*cd. Kaniowej Sagi*
Kania szedł niepewnie za nimi. Jeż była najbliżej niego, więc najłatwiej było jej go ukradkiem obserwować. Bał się. Może tego, że one były aż trzy a on jeden pośród nich, nieomal obcych kotów?Dotarli do lasu. Konary jego drzew rozpościerały się na różne strony, przez co cień padał na podłoże.
- Dobrze. Teraz musimy nieco okrężną drogą przejść przez las i dotrzeć do odnogi rzeki, a potem ją przekroczyć – zaczęła wyjaśniać Bylica - Są na niej kamienie, więc możliwe, że uda nam się nie zamoczyć futer - stwierdziła, wchodząc w gęstwinę.
Weszli za nią, a cień konarów i pni opadł na ich futra. Odgłosy lasu wypełniły ich uszy. Skrzypienie drzew sprawiało, iż szylkretowej kotce zdawało się, jakby te mówiły do nich. Śpiew ptaków, stukot dzięcioła, bzyczenie owadów które jeszcze nie usnęły w sen przed zimnem. Jeż oglądała otoczenie. Dostrzegła mrówki niosące liście, orzechy i szczątki innych owadów do swego gniazda. Lubiła obserwować naturę. Nie mogła przestać myśleć o tym całym bogactwie jakiego na co dzień mogła doświadczać jako wolny kot. Po drodze wpadło jej w oko wiele przydatnych ziół. Niestety, nie mogła zatrzymać się i ich zebrać, opóźniałaby tylko pochód. Żałowała, iż nie mogła.
- A… Ten twój brat - zwróciła się do Kani cicho - Czemu chciał cię utopić? - spytała, przypominając sobie słowa swego towarzysza.
- Bo jest gnojkiem i tyle - fuknął, strosząc sierść. - Sprzedał się Mrocznej Gwieździe. Zdradził naszą rodzinę i gdy chciałem powiadomić o tym matkę, to mnie zaatakował.
- Hm - mruknęła - My też mieliśmy u siebie pewnego zdrajcę… Nawet trzech... - doprecyzowała.
Zastanawiała się, po co mu to wszystko mówiła.
Skowronek nieco zwolniła kroku, przyłączając się do nich. Jeżyk mimo jej tonu głosu nie była pewna, czy zwolniła po to, bo naprawdę chciała się przyłączyć do ich rozmowy, czy po to, by Jeż nie powiedziała za dużo. Nie mogła być tego pewna, choć jeśli chodziło o jej ciotkę to wiedziała iż ta nie ma do niej na pewno pretensji.
- Jesteś… Kania, tak? - zapytała przyjaźnie.
- Tak... - zwrócił się do starszej kocicy. - Dziękuję wam za to, że mi pomagacie. To miłe z waszej strony.
- Nie ma za co. Poza tym, mama lubi podróżować - wyjaśniła Skowronek, wskazując nosem na Bylicę - Przemierzyła wiele terenów i widziała nie jedno. Jej opowieści podsycały moją wyobraźnię, gdy byłam mała. I dalej to robią.
Tak… Opowieści Bylicy to było coś, czego chciało się słuchać. W końcu miała ich tak wiele, a każda była ciekawa. Przeżyła tak dużo i wiele miała przez to do powiedzenia na różne tematy. Wiedziała więcej, widziała więcej. Wielu poznała, koty które widziała mogły już odejść, ale ona nadal niosła pamięć o nich ze sobą i przekazywała ją im.
Czekoladowy skinął łbem na słowa ciotki.
- Rozumiem. Chętnie bym posłuchał, ale pewnie moja matka się o mnie zamartwia. Już kolejny dzień się błąkam.
I co do tego Jeż nie była taka pewna. Mówił to, ale czy mogła wierzyć, iż nie kłamał? Że to była prawda? Parę rzeczy nie trzymało się tutaj kupy. Nie sądziła, że dawny uczeń w jej wieku mógł zapuścić się tak po prostu na ich terytorium, nie jeden, a co najmniej dwa razy. Do tego polować na nim i jeszcze trafić akurat do nich, do kotów, które pewnie chciał zgładzić Mroczna Gwiazda. Miała masę wątpliwości i nie wiedziała, co jest prawdą, a co nie. Nie mogła w pełni ufać Kani, tego mogła być pewna.
- Rozumiem. Mnie i moje rodzeństwo też kiedyś rozdzielono z matką... - wyszeptała Skowronek, przypominając sobie te czasy.
- Och... Współczuję.
Jeżyk otarła się o jej bok pocieszająco. Wiedziała, co ciotka przeżyła. Opowiadano jej o tym nie jeden raz. Wiedziała od niej, jakiego wyboru musiała dokonać – reszta rodziny czy jedyna biologiczna siostra? Ta cała, Kminek. To musiało być ciężkie dla ciotki ale podjęła swój wybór, a jej siostrzenica cieszyła się, iż była wśród nich.
Nim się obejrzała dotarli nad rzekę. Gdy tylko to się stało, Bylica rozejrzała się po terenie.
- Przejście było gdzieś tam. - Wskazała kierunek, po czym ruszyła wbrew biegowi wody.
Kania rozejrzał się po rzece, próbując wypatrzeć przejście, tak samo jak Jeż. Deszcz i Skowronek natomiast zdawały się wiedzieć, gdzie to i nie rozglądały się tak bardzo jak oni. W końcu już tu przecież były. Młoda dwójka ruszyła za przewodniczką.
Po jakimś czasie marszu przed nimi ukazały się kamienie wystające sponad wody.
- Tędy - miauknęła błękitna kocica, po czym ostrożnie weszła na pierwszy głaz.
- Czy to bezpiecznie? – Zadrżał cętkowany. - Nie chciałbym znów utonąć, tym razem skuteczniej.
- Spokojnie, dopilnujemy, by nic ci się nie stało. - Skowronek spojrzała na Kanię, po czym puściła mu oczko, aby następnie wskoczyć wraz z Deszcz do wody i przepłynąć odległość dzielącą je od drugiego brzegu.
- Um... Nie umiem pływać - powiedział, widząc jak te przepływają do kamienia.
- Ale one umieją i jakby co cię wyłowią. Spokojnie, ja też tego jeszcze nie potrafię – postarała się uspokoić jego obawy najmłodsza z kotek, po czym postawiła łapę na pierwszej skale, zaczynając powoli iść do następnej.
Kanię to chyba trochę przekonało, bo zgodził się ruchem głowy i ruszył za Jeż, stawiając łapy na kamieniu i naśladując jej kroki. Ta natomiast naśladowała swą babcię. Gdy tylko przeszli na drugi brzeg, jedyny kocur wśród nich odetchnął z ulgą. Jeż również westchnęła.
- No, widzisz, jesteś cały i zdrów - zauważyła Bylica, klepiąc go delikatnie po barku - No! Komu w drogę...
- Temu w czas - miauknęły córki starszej kotki, ruszając za nią.
Jeż wiedziała, że babcia miała swoje powiedzonka. Ona tak już miała. Była podróżniczką.
Zaczęli przemierzać dalszą część gęstwiny. Delikatny powiew wiatru sprawił, iż igły z jakiegoś modrzewia spadły na futro Jeżyk, lecz ta nie przejęła się tym. Kolejny wplątany okaz natury do kolekcji.
Znów zaczęła odpływać do swego świata natury. Patrzeć na to wszystko i obserwować żuki gnojarze, których pancerzyki połyskiwały przez co łatwo było jej je wypatrzeć. - M-możemy się na chwilkę zatrzymać? - spytała Deszcz, wybijając siostrzenicę z transu - Chyba wbiłam coś sobie w łapę. - Spojrzała na kończynę.
Bylica podeszła do swej córki.
- Ah te dwunogi - mruknęła, widząc fragment szkła. - Zaraz wrócimy, tylko znajdziemy zioła na opatrunek - powiadomiła, znikając za krzewami wraz z jednolitą kotką.
Dawny wilczak usiadł, czekając aż wrócą.
- Twoja rodzina jest całkiem w porządku – powiedział do niej.
Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.
- Cieszę się, że tak uważasz - powiedziała, po czym spojrzała na ciocię Skowronek.
- Ktoś tu idzie - odezwała się niespodziewanie najstarsza kotka, nasłuchując - I to nie Bylica. Ani Deszcz - dodała.
- Schowajmy się – powiedział mądrze kocur, szybko umykając do jakichś krzaków. Dwie kotki ruszyły za nim i również ukryły się w chaszczach wraz z nim.
Tętno przyspieszało jej, gdy inny pobliski krzew zaczął szeleścić. Po chwili pojawiła się jedna łapa. Potem druga. A na koniec wychynął łeb wraz z resztą ciała. Długo pyski, już starszy, ale na pewno znacznie młodszy od Bylicy srebrny kocur pojawił się.
Do nozdrzy Jeż dotarł zapach ziół.
Kocur w czarne, tygrysie pręgi, zaczął jakby czegoś szukać pośród chaszczy. Siedzieli w ciszy, obserwując nieznajomego. Ten gderał pod nosem na swój biedny ogon, dalej przeszukując pobliskie zakrzewienia.
Coś zaszeleściło niespodziewanie, a wszyscy, włącznie ze srebrnym spojrzeli w drugą stronę, skąd wyłoniła się Bylica wraz z Deszcz.
- Oh, Pleśniak, stary druhu! - zawołała Bylica, podchodząc bliżej. - Też się tutaj przeprowadziłeś?
- Babcia go zna - westchnęła Jeżyk z ulgą, po czym wyszła wraz z resztą z ukrycia.
- A... no tak wyszło. Pomagałem rannej iść za klanami, ale mnie końcowo wystawiła i znów jestem sam – westchnął do staruszki Pleśniak.
- Hm, to smutne. A wiesz może, a co to była za kotka? Samotniczka? - spytała Bylica.
Najwyraźniej babkę zaciekawiła ta sprawa. Warto było pytać.
- Nie. Jakaś klanowa. Uratowałem jej życie, bo ktoś ją zostawił na śmierć całą poranioną.
Kania Łapa przysłuchiwał się temu zdumiony, również Jeż to zaintrygowało. Uratował klanową kotkę zostawioną na śmierć? To nie była zwykła rzecz.
- Oh. Jak się nazywała? Albo wiesz może, z którego klanu była? – zaczęła wypytywać Bylica. Jeż również chciała to wiedzieć.
- Tak. Przedstawiła się jako Ość - mruknął.
Ość? Przecież matka Kani…
Nazywała się tak…
O na matkę kamieni – mruknęła w myślach Jeż. Trafili na kota, który wiedział coś o matce ich znajomego. Przypadkowo, ale trafili. Nie można było zmarnować tej okazji.
Widziała, że Kania też się przysłuchuje z zainteresowaniem. To oznaczało, że mógł o tym nie wiedzieć.
- Ah. A jak wyglądała? - dodała - I z którego Klanu była?
Wiedziała, że Bylica zwietrzyła związek. Miała zamiar poprowadzić tę rozmowę tak, by jak najwięcej wyciągnąć z Pleśniaka. Jeż widziała to.
- Taka liliowa w cętki. Masa blizn. Masa. Pierwszy raz widziałem, by ktoś tak skrzywdził damę. Uh, klan? Chyba Wilka.
Staruszka skinęła głową.
- Ciekawa historia. Miała dużo blizn… Czyli pewnie była dobrą wojowniczką. O. Muszę cię ostrzec! - przypomniała coś sobie - Wiesz, gdzie leżą tereny Klanu Wilka? – zapytała, a Jeż już wiedziała, o czym chciała jej krewna powiedzieć kocurowi - Jeśli tak, to omijaj je szerokim łukiem. Ich lider… poluje na samotników dla zabawy. Morduje - doprecyzowała. - Trzeba naprawdę uważać, mnie też próbował zabić. Przekaż każdemu napotkanemu kotu, to bardzo ważne.
Adeptka popierała działania swej mistrzyni. Trzeba było trzymać się razem mimo sporów z innymi. Samotnicy nie jednoczyli się za często, ale mieli czasem jakieś kontakty. Ostrzeganie innych było potrzebne i wartościowe, bo ci mogli się tym samym później odwdzięczyć. I na pewno Jeż nie chciała, by ktoś zginął przez tego szalonego lidera.
Tygrysio pręgowany pokiwał łbem.
- Będę przestrzegał. Na razie musze wyleczyć mój ogon. Szwęda się tu taki jeden typ. Zwą go Szaman. Prawie mnie dorwał. Na szczęście uciekłem, ale mój ogon nie miał tyle szczęścia.
- Och, racja. Powiedział mi o nim niejaki Wójt. Podobno Szaman je koty – powtórzyła plotki Bylica.
O tym też im mówiła. Cała rodzina została ostrzeżona przez ich liderkę przed kocurem. Nie mogli w końcu ryzykować ani o tym nie mówić. Musieli wiedzieć takie rzeczy, by móc się uratować w razie spotkania. Jeż przerażało wyobrażenie Szamana. Kanibal jedzący koty, polujący na nie…Brrr.
- Tak. To prawda. Powiedział mi, że chętnie wetrze we mnie koperek, by sprawdzić czy będzie mi pasował.
Wzdrygnęła się na to. Chciał go zjeść! Dobrze, że znajomy jej babci uszedł z życiem…
- Oh...Czyli bawi się też w przyprawianie... - mruknęła. - W sumie nigdy nie myślałam o tym, by doprawić zwierzynę... - zamyśliła się. - A coś jeszcze nowego działo się na terenach ostatnio? - spytała.
Że też jej kochana krewniaczka wpadała na takie pomysły mimo tej grozy… Naprawdę była wielkim umysłem.
- Nic ciekawego. Polecam jednak odwiedzić Siedlisko Dwunożnych. Można spotkać tam ciekawe koty. Ile ja się dowiedziałem rzeczy! Niesłychane.
- Czasami bywam na jego skrajach. Ale skoro mówisz, iż jest tam tak ciekawie, może je niedługo odwiedzę i więcej pozwiedzam. Pamiętam stare miasto… Było znacznie mniejsze.
Jeż sięgnęła wspomnieniami do dzieciństwa. Nie oddalała się za bardzo od rodziny. Panował głód. Było zimno i źle. Nie chciałaby tam wracać i znów cierpieć. Nie chciała widzieć ponownie zmarnowanych pysków rodziny, ani wychudzonej babki zmęczonej wszystkim, co ją spotykało.
- Prawda. Te jest większe i bardziej śmierdzące. Dlatego wole las.
- Ja mieszkam w pobliżu miasta, mam blisko i do lasu i do niego. Ale faktycznie, capi czasem. - dodała - Przepraszam, ale musimy już iść. Ten młodzieniec. - Wskazała na Kanię - Szuka drogi do Klanu Burzy, pomagamy mu się więc przeprawić z córkami i wnuczką - powiedziała.
Wtedy młoda zorientowała się że przecież teraz Kania chyba już wiedział, że byli ze starych terenów. Raczej się tego domyślił… Zmartwiło ją to nieco, ale nie była to tak bardzo ważna infromacja.
- Dobrze. Miłej drogi – Pleśniak pożegnał się i odszedł, znikając gdzieś w gęstym lesie.
- No, to ruszamy dalej – rzekła Bylica, zaczynając marsz ponownie.
Chcąc odciągnąć myśli od tego wszystkiego, czego się dowiedziała, od tej rozmowy, postanowiła przerwać ciszę, nim ta sprawi, iż jej myśli poszybują w stronę tego wszystkiego.
- Ciociu Deszcz - zwróciła się do niej Jeżyk - Opatrzyliście łapę?
- Tak - miauknęła szara, uśmiechając się.
I na tym się skończyła ich rozmowa.
Chciała kontynuować to dalej, ale nie było jak. Szła więc myśląc o liliowej kotce z Klanu Wilka, zerkając na Kanię ukradkiem. Na pewno wiedział, że ona wiedziała, iż to było o jego matce. A przynajmniej powinien się zorientować. Nie mówił nic o tej korelacji, a ona tylko czekała, aż ktoś coś powie. Po jakimś czasie koty dotarły do drogi, a powitał je smród spalin.
c.d.n.
postaci npc: Kania Łapa, Pleśniak
Wyleczony: Pleśniak
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz