Odprowadził kociaka wzrokiem, tak jak i Sosna, która widząc jak zniknęła już bezpiecznie w krzewie, dała mu mocno w pysk. Zasyczał na nią, ale nie oddał, bo miał jeszcze swój honor. Odszedł, aby zniknąć jej z oczu, aby nie pokusiła się o coś więcej.
***
Szedł sobie jak gdyby nigdy nic. Minął żłobek i wtedy z zza zakrętu wyszła Irga. Od razu padł jej do łap, co spowodowało, że na jej pysku pojawił się uśmiech. Warknął na nią zirytowany, zmuszając się do opanowania odruchu, którego go wyuczyła. Nawet się prawie udało, lecz złota popatała go po łbie, przez co jego łapy stwierdziły, że wolą leżeć niż wstać, więc skończył ponownie na ziemi. Jak on jej nienawidził. Wręcz nie potrafił powstrzymać wypływającej z siebie aury wściekłości. Dopiero, gdy zastępczyni się oddaliła, wstał jeżąc się wzdłuż grzbietu, natrafiając wzrokiem na zainteresowanego tym wszystkim kociaka. Cholera. Bachor Chłodnego Omenu to było ostatnie co chciał tego dnia spotkać.
— Ale z ciebie posłuszny pupilek — zachichotała czarna.
Tak… No jasne. Musiała czerpać z tego chorą satysfakcję. Jakżeby inaczej? Krew Mrocznej Gwiazdy tym się wszak szczyciła. Miał nadzieję ominąć plotki, które powstaną, gdy ktoś w obozie ujrzy jak się płaszczył przed złotą, ale to było wręcz do przewidzenia, że w końcu ktoś wypowie opinię na ten temat. Szkoda tylko, że był to ten irytujący bachor.
Powieka mu drgnęła.
— Odwal się — warknął, mordując ją wzrokiem.
— Dajesz, jeszcze raz. Śmieszne to było, piesku.
No i kolejny kot zaczął się tak do niego zwracać... Czy to była jakaś kara? Nawet jeszcze nic wielkiego nie zrobił! Nocna Tafla skutecznie podcięła mu skrzydła, donosząc liderowi, że knuł jego upadek. Był spalony. Nie mógł w to uwierzyć! Nawet tej głupiej pointce nie ufał. Nie zdradził nic ze swoich planów, a to wystarczyło żeby zaczęła snuć podejrzenia, że był zamieszany w jakieś szemrane interesy! Wcale nie żałował, że gniła teraz jako niewolnik. Niech cierpi za swoje zbrodnie. Przez nią przeżywał to piekło.
Zaczął machać niezadowolony ogonem na boki.
— Nie. Nie jestem żadnym psem. Zajmij się sobą, bachorze. — Miał ochotę odejść, zaszyć się w legowisku wojowników, lecz to małe miało inne plany. Szybko zatarasowało mu drogę, uważając pewnie to za wspaniały pomysł, by go nieco podręczyć.
— No weź się nie obrażaj! To po prostu było zabawne — zaśmiała się — Taki potulny pupilek Irgi... Ojojoj, robisz hau, hau?
— Nie — syknął, zaciskając mocno pysk, że aż poczuł ból w zębach. — Nie drwij. Nie wiesz o co się rozchodzi, to nie komentuj. To nie jest zabawne.
Jak można było być aż tak… zepsutym w takim wieku? Bachory były jednak irytujące. Gdy jeszcze kilka dni temu miał jakiś szacunek do czarnej, tak teraz gardził nią coraz to bardziej. Już i tak bardzo mu podpadła tym, że nie szanowała jego płci. Teraz znalazła sobie lepszy temat do drwienia z niego.
— To o co chodzi? Bo ja jestem takim małym, głupim dzieciakiem... — miauknęła, wbijając w niego zaciekawiony wzrok.
Ugh… Nie zamierzał tłumaczyć się jej ze swoich osobistych spraw. To był jego problem, a wiedział, że dzieciak go wyśmieję. Gdyby nie miał tylko tak tępej matki! To przez nią był skazany na życie w Klanie Wilka i znoszenie tego okropnego upokorzenia. Mogli uciec razem do Klanu Burzy, gdy jeszcze granicę nie były pilnowane, ale nie… Miał tu tkwić i robić wszystko co ta każę. No i co? I nic z tego nie mieli, ponieważ zostali spaleni już na początku, przez to, że ta musiała w dawnych czasach grozić Mrocznej Gwieździe śmiercią. Naprawdę nie rozumiał tego jej myślenia. Mogli go zabić podszywając się pod „przyjaciół”, a nie wrogów. To byłoby znacznie prostsze.
— Jak ci powiem, to będziesz się bardziej śmiać, więc nie zamierzam strzępić sobie języka — prychnął, odwracając się do niej tyłem.
— No nie bądź taka- taki obrażalski! — parsknęła i do niego przylgnęła — Mi nie powiesz? Obiecuję, że nie będę się śmiać.
Dalej nie mogła przywyknąć do tego kim był? Dobrze, że jednak poprawiła się, bo inaczej sam zacząłby wytykać jej to, że naprawdę była kocurem i żadną kotką nigdy nie będzie. Oczywiście, to było takie irytujące, ta cała walka, która kosztowała tylko masę nerwów i sił. Obiecał więc sobie, że jeżeli Wieczór znów zacznie tą swoją tyradę na temat tego kim był, zignoruje ją i znów zaszyje się na drzewie. Tam czuł się znacznie lepiej niż krocząc po tej usyfionej ziemi.
Machnął zirytowany ogonem i odsunął się od kociaka. Co tak się lepiła? Nie miała matki? Odszedł nieco na bok, by nie być aż na takim widoku, a przy okazji, by wydłużyć pomiędzy nimi dystans.
— Będziesz się śmiać — syknął. — To po tobie widać. Odpuść. Nic ci nie powiem. Nie bawię się w plotki z kociętami.
— Nie będę! Czy wyglądam tak? — skrzywiła się wściekle. — Zrobię cokolwiek tylko mi powiedz!
Ale była irytująca! Niczym nieznośna mucha, która włazi do pyska i oczu, bzycząc nad uchem, byle tylko dostać to czego chcę.
— Nie obchodzi mnie to — prychnął, zapierając się uparcie przed zdradzeniem tego bachorowi. — Nie jesteś najważniejsza i nie musisz wszystkiego wiedzieć.
— Właśnie muszę jak najwięcej! To ja ci też nic nie powiem! Nie powiem ci o niczym o czym rozmawiałam z dziadkiem! — Wystawiła mu język,
Drgnął słysząc te słowa. Cholera, nie pomyślał o tym, że kotka mogła mieć jakieś prywatne informację o Mrocznej Gwieździe. To brzmiało kusząco. Wątpił czy zdradził jej jakieś swoje słabości, ale nawet najmniejsza wiedza o liderze, nawet jego głupiej przeszłości, mogła być cenna.
Strzepnął uchem, po czym na nią spojrzał.
— Dobra. Powiem ci, jeżeli obiecasz, że powiesz mi co on tobie mówi i oczywiście nie zdradzisz, że cię o to proszę. Stoi? — Nie wierzył, że układał się z kociakiem, który nie tak dawno go wyzywał, ale czego nie robiło się dla chociaż małej przewagi? Już i tak stał pod ścianą. Zbliżenie do Mrocznej Gwiazdy mogłoby zaskutkować jego przedwczesnym zgonem. Musiał oddelegować do szpiegowania kocura kogoś innego. Nawet jeśli miała to być jego wnuczka…
— Stoi! — zachichotała.
Widział jak wbijała w niego swoje ciekawskie ślepia. Czekała na to aż pierwszy zacznie się tłumaczyć ze swojego zachowania. Wziął głęboki wdech. Zaraz się przekona czy nie popełnił błędu… Chociaż… Ta informacja była mało szkodliwa. Lepiej, aby wiedzieli, że nie robił tych pokłonów z własnej woli, niż gdyby zarzucili mu służalczą postawę w stronę złotej.
— Irgowy Nektar... Nauczyła mnie tego. W sensie... To się dzieje samo. Taki odruch. Gdy zbliża się i jest blisko mnie, to się kładę. To żaden gest szacunku w jej stronę — powiedział. — Przybija mi skrzydła do ziemi, bym nie wzleciał i jej nie zagroził.
Wieczór podniosła do góry brwi.
— Odruch? Dziwaczne. Straszne dziwne sposoby ma na tresowanie... I na pewno to nie jest z szacunku ani nic? Hm?
Żyłka mu drgnęła na słowo "tresowanie". Aż go skręciło. Nie był przecież żadnym psem, by w ogóle tak o tym pomyśleć! Odpierał tą wizję od siebie jak najbardziej potrafił. Nie był żadnym pupilkiem zastępczyni! Byli wrogami. Pragnął jej śmierci! I ona o tym doskonale wiedziała.
— Nie mam do niej szacunku. Ona o tym wie, więc czerpie z tego chorą satysfakcję, tak jak zresztą widziałaś — fuknął. — Więc nie nazywaj mnie z łaski swojej psem i nie używaj do mnie tych... uwłaczających zwrotów.
— No dobra, dobra... — Pokręciła łbem. — Ale... Ciekawa informacja. Przyda się.
Prychnął. Ciekawe do czego miała jej się przydać. Każdy o tym wiedział, to nie był żaden luksus. Cieszył się jednak, że kocica dotrzymała słowa i go nie wyśmiała. Pokazała, że potrafiła dotrzymywać słowa.
— To teraz ty. Co ci mówił? — zapytał, chcąc już dorwać się do wiedzy skrywanej przez ten mały móżdżek.
— Nic mądrego. Coś tam o babci wspominał, o swojej relacji z Irgą... I stwierdził, że nie jest stary chociaż jest. — wymiauczała.
Ugh… To nie było to czego oczekiwał. Były to takie ogólne rzeczy.
— A może jakieś szczegóły? — zasugerował, chcąc ją pociągnąć bardziej za język. — Co mówił o twojej babci?
— Że jest bleee i tchórzem i zostawiła dzieci w lesie.
Zostawiła dzieci w lesie? No ciekawe… To była ta pewnie Rysia Pogoń. Słyszał o niej, lecz niestety nie z pyska matki, ponieważ wtenczas gościła w niewoli u Mrocznej Gwiazdy. Czyżby lider miał więcej dzieci, które zginęły? A może jakiś klan je do siebie przygarnął? To brzmiało jak szansa, ale i kłopot. Wybicie jego rodu mogło być utrudnione. Na razie jednak skupiał się tylko na samym liderze, ponieważ to on najbardziej szkodził w klanie. Mógł sobie mówić, że dzięki niemu Klan Wilka wyszedł pierwszy raz od lat na wyżyny, ale prawda była taka, że było to okupione masą istnień.
— Mówił ci dlaczego je zostawiła w lesie? — dopytywał.
— Nie.
— A co mówił o Irdze? — To może pójdzie w tym kierunku, skoro nic więcej nie wiedziała? Akurat zastępczyni tym bardziej go interesowała. Wiedział, że relacja tej dwójki była… dziwna. Wręcz obrzydliwa. No bo jak można było mieć za partnerkę taką staruchę? Nie wnikał w czyjeś gusta, ale sam widok ich na horyzoncie, powodował u niego odruch wymiotny.
— Że jest zdolna, mądra i w ogóle wychwalał...
— Ugh... — Skrzywił się obrzydzony. — Mogłem się tego spodziewać...
Czyli nic niezwykłego. Już dawno zauważył, że van ubóstwiał tego babsztyla. Nie zdziwiłby się, gdyby to ona naprawdę rządziła w klanie, a Mroczna Gwiazda był tylko jej marionetką. Wyglądała na taką… zdzirę.
— Co się tak krzywisz, ty też lubisz babcię Irgę... — skomentowała to Wieczór.
Tylko spokojnie… Dzieciak znów najpewniej badał jego granicę. Tłumaczył jej przecież, że nie robił tego wszystkiego z szacunku do jej osoby! Nie mogła być aż taka tępa, by to zignorować!
— Nie... Nie lubię. Mówiłem ci już, że to co robię to wyćwiczony odruch, a nie sposób na podlizywanie się — przypomniał jednak dla pewności, bo kto wie, czy kocięta nie były w tym wieku jakieś upośledzone i zapominały co kto do nich przed chwilą mówił.
— Jasne, jasne... — zachichotała.
Spojrzał na nią morderczym wzrokiem. Widać było jak na łapie, że znów włączyła się jej głupawka. Trochę rozmów na poziomie i teraz znów wracali do punktu wyjścia…
— Nie drwij ze mnie — ostrzegł ją, ponieważ nie zamierzał bawić się w tą dziecinadę.
Nie cierpiał, gdy ktoś zachowywał się tak… płytko. Może jedynie Sosnowa Igła biła małą w tym na głowę. Jej się nie dało przegadać. Była tak bardzo uparta, że walka z nią o godność była okupiona masą nerwów i sił. Miał nadzieję, że dzieciak nie stoczy się do takiego poziomu.
— No już, już, to normalne, że mnie bawi... Powstrzymuję się jak mogę! — zapewniła. Nie wierzył jej zbytnio w te słowa. Gluty już jej wyciekały z nosa, tak bardzo zaciskała swój pysk, aby go nie obsmarkać. — Zrób hau, hau, tego pewnie też cię Irga nauczyła!
No i samokontrola kociaka poszła się walić. Jego zresztą powoli też. Przecież nikomu nie zawadzał w tym klanie! Co oni mieli do niego?! Czuł się jakby świat mścił się na nim za grzechy matki, na które nie miał wpływu!
— Nie! — warknął, trzepiąc wrogo ogonem i tupiąc łapą. — Nie jestem psem! — rzekł stanowczo.
Naprawdę prosił o wiele? Jeden dzień bez drwin? Jeden dzień spokoju? Ah, po co tu przylazł! Mógł nie wracać do obozu, a pójść na jakieś polowanie. Wtedy ominąłby go ten upokarzający pokaz.
— Hauuuu, hauuuu... No co ty, Irga przecież cię tresowała, czemu nie umiesz dać głosu?
— Ona. Mnie. Nie. Tresowała— wysyczał — A tym bardziej nie uczy mnie psich sztuczek!
O rany, dajcie mu to znieść. Łapy go korciły od dania bachorowi po pysku. Nie nauczy się, jeżeli nie poczuje bólu. Nie mógł jednak tego zrobić, ponieważ wiedział kim była. Wnuczka lidera i zastępczyni. Oboje zjedliby go, gdyby choćby włos spadł jej z głowy. To co miał zrobić? Czarna zdawała się uznawać to za świetną rozrywkę. No tak, śmieje się, śmiej z głupiego wojownika, który ma przesrane u lidera. Ale to śmieszne, ha, ha, ha. Normalnie boki zrywać.
— Tak? To może ją zawołać, żeby pokazała jak robisz leżeć? Nie ukrywaj swoich psich talentów! — miauczała coraz bardziej rozochocona.
Łapy zaczęły go coraz bardziej świerzbić, by jej wlać. Wbił pazury w ziemie. Nie. Nie mógł. Musiał zachować samokontrolę. Tym się wszak szczycił. Potrafił znieść spojrzenie lidera bez grama strachu. Czemu i w tym wypadku nie mógł zastosować tej taktyki na głupie kocię?
— Ona ma lepsze rzeczy do roboty niż znęcanie się nade mną — warknął. — Zamknij się z łaski swojej — rzucił stanowczo, ale i ze spokojem.
Wieczór w końcu się znudzi. Tak. Głupi w to wierzył. Trzeba było po prostu odejść. Nawet miał to w planach, lecz kolejna decyzja kociaka sprawiła, że go zamurowało.
— Taaaakk? Na pewno? — Odwróciła się i zaczęła szukać wzrokiem Irgi. — Babciu Irgooo, pokaż jak piesek robi leżeeeeeć...
Zatkał jej pysk łapą. Cholera! Co ona robiła?!
— Zamknij się bachorze. — Rozejrzał się po terenie, ale na szczęście Irgowego Nektaru nie było w pobliżu. Sosnowa Igła to była inna sprawa. Słysząc wołanie, zwróciła na nich spojrzenie, podchodząc ze swoim chorym uśmieszkiem w ich stronę.
— Mogę po nią pójść — zaoferowała mściwie.
Nie… Nie. Mierzył się z nią wzrokiem. Czuć było to napięcie, które zawsze było pomiędzy nimi, gdy się spotykali. Wiedział, że bura była zdolna do spełnienia swojej „propozycji”. Uwielbiała w końcu obserwować jego cierpienie, sadystka.
Wieczór uśmiechnęła się słodko do wojowniczki, a go aż skręciło. Ona chyba nie chcę… Nie… Wieczór… Modlił się w duchu o to, by ta się przymknęła. Nie musieli zawracać Irdze głowy takimi głupotami! No co za bachor!
— Tak! Chętnie zobaczę pieska w akcji... — wymiauczała.
Zrobiła to. Zrobiła. Sosnowa Igła wręcz dostała skrzydeł, bo jej uśmiech tylko się poszerzył, a następnie od nich odeszła. Posłał kociakowi morderczy wzrok, który mówił jedno – „pragnę cię ukatrupić larwo”.
— Co ty odwalasz?! — wydarł się na nią, bo to przestało robić się śmieszne.
Tu już chodziło o jego życie! Zastępczyni mogła zadecydować o jego losie za Mroczną Gwiazdę. Praktycznie to cud, że jeszcze żył. Starał się unikać złotej i samego lidera. Chciał knuć swój plan w ciszy i spokoju, nie martwiąc się niczym innym. A teraz? Teraz znów musiał myśleć nad tym jak uratować skórę.
— Chce to jeszcze raz zobaczyć! A Sosna mnie chyba trochę lubi... — zachichotała Wieczór. — No weź, przy mnie się wstydzisz to może coś pokażesz w końcu!
Położył po sobie uszy i fochnięty odwrócił pysk od bachora. Nie miał słów… Był załamany.
Sosna rzeczywiście przylazła z Irgą. Ich widok wycisnął z niego resztki jakiejkolwiek nadziei na przeżycie tego dnia. Gdy kotki stanęły obok nich, jego ciało samo się położyło na ziemi. Bura wojowniczka zachichotała z satysfakcją, a zaraz za nią kociak.
— Ale słodki piesek! Zrób hau, hau! — córka Chłodnego Omenu podeszła blisko jego pyska. — Hau, hau!
Kłapnął szczękami przed jej nosem. Gdyby nie to, że Irgowy Nektar w porę ją odsunęła, pewnie straciłaby głowę. Przynajmniej jedna wiedziała, że nie żartował w takich chwilach.
— Właśnie. Szczekaj — Sosna go kopnęła i spojrzała oczekująco na Irgę. — Powiedz mu.
Złota westchnęła.
— Normalnie jak z kociętami. — stwierdziła i przysunęła się bliżej niego, na co jego pysk opadł do ziemi, płaszcząc się do gruntu jeszcze bardziej. — Zrób to dla mojej wnuczki, a odpuszczę ci dzisiejszy trening.
Okej... brzmiało to zachęcająco. Nie chciał, aby znów Stokrotkowa Polana skakała po jego grzbiecie. A im mniej trenował to płaszczenie się, tak istniała szansa na to, że zwalczy ten odruch i będzie mógł żyć w miarę normalnie, nie narażając się na wstyd, który teraz czuł.
Ugh! Ale ile go kosztowało, by zadowolić tego bachora! Dlaczego jakiś ptak nie mógł teraz spaść z niebios i ją porwać na kolację? To byłoby zbawienne. Od razu wszyscy zostawiliby go w spokoju i poszli ratować dzieciaka przed zjedzeniem.
— Ygh... — spojrzał na bachora. — Miau.
To był jeden… i ostatni raz. Nie było mowy, by to powtórzył. Wieczór zdawała się uradowana z tego do czego został zmuszony, bo chichrała się pod nosem tak głośno, jak sama rechotająca obok Sosnowa Igła. Jedynie Irga pozostawała jak zawsze spokojna i poważna.
— Dziękuję babciuuu — zamruczała Wieczór i przytuliła się do złotej, wystawiając w jego stronę język.
Wykrzywił się na to tylko. Co za… a zresztą nie powinien nawet myśleć o takich słowach.
Kocica otuliła wnuczkę ogonem troskliwie, jasno pokazując, że mała była dla niej niczym skarb.
— Proszę. Tylko nie zbliżaj się do niego, gdy nie ma pyska na ziemi, bo gryzie — Zastępczyni posłała mu spojrzenie, a on zasyczał na nią wrogo.
Wieczór jednak była odważna i zamiast się jakiekolwiek przejąć, znowu wystawiła mu język.
— Niegrzeczny piesek! Ble! — zaśmiała się, a jej słowa spowodowały nową salwę śmiechu z pyska Sosnowej Igły.
Miał nadzieję, że się udusi albo zachłyśnie śliną.
— Bardzo niegrzeczny — Bura popatała go po łbie, a mu żyłka zaczęła pulsować. A niech... ją. Uniósł z trudem łeb, po czym kłapnął zębami, by ją dorwać, ale zamiast jej sierści i krwi, poczuł bolesne uderzenie w pysk. — Nigdy mi się to nie znudzi — mruknęła zadowolona.
— A on umie aportować? Umiesz piesku aportować? — Wieczór spojrzała na niego z wyższością.
Spokojnie, oddychaj. Jesteś ponad nie. Pośmieją się, pośmieją, a potem odejdą. Wystarczyło tylko przeczekać ten koszmar. W tym celu nie mógł dawać im satysfakcji, dlatego też nie odezwał się. Słowa mogły je tylko jeszcze bardziej nakręcić i podjudzić. Jego wzrok mówił jednak sporo i wręcz mordował tego bachora wzrokiem. Skąd ona wpada na takie żałosne pomysły?
— Można go nauczyć — stwierdziła Sosna, szukając jakiegoś patyka. Pokazała mu go, waląc nim go po pysku, po czym rzuciła. — Aport, bierz go! — Wbiła pazury w jego grzbiet, by go pobudzić do pogoni za kawałkiem drzewa, ale prócz okrzyku bólu, dalej leżał na ziemi.
Na bogów! Jeszcze mu brakowało tego na głowie! Rozochocona Sosna była najgorszą możliwą wersją siebie! Przecież ona go skatuje, jeżeli nie zmusi go do tej jej chorej zabawy!
— Muszę odejść, by mógł wstać. Bawcie się grzecznie. Jeżeli coś ci zrobi — Irga zwróciła się do wnuczki. — Powiedz mi, a już codziennie będzie wyglądać tak jego życie. — mruknęła głośniej, by usłyszał.
Posłał jej zirytowane spojrzenie. Groźba doskonale dotarła do jego umysłu. Nie mógł skrzywdzić bachora? To nie skrzywdzi. Jakoś znajdzie rozwiązanie tego problemu. Złota obmierzyła go jeszcze spojrzeniem, po czym odeszła, zostawiając go z podekscytowaną Sosną. Jedyny plus był taki, że wolała nie oglądać jego cierpienia. Gdyby te trzy się zmówiły, to zacząłby wątpić w poczytalność zastępczyni. Niestety… Sosnowa Igła pokazywała sobą, że była równie dziecinna co kocię, skoro bawiły ją takie zabawy.
— To co piesku, będziesz się uczyć aportowania? Hau, hau? — Zbliżył się do niego maluch. — Nawet nie próbuj mnie ugryźć, bo babcia będzie bardzo zła!
Zacisnął pysk. Kusiło. Kusiło, by jej coś zrobić. Te myśli powracały raz po raz. Irga nie słała jednak słów na wiatr. Musiał walczyć. Kontrola. Nie mógł jej stracić dla własnego dobra.
— Będzie, będzie. Inaczej dostanie po grzbiecie — i na potwierdzenie swoich słów, Sosnowa Igła uderzyła go.
Zasyczał na nią, wstając.
— Zidiociałe gnidy z was, tyle wam powiem — warknął w ich stronę.
— Bla, bla, bla. Nie znam psiego języka — zadrwiła bura, znów go poganiając ciosem.
— No juuuż, biegnij po patyk! Wiem, że pieski to lubią! — zamruczała Wieczór, po czym wskazała patyk łapą. — Patrz, tam jest piesku! Aport!
Odwrócił się, chcąc odejść w inną stronę, ale Sosna mu to uniemożliwiła. Skrzywił się, widząc że to będzie cięższe niż przypuszczał.
— Wybieraj. Patyk lub moje szpony. — Wysunęła pazury, pokazując mu je w całej swojej okazałości.
Położył po sobie uszy, po czym skierował kroki do patyka, podnosząc go i wracając do zadowolonych z siebie kocic. Już w głowie układał mu się plan. Jeżeli znów mu rzucą tego badyla, uda że po niego idzie, a naprawdę im zwieję. Niezbyt chlubna postawa, ale nie miał wyjścia. Wolał zachować swoje oczy w całości, bo coś czuł, że Sosnowa Igła czekała tylko na to, aby pozbawić go czegoś więcej niż dumy.
<Wieczór?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz