Źródło cichego szmeru w pełni skupiło na sobie jego uwagę. Powiódł wzrokiem za błądzącą po ziemi myszą, najwyraźniej chorą, bo pomimo przebywania w bliskiej od niego odległości, zdawała się wciąż nie wyczuć jego obecności. Uspokoił naturę drapieżnika, patrząc na nią wyczekująco. Chciał, aby się obróciła. By zauważyła go i wydając z siebie pełen przerażenia pisk, spróbowała uciec. Mizerna istota, którą nawet kocię się nie naje. Czy będzie miała nadzieję na to, że uda jej się umknąć przed śmiercią?
Ciężko stwierdzić. To w końcu jedynie głupi gryzoń niewykazujący zdolności do myślenia. Swój każdy oddech zawdzięczał instynktom, pozwalającym mu przetrwać. Nie na długo, zważywszy na to, iż bytował na terenie przepełnionym od głodnych kotów. Prędzej czy później skończy w czyimś żołądku, ku temu nie było żadnych wątpliwości.
Kocur przeciągnął się w ciszy i zmrużył oczy, oddzielając skrupulatnie zieleń trawy od szarego futerko stworzenia. Jeden zły krok, a liście zaszeleszczą pod ciężarem jego ciała i ostrzegą jego potencjalną ofiarę o czyjejś obecności.
Jego, jako drapieżnika. Tego, który zabija, by się posilić. Bo dla tego powodu właśnie koty polowały. By zaspokoić głód.
Wysunął pazury, gotów do ataku. Czekał cierpliwie do ostatniej chwili, byleby spełnić swoją głupią zachciankę. Chciał ujrzeć i poczuć strach ofiary wiedząc, że to on będzie oprawcą.
Bo niegdyś miał ku temu okazję. Zabić coś więcej, niż marnego gryzonia. Mógł pozbawić żywotu kota. Jednego z pobratymców, z którym to zamienił kilka słów i który patrząc na niego, nie widział mordercy, jakim był.
Ilu to ich było? Tak wielu, a zarazem w jego głowie było to nic. Kiedyś i tak musieliby umrzeć, on jedynie przyspieszył ten proces. Pozwolił im zaznać spokoju dużo wcześniej, bo czyż nie tym była śmierć? Odejściem do nicości, gdzie nie ma już smutków i trosk. Nie ma nic, a to było piękne.
Gronostaj, Stokrotka, Poziomka i Księżyc. Czy to wszyscy? Nie zadowalała go ta liczba. I nie zadowalał go fakt, że od dawna nie miał okazji do ponowienia tego czynu. Dla wielu okrutnego, dla niego zaś stanowiącego zwykłą formę rozrywki. Potrzebował tego. Potrzebował zasmakować krwi kota bardziej, niż tlenu bądź tej mizernej myszy.
Tyle się ograniczał. Tylko po co? Dlaczego jego rozsądek kazał mu aż tak uważać? Nie było już Krzemienia, który siedział mu na ogonie i pilnował jego każdego ruchu. Agrest był zajęty obowiązkami zastępcy, a i bez starszego kompana, nie wydawał się już zainteresowany tym, co czynił Krwawnik. To sprawiało, że czarny zaczynał czuć się swobodniej.
Od początku był bezkarny. Prócz tych kilku podejrzeń o jego "dziwnym zachowaniu", nikt nie zwracał na niego uwagi. Był niczym cień, sunący się po krańcach obozowiska, z dala od całej reszty. Niewiele zmienił się od czasu bycia kocięciem. Wciąż nienawidził ich wszystkich. Czasem za sam fakt, że oddychali tym samym powietrzem co on. Bezwartościowe pasożyty.
Skoczył. Znużyło go czekanie, aż mysz się ruszy. Zatopił w niej pazury, a następnie zniżył pysk i wbił w wątłe ciałko kły. Rozszarpał ją. Czerwień zbrudziła zieleń, tworząc fascynujący dla jego oczu kontrast. Dał upust swym emocjom i trzymanemu na głodzie mordercy, który krył się w jego wnętrzu.
Patrząc na swe dzieło, nie czuł jednak nic. Żadnej satysfakcji ani ulgi. Po prostu brutalniej zabita mysz, ale gdyby nie on, inny wojownik by się za nią zabrał.
Zmarkotniały zakopał zdobycz. Niech tu leży, nikomu się nie przysłuży w takim stanie. Uniósł pysk, na dźwięk szelestu koron drzew. Kilka pojedynczych promieni przedarło się przez liście, spływając na ziemię i otulając ciepłem jego krótką sierść.
Machnął z niezadowoleniem ogonem. I tak musiał coś złapać, bo wychodzenie na spacery i powrót z niczym zawsze mógł zbudzić niepokój.
Ostatnimi czasy i tak było u nich... Spokojnie. Nic się nie działo, żadnych morderstw, bójek z rozlewem krwi czy też dramatycznych kłótni na cały klan.
Brakowało mu tego. Tęsknił za czasami, gdy w oczach pobratymców czaił się ciągły niepokój. Strach, że pewnego dnia po prostu wyjdą poza obóz i już nie wrócą. A przynajmniej nie żywi.
Zapragnął zobaczyć to po raz kolejny, chociażby ostatni raz.
Ciężko stwierdzić. To w końcu jedynie głupi gryzoń niewykazujący zdolności do myślenia. Swój każdy oddech zawdzięczał instynktom, pozwalającym mu przetrwać. Nie na długo, zważywszy na to, iż bytował na terenie przepełnionym od głodnych kotów. Prędzej czy później skończy w czyimś żołądku, ku temu nie było żadnych wątpliwości.
Kocur przeciągnął się w ciszy i zmrużył oczy, oddzielając skrupulatnie zieleń trawy od szarego futerko stworzenia. Jeden zły krok, a liście zaszeleszczą pod ciężarem jego ciała i ostrzegą jego potencjalną ofiarę o czyjejś obecności.
Jego, jako drapieżnika. Tego, który zabija, by się posilić. Bo dla tego powodu właśnie koty polowały. By zaspokoić głód.
Wysunął pazury, gotów do ataku. Czekał cierpliwie do ostatniej chwili, byleby spełnić swoją głupią zachciankę. Chciał ujrzeć i poczuć strach ofiary wiedząc, że to on będzie oprawcą.
Bo niegdyś miał ku temu okazję. Zabić coś więcej, niż marnego gryzonia. Mógł pozbawić żywotu kota. Jednego z pobratymców, z którym to zamienił kilka słów i który patrząc na niego, nie widział mordercy, jakim był.
Ilu to ich było? Tak wielu, a zarazem w jego głowie było to nic. Kiedyś i tak musieliby umrzeć, on jedynie przyspieszył ten proces. Pozwolił im zaznać spokoju dużo wcześniej, bo czyż nie tym była śmierć? Odejściem do nicości, gdzie nie ma już smutków i trosk. Nie ma nic, a to było piękne.
Gronostaj, Stokrotka, Poziomka i Księżyc. Czy to wszyscy? Nie zadowalała go ta liczba. I nie zadowalał go fakt, że od dawna nie miał okazji do ponowienia tego czynu. Dla wielu okrutnego, dla niego zaś stanowiącego zwykłą formę rozrywki. Potrzebował tego. Potrzebował zasmakować krwi kota bardziej, niż tlenu bądź tej mizernej myszy.
Tyle się ograniczał. Tylko po co? Dlaczego jego rozsądek kazał mu aż tak uważać? Nie było już Krzemienia, który siedział mu na ogonie i pilnował jego każdego ruchu. Agrest był zajęty obowiązkami zastępcy, a i bez starszego kompana, nie wydawał się już zainteresowany tym, co czynił Krwawnik. To sprawiało, że czarny zaczynał czuć się swobodniej.
Od początku był bezkarny. Prócz tych kilku podejrzeń o jego "dziwnym zachowaniu", nikt nie zwracał na niego uwagi. Był niczym cień, sunący się po krańcach obozowiska, z dala od całej reszty. Niewiele zmienił się od czasu bycia kocięciem. Wciąż nienawidził ich wszystkich. Czasem za sam fakt, że oddychali tym samym powietrzem co on. Bezwartościowe pasożyty.
Skoczył. Znużyło go czekanie, aż mysz się ruszy. Zatopił w niej pazury, a następnie zniżył pysk i wbił w wątłe ciałko kły. Rozszarpał ją. Czerwień zbrudziła zieleń, tworząc fascynujący dla jego oczu kontrast. Dał upust swym emocjom i trzymanemu na głodzie mordercy, który krył się w jego wnętrzu.
Patrząc na swe dzieło, nie czuł jednak nic. Żadnej satysfakcji ani ulgi. Po prostu brutalniej zabita mysz, ale gdyby nie on, inny wojownik by się za nią zabrał.
Zmarkotniały zakopał zdobycz. Niech tu leży, nikomu się nie przysłuży w takim stanie. Uniósł pysk, na dźwięk szelestu koron drzew. Kilka pojedynczych promieni przedarło się przez liście, spływając na ziemię i otulając ciepłem jego krótką sierść.
Machnął z niezadowoleniem ogonem. I tak musiał coś złapać, bo wychodzenie na spacery i powrót z niczym zawsze mógł zbudzić niepokój.
Ostatnimi czasy i tak było u nich... Spokojnie. Nic się nie działo, żadnych morderstw, bójek z rozlewem krwi czy też dramatycznych kłótni na cały klan.
Brakowało mu tego. Tęsknił za czasami, gdy w oczach pobratymców czaił się ciągły niepokój. Strach, że pewnego dnia po prostu wyjdą poza obóz i już nie wrócą. A przynajmniej nie żywi.
Zapragnął zobaczyć to po raz kolejny, chociażby ostatni raz.
***
Ledwo co wspiął się na gałęzie klonu, z trudem unikając zderzenia ze żwawo stąpającym wojownikiem. A przynajmniej jego namiastką, bo Poranek nie zamierzał stawiać na równi sobie, zważywszy na to, jak wpierw nie poradził sobie w roli medyk, a później ledwo co dał radę ukończyć trening. Zresztą, Krwawnik nikogo nie nazwałby równego sobie.
Skrzywił jedynie pysk, ignorując przepełnione skruchą "Przepraszam" i zaszył się we własnym posłaniu, kryjąc pysk pod łapami. Życie go wprost męczyło. Ciągły harmider, wojownicy mieli za mało powodów do zmartwień, by siedzieć cicho i nie denerwować go. Zamiast zdychać, coraz to częściej widać było kotki z wielkimi brzuchami. Bilans był dodatni, zabierali mu swobodną przestrzeń do egzystencji.
Owszem, mógł po prostu pewnego dnia odejść i nie wrócić, życie na własną łapę nie brzmiało aż tak źle. Był jednak wygodny i nieraz czerpał korzyści ze stałego dostępu do pokarmu bądź medyków.
Ziewnął, marszcząc nos. Temu błogiemu spokojowi należało położyć kres. A przynajmniej on powinien zaznać trochę rozrywki, bo coraz bardziej roznosiło go od środka.
Skupił wzrok na Poranku, który ponownie zawitał w legowisku. Dziwił się, że tak nieporadny i sprawiający wrażenie zagubionego kocur wciąż dychał na tym świecie.
Zakrył łapą pysk, kryjąc lekki uśmiech, który zawitał u niego wraz z pewną myślą krążącą po głowie.
Czy nie pora była pomóc mu trafić na właściwą stronę świata?
OdpowiedzUsuńulalalal