Za czasów uczniowskich
Słowa Pomocnego Wróbelka były... Oczywiście mądre, ale nie do końca przekonały młodego kocura. Siła jest dobra, o ile pozostaje w łapach dobrych kotów. Czy uważał się za takiego? Musiał przyznać, że tak. Nawet jeśli na jego honorze pozostała skaza, to on sam miał przecież lwie serce - tak mówił jego ojciec, a on był najmądrzejszą postacią, jaką kiedykolwiek poznał. Chociaż... Jak tak o tym myślał... Coś z tyłu głowy mówiło mu, że Narrator podzielałby pewne elementy zdania protektora. Kto w takim razie miał racje?
— No tak... Oczywiście, to bardzo ważne... Znaczy, to wszystko, co Szanowny Wróbelek robi. Bardzo mi się to podoba w Klanie Klifu. Spędziłem trochę czasu z samotnikami i wszyscy wyglądali... Tak ponuro i wiotko... To dobrze, że tutaj są ci, którzy dbają o bezpieczeństwo, o zdrowie i samopoczucie. Zmartwienia wysysają z nas chęci i radość — odpowiedział. Po części zgodnie z prawdą, ale po części chciał, aby kocur poczuł się lepiej. Jego delikatny uśmiech rozbłysł w niebieskich oczach Złotej Łapy.
— Ciesze się, że to doceniasz. Życie w klanie jest o wiele prostsze. Ja sam nigdy nie byłem zmuszony do samotności, nie w tym sensie, ale moja matka nie była zrodzona tutaj. Opowiadała nam trochę... — rzekł protektor.
— Czy jest więcej takich podlotków, którzy dołączyli do waszych szeregów? — zapytał zaciekawiony uczeń.
— Nie aż tylu, ale nie jest to całkowita rzadkość. Czasami znajdujemy porzucone kocięta, czasami ktoś sam do nas zajdzie, tak jak było w twoim przypadku. W każdym klanie są takie przypadki, ale nie w każdym będą dla ciebie tak samo przyjaźnie nastawieni. Nie wiem dokładnie, jak wygląda to, powiedzmy, w Klanie Nocy czy Klanie Wilka, chociaż w tym drugim, mogę założyć, że nie są zbytni chętni... — Zamyślił się ciemny kocur i spojrzał w wodę.
— Och! A dlaczego? Czyżby samotnicy byli dla nich zagrożeniem, że pielęgnują w sobie wrogość w stosunku do nich? — Postawił uszy na sztorc.
— Nic o tym nie wiem, ale oni tacy po prostu są... Tacy się wydają... Lepiej podczas patroli zachowywać dodatkową ostrożność, kiedy chodzi się wzdłuż leśnej granicy. No ale to powie ci jeszcze na pewno Rozświetlona Skóra.
— Zapewne... Ale w takim razie niezwykle się ciesze, że trafiłem do was, Szanowny Panie — powiedział elegancko i grzecznie, kłaniając łeb przed protektorem. Ten zawstydził się nieznacznie i zaśmiał.
— Ja również Złota Łapo, na pewno będziesz świetnym wojownikiem — odparł i powoli wstał. — Ale może darujmy sobie polowanie na rzeczne bestie. Dzisiaj już wystarczy, wracajmy.
— Niech będzie, jak mówisz Panie! — zawołał ochoczo i popędził przodem, w kierunku, który wcale nie był właściwym.
W końcu został rycerzem! Miał piękny rycerski przydomek, miał swoje wojownicze imię, które nosił na piersi, jakby było widoczną, połyskującą zbroją. Przez pierwsze wschody słońca powtarzał je po cichu - lubił jak brzmi, lubił, w jaki sposób układa mu się język, jak wibruje w jego pysku.
Jego radość jednak szybko zniknęła. Wszyscy w Klanie Klifu od kilku księżyców byli albo nadąsani, albo spięci. Wiedział niewiele. Mało kto zwierzał mu się, mało kto plotkował w jego towarzystwie. Sam Złotek nie miał zbyt wielu przyjaciół. Oczywiście, nie miał żadnych prawdziwych wrogów, ale nie mógł wyprzeć się swojej samotniczej krwi, która zdawała się znów stać większym problemem. Kiedy był jeszcze w legowisku uczniów, większość była od niego znacznie młodsza. Wojownicy za to mieli tyle obowiązków, że nie mógł zbytnio złapać ich w wolnej chwili, aby nawiązać konkretną relację. Rozświetlona Skóra nie chciał z nim rozmawiać poza treningami, nie przedstawił go też nikomu, nawet swojemu bratu, który wydawał się dość sympatyczny, a przynajmniej na tyle energiczny, że w pewności byłby w stanie, chociaż na moment poświęcić chęci na rozmowę z bengalem. Protektorzy również wydawali się mieć więcej pracy niż wcześniej, a więc spontaniczna rozmowa z Pomocnym Wróbelkiem nie była rzeczą tak pewną, a tym bardziej nie zależała ona od woli młodszego. Mimo wszystko czuł, że coś go omija, że coś powinno zaprzątać mu umysł, a jedyne co dotarło do jego uszu to obecność jakiś nieznajomych kotek na skraju ich terenów; niedaleko miejsca, gdzie Panienka Postrzępiony Mróz odnalazła go ze swoim szanownym mentorem.
Chociaż uważał się za kota o sercu hardym, o umyśle jasnym i niemąconym, postanowił udać się do tych, którzy nosili na barkach samopoczucie Klanu Klifu. W legowisku było przyjemnie i chłodno. Już od wejścia wiedział, że na pewno spotka z nim jakiegoś innego kota. Teraz niemal zawsze jest w nim ktoś, kto potrzebował zamienić z kocurami słowo, ktoś, kto chciał ukojenia nerwów i rady.
Obok szarego kocura siedziała matka jego przyjaciółki - były takie podobne, że nigdy nie musiał nawet o to pytać. Wojowniczka zdawała się być nastroszona i zdenerwowana. Mówiła cicho, ale bardzo gwałtownie. Bury, większy protektor był sam, na szczęście. Jasny ogon Złotej Drogi falował z każdym krokiem, aż w końcu starszy zauważył go i posłał mu niemrawy uśmiech. Pomocny Wróbelek od jakiegoś czasu wyglądał... Niezbyt atrakcyjnie z perspektywy innych kotów. Futro miał matowe, oklapnięte, a oczy smutne, pozbawione blasku. To on potrzebował wsparcia...
— Dzień Dobry Mój Szanowny Panie! — pozdrowił radośnie, chcąc zarazić go dobrą energią. Bury skinął głową, ale położył delikatnie uszy, aby pokazać w ten sposób, aby ściszył głos. — Oh! Przeprosiny. — To powiedział już ciszej i kontynuował — Czy byłbyś tak miły i potowarzyszył mi przy posiłku, chciałbym porozmawiać, a niegrzecznym byłoby przeszkadzać tej damie. — Wskazał łbem na Melodyjny Trel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz