* * *
— Przestań już, mówisz to samo za każdym razem, a ja za każdym razem odpowiadam ci dokładnie to samo mamo — odpowiedziała lekko, bez kapki żalu.
— Bo mnie to niezmiennie trapi... — tłumaczyła się cicho starsza.
— Sama już nie jestem pierwszej młodości, a swoje już się w życiu naśpieszyłam. Uwierz, że spokój nie jest tylko potrzebą tych prawdziwie wiekowych. — Delikatny śmiech Szadzi poruszył parnym powietrzem. Szybko jednak ucichł, a na siwy pysk znów powrócił wyraz zmartwienia.
— Nie mów tak, to jak cierń wbijany do matczynego serca — rzekła twardo, wpatrując się w pysk pierworodnej.
— Słucham? — Taniec ściągnęła nieznacznie brwi.
— Zadaniem matki nie jest chować swoje dzieci... Nie pozwalam ci mówić, żeś stara; na pewno nie przy mnie. Ja wciąż domagam się wnuków i z twojej strony. — Ton starszej był niemal zbyt oficjalny. Samotniczka poczuła się wręcz skarcona – jakby znów była kocięciem.
— Och, mamusiu kochana, wiesz, że znaczysz dla mnie tyle, co deszcz w ten skwar, ale muszę cię zmart-
— Przybłędki pokocham jak własne! — przerwała twardo i rzeczowo – tak, jak miała w zwyczaju.
— Żadne się nie przypałętały... Nie wyciągniemy ich sobie spod ogona — zaśmiała się.
— Mhm... Chociaż mogłabyś mi zrobić ta przyjemność, wiesz... To już ostatnie wschody, kiedy-
— Srebrna Szadzio! — miauknęła, wręcz karcąco. Starsza nie obruszyła się jednak ani trochę; wzruszyła wątłymi łopatkami i sunęła powolutku dalej. — Czy dzieci Pokrzywka są aż tak niesforne, że liczysz na porządne maluchy z akurat mojej strony? Ze strony córki, która uciekła z klanu i wróciła jako włóczęga? — zażartowała, ale chłodny wzrok matki uciszył ją.
— Nie wiem, z czego jesteś taka dumna — zaczęła twardo, ale szybko odgoniła zirytowanie i uśmiechnęła się delikatnie. — Ha... Jakie dzieci? Toż to już wojownicy. Jeszcze pamiętam, jak byli tacy malutcy... Niczym małe pisklęta mewy, ale znacznie ładniejsze. — Tutaj zatrzymała się na moment, ale Taniec nie powiedziała nic – widziała, że matka jeszcze nie skończyła. — Pamiętam, jak ty i Pokrzywek byliście takimi pisklętami... On był zawsze taki wyrośnięty, a taki nieśmiały i delikatny... Was ojciec nazwał go Pokrzywkiem, bo miał nadzieje, że może ma on pazurki, igiełki, których nie widać na pierwszy rzut oka. Ale on na zawsze pozostał naszym delikatnym listkiem...
— Tata bardzo wierzył w siłę imion, w siłę natury... — szepnęła jednooka.
— Koperek też taki był... Taki jak twój brat — zaczęła delikatnie. Wiedziała, że temat ojca jest drażliwy. — Ciepły, łagodny, niczym wiatr, który rozbrzmiewa na łąkach podczas Pory Nowych Liści.
— Tak... Oni są inni — skwitowała prędko młodsza. Chciała odejść od tego tematu. — A ja?
— Ty? Chcesz, abym też nazwała cię delikatną? Kochanie, wiesz, że cię kocham, ale właśnie dlatego nie skłamie ci prosto w mordkę. — Obie uśmiechnęły się pod nosem.
— Nie, nie, nie potrzebuję takich zapewnień. Chodzi o imię — naprostowała.
— Koperek chciał, abyś na imię miała Konwalia lub Fiołek, ale ja od razu widziałam, że chociaż futerko może być miękkie jak płatki kwiatów, tal bliżej ci do kolców niż róży — odpowiedziała szczerze. Terpsychora szanowała to w matce. — Taniec było ładne, pełne wigoru, a tego ci nigdy nie brakowało. Kiedy inne kocięta bały się starszych maluchów, nawet jeśli różniło ich kilka wschodów słońca, ty zdołałaś zaprzyjaźnić się z dziećmi Białej Zamieci może kilka chwil po tym, jak otworzyłaś oczy. No i wtedy skończyły się moje spokojne chwile. Z Zielonym Wzgórzem byłyście jak niemożliwa do zatrzymania burza. To miło, że możecie znowu porozmawiać – ona była bardzo smutna, kiedy cię zabrakło. Często cię odwiedza?
— Nieszczególnie... — przyznała prędko, niemal obojętnie. — Ale była jednym z pierwszych kotów, które wydawało mi się, że spotkałam, ale nie jestem tego pewna.
— Szkoda — powiedziała krótko. — Ale nie można się zbytnio dziwić ani brać tego do serca. Ma swoją rodzinę, jest jedną z najbardziej zajętych wojowniczek, chociaż nie brakuję jej na pysku coraz nowszych siwych włosków.
— Słyszałam o tym — odezwała się trochę byt prędko, zbyt ochoczo. — Z kim ma kocięta?
— Związała się z Bożodrzewnym Kaprysem. Kocięta są właśnie jej, ale nie wiem, kto dokładnie jest ojcem, ale zdaję mi się, że jakiś samotnik. Nie wiem, czy ją pamiętasz.
— Jak przez mgłę.
— Zrozumiałe. Ich kocięta też niemądre już nazywać dziećmi. Synowie są wojownikami. Starszy wyszkolił już niedawno swego pierwszego ucznia. A córki to dopiero ich małe chluby. Obie są medyczkami. — Nie chciała zanudzać córki opowiastkami, zwłaszcza jeśli nie odbudowały swojej relacji z Zielonym Wzgórzem.
— To świetnie... — miauknęła. Starsza zrozumiała aluzję i nie kontynuowała tematu.
— A miałaś okazję poznać Melodyjny Trel? — zapytała Srebrna Szadź, mając nadzieje, że wracając do tematu brata, rozbudzi kotkę.
— Partnerkę Pokrzywka? — Klifiaczka kiwnęła głową elegancko. — Niestety jeszcze nie. Pokrzywek mówił, że musi mi przedstawić swoją rodzinę, ale nigdy jeszcze do tego nie doszło. Nie wiem, czy to kwestia tego, że to oni nie chcą, czy tego, że czuję swoisty wstyd...
— Ah! Głupoty! — uciszyła ją rodzicielka. — Twój brat nie był taki szczęśliwy od wielu, wielu księżyców. Być może czuł podobną euforię, kiedy narodziły mu się kocięta, ale to szybko minęło. Kiedy tylko może, mówi, że idzie spędzić z tobą chwilę. Nie wstydzi się ciebie, uwierz dziecko.
— Czyli więc to Melodyjny Trel jest niechętna? — dopytała.
— Nie wiem. Może tak, może nie. — Zamyśliła się na moment. — Wydaję się być nieco rozdrażniona w ostatnim czasie, ale to może być skutek wszystkiego, więc dopóki jej nie poznasz, nie powinnaś się przejmować. Nie na zapas.
— Nie mam potrzeby, aby wszyscy mnie uwielbiali — przyznała szczerze.
— Wiem... Wiem to bardzo dobrze, moja droga — odpowiedziała Srebrna Szadź i posłała jej pełen politowania uśmiech. Słyszały już szum rzeki, a na horyzoncie, rozmyty przez ciepło płynące z nagrzanej przez dzień ziemi, stała spora biało-liliowa postać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz