Strzepnął nieistniejący farfocel z ucha. Czy dobrze usłyszał? Nie... Pewnie mu się zdało. Przecież taką zgraną, dobrze zorganizowaną, a co najważniejsze, bitną i dziką społecznością nie mogłaby zarządzać kotka. To byłoby dla niej nie tylko niesamowicie trudne, ale i zwyczajnie niekorzystne, zwłaszcza dla jej wizerunku. Panience, nieważne w jakim wieku, nie wypada przecież zajmować się polityką... To takie grząskie i nieprzyjazne bagno. Pełno w nim cuchnących spraw i zawirowań, w których płeć piękna po prostu nie powinna uczestniczyć, w których nie powinna zanurzać swoich pachnących, łagodnych łapek. To duma kocura, aby tak zajmować się tymi nieprzyjemnymi sprawami, że nie czują one potrzeby, żeby wpychać w nie swoje rumiane, krasne licka.
Leto pokręcił głową. Przecież to było oczywiste, byle kociak o tym wiedział i to rozumiał. Ciche mruknięcie ze strony uczennicy wyrwało go z zamyśleń.
— Ah! Najmocniej przepraszam! Uciekłem daleko w odmęty mojej świadomości — wytłumaczył się i zawstydził delikatnie. To bardzo niemiłe z jego strony, ze tak zignorował swoją młodszą rozmówczynię. — Czy powtórzyłabyś... Proszę o wybaczenie. W moim brzuchu musi rozgrywać się dzika bitwa, gdyż musiałem niedosłyszeć...
— Pytałam o to, czemu chcesz widzieć się tak bardzo z Liściastą Gwiazdą. Brzmiałeś, jakbyś nie miał ani chwili do stracenia. — Leto stawiał krótkie kroki, przez co jego ruch był dość nienaturalny i niewygodny. Kocur męczył się, ale nie mógł pozwolić, aby kotka, z którą rozmawia, została z tyłu. Chociaż starszy kot, który kroczył na przodzie, nie należał do niskich, też poruszał się spokojnie, bez pośpiechu, to wydawał się już do tego przyzwyczajony. Bengal posłał szylkretce łagodny uśmiech.
— To chyba rzecz oczywista, że muszę porozmawiać z waszym przywódcą. Chciałbym odnaleźć dla siebie nowe miejsce. Miejsce, w którym odnajdę siebie na nowo, swój nowy cel. Coś, co mógłbym chronić i czemu byłbym w stanie się całkowicie poświęcić — rzekł trochę pompatycznie. Słowa, jak się kocurowi zdawało, rozbawiły uczennice, która zachichotała pod nosem. — Czyżbym powiedział coś, co można uznać za figlarny dowcip? — Uniósł brew, ale na pysku nie było widać ani kapki złości. Był szczerze zaintrygowany, a rozmowa z Postrzępioną Łapą była przyjemna; rzadko miewał możliwość obcowania z panienkami, które nie były Wisterią czy Amfitrytą.
— Nie, nie... Po prostu. Czy to nie intrygujące Stokrotkowa Pieśnio? Zawsze mi się wydawało, że samotnicy są tacy nieprzyjemni i szaleni, a tu proszę!
— W rzeczy samej... — mruknął znacznie spokojniej mentor kotki. — Skoro nie udało nam się tym razem przeprowadzić pełnego treningu, możemy uznać, że lekcją na dzisiaj jest, że czasem nie warto wrzucać wszystkich do jednej nory. Czasem i głośna wrona może ostrzec przed drapieżnikami.
— Piękne słowa! — zgodził się Leto. — Ma Pan w sobie żyłkę prawdziwego poety, trochę jak mój tato!
— O-oh... Dziękuje — zaśmiał się zawstydzony tak niespodziewaną i specyficzną pochwałą.
— A ja? A ja? Jaką mam w sobie żyłkę? — Wyrwała się do przodu Postrzępiona Łapa, zachodząc drogę bengalowi. W niebieskich oczach iskrzyła jej nagląca ciekawość. Na ten entuzjazm samotnik zaśmiał się.
— A ty... Hm... Daj mi pomyśleć. — Stanął i podniósł łapę, dotykając jednym pazurem brody. Spojrzał w niebo, które tego dnia było niemal bezchmurne. — A ty, moja Panienko, masz w sobie coś z porannego ptaszka. Sikoreczki, o którą owy poeta... — Tutaj wskazał na Stokrotkową Pieśń, który przyglądał im się z rozbawieniem. — przygotowuje do samodzielnego lotu. Dogląda, aby później była w stanie samodzielnie zaśpiewać swoją melodyjkę, która będzie towarzyszyć wschodzącemu słonku. — Skończył, a pyszczek niziutkiej uczennicy przyozdobiony był zdziwionym uśmiechem. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przerwał wojownik.
— No dobrze... Porozmawiacie sobie dalej potem, a teraz, Leto pójdziesz ze mną do Liściastej Gwiazdy. Postrzępiona Łapo, znajdź kogoś, kto pomoże ci wymienić legowiska w kociarni. — Szczęście terminatorki wyparowało niemal momentalnie, ale nie powiedziała ani jednego słowa sprzeciwu. Spuściła ogon i mozolnie ruszyła w stronę grupki młodych kotów. Nawet się nie pożegnała. — No dobrze... Miejmy za sobą te wszystkie ceregiele. Chodź za mną, tam w stronę tej jamy.
Po to tutaj przybył...
Sam wojownik również nie wydawał się szczególnie zainteresowany uczniem, a na pewno nie od samego początku. Zapowiedział jedynie pierwszy trening, który miał mieć miejsce już następnego ranka. Potem odszedł.
Koty posyłały mu dziwne spojrzenia, często bardzo nieufne czy nawet wrogie. Jedynymi mordkami, w których widział faktyczną serdeczność, była dwójka, która go tutaj przyprowadziła. Zaraz po mianowaniu na ucznia przybiegła do niego Postrzępiona Łapa. Koteczka miała pełno mchu w futrze, ale Złotą Łapę zainteresowało raczej to, co miała w pysku.
— Gratuluje ci! Złota Łapa to takie ładne imię, pasuję do ciebie jak ulał! — powiedziała, a wcześniej wypuściła na ziemie polną mysz. — Stokrotkowa Pieśń powiedział, że powinnam wybrać jakąś piszczkę, bo przecież musisz być bardzo głodny. No więc... Smacznego!
— Oh! Dziękuje ci niezmiernie, ale nie mogę napełnić brzucha, o ile ty, Panienko, tego nie zrobisz. Tak mi nie wypada, to niezgodne z moim rycerskim etosem. — Położył łapę na piersi i przymrużył ślepia. Jego słowa, chociaż było można w nich usłyszeć kapkę bólu, bo faktycznie skręcało mu żołądek, były zdecydowane. Bengal musiał się teraz bardzo pilnować; jego honor i tak był już w strzępkach; jeden niewłaściwy występek, a rozpadnie się całkowicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz