercu Listka, jakie wystawały z między zakrwawionego futra. Oczywiście, były też inne, ale tylko o tych umiała myśleć. Łzy ponownie cisnęły się jej do oczu.
Cała grupa stanęła w miejscu. Podniosła spojrzenie, wychylając się zza reszty, w idealnym momencie, aby zauważyć kolejną siną parę szczęk, które kłapnęły o włos od karku Figi. Serce stanęło jej w piersi. Kolejny sęp?
Ogromne skrzydła poderwały się z ziemi, poruszając się jednak z pewnego rodzaju trudem. Jakby to nie tylko oni byli zmęczeni. Głowa ptaka opadła na ziemię, a jego oczy wpatrywały się w nich chłodnym spojrzeniem.
— Zdecydowanie nigdy więcej nie chcę wiedzieć czegoś takiego — skomentowała ostrym tonem Gruszka, kierując słowa do tej, która przed chwilą prawie skończyła jak... Inni. — Powinnaś się poważnie zastanowić, Figo, czy tytuł zwiadowcy aby na pewno jest dla ciebie. To bardzo istotna rola, w której rozwaga powinna być na pierwszym miejscu. A takie szczenięce rzucanie się za błyskotkami jest wręcz hańbiące dla całości reprezentacji naszej rangi. Dlatego nie każdy się do niej nadaje — dodała, surowo spoglądając na młodą kotkę.
Nie wiedziała, czemu zastępczyni karci Figę. Co zrobiła? Naprawdę, chciała nadążać i zwracać uwagę na to, co się dzieje, ale nie umiała. Dźwięki mieszały się w jedno, połowy jaskini nie widziała, a rany ją piekły.
— Musimy się zdecydować co z nią zrobić.
Zaczęły się dyskusje; słyszała Świergot, słyszała Leszczynę i Miodka. Po chwili sama postanowiła zabrać głos, próbując ponownie wkręcić się w rozmowę.
— Myślę... Myślę, że uwolnienie jej przyniosło by nam więcej problemów, niż... No — wtrąciła się do rozmowy, podnosząc wzrok. — Co, jeżeli cała sytuacja powtórzyła się? Trzymanie... Ogromnego ptaka, drapieżnego, na naszym terytorium równa się kolejnej katastrofie.
— Zostawmy ją tu, niech zdechnie sama — oznajmiło chwilę po niej Figa. — Nie mamy sił ani zasobów żeby z nią walczyć albo próbować uwalniać.
— Zgadzam się z Figą… Nie mam zamiaru ryzykować życia dla tego przerośniętego ptaszyska. Niech ginie, wolę to, niż śmierć w jego dziobie — rzucił ze zdenerwowaniem Czernidłak. Dopiero teraz zauważyła, że jeden z oczodołów kota wypełniony był ziołami i pajęczyną.
— Nie możemy jej wypuścić — postanowiła w końcu Sówka, spoglądając to na zwierzę, to na pobratymców. — Nie chcemy by ta sytuacja się powtórzyła, nie możemy tak bardzo ryzykować poraz drugi — oznajmiła, przełykając głośniej ślinę, na myśl o kolejnej takiej masakrze i kolejnych problemach. —Jeśli chcemy teraz oszczędzić jej cierpienia, to kilka kotów musi spróbować, tak by nie miała jednego jasnego celu. Inaczej skończymy w jej szczękach, co sytuacja Figi zobrazowała. Dlatego uważam, że mimo to powinniśmy iść dalej. Nie chcemy kolejnych rannych, już i tak mamy z tym duży problem...
Gruszka rozejrzała się po grupie, strzepnęła uszami i wymownie spojrzała na Miodka.
— Czyli postanowione. Ruszajmy dalej zatem.
Zatrzymał ich jednak kolejny ptasi skrzek; głośniejszy, zdesperowany. Zastępczyni zaczęła coś mruczeć pod nosem, poganiając ich, chcąc czym prędzej opuścić jaskinię. Odgłos nasilił się. Samica skrzeczała, piszczała i Wszechmatka wie co, dopóki... Nie stanęli przed jej miniaturową wersją. Pisklęciem.
— Ponawiam mój postulat — odezwała się Świergot, tym razem jeszcze pewniejszym głosem, twardo stawiając łapę na ziemi. — Umrze bez naszej pomocy, mimo że nie jest niczemu winne. To nie powinno tak wyglądać. A w przeciwieństwie do swojej mamy już zdecydowanie nie jest nam w stanie zagrozić, więc dlaczego mielibyśmy się wahać?
Charakterystyczne, głośne prychnięcie dobiegło z tyłu, zwiastując pozbawioną szacunku odpowiedź.
— Żartujesz sobie? — Rokitnik spojrzał z pogardą na szamankę, na co ta mimowolnie napuszyła swoje futro. — Taką świetną okazję mielibyśmy zaprzepaścić w imię tych twoich kretyńskich morałów-dyrdymałów? Nie ośmieszaj się już więcej — zażądał, podczas gdy w jego oku pojawił się niemal psychotyczny błysk. — Zjedzmy to.
— Nie wiem jak wy, ale ja akurat jestem bardzo głody — dołączył do niego Żagnica, nieskrępowanie oblizując pysk. — Od której kończyny chcemy zacząć? — zachichotał nisko, niebezpiecznie zbliżając się do swojej wymarzonej ofiary.
— H-hej! Może... Może jeszcze to przemyślimy? Znaczy, wiecie... — Odezwał się Miodek, ostrożnie podchodząc bliżej. — Ono jest takie... Małe... Całkiem słodkie, takie biedne... Nie możemy go zjeść! W sumie to... Jest takie łyse... Wygląda trochę jak Cierń...
Poczuła, jak ogon Przepiórki, stojącej obok, ociera się o jej łapy.
— Ja... N-nie wiem co o tym sądzić... J-jeżyno?
Łypnęła okiem na pisklę, a później na Przepiórkę.
— Miodek ma trochę racji — uznała, patrząc na łysą głowę zwierzęcia. — Poza tym... Jedzenie... Tego czegoś wydaje się być trochę dziwne. To tak jakby... Zjedlibyście młodego lisa? Chyba nie. A one też nas atakują.
Podeszła o krok bliżej.
— Nie możemy tego też tu zostawić? Albo... Coś. Nie wiem, chyba żadne z nas nie wie, jak zaopiekować się... Ptakiem.
Przybliżyła się do nich krzywiąca się Figa.
— Świergot, wybacz, ale gdzie Twój zdrowy rozsądek? Nie widziałaś ile krwi przelaliśmy? Ojciec tego czegoś wyrżnął połowę z nas, a TY chcesz to ratować?! — Zjeżyła sierść. — Albo je zjedzcie, jak chcecie, albo je zostawmy. Niech zdychają! To i tak nie zwróci nam martwych pobratymców!
Przełknęła ślinę, słuchając kotki. Chyba zaczynała ją boleć głowa.
— Mirabelko, Miodku — odezwała się ponownie młoda. — Jak chcecie, to próbujcie go ratować. Matka na pewno wam na to pozwoli. Dokończy to co zaczął jej partner, zabije was choćby sama miała zginąć. To bardzo wysoka cena. Opłaca się, prawda? W końcu mało kotów jeszcze straciliśmy!
Zapadła chwila ciszy. Ogon Figi uderzał o podłoże.
— Nie wiem jak wy, ale ja bym tego nie jadł... — wymamrotał Czernidłak, łypiąc spode łba na pisklaki. — Zakładam, że są zatrute czy coś... Ale jeśli Żagnica i Rokitnik koniecznie chcą spróbować to proszę bardzo, w razie czego nic się nie stanie, jeśli się otrują... W każdym razie, ja wziąłbym te dziwactwa ze sobą. Czy w przyszłości będą stanowić dla nas zagrożenie? Może i tak. Ale hej, kto nie chce się pochwalić sępem na zgromadzeniu?
Zdawała sobie sprawę, że kocur mamrocze coś tam dalej, ale nie skupiła się na tym. Zmarszczyła nos i spuściła spojrzenie. Na koniec odezwała się Sówka.
— Nie będziemy ich jeść — zwróciła się do Żagnicy i Rokitnika. — Nie możemy im nic zrobić. To jest ich matka, a jak coś stanie się jej dzieciom, to najpewniej nie zostanie z nas nic — mruknęła. — Ona chce ich bronić. Tak samo jak ten poprzedni sęp. Ewidentnie nie mogli dalej iść i musieli się osiedlić... Akurat tu, a że znaleźli... C-coś, czym mogli się posilić to tu zostali. W każdym razie jeśli zostawimy matkę, dzieci też umrą. Są za małe by przetrwać samodzielnie. A zrobienie doświadczenia i sprawdzenie, kiedy mogą zjeść kota, nie jest najlepszym wyjściem — zwróciła się do Czernidłaka. — Zabranie ich ze sobą jest ryzykowne. I przy okazji pewnie szybko zginą, patrząc na to, że jesteśmy kotami, a nie wielkimi sępami. Nie mamy pojęcia o zajmowaniu się ptakami — nastała chwila ciszy. Sówka odwróciła się w stronę szamanki i posłała jej swoje spojrzenie. — Przepraszam Świergot, ale nie mamy jak im pomóc. Jeśli je chociażby dotkniemy, ich matka może uznać to za atak. A wiesz, co w takiej sytuacji może zrobić każdy rodzic. Wybacz mi, ale ja nie widzę w tym wyjścia, zwłaszcza bez strat w naszych szeregach. Jeśli masz jakiś pomysł to chętnie wysłucham. I tyczy się to każdego z was — odwróciła się w stronę pozostałych. — Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, proszę mówić, jednak zastanówcie się przy tym dwa razy. Straciliśmy już za dużo kotów — syknęła cicho i wbiła wzrok w ziemię.
Między kotami dało się słyszeć pojedyncze pomruki.
— Zawsze wybieracie te najnudniejsze opcje po prostu. Żadnej satysfakcji z wygranej nawet nie można poczuć, bo wielce przestraszeni odrzucacie wszystko, co w niej dobre — żachnął się Żagnica, otrzymując pomruk zgody od swojego partnera.
Skrzywiła się na jego słowa. W tej wygranej w ogóle nie było żadnej satysfakcji.
— Próba uratowania niewinnego życia, nawet jeśli się nie powiedzie, nigdy nie jest stratą czasu. Mama pisklęcia natomiast jest wyraźnie uwięziona, gdyby mogła się uwolnić - już dawno by to zrobiła — stwierdziła stanowczo Świergot, coraz bardziej podirytowana. — Ale szanuję wasz punkt widzenia — dodała, chociaż w tym momencie wcale nie sprawiała wrażenia, jakby rzeczywiście to robiła.
— Proszę po prostu chodźmy stąd — powiedziała cicho Mirabelka. — Jak już ustalimy co z tym pisklęciem, wyjdźmy z tej jaskini. Niczego sensownego już tu nie znajdziemy, jedynie jeszcze więcej trupów.
Zgodziła się z nią, tak jak Miodek i Przepiórka. Ruszyli ku wyjściu z jaskini, ponownie prowadzeni przez byłego Klifiaka; w tej samej chwili rozległ się kolejny grzmot, jeszcze głośniejszy niż te poprzednie.
— Zostańmy tutaj może — odezwał się jako pierwszy Chrząszcz, rozglądając się nerwowo. — Mamy przynajmniej dach nad głową.
Świergot pokręciła głową.
— To nie jest bezpieczne miejsce. — Dotknęła ściany jaskini, wskutek czego jej część się skruszyła. — Nie jest stabilna. Już wcześniej jej fragment przygniótł matkę pisklęcia. Możemy być następni.
— Bez przesady, pewnie zaraz się rozejdzie. Przecież… — zaczął swoje prychanie Żagnica, jednak nie zdołał go dokończyć. W jednej chwili rozległ się głośny huk, pozbawiając każdego ochoty do kontynuowania dyskusji. Cała grota się zatrzęsła, jakby pod wpływem zrzuconego na nią ciężaru. Kilka kamieni oderwało się od konstrukcji wraz ze spoczywającym na stropie skały pyłem, spadając centralnie na nich.
— Czy wyglądam, jakbym sobie żarty stroił? Ty lepiej nie udawaj, że ciebie to obchodzi — wypluł na nią z wyrzutem, mrużąc oczy. — Przestańcie, to nie ma sensu! — warknął ostatkami sił w stronę kotów, próbujących go uwolnić. — Ja… uch…
— Obchodzi! — Wyrzuciła z siebie. Gardło się jej ścisnęło. — Nie mów tak!
Widziała, jak w jego oczach zbierają się łzy, chociaż mogła się mylić; wszystko było jakieś zamazane. Dołączyło do nich więcej kotów, wspólnymi siłami spychając ptasie truchło z Listka... Dopiero teraz można było ujrzeć, co spowodowało krwawienie. Wpatrywała się bezsilnie w białą kość, wystającą z klatki piersiowej kocura, łkając głośno.
— Dziękuję — szepnął czekoladowy, z każdym uderzeniem serca wydając się jednak coraz bardziej nieobecnym. Jego głowa mimowolnie opadła w bok, a ślipia się przymknęły. Nie widziała w nich już tej wszechobecnej, upartej iskierki.
— Listku! Listku nie zamykaj oczu! Proszę! — jęknęła błagalnie Sówka, przykucając przy synu. – Świergot, chodź tu wreszcie!
— Sówko, ja… — Wiedziała, że szamanka nie ma nadziei. Mimo to, pochyliła się nad Listkiem, a jej mina spochmurniała — Odszedł. Nie oddycha — oznajmiła, odwracając wzrok.
Lamenty matki obijały się jej o uszy, a pod nią samą ugięły się łapy. Nie skupiała się na głosach innych, a słowa Świergot dotarły do niej dopiero po chwili. Zamrugała, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Oparła czoło o bok brata i zacisnęła powieki.
— Słuchajcie, chodźmy już do tej jaskini — dobiegł do niej głos Figi. Jakiej jaskini? — Jeżyno, opłakiwanie go nie zwróci mu życia. Poza tym przypomnij sobie, jak Cię traktował, i czy w ogóle zasłużył na Twoje łzy.
Słowa młodszej ją zaskoczyły. Aż tak, że przestała płakać, próbując zrozumieć, co miała na myśli.
Poczuła, jak Świergot okrywa jej rany pajęczyną; po chwili chwiejnie podniosła się na łapy, ocierając ślipia. A raczej jedno, to, które nie zostało opatrzone przez szamankę.
Razem z mamą została odciągnięta od Listka. Weszli do jaskini, prowadzeni przez Miodka; zamrugała, przyzwyczajając się do ciemności. Szła na tyłach, oszołomiona. Nie zwracała uwagi na otoczenie. Minęli stertę jasnych, żółciejących kości; takich samych odłamków żeber, jakie zagnieździły się w sercu Listka, jakie wystawały z między zakrwawionego futra. Oczywiście, były też inne, ale tylko o tych umiała myśleć. Łzy ponownie cisnęły się jej do oczu.
Cała grupa stanęła w miejscu. Podniosła spojrzenie, wychylając się zza reszty, w idealnym momencie, aby zauważyć kolejną siną parę szczęk, które kłapnęły o włos od karku Figi. Serce stanęło jej w piersi. Kolejny sęp?
Ogromne skrzydła poderwały się z ziemi, poruszając się jednak z pewnego rodzaju trudem. Jakby to nie tylko oni byli zmęczeni. Głowa ptaka opadła na ziemię, a jego oczy wpatrywały się w nich chłodnym spojrzeniem.
— Zdecydowanie nigdy więcej nie chcę wiedzieć czegoś takiego — skomentowała ostrym tonem Gruszka, kierując słowa do tej, która przed chwilą prawie skończyła jak... Inni. — Powinnaś się poważnie zastanowić, Figo, czy tytuł zwiadowcy aby na pewno jest dla ciebie. To bardzo istotna rola, w której rozwaga powinna być na pierwszym miejscu. A takie szczenięce rzucanie się za błyskotkami jest wręcz hańbiące dla całości reprezentacji naszej rangi. Dlatego nie każdy się do niej nadaje — dodała, surowo spoglądając na młodą kotkę.
Nie wiedziała, czemu zastępczyni karci Figę. Co zrobiła? Naprawdę, chciała nadążać i zwracać uwagę na to, co się dzieje, ale nie umiała. Dźwięki mieszały się w jedno, połowy jaskini nie widziała, a rany ją piekły.
— Musimy się zdecydować co z nią zrobić.
Zaczęły się dyskusje; słyszała Świergot, słyszała Leszczynę i Miodka. Po chwili sama postanowiła zabrać głos, próbując ponownie wkręcić się w rozmowę.
— Myślę... Myślę, że uwolnienie jej przyniosło by nam więcej problemów, niż... No — wtrąciła się do rozmowy, podnosząc wzrok. — Co, jeżeli cała sytuacja powtórzyła się? Trzymanie... Ogromnego ptaka, drapieżnego, na naszym terytorium równa się kolejnej katastrofie.
— Zostawmy ją tu, niech zdechnie sama — oznajmiło chwilę po niej Figa. — Nie mamy sił ani zasobów żeby z nią walczyć albo próbować uwalniać.
— Zgadzam się z Figą… Nie mam zamiaru ryzykować życia dla tego przerośniętego ptaszyska. Niech ginie, wolę to, niż śmierć w jego dziobie — rzucił ze zdenerwowaniem Czernidłak. Dopiero teraz zauważyła, że jeden z oczodołów kota wypełniony był ziołami i pajęczyną.
— Nie możemy jej wypuścić — postanowiła w końcu Sówka, spoglądając to na zwierzę, to na pobratymców. — Nie chcemy by ta sytuacja się powtórzyła, nie możemy tak bardzo ryzykować poraz drugi — oznajmiła, przełykając głośniej ślinę, na myśl o kolejnej takiej masakrze i kolejnych problemach. —Jeśli chcemy teraz oszczędzić jej cierpienia, to kilka kotów musi spróbować, tak by nie miała jednego jasnego celu. Inaczej skończymy w jej szczękach, co sytuacja Figi zobrazowała. Dlatego uważam, że mimo to powinniśmy iść dalej. Nie chcemy kolejnych rannych, już i tak mamy z tym duży problem...
Gruszka rozejrzała się po grupie, strzepnęła uszami i wymownie spojrzała na Miodka.
— Czyli postanowione. Ruszajmy dalej zatem.
Zatrzymał ich jednak kolejny ptasi skrzek; głośniejszy, zdesperowany. Zastępczyni zaczęła coś mruczeć pod nosem, poganiając ich, chcąc czym prędzej opuścić jaskinię. Odgłos nasilił się. Samica skrzeczała, piszczała i Wszechmatka wie co, dopóki... Nie stanęli przed jej miniaturową wersją. Pisklęciem.
— Ponawiam mój postulat — odezwała się Świergot, tym razem jeszcze pewniejszym głosem, twardo stawiając łapę na ziemi. — Umrze bez naszej pomocy, mimo że nie jest niczemu winne. To nie powinno tak wyglądać. A w przeciwieństwie do swojej mamy już zdecydowanie nie jest nam w stanie zagrozić, więc dlaczego mielibyśmy się wahać?
Charakterystyczne, głośne prychnięcie dobiegło z tyłu, zwiastując pozbawioną szacunku odpowiedź.
— Żartujesz sobie? — Rokitnik spojrzał z pogardą na szamankę, na co ta mimowolnie napuszyła swoje futro. — Taką świetną okazję mielibyśmy zaprzepaścić w imię tych twoich kretyńskich morałów-dyrdymałów? Nie ośmieszaj się już więcej — zażądał, podczas gdy w jego oku pojawił się niemal psychotyczny błysk. — Zjedzmy to.
— Nie wiem jak wy, ale ja akurat jestem bardzo głody — dołączył do niego Żagnica, nieskrępowanie oblizując pysk. — Od której kończyny chcemy zacząć? — zachichotał nisko, niebezpiecznie zbliżając się do swojej wymarzonej ofiary.
— H-hej! Może... Może jeszcze to przemyślimy? Znaczy, wiecie... — Odezwał się Miodek, ostrożnie podchodząc bliżej. — Ono jest takie... Małe... Całkiem słodkie, takie biedne... Nie możemy go zjeść! W sumie to... Jest takie łyse... Wygląda trochę jak Cierń...
Poczuła, jak ogon Przepiórki, stojącej obok, ociera się o jej łapy.
— Ja... N-nie wiem co o tym sądzić... J-jeżyno?
Łypnęła okiem na pisklę, a później na Przepiórkę.
— Miodek ma trochę racji — uznała, patrząc na łysą głowę zwierzęcia. — Poza tym... Jedzenie... Tego czegoś wydaje się być trochę dziwne. To tak jakby... Zjedlibyście młodego lisa? Chyba nie. A one też nas atakują.
Podeszła o krok bliżej.
— Nie możemy tego też tu zostawić? Albo... Coś. Nie wiem, chyba żadne z nas nie wie, jak zaopiekować się... Ptakiem.
Przybliżyła się do nich krzywiąca się Figa.
— Świergot, wybacz, ale gdzie Twój zdrowy rozsądek? Nie widziałaś ile krwi przelaliśmy? Ojciec tego czegoś wyrżnął połowę z nas, a TY chcesz to ratować?! — Zjeżyła sierść. — Albo je zjedzcie, jak chcecie, albo je zostawmy. Niech zdychają! To i tak nie zwróci nam martwych pobratymców!
Przełknęła ślinę, słuchając kotki. Chyba zaczynała ją boleć głowa.
— Mirabelko, Miodku — odezwała się ponownie młoda. — Jak chcecie, to próbujcie go ratować. Matka na pewno wam na to pozwoli. Dokończy to co zaczął jej partner, zabije was choćby sama miała zginąć. To bardzo wysoka cena. Opłaca się, prawda? W końcu mało kotów jeszcze straciliśmy!
Zapadła chwila ciszy. Ogon Figi uderzał o podłoże.
— Nie wiem jak wy, ale ja bym tego nie jadł... — wymamrotał Czernidłak, łypiąc spode łba na pisklaki. — Zakładam, że są zatrute czy coś... Ale jeśli Żagnica i Rokitnik koniecznie chcą spróbować to proszę bardzo, w razie czego nic się nie stanie, jeśli się otrują... W każdym razie, ja wziąłbym te dziwactwa ze sobą. Czy w przyszłości będą stanowić dla nas zagrożenie? Może i tak. Ale hej, kto nie chce się pochwalić sępem na zgromadzeniu?
Zdawała sobie sprawę, że kocur mamrocze coś tam dalej, ale nie skupiła się na tym. Zmarszczyła nos i spuściła spojrzenie. Na koniec odezwała się Sówka.
— Nie będziemy ich jeść — zwróciła się do Żagnicy i Rokitnika. — Nie możemy im nic zrobić. To jest ich matka, a jak coś stanie się jej dzieciom, to najpewniej nie zostanie z nas nic — mruknęła. — Ona chce ich bronić. Tak samo jak ten poprzedni sęp. Ewidentnie nie mogli dalej iść i musieli się osiedlić... Akurat tu, a że znaleźli... C-coś, czym mogli się posilić to tu zostali. W każdym razie jeśli zostawimy matkę, dzieci też umrą. Są za małe by przetrwać samodzielnie. A zrobienie doświadczenia i sprawdzenie, kiedy mogą zjeść kota, nie jest najlepszym wyjściem — zwróciła się do Czernidłaka. — Zabranie ich ze sobą jest ryzykowne. I przy okazji pewnie szybko zginą, patrząc na to, że jesteśmy kotami, a nie wielkimi sępami. Nie mamy pojęcia o zajmowaniu się ptakami — nastała chwila ciszy. Sówka odwróciła się w stronę szamanki i posłała jej swoje spojrzenie. — Przepraszam Świergot, ale nie mamy jak im pomóc. Jeśli je chociażby dotkniemy, ich matka może uznać to za atak. A wiesz, co w takiej sytuacji może zrobić każdy rodzic. Wybacz mi, ale ja nie widzę w tym wyjścia, zwłaszcza bez strat w naszych szeregach. Jeśli masz jakiś pomysł to chętnie wysłucham. I tyczy się to każdego z was — odwróciła się w stronę pozostałych. — Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, proszę mówić, jednak zastanówcie się przy tym dwa razy. Straciliśmy już za dużo kotów — syknęła cicho i wbiła wzrok w ziemię.
Między kotami dało się słyszeć pojedyncze pomruki.
— Zawsze wybieracie te najnudniejsze opcje po prostu. Żadnej satysfakcji z wygranej nawet nie można poczuć, bo wielce przestraszeni odrzucacie wszystko, co w niej dobre — żachnął się Żagnica, otrzymując pomruk zgody od swojego partnera.
Skrzywiła się na jego słowa. W tej wygranej w ogóle nie było żadnej satysfakcji.
— Próba uratowania niewinnego życia, nawet jeśli się nie powiedzie, nigdy nie jest stratą czasu. Mama pisklęcia natomiast jest wyraźnie uwięziona, gdyby mogła się uwolnić - już dawno by to zrobiła — stwierdziła stanowczo Świergot, coraz bardziej podirytowana. — Ale szanuję wasz punkt widzenia — dodała, chociaż w tym momencie wcale nie sprawiała wrażenia, jakby rzeczywiście to robiła.
— Proszę po prostu chodźmy stąd — powiedziała cicho Mirabelka. — Jak już ustalimy co z tym pisklęciem, wyjdźmy z tej jaskini. Niczego sensownego już tu nie znajdziemy, jedynie jeszcze więcej trupów.
Zgodziła się z nią, tak jak Miodek i Przepiórka. Ruszyli ku wyjściu z jaskini, ponownie prowadzeni przez byłego Klifiaka; w tej samej chwili rozległ się kolejny grzmot, jeszcze głośniejszy niż te poprzednie.
— Zostańmy tutaj może — odezwał się jako pierwszy Chrząszcz, rozglądając się nerwowo. — Mamy przynajmniej dach nad głową.
Świergot pokręciła głową.
— To nie jest bezpieczne miejsce. — Dotknęła ściany jaskini, wskutek czego jej część się skruszyła. — Nie jest stabilna. Już wcześniej jej fragment przygniótł matkę pisklęcia. Możemy być następni.
— Bez przesady, pewnie zaraz się rozejdzie. Przecież… — zaczął swoje prychanie Żagnica, jednak nie zdołał go dokończyć. W jednej chwili rozległ się głośny huk, pozbawiając każdego ochoty do kontynuowania dyskusji. Cała grota się zatrzęsła, jakby pod wpływem zrzuconego na nią ciężaru. Kilka kamieni oderwało się od konstrukcji wraz ze spoczywającym na stropie skały pyłem, spadając centralnie na nich.
— Odwrót!
Krzyk zdawał się wybudzić ją z transu. Ruszyła za innymi ile sił w łapach... Jednak potknęła się o stojącą Mirabelkę. Odwróciła wzrok w kierunku, w którym wbity był ten wojowniczki. Coś trzasnęło, coś huknęło, i fragment skalny osunął się ze sklepienia, spadając na jednego z nich.
Wyrwała się z miejsca. Ignorując ból w łapach rzuciła się do przodu; chwyciła kota za kark, pomagając sobie przednimi łapami, i szarpnęła w tył, aby odciągnąć go od spadających kamieni. Nie była jednak wystarczająco szybka; usłyszała jedynie okropny krzyk, jakiego nigdy wcześniej nie słyszała, nim krew rozbryzgała się jej na pysku.
Wrzasnęła razem z nim, jedynie jej pysk zamknął się prędko, a kot biadolił i biadolił... Coś twardego uderzyło ją w czoło; syknęła, doliczając kolejna bliznę do kolekcji. Nie była pewna co się dzieje. Przetarła oczy łapą, próbując oczyścić je z cudzej krwi; która, jak chwilę później się dowiedziała, należała do Rokitnika.
W czasie powrotu powłóczyła łapami. Ciągnęła ogonem po ziemi, ignorując to, jak otarcia o kamienie i krzewy ją bolały. W końcu mogli odpocząć. Ułoży się w legowisku, zaśnie, i wszystko wróci do normy. Dalej będzie posyłać sobie niemiłe spojrzenia przez obóz z Listkiem, a Czereśnia nadal będzie wymykał się wieczorami ze swoją siostrą. Wszystko będzie dobrze.
Gdy wkroczyli do obozu, łzy ponownie zaczęły cisnąć się jej do oczu. Pozostawiła ciało brata i mamę, obok której szła. Minęła Czereśnię i dwójkę ich dzieci; nie umiała spojrzeć kocurowi w oczy.
Rzuciła się w objęcia Topoli, szlochając głośno.
Krzyk zdawał się wybudzić ją z transu. Ruszyła za innymi ile sił w łapach... Jednak potknęła się o stojącą Mirabelkę. Odwróciła wzrok w kierunku, w którym wbity był ten wojowniczki. Coś trzasnęło, coś huknęło, i fragment skalny osunął się ze sklepienia, spadając na jednego z nich.
Wyrwała się z miejsca. Ignorując ból w łapach rzuciła się do przodu; chwyciła kota za kark, pomagając sobie przednimi łapami, i szarpnęła w tył, aby odciągnąć go od spadających kamieni. Nie była jednak wystarczająco szybka; usłyszała jedynie okropny krzyk, jakiego nigdy wcześniej nie słyszała, nim krew rozbryzgała się jej na pysku.
Wrzasnęła razem z nim, jedynie jej pysk zamknął się prędko, a kot biadolił i biadolił... Coś twardego uderzyło ją w czoło; syknęła, doliczając kolejna bliznę do kolekcji. Nie była pewna co się dzieje. Przetarła oczy łapą, próbując oczyścić je z cudzej krwi; która, jak chwilę później się dowiedziała, należała do Rokitnika.
***
W czasie powrotu powłóczyła łapami. Ciągnęła ogonem po ziemi, ignorując to, jak otarcia o kamienie i krzewy ją bolały. W końcu mogli odpocząć. Ułoży się w legowisku, zaśnie, i wszystko wróci do normy. Dalej będzie posyłać sobie niemiłe spojrzenia przez obóz z Listkiem, a Czereśnia nadal będzie wymykał się wieczorami ze swoją siostrą. Wszystko będzie dobrze.
Gdy wkroczyli do obozu, łzy ponownie zaczęły cisnąć się jej do oczu. Pozostawiła ciało brata i mamę, obok której szła. Minęła Czereśnię i dwójkę ich dzieci; nie umiała spojrzeć kocurowi w oczy.
Rzuciła się w objęcia Topoli, szlochając głośno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz