Tw: Krew, śmierć
Następny dzień, który musiał spędzić w Klanie Burzy, mijał. Czemu dalej skazywał się na te tortury? Dlaczego zostawał w tym klanie, mimo iż jego niechęć zwiększała z dnia na dzień? Bycie pomagierem przywódczyni już dawno mu się znudziło, a im dłużej myślał, tym bardziej pomysł odnośnie ucieczce do rodzinnego klanu przypadał mu do gustu. Tylko dlaczego Malwowy Rozkwit nie widział tego samego? Gdyby nie on, to ten dawno by nie przebywałby poza tym cyrkiem. Może kiedyś przekona swego brata do ucieczki, bo sama myśl pozostawienia go samotnie, nie była dobra.
Wyszedł on z obozu, aby odpocząć od tych mysich móżdżków. Brakowało mu tylko tego, aby Ci go jeszcze bardziej wkurzyli. Niby miał on dużo cierpliwość, jednak kiedyś i ona musiała się skończyć. Ruszył w teren, mając nadzieje, że gdy złapię jakąkolwiek zwierzynę, to dadzą mu spokój do końca dnia. Któż by się spodziewał, że będzie to jeden z jego większych błędów. Podczas spaceru, zamyślił się i nawet nie wyłapał momentu, w którym pewna kotka pojawiła w zasięgu jego wzroku. Tego kogoś właśnie szukała kocica.
- Witaj ponownie Hiacyncie. - Do uszu rudego wojownika dotarł głos szylkretowej samotniczki, która znalazła się ku jego boku. Kocur odskoczył od nieznajomej, wyrywając się ze swych myśli. - Spokojnie, to tylko ja. Nie musisz się bać kochaniutki, nie gryzę. - Przejechała ogonem po szyi kocura, co tylko wywołało u niego niezbyt miłe uczucie. - A teraz chodź. Mam Ci coś do pokazania.
Szylkretowa kocica ruszyła, a Hiacynt ruszył za nią. Ciekawość wzięła górę mimo tego, iż nie do końca kojarzył kocicę. Co mogła mu zrobić? Bez większego problemu, by ją zneutralizować. Po krótkiej chwili dotarli do małej nory, do której kotka weszła jako pierwsza, a za nią wojownik. W środku znajdowały się dwie rude kulki futra, co zdziwiło Zwiędłego Hiacynta. Czemu dziwna samotniczka pokazywała mu jakieś kociaki? Dopiero jej następne słowa rozwiały wszystkie jego pytania.
- Poznaj swoich synów. Pozostawiam Ci przyjemność nadawania im imion. - Zielone oczy Piwonii były wbite w wojownika, który stał jakby wbity w ziemię. Nie, to nie działo się. To był zwykły żart, prawda? Nie mógł posiadać synów, więc kotka po prostu wciskała mu kit.
- Co? Nie żartuj sobie. - Powiedział kocur, patrząc na kociaki z obrzydzeniem. - Te coś to nie jest moje, więc nie wciskaj mi roli ojca, która należy do kogoś innego.
Po tych słowach Hiacynt wyszedł z nory i chciał już odejść, zostawiając Piwonię samotnie z jej pociechami. Nie chciał do tego czegoś wracać ani brać w tym udziału. Kocica z pewnością kłamała i tylko poszukiwała mysi móżdżka, który by wpadł w jej pułapkę bycia ojcem. Samotniczka nie miała, jednak ochoty odpuszczać i wyszła za kocurem.
- To są twoje kocięta, więc wreszcie dojdź do swych zmysłów i zaakceptuj swoją pozycję! - Krzyknęła, na co ten stanął. - Nie możesz mnie zostawić razem z nimi! Powinieneś zająć się swoją rodziną, czyli mną i swym potomstwem.
- Ależ mogę z jednego ważnego powodu. One nie jest moje. - Już miał odejść i zostawić swe problemy za sobą, jak to zwykle miał w zwyczaju robić, gdy nie rozległ się ponowny krzyk samotniczki.
- Ciekawe co powiedzą członkowie twojego klanu, gdy dowiedzą się jakie okropności mi wyrządziłeś!
- Co powiedziałaś? - Zapytał, po czym odwrócił się i wbił w nią swój wzrok.
- Powiem im wszystko! O tym, jak zmusiłeś mnie do posiadania kociąt, a po tym porzuciłeś. Z pewnością nie będą zadowoleni, że takiego kota mają pośród siebie.
Jak ona nawet śmiała myśleć o takim planie?! Tego nie mógł zrozumieć Hiacynt. Co on jej zrobił? Nic! A ta wymagała, aby rzucił wszystko dla jakiś dwóch kulek futra, do których nie dzielił żadnych emocji. Wyciągnął pazury i wbił je w ziemię. Ona nie mówiła prawdy. Nie mogła tego zrobić! Istniała mała szansa, że kocica zrobi to, o czym mówiła, która musiała być wyeliminowana szybko. Nie myśląc długo, rzucił się na kocicę z pazurami i powalił ją na ziemię. Mimo jej krzyków i szarpaniny z nią nie przerywał. To był jedyny sposób na pozbycie się problemu. Szybkim ruchem łapy, stworzył dużą ranę na szyi kocicy i obserwował, jak życie ucieka z ciała niegdyś żyjącej kocicy. Czerwona substancja pokryła ziemię, a gdy upewnił się, iż Piwonia odeszła z tego świata, to postawił wreszcie łapy na ziemi. I po co jej to było? Mogła żyć, jednak wybrała złą drogę. To była całkowicie jej wina. Chwycił jej ciało i pociągnął je w stronę pobliskiej rzeki, gdzie porwał je nurt, a rudy kocur mógł pozbyć się krwi ze swojego futra.
Już miał wracać do obozu i zapomnieć całkowicie co stało się przed chwilą, gdy do jego uszu dotarł czyjś pisk. No tak, zapomniał o głównym problemie, przez który znalazł się w tej sytuacji. Powolnym krokiem wrócił do nory, w której znajdowały się dwie, nieświadome swojego istnienia, kulki futra. Musiał się ich pozbyć, bo inaczej wszyscy się dowiedzą, co zrobił. Ogarnął go strach. Musiał zneutralizować problem i to szybko. Chwycił jedno z kociąt za kark i gdy miał już zacisnąć swe kły na szyi kociaka, to usłyszał znany mu głos za sobą.
- Hiacyncie…? - Zapytał Malwowy Rozkwit, który stał w wejściu do nory. Rudy kocur odwrócił się w kociakiem w pysku i wbił swój wzrok w swojego brata. Czemu ten musiał pojawić się właśnie w tym momencie? Nie mógł teraz zrobić tego, co miał w planach, nie kiedy Malwinek patrzy. - Co robisz…?
- Malwinku! C-co ty tu robisz? - Zapytał spanikowany Hiacynt, a płaczącego kociaka odłożył na ziemię. - Co ja robię? Em… - Musiał wymyślić coś na szybko, aby wytłumaczyć bratu tę dziwną sytuację. - Ja… Ja podczas spaceru usłyszałem piski kociąt z tej nory i nie mogłem pozwolić, aby te zostały tu bez czyjejś opieki! - Powiedział szybko, mając nadzieję, że brat łyknie tą wersję wydarzeń. - Chciałem właśnie je wziąć do obozu, ale pojawiłeś się ty. Chciałbyś mi pomóc?
- Pokaż mi je! - Pisnął kremowy kocur, podchodząc bliżej kociąt. - Na Klan Gwiazdy, jakie one malutkie! Dobrze, że nie przemarzły przez noc. Kto mógłby zostawić takie słodkie istoty tutaj same? - Podczas kiedy Malwinek przyglądał się kociętom, to jego brat odetchnął z ulgą. Cieszył się, że kremowy nie zadaje więcej pytań odnośnie zaistniałej sytuacji. Z drugiej strony, nie było już dla rudego odwrotu. Nie mógł pozbyć się niechcianych kociąt. Musiał iść w to kłamstwo, które powiedział bratu. - Widzisz to Hiacyncie? Ten kociak wygląda podobnie do Ciebie. - Mówiąc to, kocur łapą wskazał na jedną z kulek futra.
- Zbieg okoliczności. Dużo kotów posiada rude futro jak ja! A teraz, pomożesz mi? Powinniśmy je już zabrać stąd.
Po tych słowach Hiacynt chwycił jedno z kociąt, a Malwowy Rozkwit chwycił drugiego z nich. Oboje udali się w stronę obozu.
*****
Byłby głupcem, gdyby założył, iż cała sprawa z tymi znajdkami przejdzie obok niego. Od razu, gdy odstawił kociaki do żłobka, sama przywódczyni zaprosiła go na rozmowę do swego legowiska. Już mu się to nie podobało. Ponowne rozgrzebywanie problemu, o którym wolałby zapomnieć, nie należało do najlepszych uczuć. Wszedł do legowiska zaraz za Różaną Przełęczą, a swój wzrok wbił w starszą kocicę.
- Więc? - Zapytał kocur, stając w pewnym miejscu. - Po co mnie znowu zaciągasz na tajemnicze rozmowy? Wiesz, że mógłbym ten czas lepiej spędzić, niż obgadując głupoty.
- Głupotą było ściąganie tu dwóch czysto rudych kociąt, które są podatne na manipulację, szczególnie w tym wieku. - Rzuciła, drgając ogonem. - Doskonale wiesz, jak wygląda sytuacja, Zwiędły Hiacyncie.
- Nie wybierałem koloru futra kociaków, które znalazłem przypadkowo w norze. Skąd miałem wiedzieć, że właśnie rudy zdobi ich futro? - Zapytał wojownik. - Poza tym, ja z wielką chęcią mogę je odnieść w miejsce, w którym je znalazłem, jeśli taka twa wola, jednak uważam, że wywalenie kociaków tylko przez kolor futra, może nie wpłynąć dobrze na całą tę sytuację.
- Wpłynęłoby dobrze, gdybyś nie przynosił ich tu najpierw, zachował informacje dla siebie i oddał kocięta, chociażby do Owocowego Lasu. Teraz już za późno.
- Bo naprawdę miałem ochotę bawić się w podrzucanie kociąt do innego klanu. - Strzepnął ogonem. Gdyby kocica była na jego miejscu, to pewnie zrobiłaby to samo, a nie teraz udawała, iż ten popełnił wielki błąd. - Poza tym, nie jestem ich matką, więc jeśli nie masz nic do dodania, to pozwól, że wyjdę i nigdy nie wrócę do tego tematu.
- I myślisz, że pozwolę, by sobie tak po prostu bez nadzoru chodziły po obozie, kiedy sprowadzona rodzina przez Pożara hasa sobie radośnie po obozie? - Zapytała kocia głosem na wskroś przesączonym ironią, zanim kocur, zdążył zrobić chociażby krok. - Skoro już je tu sprowadziłeś, nie patrząc na konsekwencje, to liczę na to, że weźmiesz na siebie odpowiedzialność.
- Chyba sobie żartujesz. Nie po to w żłobku siedzi Kwiecisty Pocałunek, abym teraz ja musiał się zajmować tymi wyrzutkami. Jeszcze powiedz mi, że jestem odpowiedzialny za tą trójkę kotów, które podrzuciła nam ta samotnicza, a rozśmieje się.
- To, co podrzuciła nam samotniczka, nie było całe rude. Masz ich pilnować, nie mam zamiaru niańczyć ani ich, ani ciebie Hiacyncie, powinieneś wiedzieć, jakie mogą być tego konsekwencje. Poza tym Kwiecisty Pocałunek już pokazała swoje umiejętności w wychowaniu samotników i racjonalnym myśleniu.
- A ja nie mam zamiaru niańczyć tego czegoś! Nie po to mamy karmicielki w tym klanie, abym teraz ja przygarniał, z własnej dobrej woli, jakieś sieroty, bo Pani sobie tak zażyczyła!
- Ah, i myślisz, że czyja to wina? - Uniosła brwi, mówiąc spokojnym tonem. - Trzeba było myśleć. Do granicy z Owocowym Lasem była krótka droga, nie każ mi tego przypominać. Czas dorosnąć. Poza tym nie każę ci siedzieć z kociętami w żłobku. Wystarczy, byś je obserwował, a to, zdaje się, należy do twoich zadań.
- Jeśli chcesz rozszerzyć listę moich obowiązków, jakie mam pełnić, to uważam, iż powinniśmy przedyskutować naszą umowę ponownie. Nigdzie nie ustalaliśmy, że mym obowiązkiem jest wychowywanie jakichś kociąt. Nie na to się pisałem i nie takie były ustalenia między nami. A przy okazji, czyż kodeks wojownika nie nakazuje nam chronienie kociąt? Czy realizując twój niecny plan, nie łamałbym go?
- Obserwować i pilnować. Nie wychowywać. To dwie różne rzeczy. - Stwierdziła Różana Przełęcz nadal spokojnie. - A oddanie ich Owocowemu Lasu, zapewniłoby opiekę, więc kodeks nie byłby złamany. A teraz, jeśli możesz, proszę, spróbuj przeanalizować moje słowa raz jeszcze, może dwa lub więcej, jeśli potrzeba, a najlepiej się z tym prześpij.
Nie dodając ani jednego słowa, kocur wyszedł z legowiska przywódczyni. Tylko narobiłby sobie więcej problemów, a tego nie chciał. Skierował się w stronę legowiska wojowników, omijając kociarnie. Teraz tam znajdowały się pociechy Piwonii, co nie pocieszało go. Powinny spocząć tam, gdzie samotniczka, a nie w bezpiecznym żłobku. Prychnął cicho, po czym wszedł do legowiska wojowników i położył się na swym legowisku. Ten dzień miał być zwykłym dniem, a okazał się jednym z najgorszych w jego życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz