Tej
nocy nie mógł spać. Z tych emocji, z tego wszystkiego! Połamał Nikogo.
Zgwałcił Nic. Czy był potworem? Był. Niezaprzeczalnie. Był gorszy od
Bzu. Całą noc przewracał się z boku na bok, dopiero rano zasypiając na
chwilę. Gdy tylko stało się widno, podniósł się z legowiska i
przeciągnął. Lekki, chłodny wiatr uderzył w jego sierść. Jego łapy zaś,
zmoczyła rosa. Zamrugał oczami sennie, rozglądając się. Próg obozu
przekroczył właśnie wysoki, czekoladowy kocur idąc u boku burego
wojownika. Wanilia i Żbik. Uderzyło w niego dziwne uczucie. Wanilia go
lubił? Tego marudnego, wiecznie niezadowolonego Żbika? To brzmiało zbyt
dziwnie. Za bardzo się różnili. A jednak, rozmawiali i najwidoczniej
sprawiało im to radość. Uśmiechy na ich pyskach mówiły same za siebie.
Zwiesił po sobie uszy i trzepnął ogonem. Co go to właściwie obchodziło?
Nie był w stanie stwierdzić. Od jakiegoś czasu, kiedy tylko pomyślał o
tym czekoladowym, pomarańczowookim kocurze, czuł się dziwnie. To uczucie
było dla niego obce.
— Coś nie tak, Lukrecjo?
Pytanie
wyrwało go z przemyśleń. Poczuł, jak łapy mu się uginają. Uderzył
ogonem w ziemię i nie mówiąc nic, uciekł wzrokiem na bok.
— Hej, o co chodzi? Wszystko w porządku? Patrzysz tak na mnie ciągle — stwierdził Wanilia.
Potrząsnął łbem, czując się coraz bardziej niezręcznie.
—
Tak, wszystko gra — miauknął, szczerząc się głupio. — No a, a... A u
ciebie? — zapytał szybko, zapominając co wcześniej chciał powiedzieć.
Nie umiał z nim rozmawiać!
—
U mnie wszystko w porządku — odpowiedział, machając ogonem i
spoglądając na Żbika. — Jesteś pewien? Wyglądasz trochę, jakbyś był nie
przytomny, albo miał zawroty głowy. Może zaprowadzę cię do Plusk, co?
Miał zostać zaprowadzony do rudej przez Wanilię? Czuł, jak robi się czerwony. Uśmiechnął się lekko, wbijając wzrok w ziemię.
— Zaprowadź go. Zobacz, wygląda, jakby chciał rozmawiać z ziemią. Ja idę odpocząć — odparł bury.
Pręgowany dziko odwrócił się w kierunku odchodzącego wojownika, a następnie obrócił się w stronę kremowego.
— Chodź, bo źle wyglądasz — przyznał, kierując się w jego stronę.
Arlekin
palił się ze wstydu. Niemal podskoczył, kiedy kocur objął go ogonem.
Poczuł dziwne uczucie na grzbiecie. Niepewnie posunął łapę do przodu.
Kątem oka spojrzał na czekoladowego. Był taki... Nie mógł tego przed
sobą przyznać. Nie umiał. To półdługie, powiewające ładnie na różne
strony futro, te pomarańczowe oczy, ten ciemny nos... Lubił jego wygląd.
Bardzo. Rozmyślając tak, ponownie na niego zerknął. Gdy ich spojrzenia
się spotkały, gwałtownie obrócił łeb w drugą stronę. Zauważył to! Był
głupkiem. Westchnął, kładąc po sobie uszy. Wkrótce spostrzegł medyczkę
układającą swoje zioła. Zanim zdążył otworzyć pysk, Wanilia wytłumaczył
jej, o co chodzi. Troszczył się o niego? Nie umiał odnaleźć się w tej
plątaninie uczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz