Od wypadku, który spotkał kocicę, minęło kilka księżyców. Szylkretowa wychodziła z obozu coraz pewniej, jednak nadal nie miała zamiaru przechodzić za rzekę. Była znacznie bardziej czujna niż wcześniej – nawet najmniejszy szelest gałęzi wprawiał ją w stan gotowości. Dlatego głównie przesiadywała w obozie i tam pomagała. Opiekowała się karmicielkami, starszymi oraz prowadziła teoretyczne lekcje dla uczniów, którzy tego chcieli. Poza bezpieczny dom wychodziła jedynie z patrolami, a i wtedy trzymała się w środku grupy. Już nie odbiegała daleko ani nie włóczyła się na tyłach. Wolała zachować ostrożność – może i przesadną, ale jednak ostrożność.
Spod śniegu zaczęły wyłaniać się pierwsze kwiaty, a roślinność powoli budziła się do życia. To była jej szansa, by choć trochę ukryć rozerwane ucho. Spoglądanie na własne odbicie wciąż było dla niej bolesne. Siedząc w obozie, obok starszych wojowników, słuchała ich opowieści i porad dotyczących łowienia ryb oraz pływania. Nagle jej pomarańczowo-żółte oczy wychwyciły znajomą sylwetkę. Uczeń z krzywą szczęką siedział nad posiłkiem i wpatrywał się w niego pustym wzrokiem. Czereśniowy Pocałunek normalnie by się tym nie przejęła – przecież sama często tak się zachowuje. Jednak tym uczniem był Szałwiowa Łapa, jeden z dwóch promyków słońca w jej życiu. Niestety, dziś ten promyk zdawał się w ogóle nie lśnić. Wojowniczka podniosła się z twardej ziemi, pożegnała rozmówców i ruszyła kłusem w stronę kocurka.
Zatrzymała się przed uczniem i przez chwilę czekała, aż to on zacznie rozmowę. Szybko jednak zorientowała się, że jest tak zamyślony, iż pewnie nawet jej nie zauważył.
— Wszystko w porządku? — miauknęła melodyjnym głosem, w którym można było usłyszeć nutę troski. Kocurek zerknął na nią, mrugając kilka razy.
— O... hej — wymamrotał, podnosząc się do pozycji siedzącej. — Dlaczego pytasz?
— Zobaczyłam cię z drugiego końca obozu. Wyglądałeś na nieswojego. Leżałeś zupełnie nieruchomo i w ogóle nic nie jadłeś… — mruknęła, rzucając spojrzenie na rybę, którą ledwie co tknął.
— Zamyśliłem się — odparł, machając łapą w zbywczym geście. Kotki jednak to nie przekonało. Z łatwością dostrzegała, gdy komuś coś leżało na sercu. Czereśniowy Pocałunek stała więc nad nim, wyczekując prawdy lub przynajmniej lepszego kłamstwa.
— No… znaczy, wiesz, to wszystko, co się ostatnio dzieje, trochę mnie dołuje. Srocza Gwiazda nie żyje, Łuska jest kaleką, te włóczęgi ciągle wyciągają po nas pazury… A jeszcze to, co stało się z Sumową Płetwą… — Kocur zacisnął powieki. — Nie wiem. To wszystko mnie męczy — przyznał szczerze, nie chcąc okłamywać swojej przyjaciółki.
Czereśniowy Pocałunek usiadła obok niego tak, by jej rozerwane ucho nie było widoczne. Westchnęła i spojrzała w niebo, na którym pędziły białe obłoki. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią. Chciała powiedzieć, że rozumie ucznia, ale to nie były słowa, których chciała użyć w tej chwili.
— To, co dzieje się teraz w klanie, mnie też przytłacza. Nie odczuwam jednak takiego żalu jak ty po śmierci Sroczej Gwiazdy czy Sumowej Płetwy, bo nie byli mi bliscy. Mimo to to wciąż straty, które wstrząsnęły klanem. A ci samotnicy… — Tu przerwała i spojrzała przed siebie. Jej ciało drgnęło, ale szybko wróciła do rzeczywistości. — Szczerze? Nie wiem, co z nimi. Nie wiem, co będzie dalej, Szałwiowa Łapo. Nie wiem, czy jutro będzie lepiej, czy jeszcze gorzej.
Zawahała się na moment, po czym dokończyła stanowczo:
— Jednak wiem jedno. Jeśli będziemy sobie ufać i na sobie polegać, to ich pokonamy. Każdy z nas w tych chwilach potrzebuje wsparcia, ale większość tych futrzaków nie chce tego przyznać.
Miauknęła cicho i położyła swój długi, gęsty ogon za uczniem, jakby chcąc go nim otoczyć. Kocurek spojrzał na nią i uśmiechnął się krzywo. Poprawił swoją pozycję tak, by usiąść bliżej wojowniczki. Teraz ich futra się stykały. Wspierali się w tych ciężkich chwilach, nawet nie wypowiadając słów.
— Dziękuję, Czereśniowy Pocałunku. Cieszę się, że nie jestem jedyny, który tak się czuje — zamruczał, patrząc przed siebie, jakby próbując dojrzeć, gdzie wędruje wzrok jego towarzyszki. — Wierzę, że w końcu będzie dobrze, ale teraz… teraz czuję się bezsilny, zmęczony i wściekły — odparł, wbijając pazury w ziemię. Przejechał ogonem po podłożu i spojrzał na swoje łapy.
— Wiem, jak się czujesz. Ja też… po tym wypadku nadal mam wrażenie, jakbym była liściem nadgryzionym przez gąsienice, który ledwo co unosi się na wietrze. Też czuję bezsilność, która mnie otacza. Jestem zmęczona… i może trochę zła. Chociaż nie wiem na co — przyznała, przełykając głośno ślinę.
Mówienie o tym było dla niej trudne, ale wiedziała, że inaczej nie zmierzy się z własnymi problemami. A teraz… chciała wesprzeć swojego najlepszego przyjaciela. On zwierzył się jej, więc i ona czuła, że ma obowiązek – a przede wszystkim chęć – zrobić to samo. Szałwiowa Łapa popatrzył na nią.
— Cieszy mnie, że już czujesz się choć trochę lepiej. Dobrze, że starasz się wrócić do normalności — miauknął cicho, choć to ostatnie słowo brzmiało jak echo dawnych czasów. Czy dało się do niej wrócić? Czy to, co jest teraz, nie stało się już nową normą?
— Nie wiem, czy da się do niej wrócić… Ale możemy zbudować nową rzeczywistość. Zmiany są ciężkie, często bolesne, ale potrzebne — stwierdziła i przejechała wzrokiem po kotach. — Dobrze, że mamy siebie — wymruczała, patrząc przed siebie. Na jej pyszczku pojawił się delikatny uśmiech. Zerknęła na kocurka, lekko poruszając ogonem.
<Szałwiowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz