Zapuścił się na nieznaną polanę. Unikał wstępnie terenów pozostałych klanów. Nie chciał zostać ściągnięty przez żaden patrol. Nie mógł zmarnować tej szansy. Stąpał po śmierdzącej ścieżce. Ogromnym czarnym głazie ciągnącym się w nieskończoność. O gładkiej powierzchni i upiornym smrodzie śmierci i ognia. Pierwszy raz widział coś takiego. Szedł, zdając tkwić w miejscu. Niezmienny krajobraz. Niezmienny smród. Aż dostrzegł ją.
Niebieskie futro z ciemniejszym znaczeniem przechodzącym przez grzbiet. Ujrzał jej jaskrawe zielone ślepia, które także zdawały się być zaskoczone jego obecnością. Powoli mrok stępował na świat przykrywając ich odcieniami ciepłego fioletu. Zaczął zmierzać w jej stronę. Nie zamierzał przepuścić żadnej okazji.
— Znasz Kminek? — mruknął, gryząc się w język, by nie powiedzieć Dzwonek.
Kotka zdawała zastanawiać się nad czymś. Była stara. Siwa. Nie widział wcześniej tak starego kota. Zastanawiał się jakim cudem jeszcze żyje sama.
— A... czemu pytasz nieznajomy? — zapytała, obserwując go.
Kurka zmarszczył nos. Nie chciał zdradzać zbyt wiele obcej kotce. Nie wiedział jak to wykorzysta.
— Szukam. — mruknął jedynie.
— Szukasz jej, tak? — mruknęła pod nosem. — Cóż... a jeśli powiem, że tak? — zapytała ostrożnie.
Zastygł na uderzenie serca. Wbił wzrok w staruszkę. W końcu. W końcu los do niego się uśmiechnął. Ekscytacja ze zniecierpliwieniem zmieszały się w jedną silną emocję.
— Gdzie ona. — padło z jego pyska bardziej żądanie niż pytanie.
Zrobił krok w jej stronę, uważnie obserwując. Nie zamierzał dać się okłamać jak tamtemu.
— Ale najpierw... Czemu jej szukasz? Zależy ci na niej?
Czarny zerknął na własne łapy. Brakowało mu słów, by wyrazić potrzebę odnalezienia kotki. Musiał naprawić wszystko. Cały chaos jaki zapanował, gdy zniknęła. W Klanie Nocy, jak i w środku niego.
— Tak. — przyznał cicho, czując trochę zażenowany takim wyznaniem przed obcą mu kotką.
— Mhm... — mruknęła, schodząc z czarnego głazu na trawę.
Kocur podążył za nią. Uniósł pytająco brwi. Nie wiedział co mu powie. Czy usłyszy kolejne łgarstwa, czy w końcu przeznaczone mu będzie poznać prawdę.
— W takim wypadku... — na chwilę się zawiesiła, by kontynuować — Porwał ją Klan Wilka.
Poczuł jak coś w nim drży. Gotuje. Całe ciało mu wrzało z gniewu. Okłamał go. Okłamał go. Kłamał. Kłamał cały czas. Niegodziwiec. Parszywiec. Potwór.
— Pod ich pieczą zmizerniała. Widziałam ją. Chuda, słaba, poraniona. Klanem Wilka rządzą złe koty, złe powiadam. Ich lider to seryjny morderca, też porywacz. Jeśli chcesz jej pomóc, musisz mieć sojuszników. Inaczej nie dasz rady sam. — odparła.
Czarnego nie interesowało to. Nie zamierzał zwlekać. Nie gdy był tak blisko. Tak blisko niej.
— Znasz ich? — mruknął zdziwiony wiedzą kotki.
Należała do Klanu Wilka? Skąd mogła tyle o nich wiedzieć. Zmrużył podejrzliwie ślepia.
— Znam, bo chcą mnie zabić — odparła. — Za dużo wiem.
Trzepnął uchem. Zdawało się logiczne. Zwykle po to zabijało się wrogów. Była wrogiem Klanu Wilka. Nocniaków też? Nie wiedział jeszcze. O nic nie pytała go. Jeszcze. Musiał być uważny.
— Mów.
Kotka spojrzała na niego.
— Co chcesz wiedzieć? — nawet się nie zajęknęła.
Odpowiedź była prosta.
— Wszystko. — palnął wprost.
Każda najmniejsza informacja była na wagę złota. Starsza kotka usiadła. Jej futro tańczyło przez wiatr. Kurka stał i obserwował ją uważnie.
— Zacznijmy od tego, że ich lider jest pieprzniętym psycholem, który bawi się w wyłażenie poza swe terytorium i mordowanie samotników ze swymi poplecznikami, w tym synem, rudym vanem od księżycy. Po drugie, rudy na pewno wie o obecności Kminek w klanie, bo był z nią, gdy próbowali mnie ukatrupić podczas pory nagich drzew.
Nie znał określenia van, lecz na samo słowo o rudej barwie futra poczuł niewyobrażalny ładunek gniewu.
— Po drugie, nie lubią się z Klanem Burzy. — dodała — Jeśli szukasz sojuszników poza klanem... to tam może kogoś znajdziesz. Lider wilczaków ma też dzieci w Klanie Klifu.
— Klifiaki... — powtórzył tępo.
Wszystko było takie pogmatwane. Skomplikowane. Nic z tego nie rozumiał. Jakie polowania. Mordowanie samotników. To nie brzmiało jak nic normalne. Coś absurdalnego. Gubił się w słowach kotki. To wszystko zdawało się takie nierealne. Ale czy okłamywała by go na takie tematy? Jaki był tego cel. Wywołać wojnę między ich klanami? Już sam fakt uprowadzenia Dzwonek wystarczał.
— Może mu na nich zależeć, więc ta informacja może ci się przydać. Nie wiem, skąd tam się wzięły jego dzieci. — rzuciła.
Kurka zignorował to. Przebrzydły rudy pysk wypełnił jego łeb. Tupnął gniewnie łapą na samą myśl o nim. Musiał się upewnić. Musiał się upewnić by rozszarpać go jak nic nieznaczącego robaka, jakim był.
— Rudy van? — pokazał na pysk.
— Tak — odparła staruszka, prostując się. — Tak wygląda jego syn. Niebieskie jak lód oczy. Starszy od ciebie, mniej więcej w wieku Kminek.
Czarny zjeżył się. Mimowolny gniewny ryk wydobył się z jego pyska. Uderzył z całej siły w młodą trawę. Rozszarpie go. Tak drobno, że nie będzie co chować.
— Zabiję. — sapnął jedynie.
Kotka zerknęła na niego, wzdychając ciężko.
— Wiesz, sama też bym to chętnie zrobiła. Parszywiec z niego. — wysunęła pazury ze wściekłości.
Nie mógł dłużej zwlekać. Wiedział więcej niż potrzebował. Jedyne co pragnął to zamordować rudego. Napawał się wizją Chłodu krztuszącego się własną krwią. Skomlącego żałośnie, gdy śmierć zabierała go w swe ramiona.
— Tam Klan Wilka? — wskazał łapą w stronę lasu.Nie znał tych terenów. Nie chciał tracić czasu na bezsensownego błądzenie. Staruszka wstała i zagrodziła mu drogę.
— Sam nie możesz. Jeden nic nie zrobisz i tylko sprawisz, że nikt w Klanie Nocy nie będzie wiedział co się stało. A jeśli cię złapią...to już mogą się nigdy nie dowiedzieć. I nigdy już jej nie uda się wam jej odzyskać. Wiem, jak to jest stracić kogoś, na kim ci zależy... ale jeśli zadziałasz pochopnie... to stracisz szansę. — próbowała mu przemówić do rozsądku. Nie wiedziała, że jego rozsądek dawno został pochowany do piachu przez jego matkę. Nie miał zamiaru zwlekać. Ani uderzenia serca dłużej. Dzwonek była tam. Czuł to. Cierpiała. Sama to mówiła. Słaba. Chuda. Poraniona. Nie zamierzał im tego darować. Nie mógł na to dalej pozwolić.
— Nie. — syknął ostro, przepychając się przed kotkę. — Ja musze. Ja musze ją ratować. — oznajmił. Niebieska przyglądała się mu zaskoczona. Ucichła.
— To... co zamierzasz? Po prostu wejść im na teren?
— Lider tchórz. — palnął wprost, kręcąc ogonem zniecierpliwiony.
Kiwnął łbem, czując jak łapy mu wręcz płoną. Był tak blisko. Tak cholernie blisko.
— Dzięki. — mruknął, choć ogrom wdzięczności do staruszki był większy niż potrafił to sobie to uświadomić.
Starsza uśmiechnęła się smutno. Łapą zaszurała w piasku. Jej oczy błądziły gdzieś po rzecznej tafli.
— Też chcę... by Kminek się wydostała — szepnęła ciężko. — Mogę cię o coś zapytać?
Kurka spojrzał na nią wyczekująco. Musiał jakoś oddać za tą przysługę.
— Czy wiesz może... kto zabił pewnego samotnika? Wiem, że to był ktoś z Klanu Nocy... ale nie wiem kto. Mój syn... moje kochane dziecko... — jej rozżalone spojrzenie wędrowało po rzece.
— Nie znam. Nie słyszałem. — mruknął zgodnie z prawdą.
Spuściła smętnie łeb.
— Warto próbować się dowiedzieć, prawda? — miauknęła smutno, zerkając na niego.
Na jej pysk wstąpił łagodny uśmiech. Lekko zdezorientowany czarny uciekł od niej spojrzeniem.
— Powiedz Kminek jeśli ją spotkasz... że ją przepraszam. Za wszystko. Nie pytaj, za co, ona będzie wiedziała — miauknęła, odwracając się. — Oby ci się powiodło, dzielny Nocniaku.
Kurka wykonał gest rzekomo mający przypomnieć uśmiech,
— Powiem. Dziękuję. — wskoczył bez namysłu do rzeki.
Jej chłód otulił go z każdej strony.
Kiwnął łbem, próbując odnaleźć zapach Wilczaków. Smród spalin utrudniał to.
— Weź kogoś ze sobą. — miauknęła kotka. — Nie wiem, wojowników twojego klanu? Przecież Wilczaki cię rozszarpią! Nie miał czasu na to. Wracanie do obozowiska. Wyjaśnienie wszystkiego Rudzikowemu Śpiewu, który i tak pewnie nie nic nie zrobi. A nawet jeśli to organizacja tego zajmie mu tyle czasu, że Dzwonek nie doczeka się ratunku. Musiał działać sam. Wiedział, że mógł na siebie liczyć. Inni wciąż tylko go zawodzili.
— Nie mam przyjaciół. Mam tylko Dzwonek. — nie kłamał. Staruszka zamilkła na uderzenie serca. Zastanawiała się.
— Mhm... A powiesz o swoim odkryciu chociaż Nocniakom? Zanim tam pójdziesz. — Lider tchórz. — palnął wprost, kręcąc ogonem zniecierpliwiony.
Nie mógł złapać tropu.
— Ah, rozumiem — mruknęła. — W takim razie mogę ci trochę pomóc... zaprowadzę cię tam. — rzekła.Odwróciła się więc, po czym zaczęła iść wzdłuż drogi. Kurka uderzenie serca spoglądał na kotkę niedowierzając, lecz ruszył za nią. Zignorował głos mówiący, że to mogła być zasadzka. Szedł za staruszką. Wiara i nadzieja mieszały mu w łbie odcinając jakiekolwiek logiczne myślenie. Niczym w transie maszerował, aż doszli do mostu. Słońce praktycznie zniknęło z niebios. Ciemny granat zaczął panować na niebie. Po przekroczeni drewnianej kładki, nagle zboczyła od drogi grzmotu i weszła do lasu. Kurka niepewnie za nią. Pomimo iż ten nie pachniał żadnym z klanów, tak gęsty teren był mu nieznany. Nieprzyjazny. Niewielki zagajnik znany mu z jego terenów nie obrastał w potężne i wysokie iglaki. Igły i szyszki zahaczały nieprzyjemnie o jego sierść, szarpiąc ją niczym wrodzy wojownicy. Do ich uszy dotarł szelest wody. Kotka przyspieszyła i zniknęła za gęstymi krzewami. Skierował się za nią. Dzika plaża i płynąca wolno rzeka. Niebieska łapa wskazała teren na przeciw ich ogrodzony rzeką.
— Tam jest terytorium Klanu Wilka. Jeśli przepłyniesz tędy, najpewniej nie zostaniesz zauważony. Nie będą się spodziewali, że ktoś wejdzie im na terytorium taką drogą.Kiwnął łbem, czując jak łapy mu wręcz płoną. Był tak blisko. Tak cholernie blisko.
— Dzięki. — mruknął, choć ogrom wdzięczności do staruszki był większy niż potrafił to sobie to uświadomić.
Starsza uśmiechnęła się smutno. Łapą zaszurała w piasku. Jej oczy błądziły gdzieś po rzecznej tafli.
— Też chcę... by Kminek się wydostała — szepnęła ciężko. — Mogę cię o coś zapytać?
Kurka spojrzał na nią wyczekująco. Musiał jakoś oddać za tą przysługę.
— Czy wiesz może... kto zabił pewnego samotnika? Wiem, że to był ktoś z Klanu Nocy... ale nie wiem kto. Mój syn... moje kochane dziecko... — jej rozżalone spojrzenie wędrowało po rzece.
Kurka trzepnął uchem, czekając aż kotka skończy mówić.
— Syn wyglądał jak ja. Miał tylko inne oczy i uszy... i był ciutkę ciemniejszy. — opisała go. — Nie był idealny... uparty i krnąbrny... ale nie chciał ginąć.
Pokręcił łbem. Nie wiedział, że któryś z patroli zamordował samotnika. Nie interesował się takimi sprawami. Niewiele w Klanie Nocy go obchodziło. — Nie znam. Nie słyszałem. — mruknął zgodnie z prawdą.
Spuściła smętnie łeb.
— Warto próbować się dowiedzieć, prawda? — miauknęła smutno, zerkając na niego.
Na jej pysk wstąpił łagodny uśmiech. Lekko zdezorientowany czarny uciekł od niej spojrzeniem.
— Powiedz Kminek jeśli ją spotkasz... że ją przepraszam. Za wszystko. Nie pytaj, za co, ona będzie wiedziała — miauknęła, odwracając się. — Oby ci się powiodło, dzielny Nocniaku.
Kurka wykonał gest rzekomo mający przypomnieć uśmiech,
— Powiem. Dziękuję. — wskoczył bez namysłu do rzeki.
Jej chłód otulił go z każdej strony.
* * *
Wyczerpany padł na brzeg. Przeprawa przez rzekę była cięższa niż myślał. Nie docenił zmęczenia. Bólu jaki sprawiał mu każdy krok. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, łapczywie łapiąc powietrze do płuc. Czuł, jak jego serce szalało. Był tak blisko. Podniósł się na chwiejących się łapach. Nie mógł się teraz zatrzymać. Był bliżej niż kiedykolwiek. Mrok przepełniał las. Księżyc powoli kończył swą podróż po niebie. Smród Wilczaków unosił się wszędzie. Dusił go. Sprawiał, że sierść stawała mu dęba.
Zrobił niepewny krok. Musiał stawić im czoła. Musiał ją uratować. Nie będzie miał drugiej szansy zaś tak daleko.
— Słyszałeś to? — padł czyjś głos.
Kurka szybko schował się za drzewem. Ostatkiem sił i logiki, walczył, by nie zwariować zaraz. Czuł, że zaraz łeb mu pęknie. A on padnie. Nieprzytomny i martwy. Skazany na łaskę wroga. Skończony.
— Nie, mamo. — odpowiedź sprawiła, że czarny wstrzymał powietrzę.
Byli blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. Jeszcze parę kroków i go wyczują. Chęć walki wciąż nim wrzała, lecz chłód nocy i mrok lasu sprawiał, że płonący gniew osłab przez przemęczenie i lęk.
— Sprawdźmy brzeg jeszcze i możemy zawracać. — stwierdziła kotka, zatrzymując się nagle. — Czujesz to...?
Nie usłyszał odpowiedzi jej syna. Rzucił się do ucieczki. Alarmujący krzyk, oznajmił wszystkim kotom w pobliżu o odkryciu intruza. Czuł drżenie ziemi. Jego łapy uderzały rytmicznie o piach. Był już blisko wody. Czuł jak się zbliżają. Biegł ile w sił w łapach, lecz to i tak było za mało. Dosięgła go. Jej ostre pazury wbiły się w jego ciało. Niezdarnie, choć skutecznie zrzucił ją z siebie, Krzyknął z bólu, czując wgryzające się zęby w jego ogon. Szarpał, kopał kocura po pysku. Ten jedynie zaciskał coraz mocniej. Aż coś pękło. Zarówno w ogonie, jak i w Kurce. Odepchnął się z całych sił od Wilczaka pozostawiając go zszokowanego wraz z kawałkiem jego ogona na brzegu.
Płynął.
Przebierał łapami. Coraz słabiej. Woda była ciepła. Czerwona wokół niego. Jego ślepia zamykały się z każdym uderzenia serca mocniej. Nie miał siły walczyć z prądem. Nie miał siły płynąć. Unosząc się na wodzie coraz mniej do niego docierało. Zamknął ślepia. Mógł posłuchać starszej kotki.
Teraz wszystko poszło na marne.
<Bylico?>
npc: Gawroni Lot, Błękitny Ogień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz